Podatki? Tak jak Orban!

Fatum ciążącym nad polską gospodarką jest demografia: coraz mniej ludzi pracujących, coraz więcej emerytów i rencistów. Jedynie skuteczna polityka prorodzinna może odwrócić to fatum

Konsekwencje zrealizowanego w III RP modelu transformacji, w ramach którego olbrzymią część zmian przeprowadzano na kredyt albo ich koszty ukrywano, stają się widoczne nie tylko dla wąskiej grupy specjalistów od finansów publicznych. Odbiły się na stanie finansów państwa, ale przede wszystkim uderzyły w polskie rodziny i sprawiły, że coraz mniejsza liczba Polaków musi pracować na utrzymanie coraz większej liczby osób niepracujących. Od 1989 r. liczba emerytów i rencistów wzrosła o prawie 2,5 mln osób (do blisko 8 mln), a liczba osób pracujących spadła o prawie 3 mln (do niespełna 13,8 mln). Po 20 latach transformacji coraz mniej osób pracuje na utrzymanie coraz większej liczby emerytów. W 1990 r. 16,5 mln pracowników utrzymywało 5,5 mln emerytów — trzy osoby pracowały na utrzymanie swoich rodzin i jednej osoby nieaktywnej zawodowo. Teraz, gdy mniej niż dwie osoby (1,75) pracują na utrzymanie każdego emeryta, muszą pracować dwa razy więcej. Co gorsza, jest duże prawdopodobieństwo, że wkrótce absolwent studiów będzie sam pracował na jednego emeryta i swoją rodzinę — o ile zdecyduje się ją założyć w Polsce.

Najgorzej mają się i będą mieli się ci, którzy decydują się na to, by w Polsce mieć i wychowywać dzieci. Te osoby są prześladowane i dyskryminowane zarówno przez system podatkowy, jak i emerytalny — każde kolejne dziecko to okres, w którym mama nie płaci składek, a więc będzie miała niższą emeryturę. Skutkiem tej dyskryminacji są dwie największe katastrofy współczesnej Polski: zapaść demograficzna i masowa emigracja. W latach 1973—1987 rodziło się ponad 600 tys. dzieci rocznie, z maksymalną liczbą urodzeń 724 tys. w 1983 r. Liczba ta spadła do 351 tys. w 2003 r. — najgorszym roku w całym okresie powojennym. Mimo że w 2009 r. urodziło się 425 tys. dzieci, to ciągle jeszcze jest to niska liczba urodzeń. A wskaźnik dzietności — 1,29 dziecka na kobietę — jest wręcz zapowiedzią katastrofy i lokuje Polskę na haniebnym 209. miejscu spośród 220 państw na świecie! Komunistyczne Chiny, z masową aborcją i forsowaną przez państwo — różnymi metodami przymusu — polityką jednego dziecka, mają dzietność na poziomie 1,54, czyli wyraźnie wyższą niż Polska. Pozwalając wyjechać prawie 2 mln młodych osób (według danych brytyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, średni wiek Polaków pracujących w Anglii to 28 lat!) w niespełna trzy lata, Polska straciła swój największy skarb — ostatni w Europie wyż demograficzny. Staliśmy się jako naród swoistym dawcą organów dla zamożnych, starych demograficznie narodów europejskich, które nie przeszły traumy półwiecza komunizmu. W 2009 r. w Wielkiej Brytanii przyszło na świat ponad 20 tys. polskich dzieci. A decydowanie się na dzieci w danym miejscu to jeden z symptomów „zapuszczania korzeni” i gwarancji, że rodzice tych dzieci nie wrócą do Polski.

W tym roku nastąpiła ostatnia faza dramatu — wraz z otwarciem na pracowników z Polski niemieckiego rynku pracy po 1 maja 2011 r. rozpoczęła się kolejna fala emigracji Polaków, szacowana nawet na 0,5 mln osób. By odwrócić ten tragiczny trend, musimy przede wszystkim przestać mówić o polityce prorodzinnej i zacząć ją uprawiać. W pierwszej kolejności powinniśmy głęboko przebudować system podatkowy: uprościć go i wprowadzić w nim zasadę preferencji na rzecz tych rodzin, które decydują się na dużą liczbę dzieci. Zamiast likwidować ulgę na dzieci (o czym przebąkiwali urzędnicy ministra Rostowskiego), należy mocno zwiększyć jej skalę na każdego kolejnego potomka. Czasu na dokonanie tych zmian jest bardzo niewiele. Obecnie dzieci mogą mieć osoby z wyżu demograficznego lat 70. i 80., dlatego kadencja następnego rządu to ostatni moment na uruchomienie efektywnej polityki prorodzinnej, zachęcającej młodych Polaków do zostania w kraju lub powrotu z zagranicy. Po 2015 r., w którym skokowo spadnie liczba kobiet w wieku od 25 do 34 lat, decydująca o ogólnej liczbie urodzeń, a polscy emigranci zakorzenią się w państwach, do których wyjechali, taka polityka będzie mogła przynieść nieporównanie mniejsze korzyści.

Czasu mamy bardzo mało, na szczęście nie musimy wymyślać prochu i przygotowywać reform bez wzorców. Podobne problemy jak Polska miały Węgry w momencie, gdy władzę w tym kraju przejmował Viktor Orban. Reformy, które przeprowadził, nie spodobały się właścicielom międzynarodowych koncernów, którzy przed ich wprowadzeniem nie musieli specjalnie przejmować się płaceniem podatków na Węgrzech. Tym samym nie spodobały się dominującym na Węgrzech mediom liberalnym, które atakowały prorodzinny charakter reform, podkreślając, że Orban — prywatnie ojciec pięciorga dzieci i zwolennik konsekwentnej ochrony życia ludzkiego — pisał te reformy pod siebie. Orban uznał, że obywatele węgierscy decydujący się na wychowanie dzieci powinni płacić niższe podatki, a duże międzynarodowe koncerny, które dotychczas płaciły na Węgrzech znikome podatki, powinny w znacznie większym stopniu dołożyć się do utrzymania państwa węgierskiego.

Po reformach Orbana wynagrodzenie pracownika na Węgrzech jest opodatkowane 16-procentową stawką liniową PIT. Wprowadzone zmiany sprawiają, że jedynie osoby bezdzietne zarabiające mniej niż 4500 zł miesięcznie płacą trochę więcej podatku dochodowego niż w 2010 r. Dochody wszystkich osób wychowujących dzieci — niezależnie od ich wysokości przed zmianami — wzrosły. Orban skończył z dyskryminacją podatkową rodzin decydujących się na dzieci, a zarabiających relatywnie przyzwoite pieniądze, czyli węgierskiej klasy średniej. Dzięki jego reformom ulgi na wychowanie dzieci są dostępne dla wszystkich podatników — nie tak jak wcześniej dla grupy, której dochody nie przekraczają określonego progu. Ta zmiana wyeliminowała funkcjonujące wcześniej na Węgrzech (obecne w prawie polskim!) zachęty podatkowe do życia w związkach nieformalnych lub wręcz do fikcyjnych rozwodów lub separacji. Wprowadzona ulga wynosi 1800 zł odliczenia od podatku na każde dziecko dla rodzin wychowujących jedno lub dwoje dzieci (w Polsce obecnie jest to 1112 zł). W przypadku rodzin wychowujących troje i więcej dzieci ulga radykalnie rośnie i wynosi 6 tys. zł na każde dziecko — również na pierwszą dwójkę! Oznacza to, że rodzice wychowujący troje dzieci nie zapłacą ani złotówki podatku od dochodów w wysokości odpowiadającej kwocie około 100 tys. zł. Kwota pozostająca w kieszeni rodziców wychowujących troje dzieci, którzy osiągnęli takie dochody, wzrosła o... połowę! Co istotne i wyjątkowe na skalę światową — podzielane przez Orbana przekonanie, że dziecko poczęte to taki sam człowiek jak po narodzeniu, zostało uwzględnione również w systemie podatkowym.

Zgodnie z prawem węgierskim po reformie nienarodzone dziecko jest człowiekiem również w wymiarze podatkowym: rozliczając zeznanie podatkowe, węgierscy rodzice mogą uwzględnić w deklaracji podatkowej dziecko (w przypadku ciąży mnogiej — dzieci), które w danym roku ukończyło 91. dzień ciąży. Co oczywiste i konsekwentne — utrzymano dotychczasowe reguły pozwalające na wspólne rozliczanie się małżonków. Czym zrekompensowano obniżenie opodatkowania pracy Węgrów? Wprowadzono podatek obrotowy w branżach, które zostały sprywatyzowane przez poprzedników Orbana, a w których po prywatyzacji okazało się, że — przynajmniej na potrzeby węgierskiego podatku dochodowego — nie generują zysków lub do mistrzostwa opanowały sztukę ich transferu za granicę. Tak więc wprowadzono podatek bankowy, podatek obrotowy od handlu hipermarketowego (1 proc. obrotu dla podmiotów o obrotach powyżej 2 mln euro rocznie), podatek obrotowy w wysokości 1 proc. od sprywatyzowanych zakładów energetycznych i podatek obrotowy w wysokości 6,5 proc. (!) od operatorów telefonii komórkowej.

Przeprowadzone zmiany pozwoliły nie tylko ustabilizować załamany budżet — pozwoliły również rządowi węgierskiemu poczuć się na tyle pewnie, że był w stanie nie dopuścić do wrogiego przejęcia koncernu paliwowego MOL przez Rosjan i odkupić udziały w nim za gigantyczną kwotę 1,88 mld euro. Zmiany przeprowadzone przez Orbana powinny zostać wprowadzone w Polsce, jednak aby stało się to możliwe, trzeba by zmienić osoby decydujące o tym. Gdy w 2010 r. z okazji Narodowego Dnia Życia eksperci Fundacji Republikańskiej przygotowali projekt ustawy wprowadzającej progresywne odliczenie podatku dla rodzin wychowujących więcej niż dwoje dzieci, reakcja Ministerstwa Finansów była ostra: Polski nie stać na takie ulgi. Czas, by decyzję o tym podejmowali ludzie, którzy uważają, że Polski nie stać na czekanie z prorodzinnymi zmianami — zwłaszcza w prawie podatkowym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama