W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Czy są jakieś szanse na odwrócenie tego trendu?

Demografia to jeden z najpoważniejszych problemów Polski. Jeśli nie uda się odwrócić obecnych trendów, w 2050 r. będziemy drugim najstarszym narodem Europy (po Niemcach), a w 2100 r. będzie nas tylko 16 milionów.

Rządowy program 500+ miał dwa cele: poprawić sytuację ekonomiczną polskich rodzin oraz zachęcić do rodzenia dzieci. O ile pierwszy cel z pewnością udało się osiągnąć, z drugim jest znacznie gorzej. W najnowszym „Idziemy” piszą o tym dr. Marcin Kędzierski oraz Barbara Wiśniowska. Jak zauważa Kędzierski, problem leży nie tyle w kieszeniach, co w głowach naszych obywateli. Co ważne, orientacja prorodzinna różna jest w różnych pokoleniach. O ile w pokoleniu osób mających dziś powyżej 30 lat można mówić o takiej orientacji, zupełnie inaczej do zakładania rodziny i posiadania dzieci podchodzą osoby z kolejnego pokolenia. W przypadku starszego pokolenia rozwiązania takie jak żłobki, elastyczny czas pracy czy program 500+ mogą zachęcić do podjęcia decyzji o kolejnym dziecku. „Dotacje spowodowały, że urodziło się kilkadziesiąt tysięcy dzieci, głównie dlatego, że kobiety z wyżu demograficznego z przełomu lat 70. i 80. zdecydowały się na trzecie dziecko. Program nie przełożył się jednak na zwiększenie dzietności u kobiet młodszych”.

Podobne spostrzeżenia ma Barbara Wiśniowska: „Jeśli prześledzimy piramidę demograficzną Polski, zauważymy, że pokolenie  poprzedniego  wyżu demograficznego kilka lat temu przekroczyło trzydziestkę, czyli było w najlepszym wieku do zakładania rodziny właśnie wtedy, kiedy nasi rządzący rozdawali pieniądze. Jest dość prawdopodobne, że ci trzydziestolatkowie i tak zdecydowaliby się na powiększenie rodziny, choć może trochę później.” Tak więc, w rodzinach z poprzedniego wyżu demograficznego pojawiło się trzecie lub kolejne dziecko. Dzieci jednak nie rodzą się w rodzinach młodszych. Chodzi zarówno o nastawienie potencjalnych rodziców do rodzicielstwa, jak i charakter samych związków. Jak wskazuje Kędzierski, „dzisiaj młodzi nie mają wiedzy, nie nabywają umiejętności w swoich rodzinach, nie są przygotowani do życia rodzinnego. Funkcjonują w kulturze tymczasowości, co sprawia, że związki częściej się rozpadają”. Potwierdzają to dane statystyczne. Obecnie w Polsce rozpada się co trzecie małżeństwo. Są wprawdzie regiony w naszym kraju, gdzie nadal tradycyjny model rodziny funkcjonuje dobrze, są jednak i takie, gdzie „nawet 75 procent dzieci rodzi się poza małżeństwem”. W takiej sytuacji trudno spodziewać się, aby kobiety decydowały się na rodzenie kolejnych dzieci, nie mając oparcia w stabilnej rodzinie.

Tu więc leży sedno problemu. Pokolenie obecnych dwudziestolatek nie jest już zorientowane na rodzinę, a na karierę zawodową i własne cele życiowe, tak więc „ niezależnie od tego, jakie warunki zostaną im zapewnione, nie będą chciały mieć dzieci w ogóle, a jeśli już, to maksymalnie jedno.” Wypada do tego dodać, że również mężczyźni – dwudziestolatkowie – nie potrafią odpowiedzialnie podejść do roli męża i ojca. Także i oni zanurzeni są w kulturze tymczasowości, gdzie podejmowanie stałych i długoterminowych zobowiązań jest trudne czy wręcz niemożliwe. Oznacza to, że niezależnie od tego, co zrobi rząd, aktualnie bardzo niski współczynnik dzietności na poziomie 1,4 dziecka na kobietę może spaść jeszcze niżej.

