Na właściwej drodze

Głębokie przeżycie wiary jest zawsze tajemnicą. Tylko Bóg wie, dlaczego prowadzi nas tą, a nie inną drogą.

Głębokie przeżycie wiary jest zawsze tajemnicą. Tylko Bóg wie, dlaczego prowadzi nas tą, a nie inną drogą. Ale zawsze i dla każdego z nas przygotowuje na tej drodze duchowe kosztowności najwyższej próby. Bo tylko w Kościele katolickim można znaleźć pełnię Prawdy i pełnię środków potrzebnych do zbawienia.

Mam 23 lata. Byłam wychowywana przez moich rodziców w Kościele, który dziś uważam za pseudochrześcijański. Z tego powodu już od dłuższego czasu bardzo intensywnie zastanawiałam się nad przejściem do Kościoła katolickiego. Wszystko zaczęło się od tego, że mając styczność z osobami pochodzącymi z różnych Kościołów chrześcijańskich i odczuwając skutki panujących w nich rozłamów, już od dziecka pragnęłam ich zjednoczenia. Gdy poszłam do liceum, pragnienie to obudziło się we mnie ze zdwojoną siłą – zaczęłam się wtedy interesować szeroko pojętym ekumenizmem. Stopniowo odkrywałam też pewne niespójności co do niektórych zasad i dogmatów obecnych w mojej wspólnocie.

Dziwny niepokój

Zdarzało się, że uczestnicząc w liturgii mojego Kościoła, podczas tych jej części, które uważałam za niepewne, przeżywałam dziwny niepokój. Co ciekawe, nie występował on podczas części zaczerpniętych z bogactwa Kościoła katolickiego i pozostawionych w nowej liturgii w stanie niezmienionym. Działo się to w czasie, gdy nie umiałam jeszcze odróżnić, co jest kalką z Kościoła powszechnego, a co jest modyfikacją mojej wspólnoty, zmieniającą sens pierwowzoru.

Były też inne sprawy, które przeszkadzały mi w mojej wspólnocie – przede wszystkim dosyć liberalne podejście do kapłaństwa. Męczyły mnie też sprzeczności w wypowiedziach osób różnych wyznań. Często nie wiedziałam, komu powinnam ufać i miałam od tego mętlik w głowie. Dlatego w miarę swoich sił próbowałam na własną rękę rozeznawać poszczególne różnice i nieścisłości. Było to jednak bardzo trudne. Wiele razy przeżywałam rozczarowanie, kiedy nie umiałam znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Wtedy postanowiłam, że spróbuję przemodlić te trudności. Czytałam też wiele książek o tematyce religijnej – wszystko po to, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Z perspektywy czasu mogę przyznać, że z Bożą pomocą w większości mi się to udało.

Niemałą rolę odegrał w tym procesie mój chłopak, a dziś narzeczony, który pokazał mi z bliska Kościół katolicki. To dzięki niemu mogłam wniknąć głębiej w jego duchowość. Odkryłam wtedy, że nie znałam tak naprawdę tego Kościoła. Zorientowałam się, że wcześniej wiele aspektów katolicyzmu przedstawiano mi w krzywym zwierciadle.

Próba czasu

Gdy już poczułam, że moje miejsce jest w Kościele katolickim, zaczęłam się obawiać, że może to być tylko chwilowa fascynacja. Postanowiłam więc, że poddam to pragnienie próbie czasu i będę co niedziela oraz w święta chodzić na Msze święte – ale sama, by nie spoglądać na to, co się we mnie zrodzi przez pryzmat relacji z innymi ludźmi. Wierzyłam, że w ten sposób już po kilku miesiącach przekonam się, czy moje pragnienie jest prawdziwe.

Gdy minął dłuższy czas i nabrałam pewności, że chcę zmienić wyznanie, zwróciłam się z tą sprawą do pewnego księdza. Dowiedziałam się wtedy, że sakramenty przyjęte we wspólnocie, z której pochodzę, są tutaj nieważne…

To sprawiło, że poczułam się jak ktoś, kto dowiedział się właśnie o jakiejś ciężkiej chorobie. Pojawiły się takie uczucia, jak niedowierzanie i złość. W końcu, po dość długim czasie, gdy prosiłam Boga o pomoc, On dał mi zrozumieć, dlaczego tak jest. Mimo to nadal nie umiałam się z tym pogodzić. Był to dla mnie bardzo ciężki okres w życiu. Często robiłam się w duchu niespokojna, wręcz emocjonalnie rozedrgana.

Nie wiedziałam, jak mam sobie z tym poradzić – bardzo trudno było mi się modlić. Przerażała mnie wizja przyszłości, szczególnie ostra reakcja rodziców, której się spodziewałam, a mieszkaliśmy wtedy razem. Wiedziałam, że wspólnota, z której pochodzę, uzna przyjęcie przeze mnie drugiego chrztu za niedopuszczalne. Zdecydowałam więc, że muszę się usamodzielnić. Nie wiedziałam tylko, jak to zrobić, skoro moje studia dzienne były na tyle absorbujące, że nie byłam już w stanie podjąć pracy. Ukojenie, chociaż chwilowe, odnajdywałam, chodząc do kościołów na ciche adoracje Najświętszego Sakramentu. Dużą pomocą była dla mnie także lektura książki O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempisa.

Być twórcą własnego życia

Pewnego razu, gdy czekałam na spotkanie z koleżanką, zdarzyło się coś zaskakującego. Byłam wtedy trochę przybita faktem, że nie wiedziałam, jak się przeciwstawić mojej surowej mamie. Rozglądając się, spostrzegłam wystawę o św. Janie Pawle II. Gdy weszłam do środka, otrzymałam kartkę z cytatem Ojca Świętego. Fragment ten okazał się dla mnie pocieszeniem i jednocześnie wezwaniem: „Zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki”.

Kilka miesięcy później udało mi się choć trochę uniezależnić od rodziców. Było to możliwe dzięki otrzymaniu dorywczej pracy i miejsca w akademiku. Na podstawie moich licznych rozważań i doświadczeń mogę z pełną odpowiedzialnością zaświadczyć, że w Kościele katolickim znajduje się pełnia środków potrzebnych do zbawienia. Dlatego 12 stycznia 2019 r. przyjęłam tak wyczekiwane przeze mnie sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama