Święto Chrztu Pańskiego to wejście w tajemnicę synowskiej relacji z Ojcem. A relacja ta jest tym ściślejsza, im bardziej pozwolimy, by dotknęła naszego życia „terapia”, którą zapewnia nam Chrystus.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>
Chrzest w trzech odsłonach
Spróbuję opowiedzieć o trzech wydarzeniach, jakby rysując trzy obrazy, mające pewne podobieństwa, ale też i istotne różnice. Pierwszy obraz to chrzest tłumów ludzi w Jordanie, dokonywany przez Jana Chrzciciela, obraz drugi – to chrzest Jezusa, obraz trzeci – to chrzest jako sakrament przyjmowany przez chrześcijan. Te trzy obrazy mają swoje podobieństwa: we wszystkich występuje woda i we wszystkich następuje chrzest, czyli zanurzenie (nawet jeśli chrzcimy przez polanie głowy wodą to ostatecznie chodzi o formę zanurzenia w wodzie). Podobieństwa te sprawiają, że można znaczenie tych obrazów pomylić, gdyż nie zauważy się różnic między nimi. To są obrazy różne, ale równocześnie powiązane, a właściwie – wynikające jeden z drugiego. Dlatego też rozważanie to nazwałem: chrzest w trzech odsłonach.
Obraz pierwszy – do Jana Chrzciciela przychodzą tłumy mieszkańców Judei, a przede wszystkimi jerozolimczycy. Zanurzają się w wodzie Jordanu i wyznają swoje grzechy. Obraz ten szeroko omówiłem w rozważaniu Ewangelii z drugiej niedzieli adwentu. Tu jedynie przypomnę, że podczas chrztu ludzi w Jordanie następowała duchowa diagnoza, a mianowicie ludzie uświadamiali sobie własne grzechy, a nawet je publicznie wyznawali. Diagnoza niepokojąca, ale uczciwa: jesteśmy grzesznikami, mówili sobie nawzajem. Równocześnie Jan Chrzciciel zapowiada terapię, którą przyniesie Mesjasz. Słyszeliśmy dziś w Ewangelii słowa Jana: „ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym”.
Obraz drugi, ten którego treść rozważamy w dzisiejszą niedzielę – Jezus z dalekiego Nazaretu przychodzi nad Jordan. Ci, którzy przyszli nad Jordan z Jerozolimy mieli o wiele krótszą drogę niż Jezus, który przybył z północnej części kraju, z Galilei. Jezus przyjmuje chrzest w Jordanie, zanurzając się w rzece. W ten sposób Jezus utożsamia się z grzesznikami. Nie wyznaje jednak grzechów, bo ich nie ma. Dlatego ewangelista Mateusz napisał, że Jezus „natychmiast” (Mt 3, 16) wyszedł z wody, Łukasz pisze, że Jezus „modlił się” (Łk 3, 21). Ewangelista Marek od razu przechodzi do objawienia, które ma miejsce przy wyjściu Jezusa z wody: „w chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo”. W naszym tłumaczeniu jest mowa o „rozwierającym się niebie”. Bibliści jednak wskazują, że schidzomenous ouranous raczej tłumaczyć jako „rozdzierane niebiosa”. „Rozdzieranie” to czynność gwałtowna, energiczna, związana z negatywnymi emocjami. W Starym Testamencie występuje wiele miejsc, gdzie mowa jest o rozdzieraniu ubioru. Rozdarty ubiór najczęściej oznacza smutek z powodu gwałtownej śmieci bliskiej osoby. W polskiej kulturze znamy słynny gest rozdarcia szat, dokonany przez Rejtana, będący jego reakcją na decyzję o pierwszym rozbiorze Polski, a uwieczniony na obrazie Jana Matejki. Podobnie obraz rozdzieranych niebios wskazuje na mocną, negatywną reakcję Boga. Co takiego niepokojącego wydarzyło się nad Jordanem, że nastąpiła tak gwałtowna ingerencja Boga? Ogrom ludzkich grzechów, który ukazał się wskutek wyznania ich przez ludzi. Bóg gwałtownie reaguje nie na samo ich wyznanie, ale na ich treść, ilość i powszechność. Fakt, że Jezus podczas gwałtownej reakcji Boga stoi pośród ludzi grzesznych, ukazuje misję, którą ma do wypełnienia: odkupić ludzi z grzechów. Wschodnia ikona przedstawiająca chrzest w Jordanie (przywołuje ją Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu”) ukazuje Jezusa na tle rzeki, przypominającej kształtem i ciemną barwą grób. To symbol ciemnej strony człowieczeństwa (ludzkich cierpień, a przede wszystkim grzechów), a także obraz, zapowiadający grób Jezusa. Bo zanurzenie się Jezusa w Jordanie zapowiada de facto Jego prawdziwy chrzest, czyli zanurzenie w śmierć i powstanie z niej. Zresztą, gdy Jezus rozmawia z uczniami, to mówi o swoim chrzcie w czasie przyszłym, mając na myśli własną śmierć: „czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10,38). Zaś w momencie śmierci Jezusa zasłona przybytku rozdarła się przez środek jako znak Bożej reakcji na śmierć jego Syna. Powtórzmy zatem: chrzest Jezusa w Jordanie jest jedynie zapowiedzią Jego prawdziwego chrztu, czyli przejścia ze śmierci do życia, w którym dokonuje się odkupienie człowieka. Zresztą w Ewangelii Jana Jan Chrzciciel przedstawia Jezusa następująco: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J 1, 29). Nad Jordanem zbawcza misja Jezusa wyraźnie się objawia.