Warunki ekonomiczne nie są oczywiście bez znaczenia. Bieżące dofinansowanie i ułatwienia na rynku pracy nie są jednak tak istotne, jak poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego, uważa Kędzierski. Chodzi o poczucie długofalowe, pozwalające planować własne życie w perspektywie kolejnych dekad. „Młode kobiety pracują na umowach cywilnych, nie gwarantujących im ani urlopu macierzyńskiego, ani innych udogodnień socjalnych”. Brak poczucia bezpieczeństwa to jedna strona medalu. Druga – to obciążenie podatkowe, na które zwraca uwagę Barbara Wiśniowska, odwołując się do analiz prezesa Centrum Adama Smitha, Adama Sadowskiego: Dla polskiej rodziny znacznie dotkliwszy jest 23-procentowy podatek od konsumpcji niż 18-procentowy podatek PIT od dochodów osobistych. Przy tak wysokim opodatkowaniu konsumpcji i niewysokim poziomie dochodów koszty utrzymania są dość wysokie i dochód rozporządzany w rękach rodziny jest ograniczony. Jeżeli rząd chce zwiększyć dochód  polskich  rodzin, powinien zmniejszyć opodatkowanie przede wszystkim pracy, a nie je utrzymywać, a później zwracać część w zasiłkach.” Warto przypomnieć, że polska stawka 23% VAT należy do najwyższych w Europie. W sąsiednich Niemczech wynosi ona 19%, a na czas pandemii obniżono ją do 15%. Niekonsekwencja decyzji fiskalnych naszego rządu zadziwia. Z jednej strony oferuje zasiłek w postaci 500+, z drugiej zaś podwyższa VAT na odzież i obuwie dla dzieci.

Jak pokazuje przykład innych krajów, zasiłki rodzinne i wychowawcze nie rozwiązują problemu demografii. Jak podkreśla Sadowski, „Problem braku chęci posiadania dzieci jest problemem cywilizacyjnym i kulturowym. Jeżeli wartości rodzinne są ośmieszane, to nawet w społeczeństwach o wiele bogatszych od naszego postępuje kryzys demograficzny, i to w znacznie szybszym tempie, a w społeczeństwach biednych dzieci rodzą się na potęgę bez żadnego zasiłku”.

Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jeden negatywny efekt ekonomiczny zasiłków. Dodatkowe pieniądze, którymi rozporządzają rodzice wpłynęły na wzrost cen usług i produktów przeznaczonych dla dzieci. Przedsiębiorcy uznali, że mogą podwyższyć ceny, ponieważ rodziców będzie na to stać: „Już kilka dni po wprowadzeniu 500+ pani dyrektor podwyższyła czesne w przedszkolu – wspomina Wiktoria Socha z Warszawy. – Systematycznie wzrastały też ceny zajęć sportowych dla dzieci, ubranek, zabawek. Oficjalnie inflacja była ujemna, a jednak za pełen koszyk zakupów płaciło się coraz więcej.”

Niemożliwe więc wydaje się rozwiązanie problemów kulturowych samymi zabiegami ekonomicznymi. Zasiłki mogą wspomóc rodziny, ale nie skłonią same w sobie do podjęcia decyzji o urodzeniu dziecka. Jeśli chcemy odwrócić negatywny trend demograficzny, trzeba „pracy u podstaw” nad zmianą mentalności Polek i Polaków. Według Marcina Kędzierskiego „potrzebujemy  gruntownej  formacji ludzi do tworzenia trwałych związków. Trwałe związki dają większe poczucie bezpieczeństwa zarówno dzieciom, jak i kobietom. Pozwalają rozwijać się kobiecie i mężczyźnie, wspierają dzietność (...) trwałość związku to dobro niezależnie od wyznawanego światopoglądu.” Rodzina musi na nowo stać się wartością, a dzieci winny być postrzegane jako życiowy skarb i najlepsza życiowa „inwestycja” – nie zaś jako obciążenie. Pytanie jednak, jak wpłynąć na młode pokolenie, aby zmieniło swoje nastawienie?

źródło: Idziemy 27/2021
« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama