Turowicz na "dziedzińcu pogan"

Trzecia, ostatnia część cyklu poświęconego Jerzemu Turowiczowi. Przedstawia on redaktora naczelnego „TP” jako twórcę i miłośnika kultury


Janusz Poniewierski

Turowicz na „dziedzińcu pogan”

Jerzy Turowicz traktował kulturę jako rzeczywistość nieodłączną od wiary. Więcej jeszcze — pisał o tym jego przeświadczeniu ks. Józef Tischner — był przekonany, że gdziekolwiek żyje kultura, tam żyje również religia

Artykuł ten stanowi trzecią, ostatnią część cyklu poświęconego Jerzemu Turowiczowi. Przedstawia on redaktora naczelnego „TP” jako twórcę i miłośnika kultury.

Jedną z pasji Jerzego Turowicza stanowiła kultura. Naczelny „Tygodnika Powszechnego” właściwie od zawsze był jej świadomym „konsumentem” — a od pewnego momentu także twórcą i obrońcą.

W tej swojej „konsumpcji” dzieł kultury bywał nienasycony. Interesowało go właściwie wszystko − i właśnie z powodu tej ciekawości mnóstwo czytał (jak sam mówił: „Czytam albo przynajmniej przeglądam kilkadziesiąt tytułów dzienników, tygodników, miesięczników w kilku językach”, a do tego dochodziły przecież namiętnie kupowane książki). Co więcej, znajdował również czas na „bywanie” i bardziej aktywne obcowanie z kulturą. Ks. Adam Boniecki, który mieszkał kiedyś u Turowiczów jako sublokator, opowiada, że „Jerzy wciąż chodził na jakieś imprezy, spotkania, wernisaże, seanse filmowe, spektakle, kabarety Piwnicy pod Baranami”. I robił to nawet wtedy, gdy był bardzo zajęty, kiedy goniły go rozmaite terminy i zobowiązania. Po prostu: krócej wtedy sypiał, bo tzw. życie kulturalne było dlań ważniejsze niż sen. Kiedyś — a zbliżał się już do osiemdziesiątki — siedział do późnej nocy przed telewizorem, żeby obejrzeć berliński koncert zespołu Pink Floyd. W podobnych okolicznościach — wspomina Boniecki — lubił powtarzać, że: „taka okazja się nie powtarza. Nie można tego stracić”.

Okazji zatem nie tracił: czytał, słuchał, oglądał, wybierając niemal zawsze to, co najlepsze. Z czasem jego gust i smak stawały się coraz bardziej wyrafinowane. Zdaniem nieżyjącego już Bronisława Mamonia, wieloletniego szefa działu kulturalnego „TP”, Turowicz doskonale „wiedział, co jest wartościowe, a co tandetne. (...) To, co było poniżej średniego poziomu, nie miało prawa do publikacji. Także kultura plastyczna Naczelnego, jego wiedza i znajomość sztuki, zabezpieczała pismo przed schlebianiem niewybrednym gustom czytelników”. Podobnie uważa Józefa Hennelowa: „W sztuce Jerzy był wierny sobie: w jego przekonaniu w »Tygodniku« nie mogło być miejsca na byle jaką sztukę plastyczną czy byle jaką poezję. (...) Źle odbierał dosłowność (...). Dla niego to było niczym za łatwa muzyka, której nie burzy żaden dysonans, a z cis-moll wynika gładziutki akord na końcu frazy. Turowicz potrzebował właśnie tego dysonansu, skrzywienia, kontrakordu”.

Na sztuce — wszelkiej sztuce! — znał się świetnie. Dowodem na to może być opublikowany w tym numerze „Znaku” esej sprzed lat kilkudziesięciu O nowoczesności w sztuce, w którym autor przyznaje się m.in. do tego, że jest miłośnikiem twórczości Pabla Picassa. Taka ocena w ustach polskiego publicysty katolickiego wtedy, w latach 50. minionego wieku, mogła budzić zdumienie. I czasem rzeczywiście je budziła. Sam Turowicz wspominał kiedyś o reakcji kard. Adama Sapiehy na zamieszczenie w „Tygodniku Powszechnym” reprodukcji abstrakcyjnych Koników pędzla Marii Jaremianki: „Ktoś uznał, że malarstwo abstrakcyjne jest wynikiem ewidentnych wpływów »bolszewickich«, i napisał donos do Metropolity. (...) Poszedłem do Sapiehy, powiedziałem mu, co myślę o sztuce współczesnej i o niechęci bolszewików do abstrakcji. Przyjął to do wiadomości i nigdy więcej do sprawy nie powracał”.

Zdarzały się Jerzemu Turowiczowi fascynacje i kulturowe obserwacje całkiem niezwykłe. Oto na przykład obrazek obyczajowy, naszkicowany przezeń w 1958 r. w Wiedniu: „Dziewczyna — 18—20 lat, śliczna, delikatna twarz, czarne brwi i zupełnie białe, a raczej srebrne włosy, o kolorze na pewno nieosiągalnym w naturalny sposób. Bardzo to efektowne, może nawet niebrzydkie, ale właściwie po co?”. Albo tekst napisany na wieść o śmierci Marilyn Monroe (1962): „Rzecz paradoksalna, do jej sukcesu, do powstania mitu jej ciała, wcielenia kobiecego piękna naszych czasów, przyczyniło się może bardziej jakieś wewnętrzne światło, refleks osobowości niż same tylko anatomiczne wymiary i proporcje”. I dalej: „My, którym uśmiech amerykańskiej aktorki na ekranie przyniósł chwilę radości, pomódlmy się czasem za duszę Marilyn”.

Kultura była dla Turowicza środowiskiem, w którym żył i oddychał. Odpowiadając kiedyś na pytanie, czym kultura jest, napisał, że jest nią „wszystko, co człowiek czy, powiedzmy, ludzkość (...) nadbudowała na naturze: naturze świata i naturze człowieka. Na naturze i w naturze zarazem, bo nie tylko o nadbudowę tu chodzi, ale w głównej mierze o kształtowanie od wewnątrz”. Kultura jest zatem dla człowieka czymś absolutnie nieodzownym, więcej: to dzięki niej człowiek jest — staje się — bardziej i pełniej człowiekiem.

To właśnie dlatego „Tygodnik Powszechny” od początku zajmował się kulturą — pomimo protestów niektórych czytelników, sarkających, że szkoda na nią czasu. Jerzy Turowicz konsekwentnie z takimi poglądami polemizował: „Ostatnio — pisał np. w roku 1957 — z ust kilku księży słyszałem, że »TP« (...) powinien pisać tylko o sprawach dla katolika najważniejszych, tj. o sprawach religijnych i światopoglądowych. Że niepotrzebnie zajmuje się sprawami kultury, literatury i sztuki, Camusem, Conradem, niepotrzebnie sprawami społecznymi i politycznymi. (...) [Tymczasem] »Tygodnik« musi pisać o Camusie, alkoholizmie, budownictwie mieszkaniowym i realizmie socjalistycznym, dlatego że katolicyzm to nie są tylko sprawy kultu i dogmatu, ale to światopogląd, który obejmuje wszystkie sprawy człowieka”.
Turowicz traktował kulturę jako rzeczywistość nieodłączną od wiary. „To niby było zawsze, a jednak nie zawsze [oznaczało to samo] — pisał o jego wkładzie w budowanie polskiego (już posoborowego z ducha) kształtu katolicyzmu ks. Józef Tischner. − Zawsze było aktualne pytanie, czy kultura ma być częścią religii, czy religia częścią kultury. Myślę, że w polskiej religijności przeważała tendencja, iż kultura — owszem, tak, ale jako część religii, niejako w jej ramach. Wybór »Tygodnika« poszedł dalej: gdziekolwiek żyje kultura, tam żyje również religia. Ów wybór miał wiele następstw (...): [on] otwarł łamy katolickiego pisma dla ludzi polskiej kultury, często niezależnie od deklarowanej konfesji”.

Gdziekolwiek żyje kultura, tam żyje także religia? Jerzy Turowicz pisał o tym — nie wprost − już w roku 1957, komentując przyznanie Albertowi Camusowi literackiej Nagrody Nobla: „Camus nie jest pisarzem chrześcijańskim. Jest ateistą czy może raczej agnostykiem. A przecież problematyka Camusa, problem sensu istnienia, to problematyka metafizyczna, religijna. Toteż Camus-agnostyk co krok ociera się o chrześcijaństwo. (...). [Ale] To nie znaczy, byśmy chcieli przywłaszczyć go do kręgu kultury chrześcijańskiej”.

W ten sposób Turowiczowy „Tygodnik” stał się pierwowzorem promowanego przez papieża Benedykta XVI „dziedzińca pogan”: miejscem spotkania i dialogu − również z ateistami − właśnie na gruncie kultury.

Tego wkładu Jerzego Turowicza w rozumienie kultury oraz pokazywania jej związków z wiarą (i — dodajmy — niezbędności dla wiary, dla Kościoła) nie wolno nam zaprzepaścić.

JANUSZ PONIEWIERSKI — publicysta katolicki

Poprzednie części cyklu ukazały się w grudniowym (691) i styczniowym (692) numerze miesięcznika „Znak”
dostępnym w wersji drukowanej i elektronicznej na www.miesiecznik.znak.com.pl

opr. ab/ab




Copyright © by Miesięcznik ZNAK

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama