reklama

Z sił powietrznych do nazaretanek. Piękne świadectwo nawigatorki Pana Boga

Zanim ppor. Paulina Baryła wstąpiła do Nazaretu, służyła w siłach powietrznych i była świetnie zapowiadającym się nawigatorem. „Do Piotra, który był rybakiem, Pan Jezus powiedział: odtąd ludzi łowić będziesz. Ja usłyszałam: odtąd ludzi będziesz naprowadzać” – mówi dzisiaj.

JJ

dodane 23.09.2025 10:38

W dzieciństwie nic nie wskazywało na to, że Paula, bo tak mówili na nią bliscy, będzie w przyszłości zakonnicą. Prędzej, że zostanie lekkoatletką, bo z każdych zawodów sportowych, w jakich brała udział, wracała z medalem. Pasjonowało ją też strzelectwo i harcerstwo. Po szkole średniej wstąpiła do wojska i rozpoczęła studia lotnicze. Jej ojciec był pilotem, a dodatkowym ułatwieniem było to, że mieszkała w Dęblinie, ze Szkołą Orląt na wyciągnięcie ręki.

„Wychowywałam się w rodzinie przeciętnej pod względem religijnym. Do kościoła chodziliśmy w niedzielę. Nie klękaliśmy razem do pacierza. Pamiętam tylko, że kiedy brat został ministrantem, jako jeszcze mała dziewczynka bardzo mu tego zazdrościłam. Zdarzało mi się zakładać jego komżę, stawiać na stole jeden z pucharów, których za osiągnięcia sportowe miałam bardzo dużo, i bawić się w odprawianie Mszy, głosząc kazania do miśków. Chyba nie byłam nawet świadoma, że są na świecie siostry zakonne” – wspomina zakonnica, która w zgromadzeniu nosi imię Karmela.

Walka o duszę

Była na pierwszym roku studiów, kiedy jej mama pojechała na rekolekcje prowadzone przez wspólnotę charyzmatyczną.

„Wróciła z nich odmieniona. Za jej namową również wzięłam udział w takich rekolekcjach i to wtedy okazało się, że mam poważne problemy duchowe. Później, będąc pod opieką egzorcysty, zrozumiałam, że zniewolona byłam już jako dziecko – słyszałam «głosy», doświadczałam różnych lęków”

– tłumaczy, dodając uwagę, że furtką dla złego ducha było prawdopodobnie doświadczenie przemocy i bardzo wczesna inicjacja alkoholowa.

Z perspektywy czasu s. Karmela wie, że jej powołanie rodziło się przez skrajne cierpienie. Bo chociaż czuła, że szatan chce ją zniszczyć, Bóg nieustannie o nią walczył. Zanim ostatecznie wyzwoliła się ze zniewolenia, otarła się o nałóg i o poczucie bezsensu życia.

„Uciekałam w picie, bo czułam, że psychicznie już nie daję rady. Będąc w emocjonalnym dołku, poczułam pewnego razu, że zalewa mnie Boża miłość. «Dlaczego mnie tak kochasz? Twoja miłość mnie zabija» – wołałam, bo już wiedziałam, że chcę służyć Bogu, ale moje życie przypominało ruiny. Ale Pan Bóg mi pokazał, że widzi cały mój grzech i to, z czym się zmagam, a mimo to mnie powołuje. Podświadomie czułam wtedy, że moim przeznaczeniem jest zgromadzenie karmelitańskie”

– opowiada.

W imię powołania

Uwolnienie przyszło dopiero po trzech latach. „Zanim do tego doszło, na czwartym roku studiów wzięłam udział w międzynarodowej żołnierskiej pielgrzymce do Lourdes. To tam oddałam swoje życie Matce Bożej. Składając intencję, napisałam na karteczce, że chcę być zakonnicą i służyć na wzór Maryi. Dodałam «Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego». Mimo że nie mówiłam o tym memu duchowemu opiekunowi, to podczas ostatniego z egzorcyzmów, w modlitwie nade mną – o czym wiem z relacji osób uczestniczących w tej modlitwie – prosił Boga o uwolnienie, odwołując się do tego, że Matka Boża z Lourdes mnie wybrała” – tłumaczy nazaretanka.

W pamięci nosi obraz, jaki w tamtym momencie miała przed oczami: Jezus Miłosierny w białej szacie wyciąga do niej prawą dłoń i mówi: „Pójdź za Mną”. „Pragnienie uwolnienia było we mnie tak silne, że powtórzyłam: «Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego». Otworzyłam oczy i, śmiejąc się, oznajmiłam egzorcyście: «jestem uwolniona»”.

I co ja robię tu…

Paulina gotowa była z biegu iść za głosem powołania, ale była na czwartym roku szkoły oficerskiej. Za namową kierownika duchowego zdecydowała, że ją skończy – tym bardziej, że wiązał ją kontrakt. Ale podczas promocji oficerskiej, podchodząc do generała, który szablą mianował kolejno absolwentów na podporucznika, w głowie miała pytanie: „Co ja tutaj robię?”.

„Stałam w gronie uśmiechniętych kolegów i koleżanek. Każdy z nas – dla kogoś z boku – był szczęściarzem, bo te studia to nie jest bułka z masłem i nie ma tutaj ludzi przypadkowych. A ja czułam, że to nie jest moje miejsce”

– wspomina. Ale odejść z wojskowości nadal nie mogła – musiałaby zwracać pieniądze za okres studiów. Nie miała z czego.

Z planami wstąpienia do zakonu wcale się jednak nie kryła. Wszyscy pytali: dlaczego? „Paula, każdy – tylko nie ty!” – słyszała wokół. Poza tym jako nawigator naprawdę miała przed sobą przyszłość. Była dobra w swoim fachu, dowódcy wróżyli jej karierę… Na pierwszą placówkę została skierowana do Krakowa. Od razu powiedziała dowódcy, że będzie robić wszystko, żeby odejść z wojska. „Zupełnie tego nie rozumiał, choć był pod wrażeniem i szanował moją decyzję. Poza tym byłam ostatnim rocznikiem łapiącym się na wcześniejszą wojskową emeryturę, po 15 latach pracy. W tamtym czasie brakowało mi do emerytury sześć lat. I to też zdaniem wielu był argument «przeciwko» mojemu odejściu. Ale ja wiedziałam swoje, walczyłam o powołanie do końca” – zaznacza siostra.

Rzuciłam kwitami

Ppor. Paulina Baryła przez cztery lata po ukończeniu szkoły oficerskiej w Dęblinie pracowała w Krakowie. Z wojskiem rozstała się definitywnie sześć lat temu, po niespełna dziewięciu latach służby. Miała już z czego spłacić swoje zobowiązania wobec wojska. Ale nawet wtedy decyzja nie była taka prosta. Chodziło za nią pytanie, często powtarzane przez duchownych, którzy jej towarzyszyli: „A może Pan Bóg chce, żebym w tym środowisku ewangelizowała?”.

Ponieważ była zakochana, pojawiła się kolejna wątpliwość: „Może moim przeznaczeniem jest jednak rodzina?”. Decyzję podjęła, będąc na liście awansowej na stopień porucznika.

„Rzuciłam kwitami, bo wiedziałam, że nie będę szczęśliwa, zostając w wojsku. Do dziś jednak czuję się żołnierzem – przygotowana, by oddać życie za ojczyznę. W razie wojny jestem gotowa wrócić, ponieważ pozostaję w rezerwie. Jednemu z wysokiej rangi przełożonych, który próbował mnie przekonać, proponując zmianę stanowiska, placówki, powiedziałam wprost: «Dowódco, od sześciu lat rozeznaję swoje powołanie. Nikt i nic – ani pieniądze, ani kariera – nie jest w stanie zmienić mojej decyzji». Na koniec naszej rozmowy powiedział: «Tak między nami to my ci z żoną kibicujemy». Żegnając się z kolegami w środowisku, w którym awans to «coś», powiedziałam, że przed Bogiem nie jest ważne, jaki mamy stopień, ile mamy na koncie. Bóg patrzy w serce” – mówi s. Karmela. Ale to nie był koniec jej rozterek.

Między Karmelem a Nazaretem

Przygotowując się do drogi zakonnej, jeszcze w wojsku podjęła zaoczne studia teologiczne w Częstochowie. Od lat nosiła w sercu miłość do Karmelu, a na sercu – szkaplerz karmelitański. Na studiach zaprzyjaźniła się z siostrą ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Kiedy dowiedziała się, że na nazaretańskim krzyżu widnieje napis „Oto ja służebnica Pańska…”, zaczęła się zastanawiać, które ze zgromadzeń jest jej powołaniem. „Na modlitwie powiedziałam Bogu, że jeśli ofiaruję to, co kocham – tak jak Abraham Izaaka, On mi tego nie odbierze. Ale na każdym kroku napotykałam na znaki wskazujące na Nazaret. I tak trafiłam do sióstr nazaretanek, tyle że jako imię zakonne obrałam «Karmela». Śmieję się, że wprawdzie nie jestem w Karmelu, to jego namiastkę sobie pozostawiłam, a imieniny obchodzę teraz 16 lipca, na Matki Bożej z góry Karmel. Dzisiaj wiem, że jestem w Nazarecie po to, żeby się modlić za rodziny, dzieci i młodzież” – mówi s. Karmela.

Przed wakacjami zakończyła posługę w Brzeźnicy pod Krakowem, gdzie pracowała w szkole jako katechetka. Dokładnie 2 września wyruszyła na roczny pobyt w Rzymie, który stanowił będzie przygotowanie do ślubów wieczystych.

Cel: niebo

„Jestem dowodem na to, że Pan Bóg powołuje to, co słabe. «Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników» – mówił Pan Jezus. Najpierw otrzymałam wolność duchową. Bóg dał mi też wolność wyboru. I wiem, że gdybym nie zamieniła munduru na habit, dalej by mnie kochał. Często mówię o tym młodzieży, że nie o to chodzi, żeby latami rozeznawać, gdzie jest ich miejsce, tylko po prostu podjąć decyzję. Bo jakąkolwiek drogą nie pójdziesz, Bóg Ci będzie błogosławił” – dzieli się refleksją s. Karmela. Dodaje, że wojsko odegrało w jej życiu ogromną rolę.

Naprowadzała samoloty. Dzisiaj ma naprowadzać ludzi na właściwy cel – zbawienie.

„Dalej jestem nawigatorem, tylko już nie zajmuję się samolotami, ale taktyką duchową. Rozmawiając ze swoimi uczniami, używałam nawet wojskowego słownictwa, by pokazać, że w życiu duchowym naprawdę toczy się wojna o każdego człowieka. Dlatego ważne jest, żeby poznać swoje siły i środki, tzn. swoje wady i zalety. Bo jeśli człowiek nie zna swoich słabych i mocnych stron, to diabeł robi z nim, co chce. I tak samo jest z przeciwnikiem w przestrzeni” – zaznacza nazaretanka.

Źródło: „Echo Katolickie” 36/2025

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama