Pierwszym miejscem odosobnienia, do którego komunistyczne służby specjalne przewiozły kardynała Wyszyńskiego bezpośrednio po aresztowaniu, był Rywałd k. Lidzbarka.
Prymas został umieszczony w klasztorze ojców Kapucynów, w celi, z której pospiesznie usunięto zamieszkującego tam wcześniej zakonnika. Ten pośpiech poznać można było po śladach zostawionych przez poprzedniego mieszkańca. Jak pisał sam Prymas:
„Pokój, do którego byłem wprowadzony, robi wrażenie mieszkania świeżo i pospiesznie opuszczonego. Łóżko nie jest zasłane, pozostawione osobiste rzeczy przez zakonnika, który tu mieszkał. Wśród tych rzeczy – walizka na wpół otwarta, z której wygląda najnowszy zeszyt pisma Kuźnica Kapłańska, z zaadresowaną imiennie obwolutą. Wszystkie meble są w stanie ruiny: biurko «trzyma się ściany», podobnie szafka nocna, miednica z niewylaną wodą, w szafie osobista bielizna i ubranie. Na podłodze sterta książek przykrytych papierem. Podłoga brudna (...) Wygląd typowej celi zakonnej, gdzie gospodarzy człowiek zajęty ważniejszymi sprawami”.*
Stan pomieszczenia, o którym pisze Prymas, świadczy o tym, że akcja aresztowania i uwięzienia Prymasa nie była starannie przemyślana i opracowana przez władze komunistyczne, ale że decyzja o niej musiała zapaść nagle, tak że władze nie zdążyły nawet przygotować miejsca pobytu. To, jakie były rzeczywiste powody aresztowania Prymasa, do dzisiaj pozostaje niejasne, podobnie jak plany komunistów co do jego osoby – czy zamierzali więzić kardynała Wyszyńskiego bezterminowo, czy też spodziewali się, że w końcu ugnie się i podpisze podsuniętą przez nich rezygnację ze sprawowanych urzędów. Dalszym krokiem byłoby prawdopodobnie wyznaczenie administratorów prymasowskich diecezji posłusznych władzom i realizującym ich polecenia.
W Rywałdzie warunki, w jakich przebywał Prymas, były spartańskie. Oprócz brewiarza i różańca, które zabrał ze sobą z Warszawy miał do dyspozycji kilka sztuk bielizny i przybory toaletowe, które funkcjonariusze wrzucili do walizki w momencie aresztowania. W kolejnych dniach dotarły też sprzęty liturgiczne niezbędne do odprawiania Mszy św. oraz kilka książek przywiezionych z rezydencji prymasowskiej na Miodowej w Warszawie. Kardynałowi nie wolno było wyglądać przez okno – osłonięto je papierem. Jak zauważył jednak w rozmowie z funkcjonariuszem: „tych okien nikt nie zdoła przed światem ukryć, i tak wszyscy będą wiedzieli, gdzie mnie więzicie”, na co rozmówca obruszył się, mówiąc „przesada”. Wyszyński odparł jednak mówiąc: „nie przesada, tylko stwierdzenie rzeczywistości, której wy nie znacie, bo zamykacie na nią oczy. Pozycja Prymasa Polski więcej znaczy w świecie, aniżeli każdego innego hierarchy na Wschodzie Europy; i na to rady nie ma. Świat interesuje się losami każdego kardynała – i na to również rady nie ma. Kto zna choć odrobinę Europę, wie, że to nie są pojęcia martwe. Trzeba wielkiego zaślepienia, by strzelać do obywatela z ciężkich dział, zamiast użyć ludzkiej mowy. Nadal oczekuję w sprawie gwałtu mi zadanego wyjaśnień”. Ten ton charakterystyczny był dla wszelkich późniejszych rozmów Prymasa z funkcjonariuszami. Nie było w nim nienawiści, gróźb, ale merytoryczne argumenty i odwoływanie się do prawa, którego sami komuniści nie przestrzegali. Nie było też spoufalania się z funkcjonariuszami, a raczej odwoływanie się do ich sumień i rozsądku.
Z pewnością poziomem intelektualnym i przemyślanymi koncepcjami społecznymi Prymas górował nad tymi, którzy pilnowali, aby nie mógł opuścić miejsca odosobnienia. Już drugiego dnia pobytu w Rywałdzie zapisał swe szerokie refleksje na temat stosunku władz komunistycznych do Kościoła w Polsce. Pisał, między innymi:
„Od strony rządu PRL wyglądało to tak, ten Rząd, dla powodów zaledwie domyślnych, chciał «Porozumienia». Zapewne, o wiele łatwiej by to przyszło, gdyby nie zrywał był Konordatu. Ale po tym chwycie demagogii partyjnej musiały przyjść jakieś względy, może strategiczno-taktyczne, które doradzały wyjście ku «Porozumieniu». Mogliśmy nie ufać; Rząd dotychczasowymi wyczynami swoimi wobec Kościoła upoważniał do tej nieufności. (...) W każdym razie, w chwili koniecznej decyzji, gdy Episkopat Polski był niezdecydowany, rzuciłem na szalę dyskusji własną formację umysłową, z jej cechami i brakami. I ona zdecydowała w Krakowie, podczas konferencji Episkopatu, w obecności kardynała Sapiehy, że «Porozumienie» zawrzeć trzeba. (...) Faktem jest, że Kościół wychowuje nas w duchu współdziałania i pokoju społecznego. Zarówno Ewangelia, jak filozofia tomistyczna, filozofia społeczna i prawo publiczne Kościoła, katolicka nauka o państwie i władzy, wreszcie socjologia ogólna, czy też etyka społeczno-ekonomiczna, łącznie z encyklikami społecznymi, wszystko to tworzy swój ciężar gatunkowy, który studiowany przez całe lata daje formację umysłowo-moralną każdemu członkowi Kościoła, wybitnie społeczną. Taka formacja jest niewątpliwie moim dorobkiem życiowym, który musiał zaważyć na całym trudzie poszukiwania rozwiązań pokojowych. Nie byłem koniunkturalny, nie politykowałem, nie stawiałem «na przetrwanie». Wierzyłem, że ułożenie stosunków jest konieczne, podobnie jak nieunikniony jest fakt współistnienia Narodu o światopoglądzie katolickim z materializmem upaństwowionym”.
Być może tym, co najbardziej przeszkadzało komunistom, był właśnie wielki duchowy i intelektualny format Prymasa. Dużo łatwiej znieśliby kogoś, kto, nastawiony koniunkturalnie, dawałby się sterować. Tymczasem Prymas trzymał się zasad, które wynikały z nauczania Kościoła, a były przez niego dogłębnie przemyślane i odniesione do rzeczywistości społecznej pierwszych lat PRL.
„Zapiski więzienne” są jednak nie tylko świadectwem intelektualnej wielkości Prymasa, ale także, a może nawet – przede wszystkim – jego głębokiej wiary, przeżywanej na co dzień i w każdych, nawet najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Odprawiając pierwszą Mszę św. po uwięzieniu 1. października pisał:
„Raduję się, że Mszą świętą mogę zacząć miesiąc różańcowy. Dziękuję za ten macierzyński uśmiech Matki Bożej. (...) Na swoją samotną Mszę świętą zwołuję wszystkich, których mi pamięć przywodzi, a zwłaszcza tych, których tak często – przy lada sposobności – zachęcałem do odmawiania różańca świętego, do czci Matki Bożej Jasnogórskiej. Wiem, że dla nich jestem dziś największą próbą. Muszę ich wspierać, by nie zwątpili”.
Ten rys duszpasterskiej troski i jedności z Kościołem, od którego został brutalnie oddzielony fizycznie poprzez aresztowanie, jest charakterystyczny dla całego czasu pobytu Prymasa w kolejnych miejscach odosobnienia. W ani jednej chwili nie pogodził się z myślą, że został sam. Wręcz przeciwnie – duchowo czuł się cały czas mocno związany ze swymi diecezjami, gnieźnieńską i warszawską, całym Kościołem w Polsce i Kościołem powszechnym. To dodawało mu siły i sprawiało, że nie zamknął się w sobie – a gdy po trzech latach przyszedł moment uwolnienia – był gotowy, aby podjąć duszpasterską posługę i kierownictwo w Episkopacie. Komunistom nie powiódł się plan wprowadzenia głębokich podziałów między wiernymi, kapłanami i biskupami. Jak zauważył sam Prymas: „Rząd nie mógł popełnić większego błędu, jak dopuszczenie do bliskiego następstwa tych dwóch faktów: proces biskupa Kaczmarka i moje wywiezienie. Bo zestawienie tych dwóch faktów jest bardzo wymowne”. Historia przyznała Wyszyńskiemu rację.
* Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z publikacji: Stefan kard. Wyszyński, Zapiski więzienne, Editions du dialogue, Paris 1982.
Pokazać światu kard. Stefana Wyszyńskiego – wielkiego Polaka, a jednocześnie dramatyczną, ale i chlubną historię Polski – taki był zamysł powstania filmu „Będziesz miłował” wyprodukowanego przez Fundację Opoka. Więcej w serwisie „Polska energia zmienia świat”.