Dwudziestu jeden świętych męczenników z Libii

Poproś tych dwudziestu i jednego, żebyś nigdy nie musiał rozstrzygać dylematu czy nie lepiej, żeby dzieci miały przy sobie żywego ojca niż bohatera w niebie?

Szymon Hołownia

ŚWIĘTYCH DWUDZIESTU JEDEN MĘCZENNIKÓW Z LIBII

W lutym 2015 roku tak zwane Państwo Islamskie (IS) wrzuciło do netu trwające ponad dwadzieścia minut nagranie wideo, na którym odziani na czarno terroryści odcinają głowy dwudziestu jeden ubranym w pomarańczowe stroje mężczyznom. Rzezi dokonano prawdopodobnie nad brzegiem Morza Śródziemnego, główny morderca wygłasza w amerykańskiej angielszczyźnie jakieś rzewne brednie. O tym, że chrześcijanie przekonają się, jakimi są głupcami, gdy Chrystus zstąpi z nieba i połamie krzyż, że wreszcie jest okazja pomścić zniewagę dziewczyny, Koptyjki, która podobno przeszła na islam i za to została uwięziona w areszcie domowym (sprawdzono fakty, okazało się to bujdą). Oraz że czas już na zdobycie Rzymu i zmieszanie krwi chrześcijan z wodą, do której wrzucono prochy Osamy bin Ladena.

Dwudziestu jeden świętych męczenników z Libii

Media zaraz rozpoczęły eksperckie debaty: pokazywać czy nie pokazywać? Większość poważnych (oprócz FOX News, zdaje się) nie pokazała i chwała im za to. Emisja takiego materiału jest przecież właśnie tym, o co chodzi bandytom: pomnażaniem odbiorców ich chorych treści. Budzeniem lęku, a tym samym uruchamianiem lawiny, która za lękiem idzie: boimy się ich, a więc są potężni, zatem musimy z nimi walczyć; ale skoro są tak potężni, to może nie ma co walczyć, tylko trzeba myśleć, jak się poddać, jak wyrzec się swojej tożsamości, by ocalić głowę?

Goście z IS mają u siebie sprawnych speców od komunikacji. Ich serwery generują na serwisach społecznościowych milion postów dziennie. Film, o którym mowa, też został obrobiony przez speców od TV, podobnie jak poprzednie. Niektórzy eksperci stwierdzili, że egzekucję nagrano na greenboksie, a morski pejzaż dołożono w postprodukcji (takiej plaży jak ta na fi lmie podobno nigdzie w Libii nie ma). Sztucznie zwiększono też wzrost oprawców, tak by wydawali się jeszcze bardziej straszni (na fi lmie wszyscy są prawie dwumetrowi). Poprawiono kolor strojów katów i ofiar.

Jakich trików jeszcze użyli obsesjonaci, by wzmocnić grozę przekazu  — nieważne. Z zimną krwią zabili dwudziestu jeden mężczyzn, którzy do Libii przyjechali zarobić na chleb dla najbliższych. Zrobili to, by „wysłać podpisane krwią przesłanie dla ludzi krzyża”. Podobno zamordowani byli przed egzekucją pytani, czy chcą wyrzec się Chrystusa. Mężczyźni nie wyrzekli się tego, kim byli. Jest coś powalającego w ich milczącej odwadze i w głośnym tchórzostwie tych, których stać jedynie na to, by podrzynać gardła ludziom nie mogącym się nawet obronić.

Mówi się o nich jako o dwudziestu jeden męczennikach, choć Koptami, chrześcijanami, było dwudziestu z nich. Jedyny czarnoskóry w tym gronie, Matthew Ayariga, został dołączony do grupy nie wiadomo dlaczego. Pochodził z Ghany, też przyjechał do Libii do pracy. Nie wiadomo, czy wcześniej był chrześcijaninem. Ci, co studiowali nagranie, twierdzą, że gdy oprawcy zapytali Matthew, czy wyrzeka się Chrystusa, odpowiedział: „Ich Bóg jest moim Bogiem”.

Reporterka serwisu „The Huffi ngton Post” po masakrze odwiedziła Al Aour, miasto trzysta kilometrów na południe od Kairu, skąd pochodziło trzynastu zabitych mężczyzn. Rozmawiała z ich żonami, braćmi, dziećmi. Popłakać się można, gdy czyta się opowieść o twardym życiu prostych, ubogich ludzi, którzy robili, co mogli, by codzienność nie smakowała łzami. Magda Azizi, wdowa po trzydziestodwuletnim Hanim Abdelu Messihahu, który osierocił czwórkę dzieci, mówi, że jej mąż był prawdziwym aniołem. Czułym, stęsknionym za nią i dziećmi (po ośmiu miesiącach w Libii chciał już wracać do domu), z wielkim poczuciem humoru, ale też duchową głębią („W każdym jego słowie była modlitwa”, swoją drogą — co za nieprawdopodobnie piękne zdanie i punkt do własnego rachunku sumienia). Dla dwudziestoczteroletniego Yousefa Shoukry'ego praca w Libii miała być wstępem do dorosłego życia, szansą na to, by odłożyć parę groszy i móc wreszcie założyć rodzinę. Brat czterdziestodwuletniego Towadrosa Yousefa wyrzuca sobie, że w czasie ostatniej rozmowy telefonicznej przekonywał go, by został w Libii jeszcze trochę, bo w Egipcie nasilają się ataki na chrześcijan i może tam będzie jednak bezpieczniej.

Zwykłe losy ludzi, którzy nie byli wielkimi mistykami, nie zostawili po sobie wielkich dzieł, nie mieli objawień, nie ukończyli szkół i nie byli mistrzami ascezy. Zabrano im to życie, bo mieli na przegubie dłoni wytatuowany krzyż (Koptowie mają taki zwyczaj). Wszyscy tak mocno, że bardziej już się nie da, potwierdzili, że istnieje coś cenniejszego niż ziemskie zdrowie i życie. Co to jest? Podszyta jednak jakimś interesikiem nadzieja na to, że w niebie będzie lepiej? A może coś, co wymyka się próbom racjonalnego zważenia: miłość?

Gdyby dano ci do wyboru: wyrzec się jednego ze swoich dzieci, by ocalić drugie, zrobiłbyś to? Dla tych dwudziestu jeden facetów Jezus, Bóg, nie był ideą, bo ktoś, kto oddaje życie za ideę, naprawdę jest świrem. Życie można oddać tylko za człowieka i tylko z miłości. I dlatego właśnie Kościół od samego początku tych, których zabito za Jezusa, od razu widział w niebie. Słusznie zakładając, że nie ma bardziej oczywistego i czytelnego wyznania wiary niż męczeństwo. Ba, mówiono nawet o chrzcie krwi — jeśli ktoś zamęczony za wyznanie wiary w Jezusa nie był dotąd ochrzczony, automatycznie dołączał do chrześcijan w momencie swojej śmierci. To dlatego od męczenników nie wymaga się cudów w procesach kanonizacyjnych. Tu wszystko jest jasne. Jak ta wstrząsająca odpowiedź Matthew Ayarigi, którego wszystkie grzechy zmazało i drogę do nieba otworzyło jedno wypowiedziane w ostatniej chwili życia wstrząsające zdanie: „Ich Bóg jest moim Bogiem”.

Subiektywny wybór fragmentów tej książki
na naszych stronach:

Że nie byli katolikami, więc oficjalnie nie możemy czcić ich jako świętych? A cóż to ma za znaczenie? Jasne, Kościół koptyjski we wczesnym średniowieczu, przy okazji Soboru w Chalcedonie, odłączył się od naszego nurtu chrześcijaństwa (spór poszedł o teologiczne subtelności dotyczące natury Jezusa; u Koptów jest ona dużo bardziej boska niż ludzka), ale przecież w 1988 roku udało nam się podpisać porozumienie, że jednak w tej sprawie nie różnimy się już tak bardzo. Papież Franciszek, komentując tę masakrę, mówił o „ekumenizmie krwi”, o tym, że siła męczeństwa (znów) jest tak wielka, że zaciera wszelkie ziemskie różnice w wyznawaniu przez chrześcijan ich wiary. W niebie nie ma różnych wyznań. I wskazuje na to również męczennik, który umiera przecież w imię Jezusa Chrystusa, a nie denominacji czy instytucji.

To tacy święci i taki temat, że zaraz chciałoby się pisać elaborat o tym, że chrześcijaństwo jest (bo jest) najbardziej prześladowaną religią na świecie. Zainteresowanych tym wątkiem odsyłam jednak do specjalisty. Wybitny watykanista i spec od Kościoła John Allen Jr. wydał ostatnio książkę Globalna wojna z chrześcijanami, w której pokazuje, że każdego dnia wyłącznie z powodu wiary w Jezusa na świecie ginie co najmniej taka grupa, jak zamordowani przez IS męczennicy (a gdy weźmie się pod uwagę bardziej pesymistyczne wyliczenia, liczba ta wzrosnąć może nawet do trzystu osób dziennie). Tu pominę jednak statystyki, by nic nie przeszkadzało nam zatrzymać się w zadumie przy tych klęczących mężczyznach. O co się można do nich modlić?

O prostotę. O normalne, dobre życie, pełne miłości i troski. Żebyśmy umieli dziś żyć tak, jak oni w tej ostatniej chwili chcieliby pewnie żyć dalej.

Dwudziestu jeden świętych męczenników z Libii
Fragment pochodzi z książki:

Szymon Hołownia
Święci codziennego użytku

wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2015

W lutym tego roku zacząłem sobie zadawać pytanie: czy nie lepiej, żeby dzieci miały przy sobie żywego ojca niż bohatera w niebie? Poproś dziś tych dwudziestu i jednego, żebyś nigdy nie musiał rozstrzygać tego dylematu.

A Matthew szczególnie o to, byś, gdy ktoś zada ci najtrudniejsze w życiu pytania, umiał błyskawicznie udzielić właściwej odpowiedzi. Matthew, jeszcze rok temu nikomu nie znany Ghańczyk, dziś może być dla ponad miliarda chrześcijan wspaniałym trenerem niezawodnej duchowej intuicji. On w końcu umarł za to, co najedzona i pogrążona w intelektualnym autoerotyzmie Europa ma dziś coraz bardziej w nosie: za Ewangelię, Jezusa, za braci. Matthew, otwórz nam oczy.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama