Łajdacy i rozpustnicy: dla nich też jest nadzieja

Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie.(fragmenty)

Gdyby trzymać się w Kościele literalnie prawa, zasad, to miejsce takie jak to tutaj mogłoby nie powstać. Albo jeśli spojrzymy na historię wspomnianej Dorothy Day, którą Franciszek postawił za wzór w trakcie przemówienia w Kongresie USA, to ona nie dość, że współpracowała z komunistami, feministkami...

...ale prawo kanoniczne tego nie zabrania.

Ale dokonała też aborcji. A teraz trwa jej proces beatyfikacyjny. Chodzi nam o to, że my, zwłaszcza w polskim Kościele, uważamy, że sprawiedliwość jest najważniejsza i nie ma przebacz. A taka postawa odbiera świętości animusz, który miała choćby Dorothy Day. Ona odchodziła od twardej interpretacji zasad.
Miała coś więcej.

Łajdacy i rozpustnicy: dla nich też jest nadzieja

Miała przede wszystkim Ewangelię. Trzeba jasno powiedzieć, że człowiek nie rodzi się świętym. Świętość to jest droga. W historii Kościoła było tysiące świętych, którzy wcześniej byli łajdakami, na przykład święty Ignacy Loyola.

Świętość osiągnęli dlatego, że w pewnym momencie się po prostu nawrócili i zostawiwszy poprzednie życie, jakiekolwiek by ono było, żałując za swoje błędy i wierząc, że Chrystus jest miłosierny i im przebaczył, poszli do przodu. I nowe życie całkowicie poświęcili Bogu i drugiemu człowiekowi. To działa w tej kolejności. Nie odwrotnie. I jeszcze, co bardzo ważne, odpowiedzieli na potrzeby czasów, w których żyli, w sposób, który w ich kulturze, w ich mentalności był odpowiedzią najwłaściwszą.

W przypadku Dorothy Day było dokładnie tak samo. Ona odpowiedziała na potrzeby bliźnich z powodu Boga i szła tam, gdzie pewnie poszedłby Chrystus, a gdzie inni nie mieli odwagi pójść lub też uważali, że nie warto. Świętość to jest cały czas naśladowanie Chrystusa, nic innego. W sposób, który podpowie mi Duch Święty, i w zgodzie z czasami, w których żyję.

Dokonanie aborcji jest oczywiście grzechem ciężkim, ale Pan Bóg nie powiedział, że takiego grzechu nie przebaczy, jeśli człowiek żałuje. Mordercy też szli do nieba, a pierwszym był łotr na krzyżu. Niedawno rozpoczął się proces beatyfikacyjny młodego Francuza, który został skazany na śmierć za morderstwo. Jacques Fesch się nazywał. Jest taka książka Za pięć godzin zobaczę Jezusa, która o nim właśnie opowiada. I to jest dla nas nadzieja. To oczywiście nie oznacza, że należy najpierw potwornie nagrzeszyć, że każdy musi odbić się od dna. Moim mieszkańcom, którzy czasami wiele błędów w życiu popełnili, jakąż mogę dać nadzieję, jak nie przykłady ludzi, którzy tkwili często w jeszcze gorszym bagnie niż oni, a jednak zostali świętymi. Właśnie po to nam Kościół tych świętych daje, po to ich oficjalnie beatyfikuje czy kanonizuje. Te kosztowne imprezy na placu Świętego Piotra nie są po to, żeby im namalować aureolę, im przecież to już nie jest potrzebne. To jest nam potrzebne.

Siostra zna Dorothy Day?

Oczywiście osobiście jej nie znałam, ale znałam jej pisma, zanim jeszcze stała się modna. Tacy ludzie jak Romero, Dorothy Day, Karol de Foucauld, który w Polsce jest tak naprawdę mało znany, to nie byli ministranci. Karola wyrzucili ze szkoły wojskowej za niemoralne prowadzenie się. Ale gdy się nawrócił, to się tak nawrócił, że bardziej nie można. Karol jest przykładem życia radykalnie przemienionego po spotkaniu z Chrystusem.

Siostra mówi, że Karol de Foucauld jest mało znany, ale wydaje mi się, że nawet jeśli byłby szerzej znany, to może niekoniecznie byłby popularny ze względu...

...na jego związki z islamem.

Kiedy u nas mówi się o islamie, to zazwyczaj w kontekście konieczności nawracania na katolicyzm. A on poszedł, po prostu zamieszkał między nimi i niczego nie osiągnął. A jednak Kościół stawia go za wzór.

On zawsze powtarzał, że jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, to nic z tego nie będzie. Świętość nie polega na tym, że się robi wielkie i spektakularne dzieła, bo wtedy świętym nie zostałby święty Romuald, założyciel kamedułów, i wielu pustelników i mistyków. Przy takim sposobie myślenia klasztory kontemplacyjne nie miałyby sensu. Świętość polega na miłości. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, święta Teresa z Ávili, bardzo wielu świętych mnichów i pustelników nam to pokazało.

Wracając do Karola. Jego drogą było oddanie życia za muzułmanów, modlitwa za ludzi, których traktował jak braci. To jest bardzo trudne do zrozumienia, ten jego stosunek do ludzi innych, kimkolwiek by byli. Szczególnie w polskim Kościele jego postawa jest trudna do przyjęcia. Wydawałoby się, że jego śmierć niczego nie przyniosła, a jednak kilkadziesiąt lat później jego myślą zafascynowało się dwoje ludzi i powstały zgromadzenia, które funkcjonują do dzisiaj i których ideą jest życie wśród niewierzących, ubogich, wśród ludzi wykluczonych. Życie modlitwą i braterstwem. Nie nawracanie, nie tworzenie dzieł charytatywnych, lecz życie w braterstwie. Dlatego małe siostry wędrują z ekipą cyrku albo mieszkają na Saharze.

Albo w Krakowie w Nowej Hucie.

I to w zwykłym mieszkaniu. Dawały się zamykać do więzień, żeby żyć jakiś czas z więźniarkami. Są wszędzie tam, gdzie są ludzie ubodzy i po prostu chcą wśród nich być i za nich się modlić. Cicha obecność. To można zrozumieć wyłącznie na płaszczyźnie wiary. Również ci zamordowani w Algierii trapiści doskonale to rozumieli.

Nakręcono o nich film Ludzie Boga. Jeden z tych trapistów napisał niesamowity list, w którym zdradza, że modli się za tych, którzy niedługo przyjdą i go zabiją.

Myślę, że to jest trudne do przyjęcia i zrozumienia, ale to jest właśnie świętość, w której kocha się nieprzyjaciół traktowanych jak błądzący bracia, za których też umarł Chrystus. To jest miłość heroiczna do tego stopnia, że nie mamy do wrogów nienawiści, lecz ofiarowujemy za nich życie. Pojęcie ofiary w naszej konsumpcyjnej cywilizacji zostało kompletnie zaniechane, bo my chcemy mieć wszystko szybko, tanio i bez wysiłku, a nie ma chrześcijaństwa bez krzyża. Zmartwychwstanie było po, a nie przed krzyżem.

Przykład Karola de Foucauld w ogóle jest ciekawy. Dzisiaj rano czytałem fragmenty jego pism, gdzie pisze, że jednym z bodźców, który popchnął go do nawrócenia, była modlitwa muzułmanów, którzy oddychają Panem Bogiem. To go zainspirowało później do czytania Słowa Bożego.

Tak było. To był facet, który w Paryżu poszedł do księdza i poprosił go, żeby ten powiedział mu o wierze katolickiej. A ten odparł: „Chodź do konfesjonału!”. I on to zrobił. To był początek. On po prostu miał odwagę uklęknąć. Dlaczego? Bo tak naprawdę wszystkie szaleństwa, których dokonywał w życiu, to było rozpaczliwe poszukiwanie absolutnej miłości. Bardzo często tak bywa, że ucieczki w seks, narkotyki, konsumpcję, adrenalinę są próbą zaspokojenia tego pragnienia miłości, które zostało nam dane przez Pana Boga, na obraz którego zostaliśmy stworzeni. Gdy Karol w końcu dojrzał do nawrócenia — a Pan Bóg prowadzi czasami drogami bardzo okrężnymi — to poszedł na całego. To był facet, dla którego nie było półśrodków.

Przeszedł od dwudziestu panienek do żadnej. Potem był u trapistów, od których odszedł, bo zauważył, że trochę rozluźnili regułę i na Wielkanoc chleb zaczęli smarować masłem.

A co robił święty Ignacy Loyola po swoim nawróceniu?

Żył w jakiejś jaskini, prawie w ogóle się nie mył, niemal nic nie jadł. Pan Bóg musi wyczyścić pewne rzeczy w człowieku i człowiek w sobie, dlatego trzeba spędzić trochę czasu na pustyni. Stąd nowicjaty w zgromadzeniach zakonnych. Nowe życie nie przychodzi tak od razu, to jest walka. Oczywiście walka do końca życia. Świętość nie przychodzi nagle, chyba że przez męczeństwo. Święty Andrzej Bobola nie był wspaniałym mnichem, a jednak został jednym z największych świętych polskiego Kościoła. Przez męczeństwo właśnie.

Łajdacy i rozpustnicy: dla nich też jest nadzieja
fragment pochodzi z książki:

s. Małgorzata Chmielewska, Piotr Żyłka, Błażej Strzelczyk

Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie

 

ISBN: BN 978-83-277-1208-0
wyd.: Wydawnictwo WAM 2017

Czy Wspólnota Chleb Życia ma jakieś cechy wspólne z Catholic Worker założonym przez Dorothy Day? Na przykład w sposobie myślenia o wykluczonych, o potrzebujących?

Na pewno. Wszyscy, którzy naśladują Chrystusa i głoszą Ewangelię ubogim, robią to w gruncie rzeczy podobnie. Jean Vanier ze swoją Arką, gdzie ludzie żyją i mieszkają razem z osobami niepełnosprawnymi, małe siostry i mali bracia, którzy żyją wśród najuboższych i w ich imieniu się modlą, adorując Najświętszy Sakrament, Dorothy Day, która żyła w slumsach i starała się pomóc ich mieszkańcom odzyskać godność oraz mówiła światu, że to są też ludzie — oni wszyscy działali podobnie. I to samo jest z nami. To nie jest tak, że droga Wspólnoty Chleb Życia jest kompletnie dziwaczną, nową drogą. Mamy pewien specyficzny styl, specyficzną duchowość. Ale to wszystko mieści się w Tradycji Kościoła i jest odpowiedzią na konkretne potrzeby danych czasów. Myślę, że Dorothy Day dzisiaj zamieszkałaby jak nasze siostry wśród Indian Keczua w Puszczy Amazońskiej albo w obozie dla trędowatych w Nigrze.

opr. ab/ab

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama