„Kiedyś z przerażeniem słuchałem w pociągu, jak jakiś pan cieszył się z zakazu prac domowych, bo… nie będzie musiał teraz siedzieć z dziećmi i pilnować, czy je odrabiają. No, przepraszam bardzo: to nie są jego dzieci? On nie pragnie ich dobra?” – pyta prof. Wojciech Polak, historyk i politolog, wykładowca Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Nauczyciele wskazują, że o losie polskiej szkoły decydują osoby, które nigdy w niej nie pracowały, nie znają jej specyfiki i de facto utrudniają zamiast pomagać.
U obecnie rządzących istnieje jakieś przeświadczenie, że polska szkoła za dużo wymaga, dzieci muszą się za dużo uczyć.
Słyszymy stare slogany: szkoła powinna dawać pewne narzędzia, a wiedzę to już należy zdobywać dzięki tym narzędziom samemu, stąd „zakuwanie” jest niecelowe i bezsensowne. Tymczasem żaden rozsądny nauczyciel takiego zdania nie poprze. Szkoła musi dawać narzędzia i uczyć umiejętności samodzielnego poszukiwania wiedzy.
To jest sprawa oczywista i tu nie ma nad czym dyskutować. Z drugiej strony, żeby samodzielnie poszukiwać wiedzy czy rozwiązań pewnych problemów, trzeba mieć w głowie pewne kwantum wiedzy, jakieś podstawy. Aby zostać matematykiem, jednak niezbędna jest znajomość tabliczki mnożenia, a tej trzeba się zwyczajnie nauczyć. Historyk powinien poznać pewne ramy, a potem może się dokształcać. Bez podstaw trudno samemu poszerzać wiedzę. I mamy tego przykłady, gdy np. lewicowy poseł mówi, że powstanie warszawskie wybuchło w 1988 r. Co on z tego wszystkiego rozumie, co on rozumie z rzeczywistości, z przeszłości – można się tylko zastanawiać…
Ludzie, którzy dziś decydują o polskiej szkole, nie zdają sobie sprawy z tego, że jest to droga błędna, przeciwnie: wprowadzają zupełnie absurdalne rozwiązania, jak np. wycofanie w szkole podstawowej prac domowych.
Fala krytyki, jaka spadła na ministerstwo po tej decyzji, nic nie zmieniła. Zakaz - będący efektem skargi ucznia podczas wiecu wyborczego Donalda Tuska – był czystym działaniem PR-owym?
Trochę tak. Dzieci oczywiście nie lubią prac domowych, chociaż w ostatnich latach były one ograniczane, np. regulaminami szkolnymi, i w większości szkół nie zadawano nic na weekend. Z drugiej strony normalny nauczyciel, a także część uczniów nie wyobrażają sobie funkcjonowania szkoły bez prac domowych. Ale jest jeszcze jeden aspekt. Formalnie to rozwiązanie miało niby chronić rodziców, by nie musieli pracować z dziećmi w domu. Nie wiem, czy to jest dobre. Gdyby rzeczywiście wszyscy nauczyciele byli nauczycielami idealnymi czy posiadającymi wrodzony dar nauczania, talent pedagogiczny itd., to wszystko byłoby w porządku. Uczeń poznawałby pewne fundamenty wiedzy, a w domu co najwyżej wykonywał pewne zadania dla poćwiczenia. Ale tak, niestety, nie jest. Czasami bez pomocy rodziców uczeń nie da rady. Taka jest rzeczywistość. Jedni nauczyciele są lepsi, inni gorsi. Natomiast jeżeli pomoc rodziców w domu jest niezbędna, to ona musi być. Owszem, stanowi pewne obciążenie dla rodziców, ale trzeba jakoś sytuację ratować i nie ma się co obrażać na rzeczywistość. Jeżeli rodzice kochają swoje dzieci, rozumieją, że muszą im pomagać także w wypełnianiu obowiązków, w tym szkolnego.
Z drugiej strony, nie możemy wszystkiego zrzucać na nauczycieli, bo podejście i uczniów, i rodziców też bywa różne…
Kiedyś z przerażeniem słuchałem w pociągu, jak jakiś pan cieszył się z zakazu prac domowych, bo… nie będzie musiał teraz siedzieć z dziećmi i pilnować, czy je odrabiają. No, przepraszam bardzo: to nie są jego dzieci? On nie pragnie ich dobra? Ja wiem, że to są sprawy złożone, ale usuwanie prac domowych jest wylewaniem dziecka z kąpielą, a do tego dewastowaniem pewnych norm, zwyczajów, które po prostu wychodziły dzieciom na dobre. Zresztą, mamy tu pewien problem definicyjny, czym jest praca domowa.
Większość uczniów nie jest w stanie opanować pewnego zasobu wiedzy w wyniku zajęć lekcyjnych. Czasami trzeba „powkuwać” w domu, bo pewne rzeczy do głowy tak łatwo nie wchodzą.
W przypadku matematyki czy fizyki niezbędne jest ćwiczenie, rozwiązywanie zadań, a w klasie nie ma na to aż tyle czasu. Efekty już widać, bo wyniki egzaminów ósmoklasisty z matematyki spadły z i tak niskich 52 proc. do 50 proc.
W ogóle poziom nauczania w szkole spada. I to widać. Długo prowadziłem zajęcia na pierwszym roku studiów na politologii. Odnosiłem wrażenie, że ci uczniowie po maturze przychodzili na studia po prostu wyzerowani, a ich wiadomości z najnowszej historii Polski i powszechnej – czyli zagadnienia, które przerabiali w IV klasie szkoły średniej – były żadne. Poziom wiedzy uczniów idących na studia jest niski, brakuje weryfikacji, jak kiedyś, w postaci egzaminów wstępnych, które jednak sprawdzały poziom wiedzy.
Dziś na studia dostają się prawie wszyscy, którzy chcą (są wyjątki), a potem wykładowcy nie wiedzą, co robić z takimi adeptami.
Kolejna zmiana, jaką nam zafundowało ostatnio Ministerstwo Edukacji, to zapis, że zajęcia w przedszkolach mogą prowadzić osoby niebędące nauczycielami. A przecież edukacja na tym początkowym etapie jest niezwykle ważna.
To jest, rzeczywiście, coś niebywałego. Owszem, zajmować się dziećmi, tzn. opiekować się, zapewnić bezpieczeństwo, nakarmić czy zapewnić jakąś podstawową edukację, mogą też odpowiednio dobrani ludzie bez wykształcenia pedagogicznego.
Ale skąd takie zmiany, skoro mamy w Polsce tylu studentów kierunków pedagogicznych, wychowania przedszkolnego – osób, które są jednak wykształcone w tej dziedzinie, podejdą do sprawy fachowo, mają opanowane pewne fundamenty i pedagogiki, i psychologii, i pracy z tym małym dzieckiem?
I dlaczego nie dać przede wszystkim tym ludziom szansy na pracę w swoim zawodzie? Gdybyśmy mieli jakiś kryzys w kwestii kadr, mógłbym to zrozumieć. Tymczasem mamy spore zasoby w tym obszarze.
Ministerstwo twierdzi, że to właśnie odpowiedź na kryzys, jakim jest brak nauczycieli.
Nie wydaje mi się. To raczej pójście na łatwiznę, może odpowiedź na jakieś indywidualne postulaty. Być może zadziałał też argument finansowy, by nie zatrudniać ludzi na podstawie karty nauczyciela, bo rząd najchętniej w ogóle by ją zniósł.
Niedawno podniesiono alarm, że ministerstwo znowu chce mocno ograniczyć listę lektur. Jak młodzi ludzie mają poznawać naszą przeszłość, tożsamość, nie czytając o niej?
Jak widać, oburzenie społeczne sprawiło, że zaczęli się z tego planowanego nowego ograniczania listy lektur wycofywać. Ale i tak to, co zostało do tej pory poczynione, czyli zrealizowane już okrojenie listy lektur, jest działaniem fatalnym. Założenie, że one nie dają wglądu w problemy współczesnej Polski, to błąd.
Jesteśmy tak silnie zakorzenieni w historii – charakterami, sposobem bycia, stylem życia, wysławiania się itp. – że trudno twierdzić, iż „Pan Tadeusz” to lektura tylko o znaczeniu historycznym. Za najgorszej komuny trzeba było dwa razy go przeczytać – w całości!
I nikt nie robił z tego wielkiego problemu. Już w latach 70. XX w. nauczyciele narzekali, że redukcja listy lektur w porównaniu do przedwojennych czy powojennych gimnazjów oraz liceów i tak jest bardzo znacząca. Dziś te działania są jeszcze bardziej radykalne – to uderzenie w kulturę narodową i kształtowanie polskiej tożsamości. Nie da się być dobrym polskim patriotą bez znajomości rodzimej literatury, jej pomnikowych pozycji, podobnie jak bez znajomości historii, której liczba godzin też została ograniczona. Przede wszystkim zlikwidowano znakomity przedmiot, jakim była „historia i teraźniejszość” (HiT) w szkole średniej. Stanowił on połączenie historii najnowszej z zagadnieniami dotyczącymi współczesnego funkcjonowania społeczeństwa, polityki czy kulturoznawstwa. Uczniowie szkoły średniej kończą bowiem w praktyce swoją edukację historyczną najczęściej na 1945 r. HiT miał dać im wiedzę dotyczącą m.in. historii najnowszej, w polskim przypadku czasów PRL-u, ale także III Rzeczypospolitej. Jest do niego świetny podręcznik prof. Wojciecha Roszkowskiego, który po nagonce środowisk lewicowych nie został należycie wykorzystany. Co ciekawe, ogromne jego ilości zostały jednak sprzedane i przekazane przez wielu rodziców dzieciom i przez wielu dziadków wnukom, więc i tak spełnia on swoją rolę.
Źródło: „Echo Katolickie” 36/2025
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.