Lęki i pomysły

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (22/2000)

Każdego dnia budzimy się, wyglądamy przez okno, a tam Polska. I rośnie w nas pewność, że tak jest, będzie, musi być. Czasem jednak dobrze jest obudzić się w nocy i przeżyć chwilę strachu o Polskę, który powinien prowadzić do poszukiwania nowych stanów bezpieczeństwa, do wyobrażania sobie Polski w sytuacjach ekstremalnych zagrożeń. Wtedy dopiero rodzą się pytania — czy mamy jeszcze głęboko pod stopami tę skałę stałości, która dawała przetrwanie; czy potrafimy jeszcze odszukiwać gwiazdy przewodnie, jakie nas prowadziły?

Wśród nocnych lęków przychodzi dławiąca świadomość, że nigdy jeszcze materialny świat nie zmieniał się tak szybko, nigdy jeszcze technologie i rynek nie przenikały tak głęboko do struktur ludzkiej rodziny, do psychologii jednostki, do biologicznej tożsamości organizmu. Kult nieodpowiedzialnej wolności sumuje się nie tylko z kultem przyjemności. Manipulacja propagandy i reklamy, manipulacja inżynierii genetycznej, wszystko to spotyka się w społecznej świadomości. Wiara, wierność, kultura, cnota, przyzwoitość, honor — te wartości nigdy jeszcze nie były poddane tak wielorakiej i potężnej próbie. Na tym łańcuchu nie wieszano jeszcze tak ogromnych ciężarów. Mamy ratunek, mamy pomoc — nie można zapominać o wielkiej pracy ludzi Kościoła. Papież nie jest sam, chociaż jego wyjątkowość tak jest podkreślana przez media — i to przeważnie w dobrej wierze. Byli przed nim Kolbe, Faustyna, Hlond, Sapieha, Wyszyński, Blachnicki, Pasierb — a ten urodzaj wcale się nie skończył. Mamy dalej natchnionych i bogatych w łaski proroków. Kto z Czytelników ich nie spotkał?

Ich niewątpliwa obecność i wielka praca są faktem — ale ten fakt nie przekreśla lęku. Nie wiem, czy dobrze ich słuchamy, boję się, że są dla nas spektaklem, nie prorokami. Za dużo spektaklu dokoła, za mało ufności. Codzienność uczy odrzucać autorytety. W rodzinach nie ufa się rodzicom, na rynku wie się o kłamstwach reklamy, a do tego ta nieszczęsna polityka, niszczenie resztek więzi, ufności między wyborcami a politykami. Paweł Śpiewak, socjolog, uważa, że: pojęcie „my—oni” bywa często interpretowane również jako konflikt między „my” — lud, społeczeństwo, a „oni” — politycy. Tym ostatnim przypisuje się wszelkie wady, złe intencje, partyjne interesy, „my” z kolei jesteśmy bezradni, popychani, pouczani, a przede wszystkim szlachetni. Agnieszka Magdziak-Miszewska, publicystka, dyrektor Centrum Stosunków Międzynarodowych, twierdzi, że: cała elita polityczna i znaczna część społeczeństwa stały się „wspólnym wrogiem” dla tych, którzy zagubili się w kapitalizmie. (...) Dalsza atomizacja wewnątrz formacji postsolidarnościowej może zakończyć się nie tylko klęską w najbliższych wyborach — i prezydenckich, i parlamentarnych — ale także jej zniknięciem ze sceny politycznej. Może także stać się poważnym zagrożeniem dla stabilności państwa i ochrony jego strategicznych interesów (...) Brak poważnej refleksji, dotyczącej tych zjawisk ze strony polskiej klasy politycznej, może doprowadzić do zrealizowania się każdego „czarnego scenariusza”.

A więc nie ja jeden przeżywam nocne koszmary... To już raźniej. A kiedy już postraszę się dosyć, szukam pomysłów, które coś ocalają, oddalają grozę. Nasłuchałem się o pochodzie narkomanii w podwarszawskich miasteczkach i wymyśliłem sposób. Kary dla dealerów podnieść trochę i zapowiedzieć, że odsiadują je w swoim tylko towarzystwie. A potem ogłosić, że narkoman, który doprowadzi do ujęcia i skazania dealera, ma zapewnione od państwa narkotyki do końca życia, pomoc lekarską, a jak zechce — leczenie. Po roku ta plaga w Polsce będzie pod pełną kontrolą, a dealerzy poszukają innych sposobów zarabiania.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama