Chrześcijaństwo to coś innego niż laicka religia dobrego człowieka

„Co jest dobre, a co złe, określają lewicowo-liberalne media i rządy, ONZ i UE. Jednak chrześcijaństwo, w którego centrum stoi zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, to coś zupełnie innego niż laicka religia dobrego człowieka. W chrześcijaństwie chodzi o śmierć i życie. I to w wymiarze wieczności” – pisze w swoim felietonie w tygodniku „Idziemy” o. Dariusz Kowalczyk, jezuita.

W rozważaniach na Wielki Tydzień, duchowny podejmuje temat bycia „dobrym człowiekiem”. Przytacza fragment ironicznego wiersza angielskiego poety Steva Turnera, który tak m.in. opisuje wiarę współczesnego człowieka: „Jezus był dobrym człowiekiem, podobnie jak Budda, Mahomet i my sami. Był dobrym nauczycielem moralności...”. „Tak! Religia dobrego człowieka jest dziś dość rozpowszechniona. Pisałem o tym jakiś czas temu na łamach Idziemy. Według owej religii Jezus był dobry i my powinniśmy być dobrzy, a właściwie to już jesteśmy dobrzy, bo myślimy tak, jak nam w naszych ulubionych mediach mówią, że należy myśleć” – pisze w komentarzu o. Dariusz Kowalczyk SJ.

Jezuita zauważa, że to, co jest dobre, a co złe, określają lewicowo-liberalne media i rządy, ONZ i UE. „Jednak chrześcijaństwo, w którego centrum stoi zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, to coś zupełnie innego niż laicka religia dobrego człowieka. W chrześcijaństwie chodzi o śmierć i życie. I to w wymiarze wieczności. Jezus został uznany za zasługującego na śmierć bluźniercę, bo wskazywał na siebie jako Pana życia i śmierci, czyli czynił się równym Bogu. Rozumieli to dobrze jego oponenci. Kiedy Chrystus zapytał ich wprost, za który z dobrych czynów chcą Go ukamienować, odpowiedzieli: Nie chcemy cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga. Jezus nie zaprzeczył, nie powiedział, że absolutnie za Boga się nie uważa, nie tłumaczył, że źle Go zrozumieli. Wręcz przeciwnie! Dolał jeszcze oliwy do ognia, mówiąc: Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu (J 10, 38)” - pisze felietonista.

Wyjaśnia, że motywem zabicia Jezusa nie było to, że wskazywał dobro, piętnował zło i nauczał miłości nieprzyjaciół. „Został za bity dlatego, że mówił o sobie: Ja jestem prawdą (J 14, 6) i twierdził, że prawda, czyli On, Jezus, ma moc wyzwolenia człowieka (por. J 8, 31nn). Odpuszczał grzechy, a kiedy uczeni w Piśmie oburzali się: On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga (Mk 2, 7), Jezus na potwierdzenie swej boskiej władzy odpuszczania grzechów uzdrowił paralityka. Innym razem, kiedy atakujący Go Żydzi powoływali się na to, że są dziećmi Abrahama, odparł: Zanim Abraham stał się, JA JESTEM (J 8, 58) i że kto zachowa Jego naukę, nie zazna śmierci na wieki (J 8, 51). W tej sytuacji, jak konkluduje apostoł Jan, porwali kamienie, aby je rzucić na Niego (J 8, 59). Jezus umarł, bo wskazywał na swą odwieczną władzę nad życiem i śmiercią. Ale Jego słowa okazały się prawdą, bo po Wielkim Piątku nastąpiła Niedziela Zmartwychwstania” – zauważa.

Jezuita wyjaśnia, że istotą chrześcijańskiego przepowiadania jest zwycięstwo życia nad śmiercią i grzechem. „Człowiek sam z siebie, pogrążony w grzechach, skazany jest na śmierć, lecz w Jezusie, i tylko w Jezusie, może podnosić się z grzechu, a ostatecznie może zmartwychwstać ku życiu wiecznemu. Apostołowie od początku głosili, że nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia [niż Jezus], w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12). […] Dziś, w epoce pseudotolerancji i dialogu dla samego dialogu, Kościół jakby osłabł w głoszeniu światu zbawienia w Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Czas się przebudzić i krzyknąć: Chrystus zmartwychwstał! Alleluja!” – podsumowuje.

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama