Kluczem działalności dominikanów jest styl duszpasterzowania: wiara przemyślana plus pogłębiona duchowość – mówi KAI o. Paweł Kozacki OP, przełożony Polskiej Prowincji Dominikanów.
O. Kozacki wyraża niepokój z racji odchodzenia dziś części inteligencji od Kościoła. Wyjaśnia, że przyczyną jest „zgorszenie dziejące się w Kościele i uwikłanie polityczne”. Stara się ukazać, jak Kościół winien mówić do dzisiejszego człowieka oraz kreśli szeroką panoramę działań polskich dominikanów wszędzie tam, gdzie są obecni. Jutro przypada 802-rocznica powstania Zakonu Kaznodziejskiego.
A oto pełna treść wywiadu:
Marcin Przeciszewski (KAI): Jak Ojciec zdefiniowałby misję dominikanów dziś, wobec świata, który nas otacza i w którym żyjemy?
O. Paweł Kozacki OP, przełożony Polskiej Prowincji Dominikanów: - Nasz charyzmat i misja są mniej więcej takie same od 800 lat. Św. Dominik stworzył styl, który jest wciąż aktualny. Drogowskazami są hasła: „veritas” (prawda) oraz „contemplare et contemplata aliis tradere” (kontemplować i przekazywać owoce kontemplacji). O św. Dominiku mówi się, że zapalał innych, bo sam płonął. Jestem przekonany, że nie zdołamy nikogo zapalić do wiary, sami nie mając tego ognia, który pochodzi od Ducha Świętego.
Jesteśmy zakonem kaznodziejskim, naszą misją jest w pierwszym rzędzie głoszenie Słowa. Skądinąd jest to misja całego Kościoła, ale my – jako dominikanie – robimy to w specyficzny sposób. Ująłbym to tak: po pierwsze, jeśli ktoś ma głosić Chrystusa i Dobrą Nowinę, to sam musi spotkać Jezusa. Nasz fundament stanowi modlitwa i kontemplacja. Jest to modlitwa wspólna, brewiarzowa i chórowa, modlitwa liturgiczna z Mszą świętą oraz modlitwa indywidualna w ciszy i adoracji. A także różaniec, który należy do dziedzictwa naszego zakonu. Do modlitwy można też zaliczyć studium Pisma Świętego, czyli lekturę i kontemplowanie słowa Bożego. Wczytywanie się, niejako „przeżuwanie i smakowanie” słowa Bożego. Bez tego wszystkiego nie ruszamy do świata, jest to podstawa naszego apostolstwa.
Drugim wymiarem tożsamości dominikańskiej jest studium intelektualne, istotne zarówno w naszej tradycji, jak i obecnie. Aby głosić Prawdę, trzeba prawdę poznać. Chodzi tu o intelektualne szukanie i studiowanie ksiąg i życia. Marie-Dominique Chenu streścił to w haśle: "Czytajcie Biblię i gazety".
KAI: Biblia i gazety, czy to nie jest sprzeczność?
- Dziś powiedzielibyśmy raczej Biblia i Internet. Oba te wymiary są istotne. Z jednej strony chodzi nam o pogłębione studium Objawienia i jego konsekwencji. Bracia studiują zatem Pismo Święte, filozofię, teologię… A skoro żyjemy w świecie i odpowiadamy na wyzwania, jakie świat stawia, potrzebna jest dobra znajomość procesów, jakie w nim się dokonują. Jest to umiejętność wsłuchiwania się we współczesność i jej analizowania. Dokonuje się to poprzez media, a przede wszystkim poprzez żywy kontakt z ludźmi. Kaznodzieja musi wiedzieć czym dzisiejsi ludzie żyją i z jakimi problemami się borykają. Nie da się przepowiadać Słowa, jeśli nie zna się tych, do których jest się posłanym. Wtedy dopiero możemy mówić o kaznodziejstwie.
W kaznodziejstwie – tak jak je pojmujemy – punktem wyjścia jest słuchanie Boga, słuchanie świata i słuchanie ludzi. Dopiero wtedy Kościół znajduje właściwy język, który zdolny jest uzasadnić nadzieję, jaką niesie światu chrześcijaństwo. Winna to być wiara szukająca zrozumienia i wiara mająca uzasadnienie.
KAI: Charakterystyczną cechą dominikanów jest obecność w dużych społecznościach miejskich, na skrzyżowaniu procesów społecznych, różnych nurtów kulturowych i intelektualnych.
- Faktycznie jesteśmy związani z miastami, choć są i wyjątki potwierdzające tę regułę. Św. Dominik, zakładając nasz zakon chciał aby bracia studiowali, uczyli się na uniwersytetach. Konsekwencją było tworzenie klasztorów w miastach, tam gdzie były uniwersytety. Dominikanie od samego początku uczestniczyli w najważniejszych intelektualnych debatach czy sporach. Podobnie i dziś główne nasze konwenty zlokalizowane są w dużych miastach, choć mamy również klasztory w mniejszych miastach, które prowadzą parafie, jak np. Tarnobrzeg czy Jarosław, albo związane z lokalnymi sanktuariami, np. w Gidlach, Borku Starym czy na Wiktorówkach.
Z racji usytuowania w ośrodkach wielkomiejskich, dziś w Polsce jesteśmy duszpasterzami przede wszystkim tzw. klasy średniej, głównie inteligencji. Są to ludzie, którzy z własnego wyboru przychodzą do naszych dominikańskich świątyń, bo odpowiada im atmosfera i styl nauczania lub kiedyś byli w naszych duszpasterstwach i nadal chcą tę więź podtrzymywać. Znakomita większość spośród nich ma wyższe wykształcenie. A ci, którzy go nie mają, to często studenci czy uczniowie, którzy za chwilę staną się inteligencją. Stąd naszym „okrętem flagowym” są duszpasterstwa akademickie w najważniejszych polskich miastach: Szczecin, Gdańsk, Poznań, Warszawa, Łódź, Lublin, Wrocław, Katowice, Kraków i Rzeszów. Najstarsze DA w Poznaniu obchodziło niedawno 80-lecie.
Początek zaangażowania na tym polu zawdzięczamy odrodzeniu, jakie polscy dominikanie przeżyli po czasie rozbiorów, w okresie międzywojennym, dzięki m. in. takim postaciom jak o. Jacek Woroniecki czy o. Bernard Przybylski. Zaczęliśmy być wówczas zakonem aktywnym wśród inteligencji, tę tradycję kontynuujemy i rozwijamy. Dzięki temu większość naszych powołań pochodzi dziś z dużych miast i właśnie spośród inteligencji.
KAI: Czy Ojciec jest tego przykładem?
- Wyrastam z duszpasterstwa szkół średnich o. Jana Góry w Poznaniu. To na tej drodze Bóg powołał mnie do zakonu.
KAI: Jaki jest klucz dotarcia do inteligencji, którą zawsze charakteryzował silny krytycyzm, także wobec Kościoła?
- Kluczem jest styl duszpasterzowania: wiara przemyślana plus pogłębiona duchowość. Staramy się do niej maksymalnie wychodzić. Poza duszpasterstwami akademickimi, coraz częściej staramy się wchodzić na uniwersytety przez organizowanie różnych spotkań czy wykładów. W ten sposób można dotrzeć do tej części społeczności akademickiej, która jest bardziej odległa od Kościoła. Kilku braci jest też wykładowcami na różnych uczelniach.
Najszerzej wychodzimy dziś na zewnątrz przez Internet. Od 6 stycznia radykalnej reformie ulegnie nasza strona: dominikanie.pl. Będzie to platforma kaznodziejska z udziałem wielu braci, głównie tych, którzy mają doświadczenia na tym polu. Będą tam filmy video z przepowiadaniem dominikańskim, poczynając od komentarza do czytań z dnia. Będą też tematy liturgiczne, dogmatyczne, katechetyczne, itp. Przepowiadać będą znani dominikanie: Jacek Salij, Wojciech Jędrzejewski, Tomasz Zamorski, Dominik Jurczak, Tomasz Grabowski i inni. Mam zamiar zapraszać też świeckich dominikanów. Platformę tę tworzy nasz Ośrodek Kaznodziejski w Łodzi z o. Adamem Szustakiem na czele.
KAI: Krzysztof Zanussi powiedział niedawno na jubileuszowej debacie KAI, że inteligencja dziś masowo odchodzi od Kościoła. Czy doświadczenia dominikanów to potwierdzają?
- Jeśli spojrzymy na dominikańskie kościoły, to tego aż tak bardzo nie widać. Ci inteligenci, którzy czegoś szukają, a którzy gdzieś indziej się nie mieszczą, do nas właśnie przyjeżdżają. Natomiast kiedy popatrzę szerzej, np. na moich rówieśników czy dawnych kolegów, to ten proces widać bardzo ostro.
KAI: Jaka jest tego przyczyna? Co się dzieje?
- Powiedziałbym o dwóch głównych przyczynach. Zgorszenie dziejące się w Kościele i uwikłanie polityczne. Gdy w odbiorze społecznym – choć nie musi być to prawdziwe – mamy obraz Kościoła kreowany z jednej strony przez środowiska, które można utożsamić z Gazetą Wyborczą, a z drugiej z Radiem Maryja, to ludzie uciekają. Te dwa ośrodki medialne, choć ostro się zwalczają, w istocie dopełniają się w kreowaniu mało pociągającego obrazu Kościoła. Gazeta Wyborcza wychwytuje wszystkie gorszące sytuacje, nagłaśnia też i wyolbrzymia sojusz Kościoła z polityką. Natomiast środowisko Radia Maryja umacnia obraz Kościoła zorientowanego politycznie w jednym kierunku. Siła tego stereotypu jest tak wielka, że jeśli ktoś nie jest sympatykiem akurat jednej partii, to reaguje alergicznie na wszelkie przejawy sympatii do niej - i jego więź z Kościołem niestety słabnie. Niedawne wybory samorządowe pokazały, jakie sympatie polityczne dominują w dużych miastach, wśród tzw. klasy średniej oraz inteligencji. Pokazuje to, że nasz „target” staje się coraz bardziej krytyczny nie tylko wobec rządzącej partii, ale również rozczarowany Kościołem. Jako duszpasterze, musimy brać to pod uwagę.
KAI: Co więc należy robić?
- Kościół powinien jak ognia unikać utożsamiania się z jakimś partykularnym nurtem na scenie politycznej. Nie może popierać żadnej ze stron politycznego sporu. Kościół nie powinien też użyczać swojej przestrzeni żadnym politykom, posłom, ministrom – niezależnie z jakiej opcji pochodzą, gdyż tworzy to stereotyp, że się z nimi utożsamia.
Zdajemy sobie sprawę, że ludzie przychodzący do dominikańskich kościołów mają bardzo różne podglądy polityczne. Chcą oni mieć pewność, że znajdą się w miejscu, w którym usłyszą o Panu Jezusie, że zapraszani będą do chodzenia drogami Ewangelii, a nie agitowani partyjnie. Ważne jest, aby Kościół był postrzegany jako przestrzeń, gdzie w formie czystej głoszona jest Ewangelia.
KAI: Jan Paweł II zwykł jednak mawiać, że Kościół winien być krytycznym sumieniem demokracji.
- Zgadza się. Kościół powinien być takim „krytycznym sumieniem” w życiu publicznym, zwłaszcza jeśli jakiś nurt polityczny wykazuje brak poszanowania dla dobra wspólnego, podstawowych praw człowieka, łamie jego godność, itp. A przede wszystkim Kościół powinien nieustanie przypominać o aksjologicznych fundamentach demokracji. Problem polega na tym, że przy aktualnej polaryzacji społeczeństwa i „upartyjnieniu” niektórych hierarchów, bardzo trudno spełniać tę rolę w taki sposób, by od razu nie być odczytanym jako zwolennik lub przeciwnik tej czy tamtej opcji politycznej.
KAI: A kwestia „zgorszenia” niektórymi zachowaniami w Kościele?
- Drugą przyczyną odchodzenia inteligencji od Kościoła są zgorszenia duchownych nagłaśniane przez media, często nawet przesadnie. Przed laty takim publicznym zgorszeniem była kwestia „teczek”, czyli ubeckiej przeszłości niektórych księży, teraz jest to pedofilia.
Jeszcze gorsze wrażenie robi zaprzeczenie faktom, brak odwagi do przyznania się do zła. Jako Kościół musimy stanąć w prawdzie, a ponadto okazać pomoc ofiarom tych przestępstw. Bp Józef Guzdek powiedział kiedyś, że „obroną przeciwko zarzutom jest cnota, a jak cnoty zabraknie, musi być to prawda”. Episkopat zbierze niebawem dane statystyczne mówiące o skali przestępstw duchownych na tle seksualnym wobec małoletnich – wtedy będziemy wiedzieć, jaka jest rzeczywista skala problemu. Ale najważniejsze jest, aby do każdej takiej sprawy podejść w sposób klarowny, tak jak zakładają Wytyczne Episkopatu. Jeśli są jacyś księża dewianci, to trzeba ich radykalnie odseparować od pracy z dziećmi i młodzieżą albo wydalić z kapłaństwa. Jasno o tym mówi papież Franciszek. Nigdy tych spraw nie należy bagatelizować, czy uważać, że same się rozwiążą.
Destrukcyjny wpływ na ludzi ma też spektakl medialny, jaki wokół tego problemu się toczy. Jest to krzywdzące także dla ofiar. Ludzie faktycznie pokrzywdzeni najczęściej wcale nie chcą słuchać na ten temat, nie chcą w mediach błyszczeć i opowiadać o tym. Nagłaśnianie jest często ponowną krzywdą wobec nich. Wielu będzie pragnąć, aby nikt o tym nie wiedział, ale za to chcą mieć poczucie elementarnej sprawiedliwości oraz oczekują pomocy. Należy im zapewnić opiekę terapeutyczną, psychologiczną i wszelką inną.
KAI: A czy dominikanie wdrożą specjalny program prewencji, ochrony powierzonych im dzieci i młodzieży, wzorem diecezji czy innych zakonów?
- Tak, mamy pełnomocnika prowincjała ds. ochrony dzieci i młodzieży. Po kolei dociera on do wszystkich naszych klasztorów, by przedstawić braciom, jakie zasady muszą towarzyszyć pracy z młodzieżą, jakie są obowiązki wychowawców, jak reagować w przypadkach nadużyć.
Przez afery pedofilskie cierpi niestety nasze duszpasterstwo. Jeszcze kilka lat temu duszpasterz brał grupę nieletnich, uzyskiwał zgodę rodziców i po prostu jechał w góry czy do lasu. A dzisiaj wyjazd musi być zgłoszony do kuratorium, duszpasterzowi musi towarzyszyć grono przeszkolonych opiekunów, sprawdzonych czy nie są pedofilami i wiedzących jak młodzież przed nimi ochronić. Musi też zapewnić odpowiednie warunki noclegowe, sanitarne itd. Dzika włóczęga z duszpasterzem, którą pamiętam z moich młodzieńczych czasów, jest już dziś niemożliwa.
KAI: Niedawno zakończył się w Rzymie Synod Biskupów o młodzieży. Z perspektywy dominikańskiej, co jest najważniejsze w pracy z młodzieżą?
- Jeśli chodzi o młodzież ze szkół średnich, w okresie dojrzewania, najważniejsze jest bycie z nimi, wysłuchanie i towarzyszenie w problemach, jakie przeżywają. Spotykamy wielu fantastycznych młodych, ale część pochodzi z trudnych rodzin, co powoduje w nich rozbicie emocjonalne. Nastolatki przeżywają 12 stanów emocjonalnych w ciągu doby i często sami nie wiedzą czego chcą. Potrzeba im dać jakiś solidniejszy punkt oparcia i stabilizacji, stworzyć możliwość rozmowy, postawienia pytań. Duszpasterze mówią, że czasami są bezradni, gdyż problemy młodych są nawet z pogranicza psychologii i psychiatrii.
KAI: A jaki jest „materiał” młodych ludzi decydujących się na wstąpienie do zakonu?
- Różny, stąd przy przyjmowaniu zmuszeni jesteśmy stosować o wiele gęstsze sito niż przed laty. Kiedy ja w 1983 r. postanowiłem wstąpić do dominikanów, to od czasu mojej decyzji do momentu zamieszkania w klasztorze upłynęło 6 tygodni. Dziś jest to co najmniej rok, bo każdy musi przejść przez specjalny prenowicjat i pozytywnie go zakończyć.
KAI: Na czym to polega?
- Najpierw są rozmowy wstępne, które dopuszczają do prenowicjatu - i to jest pierwsze sito. Zdarzało się, że zgłosił się np. ktoś, kto był niewierzący, ale chciałby prowadzić życie zakonne, albo żonaty i mający dzieci, który mówił, ze żona mu na to pozwoliła. Wtedy nasza odpowiedź jest jasna.
Prenowicjat trwa rok, młody człowiek żyje u siebie, studiuje albo pracuje, ale uczestniczy w czterech kilkudniowych sesjach, gdzie my go poznajemy. Każdy poddawany jest też testom psychologicznym. Nowicjat, kolejny szczebel formacji, rozpoczyna zazwyczaj jedna trzecia tych, którzy się zgłosili do prenowicjatu. W ostatnich latach co roku zgłasza się do prenowicjatu 30-45 mężczyzn.
Zdecydowanie przesuwa się wiek kandydatów. Kiedyś najwięcej było maturzystów, a dziś większość to ludzie w trakcie studiów lub całkiem po, czasami nawet z tytułem doktora.
KAI: Fenomenem Waszej pracy z młodzieżą są spotkania na Lednicy. W czym ten fenomen się streszcza?
- Lednica to wielkie dzieło nieżyjącego już o. Jana Góry, który zainspirowany przez Jana Pawła II raz w roku gromadził dziesiątki tysięcy młodych ludzi, dając im uwagę i miłość ojca duchowego. Wokół potrzeby wspólnoty, ciepła, poważnego traktowania, była też teologia, którą o. Jan przekładał na znaki i symbole czytelne dla młodych. Często powtarzał, że wiara musi być przekładana na kulturę.
Teraz staramy się to dzieło kontynuować. Fundamentem jest duchowość chrzcielna, pomagająca odkryć młodym ich tożsamość, kim są jako wierzący i ochrzczeni oraz dokonać osobistego wyboru Chrystusa. Ważne, by przeprowadzić młodych od odkrycia ich dziedzictwa do osobistego dojrzałego wyboru wiary. Znacząca jest również na Lednicy wspólnota wiary – doświadczenie, że młodych wierzących jest wielu. Nie wiemy jak rozwijać się będzie Lednica, ale bracia pracują nad tym, by twórczo i głęboko kontynuować ruch zapoczątkowany przez o. Jana, by nie ograniczyć jej do corocznego wydarzenia, ale stworzyć całoroczny ośrodek.
KAI: Ilu dominikanów tworzy Polską Prowincję?
- Polską Prowincję, podobnie jak cały zakon, tworzą trzy gałęzie: bracia, mniszki i świeccy. Jest nas 470 braci, z czego ok. 70 jest w okresie formacji, natomiast około 80 pracuje poza granicami. W Polsce mamy około 20 klasztorów braci, głównie są to konwenty, czyli domy powyżej 6 braci. Dwa największe są w Krakowie (ok. 90 braci) i na Służewie w Warszawie (ok. 50). Poza granicami Polski mamy około 10 mniejszych klasztorów. W Polsce są również 3 klasztory mniszek dominikańskich, w których żyje około 50 sióstr oraz około 20 fraterni świeckich dominikanów, w których działa około 500 osób. Oprócz sieci kościołów, gdzie prowadzimy duszpasterstwo, mamy kilka instytucji, z oddzielną przestrzenią działania: wydawnictwo i miesięcznik „W drodze”, Instytut Tomistyczny, Instytut Historyczny, Ośrodek Kaznodziejski, Ośrodek Liturgiczny, dom rekolekcyjny…
KAI: „W drodze” jest olbrzymim sukcesem, sprzedaje się w kilkunastotysięcznym nakładzie. Inne katolickie miesięczniki bądź padły, bądź utrzymują się dzięki dofinansowywaniu.
- Kluczem do sukcesu „W drodze” jest znakomity zespół redakcyjny oraz środowisko ludzi, którzy gromadzą się przy naszych kościołach oraz przeszli przez dominikańskie duszpasterstwa. To oni czytają miesięcznik.
KAI: Często się słyszy, że Wasza praca jest dużą nadzieją dla Kościoła w Polsce.
- Generalnie prasę mamy lepszą, niż na to zasługujemy. Kiedy słyszę, że jesteśmy nadzieją Kościoła w Polsce, to z obawą mówię: „Boże, wybrałeś to, co głupie i słabe…” Jesteśmy ludźmi i borykamy się ze zwykłymi ludzkimi problemami, zdarzają się odejścia z zakonu, niektórzy wysiadają psychicznie. Mówi się, że dominikanie odchodzą z hukiem tak jak Tadeusz Bartoś czy Jacek Krzysztofowicz. Ale są też i odejścia ciche, niestety wcale nierzadkie.
KAI: A jak sytuuje się Polska Prowincja w całej dominikańskiej społeczności?
- Wszystkich dominikanów jest ok. 6 tys. Polacy stanowią niecałe 10%, ale coraz częściej nasi bracia są zapraszani do pracy w centralnych instytucjach zakonu: do domów generalnych przy bazylice św. Sabiny, przy Santa Maria Maggiore, na uniwersytet Angelicum w Rzymie, do szkoły Biblijnej w Jerozolimie czy w inne miejsca.
KAI: Jesteście także bardzo mocno zaangażowani na Ukrainie?
- Polska Prowincja Dominikanów, oprócz terenu Rzeczypospolitej Polskiej obejmuje Ukrainę. Jest to wikariat pozostający w naszej jurysdykcji. Przełożonym jest o. Jacek Dudka, a podlegają mu klasztory w Kijowie, Lwowie, Czortkowie, Fastowie, Chmielnickim i Charkowie. Pracuje w nich około 20 dominikanów.
W Kijowie od lat 90. XX wieku działa dominikański Instytut św. Tomasza, aktualnie z o. Wojciechem Surówką na czele. Prowadzone są tam wykłady z teologii i filozofii dla duchownych i świeckich różnych wyznań. Przychodzą rzymscy katolicy i grekokatolicy, prawosławni i protestanci. Instytut organizuje też liczne konferencje czy spotkania dla szerszej publiczności. Instytut św. Tomasza nie jest utożsamiany stricte z Kościołem rzymskokatolickim, co umożliwia znacznie szersze oddziaływanie. O ile prawosławni z grekokatolikami zazwyczaj nie chcą utrzymywać kontaktów, to teren naszego instytutu jest na tyle neutralny, że tam mogą się spotkać. Każdy czuje się tam bezpiecznie. Na mapie Kijowa stanowimy punkt, gdzie ogniskuje się religijne życie intelektualne.
We Lwowie prowadzimy duszpasterstwo akademickie, ale obecnie mamy wielki problem. Kościół Matki Bożej Gromnicznej, w którym odprawialiśmy Msze święte, został zamknięty i nie mamy doń żadnego dostępu. Sytuacja jest skomplikowana i delikatna, a my nie jesteśmy stroną w grze, więc czekamy na rozwój wypadków. Nie wiadomo co będzie dalej. W Fastowie działa natomiast dom św. Marcina de Porres, który nastawiony jest na pomoc dzieciom ulicy. W Czortkowie i Charkowie bracia prowadzą parafie, a w Chmielnickim coś w rodzaju ośrodka kaznodziejskiego.
Na wschodzie nasza prowincja ma też klasztory w Petersburgu, przy słynnym kościele św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie w samym centrum miasta; w Jałcie w ramach tzw. Krymskiego Okręgu Duszpasterskiego oraz na Białorusi, gdzie nasi bracia pracują w Witebsku i Mohylewie.
KAI: Polscy dominikanie pełnią więc rolę ważnego pomostu na Wschód?
- Raczej staramy się głosić Dobrą Nowinę niż być pomostem. Poza tym w porównaniu z niektórymi innymi zakonami, jesteśmy bardzo nieliczną grupą. Jako Prowincja Polska mamy też dwa inne klasztory za granicą: w Monachium oraz w Sydney w Australii. W Monachium prowadzimy parafię, natomiast w Sydney w oparciu o parafię prowadzimy duszpasterstwo akademickie na kampusach uniwersyteckich. Mógłbym wymienić jeszcze kilkanaście innych krajów, w których obecni są polscy dominikanie.
KAI: Mówi się, że dominikanie jako pierwsi wprowadzili demokrację w Europie, jeszcze w głębokim średniowieczu.
- Faktycznie, od samego początku wszystkie władze są u nas wybierane. Z jednej strony stwarza to braciom poczucie wpływu na zakonną rzeczywistość, a z drugiej jest bardzo trudne.
KAI: Czy dlatego, że demokracja nie sprzyja wyborowi ludzi wybitnych czy mężów stanu, co widzimy w polityce?
- U dominikanów jest chyba lepiej, a to dlatego, że władza nie wiąże się ani z przywilejami, ani z pieniędzmi. Bycie przełożonym to raczej cięższa praca i większa odpowiedzialność. Przeorstwo nie jest lukratywną posadką, tylko zwiększa ilość obowiązków i wystawia na liczne oczekiwania braci oraz wiernych.
KAI: Co jest najważniejsze przy wyborze przełożonych kościelnych?
- Najważniejsze, aby stanowiska kościelne zajmowali ludzie wierzący, sensowni i pracowici. A ci, którzy chcą błyszczeć czy nosić purpury i tytuły są do eliminacji. Należy walczyć z karierowiczami, którzy obnoszą się z władzą. Żadne reformy nie zmienią Kościoła, o ile władza nie będzie w rękach sensownych, mądrych, ale i pokornych ludzi. Należy szukać takich, którzy będą lansować innych, a nie siebie samych, którzy będą chcieli służyć. Najlepiej, jeśli przełożony ma autorytet wynikający z jego osobowości, a nie z racji sprawowanej funkcji.
KAI: Podobnie mówi papież Franciszek.
- To co mówi Franciszek często odczytuję jako potwierdzenie dominikańskiej drogi. Czytając Franciszka, zwłaszcza wtedy, gdy mówi o duszpasterstwie, o ewangelizacji, o wychodzeniu do ludzi, myślę: „To jest to!”. Jego słowa potwierdzają niejednokrotnie, że sposób w jaki funkcjonujemy i to co robimy ma sens.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
Marcin Przeciszewski / Warszawa