Wściekłość, duma i strach

Omówienie głośnego artykułu autorstwa Oriany Fallaci, z okazji rocznicy 11-ego września

W rocznicę 11 września

Wiele wydarzeń zaciera się w naszej pamięci w miarę upływu czasu i natłoku nowych zdarzeń, a jednak obrazy jakie za pośrednictwem mediów mogliśmy oglądać w pamiętny wtorek 11 września powracają w refleksjach i snach, a kolejne doniesienia środków przekazu o planowanych czy udaremnionych atakach przyprawiają o dreszcz przerażenia.

Ileż musi być nienawiści i zacietrzewienia w tych wszystkich, którzy są zdolni planować i realizować takie przedsięwzięcia. Niektórzy nawet próbują w jakiś sposób ich usprawiedliwiać czy chociaż zrozumieć — jakby jakąkolwiek zbrodnię można było wytłumaczyć czy znaleźć dla niej racjonalne powody! Jakby piąte przykazanie miało charakter relatywny, a nie było bezwzględną normą, którą wszyscy są zobowiązani przestrzegać. Ze zdumieniem słuchałem pokrętnych wypowiedzi europejskich polityków na temat działań wobec terrorystów, ze zgrozą oglądałem w CNN roześmiane i triumfalne twarze Palestyńczyków cieszących się na widok płonących wież WTC. Słowa mądre i głupie płynęły wartkim strumieniem, ale nikt tak naprawdę nawet nie zdołał otrzeć się o chociaż cień sensownego wyjaśnienia przyczyn tak koszmarnego zdarzenia. Nikt, z wyjątkiem — walczącej od dziesięciu lat w ciszy i samotności nowojorskiego mieszkania na Manhattanie z praktycznie nieuleczalną chorobą — słynnej włoskiej dziennikarki Oriany Fallaci.

Wojna religijna

Jej obszerny artykuł „Wściekłość i duma” ukazał się 29 września ub. roku na łamach włoskiego dziennika „Corriere della Sera”. Tekst rozpętał burzę...

Oriana Fallaci przemówiła drapieżnie ale i ze swoistą poetyką: (...) „na wojnach zawsze widziałam rzeczy, które wybuchają. A te dwie wieże nie wybuchły. Pierwsza złożyła się, pochłonęła samą siebie. Druga stopiła się, rozpuściła. Pod wpływem temperatury rozpuściła się dokładnie tak jak kostka masła na rozgrzanej patelni. I wszystko to, przynajmniej tak mi się wydawało, wydarzyło się w grobowej ciszy”.

Ten tekst to przede wszystkim wielkie oskarżenie części islamu o chęć podporządkowania świata swojej kulturze i wezwanie do obrony zachodniej cywilizacji. Pełna nieskrywanej wściekłości ostrzega: „Ludzie, obudźcie się! (...) Nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie toczy się Krucjata, tylko że na odwrót (...) że właśnie toczy się wojna religijna, której chce i którą wypowiada być może tylko odłam tamtej religii, lecz i tak jest to wojna religijna. Wojna, którą oni nazywają dżihad. Święta wojna. Wojna, której celem być może nie jest zdobycie naszych terytoriów, lecz której celem z pewnością jest podbój naszych dusz. Unicestwienie naszej wolności i naszej cywilizacji. (...) Czy nie zdajecie sobie sprawy, że ludzie tacy jak Osama ben Laden czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci tylko dlatego, że pijecie wino lub piwo, że nie nosicie długiej brody albo czarczafu, chodzicie do teatru i kina...” Jej nienawiść i pogarda wobec Osamy ben Ladena jest nieskrywana i szczera, a wezwanie do unicestwienia tego największego zbrodniarza XXI wieku pełne pasji i determinacji: „Zostałam wychowana w poczuciu wolności, a moja mama mówiła: „Świat jest piękny, ponieważ jest różnorodny” (...) Osama ben Laden twierdzi, że cała planeta Ziemia musi się stać muzułmańska, że musimy nawrócić się na islam, że po dobroci albo pod przymusem nas nawróci, że w tym celu nas masakruje i w dalszym ciągu będzie nas masakrował. I to nie może się nam podobać, nie. To musi nam narzucić silną wolę odwrócenia ról, zabicia jego”. A przy tym z całą mocą podkreśla, iż wyznawcom islamu nie odbiera prawa do wierzenia w to co chcą i stylu życia jaki wybrali — domaga się poszanowania naszej zachodniej cywilizacji, naszego sposobu życia, naszej kultury: „Ja nie stawiam namiotów przed Mekką. Nie śpiewam „Ojcze nasz” ani „Zdrowaś Mario” nad grobem Mahometa. Nie siusiam na marmury ich meczetów (...) Kiedy jestem w ich krajach uważam, żeby ich nie obrazić strojem, gestem lub zachowaniem, które dla nas są normalne, a dla nich nie do przyjęcia”. I przywołuje obraz somalijskich muzułmanów, którzy przez trzy miesiące okupowali plac przed katedrą we Florencji: drastyczny i wstrząsający, realistyczny, zwłaszcza dla osób, którzy teren opisywanych przez nią wydarzeń znają osobiście. Poczucie, iż znaczna część przybywających do Europy wyznawców islamu nie zamierza szanować naszych wartości i czynnie będzie zwalczać cywilizację zachodnią każe jej sformułować tezę, która wywoła wielką burzę: (...) „nasza tożsamość kulturowa nie może przyjąć fali imigrantów złożonej z osób, które w ten albo inny sposób chcą zmienić nasz system życiowy. Nasze wartości. Twierdzę, że nie ma u nas miejsca dla muezinów, minaretów, fałszywych abstynentów (...) A gdyby było, i tak bym ich nie wpuściła. Bo to by znaczyło tyle, co wyrzucić Dantego, Leonarda, Michała Anioła” (...)

Czy Falaci jest rasistką?

Podstawowy zarzut, jaki postawiono autorce dotyczył rasizmu — ona sama zdając sobie z tego już w trakcie pisania artykułu sprawę, od razu rozprawia się z ewentualnymi krytykami swoich poglądów. Owa tytułowa wściekłość dotyczy nie tylko sprawców nowojorskiej tragedii ale również — a może przede wszystkim — wszystkich tych, którzy świadomi istniejących ze strony fundamentalistów zagrożeń nie potrafią lub nie chcą przeciwstawić się postępującej i agresywnej negacji chrześcijańskich wartości, które w znacznej mierze ukształtowały zachodnią cywilizację. Sama autorka — choć określa siebie mianem ateistki — ma całkowitą świadomość zależności swojej tożsamości od katolickiego klimatu, w którym wzrastała, i pomimo negacji istnienia Boga nie dopuszcza do siebie myśli, że Europa mogłaby być pozbawiona fundamentu, z którego wyrasta jej współczesne oblicze.

Czy Oriana Fallaci jest rasistką? Czy kogoś, kto broni korzeni naszej tożsamości przed zaprogramowaną przez grono fanatycznych i — na nasze nieszczęście — bogatych szaleńców bezwzględną islamizacją, znaną z polskiej literatury metodą „ogniem i mieczem”, można określić tym mianem? Z formalnego punktu widzenia nie, gdyż rasizm nie dotyczy dyskryminacji ze względów wyznaniowych, ale z powodu przynależności do określonej grupy etnicznej. Z etycznego punktu widzenia również miałbym wątpliwości, gdyż autorka — choć nie kryje swoistej pogardy dla takiego stylu życia — nie zabrania im wyznawania własnych zasad i przestrzegania norm, w których zostali wychowani, i w które wierzą.

Świat w stanie podwyższonej gotowości

Czy wydarzenia, które miały miejsce rok temu w Nowym Jorku miały charakter jednostkowy, czy możemy mieć pewność, że już się nie powtórzą? Należy mieć nadzieję, że na taką skalę prawdopodobnie już nie, gdyż wszystkie potencjalnie zagrożone państwa trzymają właściwe służby w stanie permanentnej gotowości. Ale nie sposób odmówić racji autorce, gdy stwierdza: „Im bardziej społeczeństwo jest demokratyczne i otwarte, tym bardziej jest narażone na terroryzm”. Sami zresztą możemy zaobserwować prawdziwość tego stwierdzenia, acz na szczęście nie w zakresie terroryzmu tylko bezpieczeństwa wewnętrznego — po obaleniu komunizmu wszyscy doświadczamy powszechnego poczucia zagrożenia pospolitym bandytyzmem. Cena wolności i demokracji może niektórym wydawać się wysoka, jest to jednak wartość najwyższa, której nikt dobrowolnie nie ma prawa się zrzekać. Amerykanie mają tradycję państwowości niezwykle krótką, liczącą niewiele ponad dwieście lat. Ale też: „Ameryka jest szczególnym krajem (...) dlatego, że powstał z potrzeby duszy, z potrzeby posiadania ojczyzny, a także z idei najbardziej wzniosłej, jaką kiedykolwiek pomyślał człowiek: z idei wolności, i to splecionej z ideą równości”. Stąd ta niespotykana w dzisiejszym świecie determinacja obserwowana na ekranach telewizorów zarówno w trakcie akcji ratowniczej jak i później w trakcie odgruzowywania Manhattanu, jedność wokół wybranych władz, której Europejczycy mogą tylko pozazdrościć, autentyczne poczucie wspólnoty i jedności.

Al Kaida wciąż groźna

W rok po nowojorskiej tragedii na wiele pytań w dalszym ciągu nie znamy odpowiedzi, słyszę właśnie w serwisach radiowych, że Osama ben Laden po raz kolejny wzywa do walki z niewiernymi, jego majątek nadal pozwala mu finansować przygotowania do kolejnych zamachów, a możni i wpływowi arabscy protektorzy umożliwiają bezpieczny pobyt w jakimś zakątku świata. Mam świadomość, że ten człowiek nigdy z obranej drogi już nie zejdzie, a co gorsza ma już rzesze współpracowników i wyznawców. W tym świetle artykuł Oriany Fallaci nabiera szczególnej wymowy: chociaż autorka podkreśla, że napisane słowa podyktowały jej wściekłość i duma, myślę że do tych odczuć należy jeszcze dodać lęk przed nieprzewidywalną przyszłością, jaki w szczególny choć zapewne podświadomy sposób odczuwają nie tylko mieszkańcy Manhattanu. Upływ czasu niestety potwierdza realność możliwych kolejnych działań, niszczenie struktur fanatycznych grup przebiega dosyć powoli i opornie, a fakt że Osama ben Laden nadal przebywa na wolności i zagraża światu potwierdza jeszcze jedną tezę sformułowaną przez autorkę rok temu: (...) „pertraktować z nimi jest rzeczą niemożliwą. Dyskutować — nie do pomyślenia. Traktować ich z wyrozumiałością, tolerancją lub nadzieją jest samobójstwem. A kto myśli inaczej, jest naiwny”.

Ten artykuł to nie tylko głos wściekłości i dumy, wyartykułowanie lęku przed nieprzewidywalnym. To także — paradoksalnie — głos ateistki, która broni chrześcijańskich korzeni i tożsamości Europy.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama