Tanie państwo podatkowe

W czasie kampanii wyborczej kandydaci przedstawiali promienne wizje Polski, niestety krótko po wyborach okazuje się, że finanse państwa znajdują się w opłakanym stanie

Jeszcze przed dwoma miesiącami Polska niedalekiej przyszłości według najważniejszych kandydatów na Prezydenta RP jawiła się jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Dziś okazuje się, że była to wizja raczej fantasmagoryczna.

Przywrócenie ulgi na przejazdy kolejowe dla studentów, 30-procentowe podwyżki dla wszystkich polskich nauczycieli w ciągu trzech lat od września tego roku począwszy, refundowana przez państwo metoda in vitro, państwowe kontrakty na budowę 1000 km autostrad, rezygnacja z podnoszenia wieku emerytalnego, przekazanie środków na odbudowę terenów zniszczonych przez powódź, internet dla każdego polskiego obywatela — to tylko niektóre obietnice, jakie dobitnie i z przekonaniem wyrażał zaledwie półtora miesiąca temu wybrany krótko później na Prezydenta Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski. Już po upływie kilku tygodni bezlitosna rzeczywistość skrzeczy, ukazując jałowość tych zapowiedzi, przekreślonych jedną krótką informacją: stopień długu publicznego staje się w polskim budżecie tak wysoki, że trzeba podjąć szybkie działania naprawcze. Pierwszym z nich ma być, według premiera Donalda Tuska i jego doradców, podwyższenie podatku VAT.

Podatkowa rzeczywistość

Jak się wydaje, polityczny mentor i partyjny współtowarzysz prezydenta elekta, premier Donald Tusk tym jednym oświadczeniem zdmuchnął wielobarwną bańkę obietnic Komorowskiego. Nic więc dziwnego, że odpoczywający po trudach wyborczej kampanii przyszły prezydent nie wyłonił się z leśnej głuszy, by skomentować rządowe zapowiedzi zaciskania pasa. Wszak w polskiej ordynacji wyborczej nie ma zapisu, że instrukcje przedwyborcze są wiążące. A realna ocena stanu polskiej gospodarki i budżetu wskazuje, że działania naprawcze — choć zawsze niepopularne — są nam naprawdę potrzebne. Należy się tylko zastanowić, czy rząd rzeczywiście zdecyduje się na nie w roku poprzedzającym wybory parlamentarne, które mogą zadecydować o politycznym być-albo-nie-być PO i premiera Tuska.

Jak informuje Ministerstwo Finansów, ogromna dziura w budżecie zbliża się do kwoty 50 miliardów. Dyspozycje unijne dotyczące m.in. poziomu długu wewnętrznego nakładają na Polskę w związku z tym deficytem podjęcie energicznych reform finansów. W pierwszej kolejności rząd postanowił więc podwyższyć podatek VAT o jeden punk — do poziomu 23 proc. Maksymalna podwyżka dopuszczalna przez Unię Europejską nie mogłaby przekroczyć 25 procent. Stawka 23-procentowa podatku VAT miałaby, zgodnie z planem naprawczym ministra finansów Jacka Rostowskiego, obowiązywać od stycznia 2011 roku przez trzy lata. Nie dopowiedziano już jednak prawdopodobnej prognozy, którą każdy ekonomista musi brać pod uwagę, a która artykułowana jest już teraz przez wielu niezależnych analityków: wprawdzie VAT w pierwszym okresie może zostać podniesiony o jeden punkt procentowy, ale jeśli dług będzie nadal wzrastał, rząd będzie zmuszony do kolejnych podwyżek VAT-u, który w 2013 roku może osiągnąć właśnie graniczne 25 procent. Jest to tym bardziej realne, że szacunkowe zyski z pierwszej podwyżki VAT-u wniosą zaledwie od 5-5,5 mld oszczędności przy 50-miliardowej dziurze budżetowej. Powstają więc pytania, na czym jeszcze będzie można oszczędzić kolejne miliardy. W katalogu potencjalnych cięć i oszczędności jest więc: becikowe, które może zostać ograniczone do rodzin powyżej trzech dzieci, zyski ze sprzedaży ziemi państwowej (pomysł wicepremiera Waldemara Pawlaka z koalicyjnego PSL), zyski z przyspieszonej prywatyzacji uzyskane poprzez dochody ze sprzedaży pakietów PKO BP i PZU czy zniesienie ulgi internetowej. O rojeniach z prezydenckiej kampanii wyborczej raczej nie może być mowy — kto w czasie kryzysu znajdzie na nie środki?

Ochrona leków i żywności

Minister finansów Jacek Rostowski uspokaja jednak, że rząd będzie chronił ceny żywności i leków przed podwyżką wynikającą z podniesienia VAT-u. Zobaczymy, jakimi instrumentami ochrona ta zostanie zapewniona. Według niektórych ekonomistów, podwyżka VAT-u nieuchronnie pociągnie za sobą wzrost cen żywności. Stawką VAT obłożone są bowiem surowce służące do wytworzenia danego produktu (żywność nieprzetworzona), wykorzystywane na przykład do produkcji w zakładach mleczarskich, mięsnych czy piekarniczych. Zatem nawet jeśli nie podwyższy się podatku od chleba jako takiego, to sam chleb będzie droższy, bowiem podwyższony VAT obejmie półprodukty wykorzystywane przy wytworzeniu bochenka chleba. Cena tego ostatniego może więc wzrosnąć po jednoprocentowej podwyżce podatku VAT, według różnych wyliczeń, od 3 do 10 groszy. Niektórzy ekonomiści przestrzegają też, że producenci pod pretekstem podwyżki VAT-u mogą wykorzystać atmosferę psychologiczną i samodzielnie podwyższać ceny swych produktów.

Rząd i mająca dominację w strukturach władzy państwowej Platforma Obywatelska uspokajają jednak: sięgamy po najmniej dolegliwe społecznie metody oszczędności, unikając na przykład rezygnacji z waloryzacji rent i emerytur czy zwiększenia podatków PIT i CIT oraz podwyżek podatku od żywności przetworzonej i leków. Ekonomiści i tak pozostają sceptyczni, podkreślając, że każdy wzrost podatków zmniejsza konkurencyjność gospodarki i jej rozwój, a zatem na dłuższą metę działa jak miecz obosieczny.

Gorzki tryumf biurokracji

Tymczasem konsekwentnie wzrasta zatrudnienie w administracji publicznej, co nie licuje z zapowiedziami o „tanim państwie”. Zarówno za rządów PiS, jak i PO, sukcesywnie wzrastało zatrudnienie w sektorze publicznym, przede wszystkim w administracji. W budżetówce pracuje prawie pół miliona osób. Na same płace w administracji publicznej wydaje się wiele miliardów złotych rocznie. Pochodzą z wysokich podatków, które osłabiają aktywność gospodarczą i paradoksalnie zmniejszają popyt na pracę. Przed 10 laty koszt utrzymania wynagrodzeń administracji publicznej wynosił ponad 8 mld złotych. Dziś zarówno kwota ta, jak i poziom zatrudnienia w tym sektorze jest znacznie wyższy. Biurokracja zaś jest nie tylko jednym z głównych wrogów demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, ale też poważnym obciążeniem dla budżetu. Rozrost biurokracji jest bardzo często związany z centralizacją władzy i wzrostem fiskalizmu, który uderzając po kieszeni obywateli, musi uzyskać coraz większe środki na utrzymanie zachłannej rakowej tkanki biurokratycznej. Taki fiskalizm, zrodzony m.in. w wyniku rozrostu biurokracji, wielu historyków postrzegało jako jedną z przyczyn upadku państw, a nawet imperiów. Feliks Koneczny w „Cywilizacji Bizantyńskiej” zapisał, że w hordach Attyli, niosących kres Rzymowi, znaleźli się obywatele rzymscy zbiegli przed rodzimym fiskalizmem ich własnego państwa. Oby współczesne problemy finansowe Polski, zbyt często kamuflowane przedwyborczym fałszywym uśmiechem polityków, nie pozwoliły jakiemuś dzisiejszemu Attyli na uwiedzenie mas Polaków sfrustrowanych coraz większymi obciążeniami.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama