reklama

O hulającym „duch soboru” w Polsce i w Kościele…

Rzekomy „duch soboru”, jak zauważył Joseph Ratzinger to niekoniecznie Duch Święty, a raczej anty-duch. Każda teologiczna nowinka miała być lepsza, niż „stare” rzeczy zakorzenione w Ewangelii, Tradycji i nauczaniu Magisterium Kościoła. Dziś można się obawiać, że fałszywy duch wkręca się w synod poświęcony synodalności – podkreśla o. Dariusz Kowalczyk.

o. Dariusz Kowalczyk SJ

dodane 07.10.2024 11:34

Prawnicy wspierający swego czasu działania „totalnej opozycji”, która dzisiaj stała się „totalną władzą”, mówią, że wicie, rozumicie, może ten tego nie wszystko, co robi obecna władza, jest zgodne z procedurami, ale – i tu nadymają się uczenie – trzeba zrozumieć, że nie jest ważna litera prawa, ale duch prawa. Oczywiście tymi, którzy należycie rozumieją ducha prawa, są oni sami, a jeszcze bardziej popierani przez nich politycy. Do tego dochodzi stara marksistowska zasada, że aby zbudować raj na ziemi, trzeba najpierw zburzyć stary świat, łamiąc stare prawa. Innymi słowy: wielki, szczytny cel uświęca środki.

Rozróżnienie między literą czegoś tam, a duchem (dobrym duchem!), który ma ożywiać literę, chronić ją przed jakimś skostnieniem, ma sens. Tyle że z tego nie wynika, że w imię ducha można wedle własnego widzimisię manipulować literą, albo ją po prostu unieważniać w zależności od okoliczności. Rozprawianie o rzekomym duchu, na przykład duchu dziejów, wykorzystywane było i jest w różnych systemach mniej lub bardziej totalitarnych. Prawdą, prawem staje się wówczas to, co głosi jedynie słuszna partia, jakaś najwyższa Komisja, albo przywódca, w którego – jak wierzą wyznawcy – wcielił się duch czasu. Ów duch jest nieskrepowany, a zatem nie mogą go ograniczać logika, wymogi koherencji, zgodność zdań z rzeczywistością, ani nawet zwykła ludzka przyzwoitość, jeśli „postęp” wymaga złożenia z przyzwoitości ofiary.

Joseph Ratzinger zauważył, że od początku Soboru Watykańskiego II pojawił się na nim rzekomy duch Soboru, który tak naprawdę był anty-duchem. Wedle tegoż anty-ducha każda teologiczna nowinka miała być lepsza, niż „stare” rzeczy zakorzenione w Ewangelii, Tradycji i nauczaniu Magisterium Kościoła. Anty-duch pojawił się na Soborze, ale szczególne triumfy święcił w okresie po Soborze. Miał być czymś ważniejszym niż same dokumenty Soboru, czyli litera. Niepoważne, szkodliwe „reformy”, które wcale nie wynikały z soborowych tekstów, usprawiedliwiano „duchem Soboru”. Każda, nawet najgłupsza, nowinka liturgiczna, teologiczna, moralna stroiła się w szatki soborowego ducha. A jeśli ktoś nie zgadzał się, protestował, to był krytykowany, wyśmiewany jako wstecznik, który odrzuca odnowę Soboru.

Dziś można się obawiać, że fałszywy duch wkręca się w synod poświęcony synodalności. Słowo „synodalność” odmieniane przez wszystkie przypadki ma być odpowiedzią na problemy i wyzwania, jakie stoją przed Kościołem. Przeglądam artykuły, również te akademicko-naukowe, na temat synodalności. Niestety, zasadniczo nie znajduję w nich jakichś konkretnych, logicznych, rozwijających dotychczasowe nauczanie Kościoła propozycji nowych dróg. Wszystko sprowadza się do mielenia słów: „synodalność”, „dialog”, „słuchanie”. A im bardziej się mieli, tym większe jest wrażenie chaosu. Przypominają się słowa kard. Roberta Saraha: „Jeden episkopat mówi jedno, drugi drugie. Jeden biskup mówi jedno, drugi mówi coś innego, a wierni są zdezorientowani. To prawdziwy kryzys kapłaństwa”. Tak! Duch, który tak naprawdę jest anty-duchem, potrafi pod pozorem szukania większego dobra, siać zamęt i mamić fałszywymi perspektywami.

Duch, prawdziwy Duch Kościoła, doprowadził wiernych do wspólnego wyznawania wiary w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Przy czym „synodalność” była w Chrystusowym Kościele obecna od początku. Problem w tym, że w niektórych kręgach jest ona dziś rozumiana w taki sposób, który zdaje się rozmywać powyższe wyznanie, szczególnie jedyność i apostolskość Kościoła. Pomimo różnych słabości biskupów, wierzę, bo taka jest wiara Kościoła, że Duch Święty oferuje im swoją asystencję. Dlatego nie chciałbym, aby ważniejsze od biskupów okazały się jakieś samo-namaszczające się grupki nacisku spod znaku eko-femo-homo, które proponują nowe, zupełnie inne, niż przez 2 tys. lat, rozumienie pojęcia „Kościół walczący”. To nowe rozumienie nie ma nic wspólnego z walką, o której mowa chociażby w księdze Apokalipsy. Ma za to niepokojąco wiele wspólnego z tym, co ostatnio w Polsce nazwano „demokracją walczącą”. Pozostaje ufać, że Duch Święty poradzi sobie z tym wszystkim i Synod o synodalności przyniesie dobre owoce, wbrew zakusom anty-ducha.

 

 

1 / 1

reklama