Nieważne, od czego zaczynasz

Projekt: życie Nie zatrzymuj się

Nauczycielka w drugiej klasie gimnazjum powiedziała mi: „Michał, ty możesz zrobić wszystko, żeby się nie uczyć”. Ale mnie w głowie utkwiła tylko pierwsza część zdania. Nieważne, od czego zaczynasz

Nigdy nie byłem dobrym uczniem. Zamiast lekcji przyrody wolałem spacery po lesie, zamiast historii — gry komputerowe, których akcja toczyła się w późnym średniowieczu, a jedynymi książkami, jakie czytałem z przyjemnością, były historie milionerów. Koledzy śmiali się, gdy zamiast problematyki dramatu Balladyna Juliusza Słowackiego na jednej z lekcji języka polskiego mogłem streścić życiorys Steve'a Jobsa. A mnie po prostu fascynowały historie ludzi, którzy osiągnęli sukces, zdobywali swój cel, złote medale i fortunę. Ludzi, którzy robili światową karierę, zaczynając tak jak każdy z nas. I dzięki wytrwałej pracy, zaradności oraz kreatywnemu myśleniu otrzymali dokładnie to, o czym marzyli najbardziej.

Sam szczególnie kreatywny byłem dwa razy w roku szkolnym — najpierw przed zakończeniem pierwszego semestru, później tuż przed wakacjami. Miałem tak słabe stopnie, że wychowawczyni zastanawiała się, czy w ogóle dostanę się do następnej klasy. Uruchamiałem wtedy wszystkie szare komórki i wymyślałem, co by tu zrobić, żeby zasłużyć na lepszą ocenę. I tak w dwa tygodnie opracowywałem referaty o Mikołaju Koperniku, nadrabiałem klasykę polskiej literatury, pisałem sprawdziany, towarzyszyłem nauczycielom w przygotowaniach do zakończenia roku i biegałem wszędzie tam, gdzie tylko potrzebowali dodatkowych rąk do pomocy. Jeśli coś trzeba było zrobić, Michał był pierwszy. Dzięki temu zobaczyłem, że nawet z najtrudniejszej sytuacji można wybrnąć. Nieważne, jak trudno jest na początku. Liczy się efekt, który chcesz uzyskać. Szkoła nauczyła mnie kreatywności, którą wykorzystuję do dziś. Kiedy włącza się pomarańczowe światełko, działam. Szukam rozwiązania, próbuję, negocjuję. Wtedy to mnie ratowało. A potem wracałem do Michaela Jordana, Walta Disneya i Beatlesów.

Nie mogłem uwierzyć w to, że kiedy John Lennon, Paul McCartney, George Harrison oraz Ringo Starr pojechali w sylwestra 1961 roku na przesłuchanie do jednej z największych brytyjskich wytwórni płytowych, ta nie chciała podpisać z nimi kontraktu. Choć po latach uznano to za największą w historii pomyłkę producentów muzycznych, wtedy artyści musieli szukać dalej. Nie poddali się i po niewielkich zmianach w zespole spróbowali znowu. Tym razem udało się. Podpisali kontrakt z EMI, jeszcze większą od poprzedniej firmą muzyczną. I tak Beatlesi stali się jednym z najsłynniejszych zespołów rockowych.

Nieważne, od czego zaczynasz, w jakim wieku, ile masz pieniędzy ani gdzie mieszkasz. Istotne jest, dokąd zmierzasz i co chcesz w życiu osiągnąć.

Biografie, które czytałem, i filmy, jakie oglądałem w każdej wolnej chwili, pomogły mi dojść do wniosku: nieważne, od czego zaczynasz, w jakim wieku, ile masz pieniędzy ani gdzie mieszkasz. Istotne jest, dokąd zmierzasz i co chcesz w życiu osiągnąć.

Nie trzeba urodzić się w Nowym Jorku, żeby móc zatańczyć na Broadwayu. Udaje się to osobom, które do najbliższej dostępnej sali gimnastycznej musiały chodzić paręnaście kilometrów. I nie trzeba studiować na Uniwersytecie Harvarda, żeby zostać dobrym naukowcem. Milionerami nie są tylko te osoby, które urodziły się w zamożnych rodzinach, a bohaterzy to nie ci, których nazwiska zna cały świat. Tacy ludzie są wśród nas.

Kiedy w Dzień Papieski w kościołach zbierane są datki na zdolną, ale ubogą młodzież, zawsze myślę o tych, którzy osiągnęli coś wielkiego, zaczynając od zera. Lubię ludzi, którzy lubią robić na przekór. I tak na przykład na przekór biedzie idą na studia, zdobywają stypendia i zakładają własną firmę, która zaczyna dobrze prosperować. Poświęcają się temu i zdobywają więcej, niż sami mogli się spodziewać. Albo ci, którzy na przekór opiniom innych zaczynają wędkować albo uczą się jazdy na motocyklu. To są bohaterowie. A kiedy takie osoby spotykam, patrzę na nie i nabieram przekonania, że nieważne jest to, w jakim miejscu jesteśmy teraz, ale to, gdzie chcemy dotrzeć.

Nieważne, od czego zaczynasz
fragment pochodzi z książki:

Michał Kociołek

Projekt: życie
Nie zatrzymuj się

 

ISBN: BN 978-83-277-1347-6
wyd.: Wydawnictwo WAM 2017

Odkąd pamiętam, chciałem jeździć samochodami. Chyba każdy chłopiec przechodzi w życiu taki okres, kiedy żadna inna zabawka niż auto nie wchodzi w grę. Są emocjonujące wyścigi, długie korki i trasy na każdym wolnym metrze podłogi. Ale u mnie to było tak na poważnie. Długo potem, mając już przynajmniej piętnaście lat, postanowiłem zostać kierowcą zawodowym. Jeszcze nie wiedziałem, jak to zrobię, ale już byłem pewien, czego chcę od życia. Na razie jednak, tak samo jak pełnoletności, wyczekiwałem wakacji. W lecie, kiedy nie było już szkoły, mogłem towarzyszyć mojemu tacie na wszystkich tych trasach, które omijały mnie od września do czerwca. Dźwięk zabieranych ze stołu kluczyków do samochodu wabił mnie tak jak kota przyciąga szmer otwieranej lodówki.

Nikt nigdy nie namawiał mnie do wyboru konkretnego profilu szkoły średniej — a wybrałem technikum samochodowe. Tym bardziej nikt nie mówił, żebym spędzał godziny za kierownicą, bo to przecież takie ciekawe i przyjemne — a jednak pierwszą rzeczą, jaką chciałem zrobić po skończeniu osiemnastu lat, było prawo jazdy. Kiedy dowiedziałem się, że jest możliwość połączenia pobytu w wojsku z kursem dla kierowcy zawodowego, nie wahałem się ani chwili.

Z mojego domu do Przasnysza jest czterysta sześćdziesiąt kilometrów. To tam znajduje się jednostka macierzysta polskiego oddziału wojskowego rozpoznania radioelektrycznego. Wylądowałem w nim w lutym 2007 roku. Dosłownie, wylądowałem.

Na miejsce zawiózł mnie znajomy, który własnym autem ciężarowym robił kurs w tamte strony. Podjechaliśmy w wyznaczone miejsce, podziękowałem i wyskoczyłem z kabiny. Nie spodziewałem się, że tuż obok jest przydrożny rów, całkowicie zasypany śniegiem. Wskoczyłem i... utknąłem. Zakopałem się po pas, na nieszczęście, na oczach wszystkich tych, którzy na miejsce dotarli przede mną.

