Jak księża traktują zakonnice - rozmowa z s. Małgorzatą Borkowską OSB

Zdaje mi się, że ten tekst w niejednej wielebnej łepetynie może coś rozjaśnić – mówi w wywiadzie dla KAI s. Małgorzata Borkowska OSB, autorka wydanej niedawno książki „Oślica Baalama”.

Publikujemy treść rozmowy:

Dawid Gospodarek: Książka, w której dzieli się Siostra doświadczeniami trudnego kontaktu z polskimi księżmi czekała na publikację kilkanaście lat. Dlaczego teraz? Czy coś przelało czarę goryczy?

S. Małgorzata Borkowska OSB: Ależ nie. Po prostu księża trochę już przywykli do tego, że lud na nich patrzy i coś nawet o nich myśli. Nie będzie to już taki szok, jaki byłby na przykład w czasach mojej młodości. Przy tym osiągnęłam już wiek (79 lat), w którym do większości czynnego kleru przemawiam z pozycji zatroskanej babci. A zdaje mi się, że ten tekst w niejednej wielebnej łepetynie może coś rozjaśnić. To całkowity przypadek, że akurat w dzień po wysłaniu go do wydawnictwa, ukazał się ten artykuł o zakonnicach w "L'Osservatore Romano".

KAI: Napisała Siostra, że księżą traktują zakonnice jak bydlątka. Jest Siostra w stanie oszacować, ile procent z księży, z którymi miała do czynienia, nie odnalazłby się w tych opisach niezbyt roztropnych, narcystycznych, próżnych, naiwnie pobożnych duchownych?

- Oj, wcale nie napisałam, że księża nas traktują jak bydlątka, tylko że my słuchamy kazań tak biernie, jak nieme bydlątka. To jest różnica, prawda? Stąd ta oślica Balaama jako motyw wiodący, skoro mimo wszystko się odezwałam. Obraz jest dla mnie bardziej zabawny niż smutny, chociaż rozumiem, że dla niektórych to może być tym gorzej, bo nie wszyscy potrafią śmiać się z samych siebie. A co do procentu, to on się absolutnie podliczyć nie da. Tym bardziej, że jakaś jedna śmiesznostka, choćby od naszej strony szczególnie wyraźnie widzialna, może współistnieć z mnóstwem cech dobrych, ujawniających się wobec świeckich.

KAI: Zakonnice rzeczywiście są źle traktowane, ostatnio pisano o tym również w „L'Osservatore Romano”. Siostra sama zauważa, że może same są sobie winne, bo milczą. Czy to nie jest – poza oczywistymi brakami chociażby w kulturze i wyczuciu księży – także problem formacji zakonnic? Czy w zakonach jest miejsce na asertywność, konstruktywną krytykę, wyrażanie swojej opinii?

-Ja bym to ujęła nie w takie abstrakcyjne pojęcia (problemy, asertywność, formacja…), tylko w bardziej ludzkie. Potrzebujemy celebransów i spowiedników, więc trzeba stwarzać im takie warunki, w jakich będą chcieli działać. Co jakiś czas można im oczywiście zafundować mały prysznic, kiedy wymagania stają się za duże albo bezsensowne.

KAI: Napisała Siostra, że „Zakonnica w przekonaniu szeregowego kaznodziei jest głupia. Gdyby głupia nie była, to by zakonnicą nie została” – jak Siostra myśli, skąd takie przeświadczenie u księży?

- Głównie z przyczyn historycznych. Przed rozbiorami klasztory żeńskie były w krajobrazie kościelnym i społecznym rzeczą oczywistą. Po kasatach, dokonanych w XIX wieku głównie przez rządy zaborcze, kler przez kilkadziesiąt lat odzwyczaił się od ich obecności, i księża nie bardzo już wiedzieli, po co by one miały istnieć – chyba, że im samym mogą się do czegoś przydać. Takie przynieś, wynieś, pozamiataj. A do tego wykształcenia nie potrzeba.

KAI: Zaskakujące, że księża wolą mówić do sióstr o aborcji, homoseksualizmie, konsumpcjonizmie czy edukować seksualnie, zamiast skupić się na Ewangelii i Bogu. Jak Siostra myśli, skąd ta tendencja? Może księża po prostu uważają, że mniszki o Bogu wiedzą już dość i widzą jakąś wartość w podrzucaniu im problemów zza klasztornego muru, żeby np. nie zabrakło im intencji do modlitwy?

- Wcale nie zaskakujące: przecież w parafiach robią to samo. Mówić o Bogu jest trudniej, zwłaszcza komuś, kto sam skupiony jest na działaniu i nie traktuje Boga jak osoby, z którą jest w stałym kontakcie, tylko jak tło czy uzasadnienie do swoich akcji. Po kazaniach nieraz dobrze widać, czy kaznodzieja się modli, czy raczej nie.

KAI: Ciekawa jest Siostry obserwacja, że księża po posoborowych zmianach liturgicznych wykraczają poza mszalne rubryki, wprowadzając swoje „dziwactwa” wtedy, gdy przechodzi im pierwsza pobożność. Obawiam się, że dziś z luźnym stosunkiem do prawa liturgicznego można wyjść już z seminarium. Czy przed soborem liturgię traktowano inaczej? A może siostry tych księżowskich „dziwactw” nie widziały, bo były przysłonięte przez plecy celebransa?

- Przecież i my codziennie bierzemy udział we Mszy św. i wiemy, jak bardzo najświętsze i najważniejsze teksty mogą człowiekowi zblaknąć po którymś powtórzeniu. To samo obserwuję już przez 60 lat u kapłanów, niezależnie od „przed soborem” czy „po soborze”, chociaż „po” są oczywiście większe możliwości. I nic w tym dziwnego, ani też nic złego, że problem taki powstaje; to jest Boże wezwanie do głębszego życia wiarą po wypaleniu się pobożnych uczuć. Więc nie tyle innego stosunku do przepisów trzeba by uczyć kleryków, ile większej znajomości etapów życia modlitwy; a te są znane i opisane już od IV wieku. Inaczej oni pozostaną przez całe życie na płyciźnie i tam też będą trzymać wiernych.

KAI: Wspomniała Siostra o tym, jak bardzo przegadane bywają dziś przez księży Msze, że wszędzie gdzie się da i nie da, dodają swoje komentarze. Skąd ta potrzeba u księży, żeby zamiast trzymać się Mszału być takim konferansjerem?

- Dobre określenie. Ale myślę, że to ta sama sprawa, co w poprzednim pytaniu. Oni chcą uczuciowo „przeżyć” i próbują to w sobie ratować taką radosną twórczością.

KAI: Poucza Siostra księży nie tylko z liturgiki, ale również z dogmatyki, a nawet logiki! Księży, którzy tyle lat studiowali te dziedziny pouczać, czym jest wiara? Naprawdę formacja intelektualna kleru jest w tak niepokojącym stanie?

- Ojej, ojej… że ktoś powie jakieś głupstwo, to od razu formacja intelektualna całego kleru? Ona przecież w dużej mierze zależy od tego, czy konkretny kleryk interesuje się Bogiem, czy też pragnie tylko zdobyć zawód z pięknym samochodem w perspektywie. Ale dobrze jest, żeby wiedzieli, że się ich słucha uważnie i że na wiedzę teologiczną nie mają monopolu. Nawet za czasów PRL istniała możliwość studiowania teologii przez świeckich, chociaż tylko na KULu; a teraz to już żuk i żaba wszędzie może. Więc niech wiedzą, że lud słuchający potrafi rozpoznawać także i teologiczne buble.

KAI: Wskazuje Siostra na poniżające i pogardliwe w stosunku do zakonnic zachowania księży. Nie uważa Siostra, że to raczej problem niezdrowej klerykalizacji, może bardziej w ogóle problemu stosunku księży do kobiet, niż ich pogarda dla zakonnic?

- Za krótko żyłam w świecie, żeby mieć porównanie i móc na to odpowiedzieć.

KAI: Widząc te wszystkie problemy, ciężko nie zapytać o formację księży. Co z nią jest nie tak i co należałoby zmienić, żeby seminarium opuszczali mężczyźni dojrzali, otwarci na innego, na dialog, umiejący słuchać, wrażliwi na realne potrzeby, którzy brzydziliby się wszelkimi przejawami pogardy?

- Przepraszam, panie redaktorze… ale wydaje mi się, że mężczyznom w ogóle łatwiej jest widzieć masy, rasy, klasy i problemy ogólne, niż osoby i sprawy jednostkowe. Jak ich tego uczyć, to już Wy sami powinniście wiedzieć lepiej. Są wyjątki oczywiście, jak np. nasz najnowszy błogosławiony, o. Kolumba Marmion; może dlatego, że miał bardzo dobrą matkę i aż cztery siostry, więc było się od kogo uczyć jeszcze w domu…

KAI: Napisała Siostra, że „młodzież jest formowana w grupach modlitewnych nie tylko do uczuciowej pobożności, ale i do podtrzymywania jej sztucznie, kiedy gaśnie.” Krytycznie komentuje Siostra pewne zjawiska w tzw. duchowości charyzmatycznej, a nawet nowe formy walki duchowej z demonami, które są w Polsce coraz popularniejsze. Co niepokojącego jest dla Siostry w tych tendencjach? Skąd w ogóle rosnące zainteresowanie takimi zjawiskami?

- Nic w tym nowego, że ludzie lubią sensacje. A niepokojące jest to, że ludzie interesują się diabłem, zamiast interesować się Bogiem: też nic nowego, na to już narzekała św. Teresa w swoim XVI wieku. Ale smutne.

KAI: W kręgach charyzmatycznych czasem występuje przeświadczenie, że jeśli nie mówi się językami, nie uzdrawia, życiu nie towarzyszą różnie zapowiedziane w ewangeliach znaki, to coś nie tak jest z wiarą chrześcijanina. Czy rzeczywiście takie znaki i cuda są papierkiem lakmusowym relacji z Bogiem?

- Absolutnie nie. Łatwiej mi zobaczyć znak obecności Ducha Świętego w Arce Jean Vaniera i w dziele Matki Teresy, niż w zbiorowych ekstazach na stadionach. Duch Święty to miłość i ofiara z siebie, i rozpoznaję Go tam, gdzie ktoś potrafi oddać swój czas i siły, a także biel swoich mankietów, dla kogoś drugiego w potrzebie – raczej niż tam, gdzie się przychodzi dla przeżycia, a więc właściwie dla własnej przyjemności. Jeszcze nie słyszałam, żeby w miastach, gdzie takie wielotysięczne imprezy miały miejsce, wzrosła choć trochę praktyczna miłość bliźniego…

***

Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. W 1961 r. ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku”, „Czarna owca”, „Oślica Balaama”, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka czasopism „Więź” i „Vita Consecrata”.

dg / Warszawa

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama