Można wybrać sukienkę, ale nie to, czy ktoś ma prawo żyć

Co jest istotniejsze: prawo do życia, czy prawo do wyboru? Jak zwolennicy aborcji próbują manipulować nami nazywając decyzję o życiu nienarodzonego człowieka „prawem do wyboru”

"Wybór, nie zakaz" — wciąż grzmi wielu entuzjastów wolności, zapominając najwyraźniej, że nie mieliby żadnej wolności, gdyby nie otrzymali prawa fundamentalnego. Wszystkie bowiem prawa (również prawo do wyboru) są wtórne wobec przyrodzonego prawa do życia.

Wybrać można sobie sukienkę na wesele, rodzaj pieczywa do burgera lub książkę na wieczór. Można też wybrać kierunek studiów, ścieżkę kariery zawodowej czy nawet męża. Nie można jednak wybierać, czy ktoś ma prawo żyć, bo ten ktoś stanowi osobny byt. Nie jest ani ciałem, ani brzuchem kobiety ciężarnej. Od wyroku Trybunału Konstytucyjnego wciąż jeszcze toczą się dyskusje na temat tzw. „wyboru”, pod którym niejednokrotnie podpisują się także osoby wierzące. Obserwując tę dziwną próbę łączenia ognia z wodą, chcę podzielić się poszczególnymi aspektami, które spotykają się z moim sprzeciwem i niezrozumieniem.

  • Nie rozumiem, jak możliwość zabicia człowieka można nazywać wyborem. Morderca też może zabić człowieka (ma wolną wolę), ale nikt nie postuluje zmiany kodeksu karnego.
  • Nie rozumiem, jak ochronę życia można uzależniać od stanu Państwa i poziomu jego pomocniczości. To tak, jakby teraz lekarze zaczęli szantażować społeczeństwo, że nie będą leczyć ludzi, dopóki nie poprawi się ogólna sytuacja służby zdrowia.
  • Nie rozumiem obrońców Konstytucji, którzy kochają ją miłością wybiórczą. Jeśli ktoś nie ufa obecnemu Trybunałowi Konstytucyjnemu, powinien zapoznać się z wyrokiem TK z 1997, który już wtedy określił jasno, że ochrona życia obejmuje także etap prenatalny.
  • Nie rozumiem miłośników zwierząt, dla których "cierpienie" norek jest ważniejsze niż cierpienie człowieka. Tak się składa, że norki obdzierane są z futra dopiero po uśpieniu, zaś aborcja przebiega w taki sposób, że dziecko wszystko czuje, przeżywając np. ból wyrywanych kończyn lub dusząc się po urodzeniu, gdy aborcja się "nie uda".
  • Nie rozumiem feministek, które tyle mówią o wyborze, ale jako jedyną pomoc oferują numer telefonu do "aborcji bez granic". Trudno bowiem znaleźć jakąś fundację feministyczną, która pomaga matkom decydującym się na urodzenie dziecka.
  • Nie rozumiem atakowania Kościoła, który robi najwięcej dla samotnych matek i ludzi niepełnosprawnych. Poza tym Kościół z wyrokiem TK nie ma nic wspólnego, a to właśnie Kościół był odbiorcą wielu ataków podczas tzw. strajku kobiet.
  • Nie rozumiem przekonywania, że kobieta większą traumę przeżyje, gdy jej dziecko umrze po porodzie, niż gdy to dziecko sama zabije. Osobom ignorującym ten problem proponuję wgłębić się w zjawisko syndromu poaborcyjnego.
  • Nie rozumiem wierzących, którzy jeszcze niedawno przekonywali, że i tak nie zmienimy prawa, a nawet jeśli, to trzeba głosić Ewangelię, bo prawo nic nie daje. Okazuje się więc, że ludzie przyznający się do Jezusa, nadal dopuszczają zabijanie dzieci na gruncie polskiego prawa. Najwyraźniej ewangelizacja nie wystarcza w obronie ofiar...
  • A najbardziej nie rozumiem tych ludzi wierzących, którzy znajdują jakiekolwiek słowa wytłumaczenia dla stanu prawnego, który pozwalałby na zabijanie najbardziej bezbronnych i najsłabszych istot.

Gdy Bóg mówił: "Nie zabijaj", nie żartował. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie nakaz dla wierzących. Przyjmując wzorzec moralności, który niesie cywilizacja łacińska, zgodziliśmy się jako ogół społeczeństwa na normy, które zapewniają człowiekowi prawo do życia. Gdyby było inaczej, zasadne mogłoby się stać postulowanie zmiany kodeksu karnego. Bo niby dlaczego karani mają być mordercy? Jeżeli życie ludzkie można relatywizować, to przecież morderca, zabijając człowieka, kieruje się tylko i wyłącznie prawem wyboru... Na szczęście logika ta nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Warto tylko to dostrzec i przestać usprawiedliwiać swoje poglądy „prawem wyboru”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama