Kościół katolicki jako instytucja traci zaufanie Polaków. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego w dniach 12-13 września przez IBRiS dla Polskiej Agencji Prasowej. Czy oznacza to, że trzeba załamywać ręce? Szukać winnych? A może lepiej jednak zastanowić się, co naprawdę z tego sondażu wynika i dostrzec w tej sytuacji szansę na odnowę i rozwój?
Według sondażu tylko 7,2% polskiego społeczeństwa „zdecydowanie ufa” Kościołowi. A poziom nieufności wzrósł w ostatnich dziewięciu latach z 24,1 do 47,1%.
Informacja wywołała lawinę komentarzy w sieci, mediach społecznościowych. Pełnych troski, ale też – tych było zdecydowanie więcej – radości i satysfakcji, że oto „główny hamulcowy” postępu cywilizacyjnego traci rację bytu. Głosy popłynęły nie tylko ze strony środowisk od lat niechętnych Kościołowi, ale też dyżurnych krytyków w jego łonie, sfrustrowanych tym, że ich modelowa „otwartość” napotyka ciągle zdecydowany opór wśród katolików.
Sondaż telefoniczny IBRiS-u przeprowadzono metodą CATI ze wsparciem AI na grupie 1067 dorosłych Polaków (0,0028% mieszkańców Polski). Badanie pokazało spadek zaufania do Kościoła, co nie jest zaskoczeniem – zważywszy na dokonujący się równolegle przyspieszony (po pandemii Covid-19) proces laicyzacji, powszechną degradację wszystkich dotychczasowych autorytetów, kryzys ekonomiczny i polityczny, narastającą biedę i frustrację w społeczeństwie, nagłaśniane skandale kościelne, antyklerykalną falę przelewającą się w telewizji, kinematografii, zaangażowanie wielkich środków w promowanie na uniwersytetach i w środowiskach akademickich ideologii lewicowej (konsekwentnie realizującej założenia Antonio Gramsciego), milczenie hierarchów w ważnych kwestiach, hermetyczność języka kościelnego, parafialne duszpasterstwo prowadzone „z balkonu” z ciągle jeszcze mocno ufortyfikowaną granicą rozdzielającą księży od „reszty” itd.
Zaskakiwać może mała liczba Polaków „zdecydowanie ufających” Kościołowi”. Z niemal 30% w 2016 r. pozostało niewiele ponad 7%. Jeśli wierzyć sondażowi, prawie połowa Polaków (47,1%) „zdecydowanie nie ufa” (26%) lub „raczej nie ufa” (21%) Kościołowi. Poziom osób deklarujących zaufanie do Kościoła spadł z 58% we wrześniu 2016 r. do obecnych 35,1%. W październiku 2024 r. 24,7% deklarowało obojętność wobec Kościoła. W 2025 r. ta liczba spadła do 17,8%.
Jak interpretować badania IBRiS-u? Co z nich dla nas wynika?
Jest się czym martwić
To prawda. Ale też nie ma się co obrażać na świat, załamywać, wpadać w pesymizm, tylko szukać dróg wyjścia z kryzysu. Kryzys zawsze jest szansą na zbudowanie nowej tożsamości.
Na początek kilka uwag do badań IBRiS-u. Mamy do czynienia z pewnym kuriozum: jeden sondaż (kiedy np. podczas kampanii parlamentarnej czy prezydenckiej robi się ich kilka – kilkanaście, potem wyciąga z nich medianę) został potraktowany jak prawda objawiona, niepodlegająca dyskusji i ostateczna. To spore nadużycie. Nie znamy pytań (oprócz, rzecz jasna, osób udzielających odpowiedzi ankieterom), niejasny jest też przedmiot badań. Co bowiem znaczy stwierdzenie: „ufam/nie ufam Kościołowi?”. Chodzi o instytucję czy ogół wiernych stanowiących przecież wspólnotę eklezjalną? To zasadnicze rozróżnienie. Dajemy sobie narzucić – powszechnie w przekazie medialnym – definiowanie Kościoła na wzór partii politycznej, grupy interesów (?) jako podmiotu oderwanego od transcendencji, Boga. Z wykluczeniem tak fundamentalnej – i niemierzalnej w żaden sposób – prawdy, że jest on Boski i jednocześnie ludzki, święty i grzeszny. Że jego Głową, jako Mistycznego Ciała, jest sam Chrystus. Nie da się właściwie „odczytać” sensu istnienia Kościoła bez owego kontekstu historycznego i duchowego.
Kolejna ważna uwaga: badania sondażowe pokazują nie tyle rzeczywistą wiedzę, co raczej nastroje społeczne, i odzwierciedlają poziom emocjonalny respondentów, ciąg skojarzeń, jakie budzi Kościół w społeczeństwie. A te można, jak pokazuje praktyka życia, zaprogramować, zakotwiczyć w myśleniu – nawet jeśli są dalekie od prawdy. Josephowi Goebbelsowi, ministrowi propagandy III Rzeszy, przypisuje się słowa: „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Podobnie myśleli Lenin, komuniści, identyczną metodą posługują się dziś neomarksiści. Nagłośniony skandal, czyjś błąd, grzech rozciągają się na wszystkich. Odpowiednio dobrane emocje „utrwalają” przekaz, tworzą schematy. I je, jak mantrę, powtarzają ludzie: bez głębszego zastanowienia się i refleksji.
Nie ufam sobie
Jak interpretować słowa osoby wierzącej, która mówi: „nie ufam Kościołowi”, skoro sama jest cząstką tegoż Kościoła (o ile ma tego świadomość)? Czyli… nie ufa też sobie! Wbrew pozorom jest to bardzo optymistyczne stwierdzenie, bo wyraża fundamentalną zbawczą prawdę: przede wszystkim mam ufać Jezusowi, na Nim polegać! Sobie – zawsze tylko w ograniczonym zakresie. Ale tego chyba sondaż IBRiS-u nie mierzył.
Tomasz Krzyżak, analizując dane, nie ukrywa satysfakcji w felietonie publikowanym na łamach „Rzeczypospolitej”: „Winę za znaczący spadek zaufania do Kościoła ponoszą wyłącznie biskupi”. „Poziom zaufania do instytucji jest przede wszystkim odzwierciedleniem zaufania do jej liderów i kadry zarządzającej. W Kościele katolickim są nimi biskupi, którzy w praktyce mają władzę totalną. Dlatego poziom zaufania do tej instytucji ukazuje tak naprawdę stosunek społeczeństwa do hierarchii kościelnej” – wtóruje mu w wywiadzie dla PAP ks. prof. Andrzej Kobyliński.
Tak jest najłatwiej i najprościej, po bolszewicku. Jest winny, rozstrzelać! (przynajmniej medialnie).
Kolec w nodze, oścień dla sumienia
Rzecz w tym, że kiedy dochodzi do konkretów, argumentów jakby zaczyna brakować albo są nietrafione. Zresztą: cokolwiek by powiedzieli, napisali biskupi, zawsze jest źle, nie tak, jak trzeba, nie po linii oczekiwań itd. Wspomniany wyżej T. Królak (szukając przyczyn utraty zaufania) zarzuca polskiemu Kościołowi na przykład, że w latach 90 ubiegłego wieku „nawet nie proszony wypowiadał się w każdej politycznej sprawie. Lata 1992-1997 to dyskusje o ustawie aborcyjnej, targi wokół konkordatu, spór o preambułę do konstytucji”. Tzn. według publicysty miał milczeć! Św. Jan Paweł II podczas swojej najdłuższej i najtrudniejszej pielgrzymki do ojczyzny – jako głowa Kościoła – nie milczał. „To jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta ojczyzna! To są moi bracia i siostry!” – mówił wtedy podniesionym głosem. „I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć!”.
Polemizując z autorem (tym razem na portalu deon.pl), ktoś napisał: „Autor tekstu chyba nie rozumie, że Kościół nie może nie wypowiadać się w kwestiach ochrony życia ludzkiego, aborcji, eutanazji, chrześcijańskiej wizji małżeństwa i rodziny, obecności katechezy w szkole. O to się głównie rozbija niechęć, zwłaszcza młodszej części społeczeństwa. Tak naprawdę złość i gniew na Kościół wynikają z tego, że nie daje on i nigdy nie da zielonego światła dla grzechu opakowanego w papierek liberalizmu i nowoczesności. Ci, którzy wybierają życie sprzeczne z Bożymi przykazaniami, będą na Kościół nieustająco wściekli, i tak powinno być. To jest dowodem tego, że Kościół robi swoją robotę. Jeżeli Kościół nie będzie na piedestale, to będzie przynamniej kolcem w nodze i ościeniem raniącym stale sumienia tych, którzy wybrali życie bez Boga. I chwała mu za to. Jeśli nas nie mogą kochać, to niech nas przynajmniej zwalczają i wyśmiewają”.
Szukajmy razem
Co zatem możemy zrobić, aby Kościół (rozumiany całościowo jako hierarchia, ogół wiernych) odzyskał zaufanie w społeczeństwie? Czy jesteśmy na straconej pozycji? Nie można bagatelizować wyników sondażu, ale też nie ma co wpadać w rozpacz. Poszukajmy razem. Ciąg dalszy za tydzień.
Niedawno, podsumowując sytuację Kościoła francuskiego (który w wyniku procesów laicyzacji i walczącego ateizmu praktycznie przestał istnieć, a teraz dynamicznie się odradza), ktoś napisał: „Wielu postawiło krzyżyk na Francji. Ale nie był to krzyż Chrystusa”.
Na szczęście nie wszystko od nas zależy.
Ks. Paweł Siedlanowski