Pozostając jeszcze nad Jordanem, widzimy Jezusa w Jego podwójnej tajemnicy: z jednej strony stoi po stronie ludzi, zaliczony wręcz do grzeszników, a z drugiej – mamy wgląd w Jego Boską naturę. Widzimy oczyma wiary, to co Jezus widział bezpośrednio: Ducha Świętego zstępującego na Niego oraz słyszmy słuchem wiary, to co Jezus słyszał wprost: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie”. Bo Jordan był takim miejscem, w którym każdy widział swoją prawdziwą relację do Boga: mieszkańcy Jerozolimy widzieli własną grzeszność, Jan Chrzciciel także widział ludzką grzeszność, ale zapowiedział mesjańską terapię, a Jezus widział swoje miejsce w Trójcy Świętej: zobaczył, że jest Synem Boga, że jest napełniony Duchem Świętym i że Jego misją jest odkupienie ludzi. Wypełnienie tej misji stanowi odpowiedź na pytanie, które stawia ostatnia zwrotka prześlicznej pastorałki: „Hej, co się więc takiego, takiego Tobie, Panie stało, ze się na ten kiepski świat, kiepski świat przychodzić zachciało”.
Obraz trzeci – to sakrament chrztu, który jako chrześcijanie przyjmujemy. Najpierw stwierdzenie oczywiste, jednak trzeba je przypomnieć: ani mieszkańcy Judei, ani tym bardziej Jezus – nie przyjmowali sakramentu chrztu. Chrzest został ustanowiony przez Jezusa, poprzez Jego śmierć i zmartwychwstanie. Zanurzenie w wodzie podczas sakramentu chrztu jest znakiem zanurzenia się w chrzcie Jezusa, czyli w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Zanurzenie się w chrzcie Chrystusa jest najgłębszą z możliwych terapii, prowadzi bowiem do zgładzenia naszych grzechów. Jeśli małe dziecko przyjmuje chrzest, to następuje zgładzenie grzechu pierworodnego, z którym się rodzi. Jeśli dorosły przyjmuje chrzest, to poza grzechem pierworodnym otrzymuje odpuszczenie wszystkich swoich grzechów popełnionych do momentu chrztu. W chwili chrztu wchodzimy w sferę życia Trójcy Świętej, przywoływanej z woli Jezusa podczas chrztu: „udzielajcie chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” (Mt 28, 19). W ten sposób stajemy się dziećmi Boga. O ile przed chrztem byliśmy jak grzeszni ludzie nad Jordanem, tak w chwili chrztu widzimy, że jesteśmy jak Jezus w głębokiej relacji z Osobami Trójcy Świętej: zjednoczeni z Synem Bożym w chrzcie, otrzymujemy Ducha Świętego, a Ojciec o każdym z nas mówi: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie”.
Co to wszystko oznacza dla nas dziś? Przede wszystkim jest wezwaniem do wdzięczności wobec Jezusa, któremu „zachciało się przyjść na ten kiepski świat”, by zbawić człowieka. Nasza wdzięczność za chrzest powinna być ogromna. Dziękujemy Bogu za udzielenie tej łaski, dziękujemy także ludziom, którzy pomogli nam w przyjęciu tej łaski: rodzicom, chrzestnym, kapłanowi, który nas ochrzcił. Niektórzy stawiają pytanie, który moment roku liturgicznego jest lepszy i właściwszy na uświadomienie sobie wartości chrztu w naszym życiu: czy Niedziela Chrztu Pańskiego, którą dziś przeżywamy, a która niesie ze sobą tak wiele omówionych powyżej treści czy też Wigilia Paschalna, w której wspominamy zarówno paschę Jezusa, czyli Jego chrzest (rozumiany jako zanurzenie w śmierci i zmartwychwstanie), jak i nasz chrzest (czyli nasze zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa), czego wyrazem jest m.in. odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych? Każdy moment na wdzięczność za chrzest jest dobry, a w liturgii obydwa wspomniane dni są właściwe pod warunkiem, że ich treści dobrze się rozumie, że na przykład nie myli się tego, co stało nad Jordanem z sakramentem chrztu ustanowionym przez Jezusa.
A na koniec jedno niepokojące pytanie: czy czas epidemii nie jest jakimś znakiem rozdarcia się niebios nad ludzką grzesznością? Tu nie chodzi o doszukiwanie się katastroficznych zjawisk atmosferycznych. To jest pytanie o to, czy dopuszczenie epidemii przez Boga nie jest Jego reakcją na zło w świecie? Gdyby odpowiedzieć na to pytanie pozytywnie, to taka odpowiedź czytana w świetle dzisiejszej Ewangelii nie prowadziłaby do strachu przed Bogiem, ale do głębszego zrozumienia tego, co stało się nad Jordanem. Zawsze bowiem chodzi o zobaczenie Jezusa, który wobec rozdartego nieba stoi po stronie ludzi grzesznych, który jest zanurzony w ludzkie sprawy, także w cierpienia związane z epidemią. Zawsze chodzi o to, by bardziej zwrócić się do Jezusa, z którym przecież jesteśmy zjednoczeni przez nasz chrzest. Lekarstwa i szczepionki są potrzebne, by złagodzić epidemię w społeczeństwie, ale podstawowe wyzwolenie z najgłębszych ludzkich problemów przynosi Ten, „który gładzi grzech świata”.