Więc początki w wojsku nie należały do najłatwiejszych. Kiedy jesteś tam całkiem nowy, musisz obserwować, uczyć się, jak możesz zachować się w sytuacjach, z którymi spotykasz się po raz pierwszy. Zasada, z którą przyszło mi się zmierzyć już na początku, brzmiała: jaki trafi ci się przydział, takie masz ubrania. Niejednokrotnie spałem w pidżamie, w której ledwo mogłem oddychać. Innym razem wyglądałem jak czteroletni chłopiec, który przebrał się w koszulę taty. Nie zawsze było tak pięknie, jak to sobie wyobrażałem. Po dwóch tygodniach trafiliśmy do Ostródy, gdzie miały zacząć się kursy prawa jazdy, na które czekałem każdego dnia. Wstawaliśmy o 5:30 i, oprócz nauki, był też czas na sprzątanie i mycie toalet. A kiedy padało słowo „obierak”, każdy wiedział, co go czeka. Kilka godzin spędzonych nad dziesięcioma garami z ziemniakami, którymi po kilku godzinach żywiła się cała kompania. Wtedy zdarzało mi się narzekać i niecierpliwić. Dziś mówię sobie: „Nieważne, jak beznadziejna jest sytuacja, w której zaczynasz, ważne, dokąd zmierzasz”. A ja czekałem na długie trasy za kierownicą ciężarówki, przebyte kilometry i nowe miejsca na mapie.

Droga do celu bywa dużo przyjemniejsza, a na pewno znacznie bardziej ekscytująca niż osiągnięty rezultat.

Czułem przy tym satysfakcję, tak jak to się dzieje, gdy zdobywa się szczyty. Dla mnie zostanie kierowcą zawodowym było pierwszym ośmiotysięcznikiem. W końcu przeszedłem do rezerwy. Trzy miesiące spędziłem w domu, szukając pracy, aż kolega z osiedla zgarnął mnie do firmy zajmującej się handlem lampami. Poczułem na własnej skórze, że droga do celu jest często dużo przyjemniejsza, a na pewno znacznie bardziej ekscytująca niż osiągnięty rezultat.

Jechałem już siedem godzin. Słońce dopiero wschodziło i wszystko wkoło było rażąco pomarańczowe. W radiu szła audycja po chorwacku, z której mogłem domyślić się jedynie pojedynczych słów. Ale i tak wydawało mi się, że spikerka mówi do mnie: „Brawo, Michał, właśnie jeździsz ciężarówką po międzynarodowych trasach, tak jak chciałeś”.

Nie szukaj ograniczeń na siłę. Początki zawsze są trudne. Kiedy muszę wyjść im naprzeciw, myślę o Michaelu Jordanie, który w szkole średniej nie dostał się do drużyny koszykarskiej i dopiero w następnej klasie wystąpił w szkolnym zespole na pozycji skrzydłowego.

Wierzę, że nie trzeba urodzić się
w Nowym Jorku, żeby zatańczyć na Broadwayu. Możesz pokonać kompleksy i wewnętrzne bariery i podążać
zamarzeniami.

A tak już jest z nami, że kiedy spełnimy jedno marzenie, pojawia się kolejne. Kolega śmiał się ze mnie, gdy powiedziałem mu, że teraz chciałbym zatrzasnąć drzwi monster trucka i przejechać nim trasę, na której nie dają sobie rady żadne inne auta. A ja znowu myślę o tym tak na poważnie. Na razie jednak choroba zmusiła mnie do oddania prawa jazdy. Więc jak to zrobię? Jeszcze nie wiem. Ale wierzę, że nie trzeba urodzić się w Nowym Jorku, żeby zatańczyć na Broadwayu. Możesz pokonać kompleksy i wewnętrzne bariery i podążać za marzeniami.

W 2011 roku świat usłyszał o Sushil Kumarze, dwudziestosiedmioletnim mieszkańcu Bihar, jednego z najbiedniejszych stanów Indii, który jako pierwszy w indyjskiej wersji Milionerów wygrał milion dolarów. Skromny operator komputera i nauczyciel spróbował swoich sił w popularnym teleturnieju i odpowiedział na wszystkie trzynaście pytań.

A ty jak zamierzasz zacząć?

opr. ab/ab

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama