O. Maciej Jabłoński OFMCap jest misjonarzem posługującym w Republice Środkowoafrykańskiej w Ngaoundaye w północno-zachodniej części kraju, tuż przy granicy z Czadem i Kamerunem od czterech lat. Jest tam również proboszczem, medykiem, a także przybranym ojcem dla 120 sierot.
Będąc już w zakonie, myślał o Afryce mniej lub bardziej. Jednak nie jest w stanie określić, kiedy poczuł powołanie do bycia misjonarzem.
Kapucyni z Polski posługują w krajach wyjątkowo niespokojnych - Republika Środkowoafrykańska czy Sudan Południowy. Mieszkańcy potrzebują tam wiele modlitwy i pokoju.
„Jest wojennie, co tu dużo gadać. Ludzie się boją. Moja parafia prawie od dwóch lat jest areną działań wojennych, gdzie ludzie uciekają z domów, boją się o własne życie, giną – od strzałów, i od min. Pokój jest potrzebny” – zwrócił uwagę zakonnik.
Dodał, że ludność w tamtejszych terenach jest zróżnicowana religijnie. „W większości są to chrześcijanie różnych denominacji protestanckich – często sekt protestanckich. Katolików w tym kraju jest 10-15 procent”. Jednak dla wszystkich Kościół jest tam znakiem nadziei.
„To bardzo mocno widać. Jak Pan Bóg dawał, nieraz po roku i kilku miesiącach dojeżdżałem do wiosek, które znikały z powierzchni ziemi, bo ludzie uciekali i odradzały się. Była droga, żeby dojechać – ludzie mówili: „Ojcze, to, że tutaj coś jest, to jest powrót Boga i znak dla nas, że może będzie inaczej, może zaczniemy żyć normalnie”. To były wizyty po dramatycznych wydarzeniach. Wokół katedr czy kościołów parafialnych błyskawicznie, w ciągu kilku, godzin powstają wioski uchodźców. Potrafi przyjść po kilkaset, kilka tysięcy osób mówiąc: „Tutaj będziemy bezpieczni. Tutaj nic się nie stanie” – wskazał misjonarz.
Obecność i czas
Kapucyn zwrócił uwagę, że Afrykańczycy najbardziej cenią sam fakt obecności.
„Dla tych ludzi jest ważne to, żeby zatrzymać się, porozmawiać, usiąść przy ognisku, powygłupiać się z dziećmi, zapytać, jak praca na polu, kto się urodził, kto umarł. I wtedy słyszysz: „Ojcze, wiesz co? Zaczynasz nas rozumieć – mieć czas”. To jest fundament do tego, żeby głosić Chrystusa” – zaznaczył.
Podkreślił, że w mentalności Afrykańczyków bardzo ważne miejsce zajmuje rodzina. Tam, gdzie posługuje o. Maciej, rodziny są wielopokoleniowe, a dziecko uznawane jest za największy skarb. Niestety zdarza się o życie dziecka trzeba zaciekle walczyć. Zakonnik pomaga miejscowemu lekarzowi w opiece nad pacjentami z obszaru obejmującego ok. 250 tys. osób.
Malaria, zapalenie opon mózgowych to częste choroby wynikające ze zmiany pór roku. Wilgotność i ciepło wpływa na rozprzestrzenianie się groźnych bakterii. Do tego dochodzą cykliczne epidemie odry i duru brzusznego.
„Żeby temu przeciwdziałać, jedną z pierwszych rzeczy, które zacząłem robić, jest coś, co nazwałem Reanimacją Dziecięcą. Kupuję leki i to wszystko, co jest potrzebne do ratowania życia, do reanimacji jest za darmo, jest opłacane ze środków misyjnych. Jakby to delikatnie powiedzieć – frustruje mnie to bardzo często. Denerwuję się tam, przeżywam to. Bardzo często mi się zdarza jedną ręką wykonywać masaż serca, a drugą ręką udzielać chrztu – mówił gość „Rozmów niedokończonych”.
Zakonnik wyjaśnił, skąd bierze się u niego zapał i siły do posługi potrzebującym.
„Kocham tych ludzi. Lubię swoją pracę. Mnie to cieszy. Mam dużo wdzięczności na co dzień – facet lubi mieć nagrodę i lubi widzieć sens tego, co robi. Tego sensu jest bardzo dużo” – wskazał duchowny.
Szczególne miejsce w jego posłudze zajmuje pomoc dzieciom. Gość „Rozmów niedokończonych” zażartował, że jest księdzem katolickim, który otwarcie przyznaje się do tego, że ma dzieci. Pod jego opieką znajduje się obecnie ok. 120 sierot.
„Stały się moimi dziećmi. Nie ma na to papierów, ale wszyscy wiedzą, że to są dzieci ojca Maćka” – zaznaczył.
Źródło: Radio Maryja