W wywiadzie udzielonym „Dużemu Formatowi”, na który powołuje się także Więź, siostra Agnieszka Fortuna twierdzi, że bunt w Kościele staje się powszechny. Wypadałoby zadać pytanie, kto się buntuje, przeciw czemu i czy przypadkiem nie jest to bunt przeciw samej Ewangelii?
Wśród różnych analiz tego, co zdarzyło się w Polsce po opublikowaniu 22.10.2020 wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej, nie znalazłem ani jednej, z którą mógłbym się w pełni zgodzić. Wydaje się, że większość tych analiz to albo projekcje własnych poglądów, albo uproszczenia. Prawdopodobnie istnieje wiele przyczyn, dla których tak wiele młodych osób przyłączyło się do protestów organizowanych przez ultra-lewicowe środowiska, dla których postulat aborcji na życzenie jest sposobem na zaistnienie na scenie politycznej. Żadna z tych przyczyn, ujęta osobno, nie wyjaśnia skali protestów ani radykalizacji nastrojów.
O ile większość diagnoz jest po prostu niekompletna, są i takie, które odbieram jako zasadniczo błędne. Należy do nich rozmowa, jaką odbyła Katarzyna Włodkowska z Gazety Wyborczej z s. Agnieszką Fortuną w poniedziałkowym „Dużym Formacie”. W jej przekonaniu orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego to „zaostrzenie ustawy”, narzucanie wszystkim kobietom katolickiej etyki i ubezwłasnowolnienie kobiet. W tekście pojawiają się słowa klucze, takie jak „państwo wyznaniowe”, „towarzyszenie (...) by kobieta mogła podjąć dobrą decyzję”, „dyskryminacja”, a także zarzuty, że Kościół w Polsce ignoruje Sobór Watykański II i nadal myśli w kategoriach feudalnych. Dużo tego, ale właściwie wszystko już słyszeliśmy i nie ma w tych wynurzeniach wiele świeżości.
Po pierwsze, orzeczenie Trybunału to ani radykalizacja, ani zaostrzenie ustawy. Jest to orzeczenie o niezgodności ustawy z Konstytucją, które nie oznacza radykalizacji, ale stwierdzenie faktu. Ustawa już raz trafiła do Trybunału w 1997 r. po próbie uchylenia jej zapisów przez SLD i już wtedy jasne było, że są one niedopracowane. Jeśli coś powinno dziwić, to nie, że Trybunał orzekł w 2020 r. niezgodność ustawy z konstytucją, ale to, że przez dwadzieścia trzy lata od 1997 r. żadnemu parlamentowi nie chciało się tej ustawy poprawić. Jeśli ma to o czymś świadczyć, to głównie o koniunkturalizmie naszych posłów, którzy patrzą na słupki statystyk i nie chcą się zajmować kwestiami trudnymi, które mogłyby im odjąć popularności.
Kolejna teza, która pojawia się już w nagłówku wywiadu to, że „Polska nie jest państwem wyznaniowym, a chrześcijanie nie potrzebują prawa zewnętrznego. Jeśli wierzą, mają swój Dekalog”. To, że Polska nie jest państwem wyznaniowym, to oczywistość. Problemem jest druga część zdania. Dekalog nie jest wyłączną własnością chrześcijan, ale uznają go także żydzi, a to, że jego normy legły u podstaw etyki i prawa całego społeczeństwa, umożliwiło powstanie cywilizacji europejskiej. Jedną z głównych cech wyróżniających tę etykę jest jej uniwersalistyczny charakter: normy mają charakter powszechny, czyli każda z zasad odnosi się do wszystkich, a nie tylko do jakichś grup społecznych czy plemiennych. Norma: „nie zabijaj”, „nie kradnij”, „nie mów fałszywego świadectwa” obowiązuje każdego i w odniesieniu do każdego. Nie ma nikogo, kto podlegałby innym zasadom. Jest to wielkie osiągnięcie cywilizacyjne wobec etyk plemiennych, państwowych czy sytuacyjnych.
Próba wmówienia czytelnikowi, że należy kobiecie towarzyszyć, „aby podjęła dobrą decyzję” to właśnie sytuacjonizm w najczystszej postaci. Zamiast jasnego „nie zabijaj” proponuje się „podjęcie decyzji”. Czy naprawdę chrześcijaninowi nie jest potrzebne prawo, przedstawiające jasne zasady, a za każdym razem ma deliberować, jak postąpić w danej sytuacji? Czy widząc atrakcyjny towar w sklepie ma zastanawiać się, czy go ukraść, czy też nie, w zależności od własnej skomplikowanej sytuacji życiowej? Czy składając zeznanie w sądzie ma mieć przy sobie psychologa, który będzie mu towarzyszył w podjęciu decyzji czy skłamać, czy powiedzieć prawdę? Jeśli uważamy tego rodzaju propozycje za absurdalne, dlaczego mielibyśmy się godzić na to, że trzeba „towarzyszyć” kobiecie podejmującej decyzję, czy zabić dziecko znajdujące się w jej łonie?
Wydaje się, że następuje tu celowe pomieszanie pojęć. Siostra Fortuna jest psychoterapeutką, więc z jej perspektywy zapewne konieczne jest towarzyszenie kobietom przeżywającym psychiczne problemy związane z ciążą. Nie ma w tym nic niewłaściwego. Fałszywy jest jednak wniosek, że w ogóle nie jest potrzebne prawo, a każdy może podejmować takie decyzje etyczne, jakie uzna za stosowne. Według siostry Fortuny, „ludzie wyszli na ulice, bo poczuli, że zostali pozbawieni możliwości wyboru w jednym z najtrudniejszych momentów”. Jest to zakamuflowane przedstawianie optyki „pro-choice”, usiłującej ukazać kwestię aborcji jako indywidualny wybór kobiety. Ciekawe, jak siostra zakonna chciałaby taką optykę pogodzić z jasnym nauczaniem Kościoła, według którego aborcja jest zawsze złem moralnym, a osoba ją popełniająca (a także pomagająca lub nakłaniająca kogoś do aborcji) zostaje automatycznie wykluczona z Kościoła (ekskomunika latae sententiae).
Można się zgodzić z twierdzeniem s. Fortuny, że Kościół przeżywa obecnie kryzys i utracił znaczącą część autorytetu w społeczeństwie. Dzieje się jednak tak nie wtedy, gdy trzyma się wiernie Ewangelii, ale wręcz przeciwnie, gdy bywa jej niewierny. Nadużycia w dziedzinie seksualnej wśród duchownych, które zszargały obraz Kościoła w społeczeństwie, są właśnie wynikiem niewierności jasnej doktrynie etycznej płynącej z Objawienia. Są również przejawem etyki sytuacjonistycznej, w której poważne grzechy są relatywizowane, a ich ocena zależy od tego, kto i w jakich okolicznościach się ich dopuszcza.
Czy w Kościele potrzebny jest dialog, o którym mówi s. Fortuna? Oczywiście. Wspólnota, w której zabraknie braterskiego dialogu, nie wytrzyma próby czasu. Nie da się stworzyć wspólnoty jedynie w oparciu o prawa i reguły. Potrzebne są relacje międzyludzkie, wzajemne zaufanie i troska o siebie. Ale przejawem tej troski jest także braterskie napomnienie, gdy brat lub siostra popada w grzechy, a nie „towarzyszenie w podejmowaniu decyzji”, gdyby miała to być decyzja sprzeczna z zasadami, jakie dyktuje wiara. Wzywając swoich uczniów do stosowania zasady braterskiego napomnienia, Chrystus wyznacza trzy etapy: najpierw napomnienie osobiste, później przy świadku, a w ostatnim kroku – doniesienie o sprawie Kościołowi. „A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, nie ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Wypada więc chyba napomnieć siostrę, aby nie rozmywała etycznego nauczania Kościoła, wprowadzając zamęt i niejasność w kwestiach, które powinny być absolutnie jasne.