Obalenie haitańskiego dyktatora Jean-Bertranda Aristide'a to swoiste memento dla tych, którzy chcą mieszać chrześcijaństwo z lewicowym radykalizmem politycznym
Obalenie haitańskiego dyktatora Jean-Bertranda Aristide'a może być odbierane jak upadek kolejnego satrapy, których nie brakuje na Karaibach. Stanowi jednak również swoiste memento dla wszystkich, którzy chcą mieszać chrześcijaństwo z lewicowym radykalizmem politycznym.
Jean-Bertrand Aristide był przedstawicielem tzw. teologii wyzwolenia. Jest to nurt myśli polityczno-religijnej, który rozwinął się głównie w krajach Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Stanowił on swoistą mieszaninę chrześcijaństwa z marksizmem. Podstawowym narzędziem poznania dla teologów wyzwolenia była analiza marksistowska, zaś ideologia komunistyczna stanowiła dla nich teorię ostatecznie objaśniającą sens historii.
Jak zauważył prefekt Kongregacji Nauki Wiary, Kardynał Joseph Ratzinger, teologia ta przesunęła odkupienie rodzaju ludzkiego ze sfery religijnej do politycznej. Nic więc dziwnego, że wspomniana wyżej Kongregacja wydała w 1984 roku specjalną instrukcję, krytykującą teologię wyzwolenia m.in. za wypaczenie sensu prawdy, wzywanie do przemocy i totalizujący charakter. Dwa lata później pojawiła się nowa „Instrukcja o wolności chrześcijańskiej i wyzwoleniu", która wyławiała z teologii wyzwolenia „ziarna prawdy", takie jak niezgoda na niesprawiedliwość czy opcja na rzecz ubogich, ale przedstawiała je w świetle nauki Kościoła.
Główny impuls do powstania nowego ruchu teologicznego stanowiła II Konferencja Episkopatu Ameryki Łacińskiej w Medellin w Kolumbii, która odbyła się w 1968 roku. Skrytykowała ona niesprawiedliwości kapitalizmu i egoizm bogaczy oraz wezwała Kościół do solidarności z ubogimi. Wielu duchownych poszło jednak znacznie dalej niż zalecenia konferencji z Medellin. Zaczęli głosić Chrystusa z karabinem, a nie z krzyżem na ramieniu.
Kolumbijski ksiądz Camilo Torres rzeczywiście chwycił za karabin i zginął, walcząc na czele partyzanckiego oddziału. Nikaraguański kapłan Ernesto Cardenal zauważył, że rewolucja kubańska Fidela Castro wprowadza w życie to, co nakazuje Ewangelia i doszedł do wniosku, że celem chrześcijaństwa jest zbudowanie Królestwa Bożego już na ziemi. „Jedyne rozwiązanie dla Ameryki Łacińskiej to marksizm", mówił meksykański biskup Sergio Mendez Arceo. Wielu duchownych w Ameryce Łacińskiej zaangażowało się więc w teologię wyzwolenia. Najsłynniejszymi z nich byli księża: Gustavo Gutierrez, Hugo Assmann i Leonardo Boff.
Trzeba wyraźnie podkreślić, że powstanie teologii wyzwolenia niemożliwe byłoby bez istnienia w Ameryce Łacińskiej krwawych dyktatur, konserwujących stan olbrzymiej nierówności społecznej, gdzie garstka bogaczy panuje nad masami biedaków. Nędza, brak swobód politycznych i terror to mieszanka sprzyjająca wybuchom społecznym. Dla wielu niezadowolonych jedyną konkretną i godziwą propozycją wydawał się w takich warunkach marksizm.
Jan Paweł II od samego początku swego pontyfikatu dostrzegał ten dylemat wielu latynoskich duchownych. Również podzielał ich sprzeciw wobec niesprawiedliwości społecznej, jednak nie zgadzał się z szukaniem ratunku w ideologii marksistowskiej. Dlatego podczas swojej pierwszej papieskiej pielgrzymki, którą odbył w i979 roku do Dominikany i Meksyku, mówił: „Niektórzy chcieliby dojść do Królestwa Bożego nie poprzez wiarę i przynależność do Kościoła, lecz za pośrednictwem zmian strukturalnych i zaangażowania społeczno-politycznego". Jednak - zdaniem Papieża - „błędem jest twierdzenie, że wyzwolenie polityczne, ekonomiczne czy społeczne pokrywa się ze zbawieniem przyniesionym przez Chrystusa".
Amerykański pisarz religijny Malachi Martin pisze, że na początku pontyfikatu Jana Pawła II w Kościele katolickim starły się dwa modele sprzeciwu wobec dyktatur: nikaraguański i polski. O ile pierwszy odwoływał się do teologii wyzwolenia i walki klas, o tyle drugi do teologii wolności i solidaryzmu społecznego. Polski model, którego ucieleśnienie stanowiła „Solidarność", wzywał do obrony ludzkiej godności i do oporu społecznego bez odwoływania się do przemocy. Nikaraguański model z kolei powodował podporządkowanie chrześcijaństwa doktrynie komunistycznej.
Widać to było zwłaszcza na przykładzie pięciu księży, którzy po zwycięstwie rewolucji sandinowskiej w 1979 roku zostali ministrami w marksistowskim rządzie. Najbardziej znani z nich to bracia Fernando Cardenal - jezuita, minister oświaty i Ernesto Cardenal - trapista, minister kultury. Ten drugi pisał: „Często mówiłem, że jestem marksistą przez Chrystusa i Jego Ewangelię, że do marksizmu przywiodła mnie nie lektura Marksa, lecz Ewangelii. Jestem marksistą, który wierzy w Boga, naśladuje Chrystusa i jest rewolucjonistą dla jego Królestwa." Podczas publicznych wystąpień Cardenalowie głosili m.in., że nie ma różnicy między Królestwem Bożym a społeczeństwem komunistycznym, że Watykan jest na usługach Pentagonu, że mówienie o istnieniu łagrów w Związku Sowieckim jest niemoralne itd.
Nic więc dziwnego, że Papież wspierał polski model zaangażowania Kościoła w sprawy społeczne w odróżnieniu od nikaraguańskiego. W 1983 roku Jan Paweł II odwiedził Polskę i Nikaraguę. W Dolinie Chochołowskiej spotkał się z Lechem Wałęsą, co zostało odebrane jako poparcie dla „Solidarności". Na lotnisku w Managui, kiedy ksiądz-minister Ernesto Cardenal ukląkł przed Ojcem Świętym i poprosił go o błogosławieństwo, ten odmówił, pogroził palcem i powiedział: „Musisz pogodzić swoją działalność z Kościołem".
Teologia wyzwolenia wyczerpała jednak swą dynamikę wraz z końcem komunizmu. Jak stwierdził Kardynał Ratzinger: „Upadek systemów rządzenia o inspiracji marksistowskiej we wschodniej Europie stał się dla tej teologii... swego rodzaju «zmierzchem bogów»".
Po upadku dyktatury sandinowskiej w Nikaragui Ernesto Cardenal (zawieszony wcześniej w posłudze kapłańskiej) i Fernando Cardenal (wyrzucony w 1984 roku z zakonu jezuitów) porzucili wielką politykę. Ernesto wyraził nawet skruchę i wrócił do kapłaństwa. W 1992 roku porzucił stan duchowny jeden z czołowych teologów wyzwolenia, franciszkanin Leonardo Boff, który do dziś ostro krytykuje Stolicę Apostolską i Jana Pawła II. Zaprzestał natomiast krytyki inny wielki autorytet lewicowych księży Gustavo Gutierrez, który uważa, że teologia wyzwolenia osiągnęła swój kres.
A jednak nie było to ostatnie słowo wypowiedziane przez przedstawicieli teologii wyzwolenia. Należało ono bowiem do haitańskiego duchownego, Jean-Bertranda Aristide'a. Księdzem katolickim został on w roku 1983, kiedy w Nikaragui władza sandinowska znajdowała się u szczytu powodzenia. Był duszpasterzem haitańskiej biedoty, której głosił nie tylko Ewangelię, lecz również kult Che Guevary. Nie przeszkadzało mu, że uwielbiany przez niego Che pisał przed śmiercią: „Musimy przede wszystkim podsycać naszą nienawiść do paroksyzmu. Nienawiść jako składnik walki, nieprzejednana nienawiść do wroga, która może wyzwolić istotę ludzką z jej naturalnych ograniczeń i zmienić ją w zimną, gwałtowną, wybiórczą i efektywnie zabijającą maszynę."
Nic więc dziwnego, że Aristide - na skutek interwencji Watykanu - został wydalony ze Zgromadzenia Salezjanów za nawoływanie do nienawiści, przemocy i walki klasowej. Stanął na czele Lavalas - ruchu społecznego biedoty, który miał decydujący wpływ na obalenie krwawej dyktatury Duvalierów. W 1990 roku w pierwszych demokratycznych wyborach został prezydentem Haiti, jednak rok później zmuszony został do ucieczki przez wojskowych puczystów. Na wygnaniu przebywał głównie w Waszyngtonie. Tam postanowił porzucić kapłaństwo i ożenić się, zyskał też poparcie i zaufanie ówczesnego prezydenta USA Billa Clintona. Ten ostatni w 1994 roku pomógł Aristide'owi wrócić na Haiti, wysyłając na karaibską wyspę kontyngent wojskowy.
Okazało się jednak, że były salezjanin nie jest w stanie zaprowadzić w państwie nie tylko demokratycznych reform, lecz nawet elementarnego porządku. Najbiedniejszy kraj na półkuli zachodniej pogrążył się w chaosie i anarchii, a uliczne samosądy stały się codziennym elementem pejzażu haitańskich ulic. Armia nie interweniowała, gdyż w 1995 roku Aristide ją zlikwidował. Także wpływy Kościoła zmalały, od kiedy prezydent jako drugą obok katolicyzmu oficjalną religię w państwie ogłosił voodoo. W 2000 roku Aristide ponownie wygrał wybory, zdaniem opozycji i międzynarodowych obserwatorów zostały one jednak sfałszowane. W marcu br. prezydent zmuszony został do ucieczki z wyspy.
Tymczasem na Haiti, w Nikaragui, w Gwatemali i innych krajach latynoskich daje się w ostatnich dwudziestu latach zauważyć ogromny odpływ wiernych z Kościoła katolickiego. Najczęściej przechodzą oni do wspólnot zielonoświątkowych lub baptystycznych. Zdaniem części socjologów, jest to efekt tak popularnej wśród duchowieństwa w Ameryce Łacińskiej teologii wyzwolenia. Księża katoliccy zaczęli bowiem mówić ludziom głównie o polityce, a nie o Ewangelii. Kiedy wierni przychodzili z problemami duchowymi, dowiadywali się, że najważniejsze są problemy społeczne; kiedy prosili o modlitwę o uwolnienie, słyszeli, że wszystkiemu winna jest alienacja itd. itd. Nic dziwnego, że w pewnym momencie wielu katolików skierowało się do zielonoświątkowców, którzy nie mówili im o Fidelu Castro i walce z wyzyskiwaczami, lecz o Jezusie Chrystusie i walce z grzechami.
opr. mg/mg