Podzwonne dla Europy?

Czy zachodnia cywilizacja po raz kolejny znajdzie w sobie wystarczająco sił i duchowej świeżości, aby oswoić i zafascynować przybyszów? Czy nadchodzi czas na już podzwonne dla Europy?

"Idziemy" nr 50/2009

ks. Henryk Zieliński

Podzwonne dla Europy?

Odwiedziłem kiedyś patriarchę Konstantynopola, Bartłomieja. Nie było to trudne. Najtrudniejsze było odszukanie jego siedziby, bo zarówno katedra św. Andrzeja, jak i rezydencja patriarchy zasłonięte są wysokim murem. Najwyższego zwierzchnika prawosławia zastaliśmy w świątyni, gdzie w otoczeniu kilku duchownych rozmawiał z wiernymi, błogosławił im, a że było tuż po Wielkanocy, rozdawał im poświęcone jajka. Nie trzeba było czekać miesiącami w kolejce na audiencję ani nawet anonsować swojego przybycia. Patriarcha był wyraźnie zadowolony, że ktoś jeszcze do niego przychodzi. Miał czas, bo wiernych, którzy są poddani jego pieczy, jest w dawnym Konstantynopolu, a dzisiejszym Istambule naprawdę niewielu. Żyją jako religijna mniejszość i relikt dawnej świetności największego niegdyś centrum chrześcijaństwa, które swego czasu pretendowało do miana nowego Rzymu. To wszystko jednak historia, która przeminęła wraz z nadejściem islamu. Symbolem klęski są minarety strzelające w niebo nad przemienioną w meczet wspaniałą bazyliką Hagia Sophia.

Czy scenariusz, który w 1454 r. zrealizował się w stolicy wschodniego chrześcijaństwa, może powtórzyć się na Zachodzie? Wcześniej niż w Konstantynopolu zrealizował się w Północnej Afryce, gdzie o chrześcijańskiej Aleksandrii czy Kartaginy pozostało jedynie wspomnienie. Czy zatem w myślach już trzeba się oswajać z widokiem minaretów nad bazyliką św. Piotra na Watykanie? Z papieżem jako atrakcją turystyczną, rezydującym przy jednym z ostatnich w Rzymie katolickich kościółków? Czy mozaiki w kościołach Rawenny i freski w katedrze florenckiej będą skute albo co najmniej pozasłaniane zielonymi tablicami z wersetami Koranu? Czy lament, który Henryk Sienkiewicz wkłada w usta kaznodziei w „Panu Wołodyjowskim”, znowu jest na czasie? „Kościoły, o Panie, zamienią na meczety i Koran śpiewać będą tam, gdzieśmy dotychczas Ewangelię śpiewali”.

To wszystko może, ale nie musi się stać. Rzym bowiem nie raz oparł się najazdom ludów innych ras, kultur i religii, choć biologicznych potomków starożytnych Rzymian wśród dzisiejszych mieszkańców Rzymu i całej Italii trzeba szukać ze świecą. Kluczem dla ocalenia nie była bowiem potęga militarna ani demograficzna. Rzym jako cesarstwo padł ostatecznie w 476 r. pod ciosami barbarzyńców. Ale jako centrum kulturowe i religijne zachodniej cywilizacji trwa dalej. Nowi zdobywcy sami stali się w końcu Rzymianami i chrześcijanami. Wielka w tym zasługa roztropnych i świętych papieży IV i V wieku, a zwłaszcza Leona Wielkiego, którzy udomowili dawnych najeźdźców i przekonali ich do katolicyzmu.

Dzisiaj dramatyczne próby administracyjnego powstrzymania ekspansji islamu w Europie na nic się zdadzą, bo Europa biologicznie wymiera. Demokratycznie wprowadzane w referendach zakazy stawiania minaretów zostaną również demokratycznie uchylone, gdy większość nie będzie po „naszej” stronie. Dlatego aktualne pytanie nie dotyczy koloru skóry przyszłych mieszkańców naszego kontynentu, ale tego, czy będą oni w sensie kulturowym i religijnym Europejczykami i chrześcijanami? Bo jakie wartości może im zaoferować Europa? Wolność posuniętą do obłędu, lżenie własnych świętości, homoparady i seks shopy? To za mało, aby zyskać szacunek przybyszów i aby za to umierać!

Czy zachodnia cywilizacja po raz kolejny znajdzie w sobie wystarczająco sił i duchowej świeżości, aby oswoić i zafascynować przybyszów? Czy nadchodzi czas na już podzwonne dla Europy?

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama