Cień Chanuki?

Nie ma mowy o jakimkolwiek zastępowaniu, czy „przykrywaniu”. Tym bardziej, że Chanuka odbywa się nie podczas Bożego Narodzenia, a w czasie Adwentu, nie może zatem jej świecznik „konkurować” ze stajenką – pisze prof. Sławomir Jacek Żurek w polemice z tekstem ks. prof. Roberta Skrzypczaka.

29 grudnia 2023 r., a więc kilka dni przed końcem roku na portalu „Opoka” ukazał się artykuł ks. Roberta Skrzypczaka zatytułowany „Boże Narodzenie w cieniu Chanuki” inspirowany głośnym występkiem Grzegorza Brauna (15 grudnia 2023 r.) w polskim Sejmie polegającym na zbezczeszczeniu z wykorzystaniem gaśnicy przeciwpożarowej jednego z podstawowych symboli judaizmu – świecznika chanukowego.

Oficjalne uznanie czynu posła Brauna za czyn karygodny o charakterze antyżydowskim Skrzypczak już na wstępie uważa za przesadzone, stwierdzając, że „oskarżenia o rasizm czy antysemityzm” czy „o naruszenie wolności religijnej” brzmią „mało przekonująco”, wręcz „infantylne”, nie będące w stanie uzasadnić „napięcia wywołanego stawianiem ośmioramiennych świeczników żydowskich w przededniu chrześcijańskich świat Bożego Narodzenia w miejscach publicznych […]”. Dalszy ciąg wywodu to próba zdemaskowania prawdziwych motywów tej praktyki. Według Skrzypczaka na pewno mamy do czynienia „z interferencją polegającą na nakładaniu się symbolu Chanuki na znak stajenki betlejemskiej”. Małe sprostowanie – według definicji umieszczonej w Słowniku języka polskiego (PWN) w zjawisku interferencji wprawdzie chodzi o „oddziaływanie na siebie dwu lub więcej elementów, zjawisk, sytuacji”, ale jest ono „wzajemne”, można by zatem oczekiwać wyjaśnienia, jak w takiej konfiguracji symbol Bożego Narodzenia oddziałuje na symbol Chanuki. Ale w porównaniu z tym, co można znaleźć przy dalszej lekturze to naprawdę drobiazg. Wybitny teolog katolicki dalej bowiem ubolewa: „Przecież gołym okiem można zaobserwować fenomen rozrastania się symbolu żydowskiego we współczesnej przestrzeni publicznej: na centralnych placach miast, w gmachach uniwersyteckich, w parlamentach i instytucjach rządowych – przy jednoczesnym kurczeniu się, czy też umniejszaniu przesłania związanego z rocznicą przyjścia Jezusa Chrystusa na ten świat”. Pominąwszy fakt, że Chanuka to radosne święto ku czci wszechmogącego Boga, tego samego, którego czcimy i my, chrześcijanie, zapytajmy, w jaki sposób zabiera ono miejsce Jezusowi? Czy rzeczywiście powoduje kurczenie się czy też umniejszanie przesłania związanego z rocznicą przyjścia Jezusa Chrystusa na ten świat? Co wskazuje na taki związek przyczynowy? Tego Skrzypczak niestety nie wyjaśnia. W holu sejmowym tradycja ta trwa od roku 2005, kiedy to Wiesław Chrzanowski (były Marszałek Sejmu, jeden z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego) odsłonił tablicę z nazwiskami 296 posłów na Sejm II RP, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej, wśród nich Żydzi; w Pałacu Prezydenckim – od 18 grudnia 2006 r., gdzie wprowadził ją ówczesny Prezydent RP Lech Kaczyński; przed wejściem do Collegium Norwidianum KUL – dwuletni zaledwie zwyczaj w 2022 r.  zainicjowało powstałe wówczas Centrum Relacji Katolicko-Żydowskich KUL im. Abrahama J. Heschela (jednostka naukowo-edukacyjna, która ma pogłębiać relacje katolicko-żydowskie), po to, „aby w trudnym czasie niepokojów, wojen i konfliktów bycie razem stało się wyrazem nadziei i wiary w zwycięstwo światła nad ciemnością, co wydarzyło się w chrześcijańskiej Tajemnicy Wcielenia w Bożym Narodzeniu oraz cudzie związanym z wyzwoleniem Świątyni Jerozolimskiej wspominanym podczas żydowskiej Chanuki” (https://www.kul.pl/adwent-i-chanuka-na-kul-jestesmy-razem-blisko-boga,art_105276.html). Biskup pomocniczy Archidiecezji Lubelskiej Mieczysław Cisło na uroczystości w 2023 r.  zauważa, „te wydarzenia z udziałem narodu wybranego, które były dziełem Boga-Jahwe, są częścią naszej wspólnej historii zbawienia”. Adwent i Chanuka na KUL: jesteśmy razem, blisko Boga – tak informuje o uroczystości uniwersytet, a świece zapalano kolejno na świeczniku chanukowym i wieńcu adwentowym (zob. https://www.kul.pl/adwent-i-chanuka-na-kul-jestesmy-razem-blisko-boga,art_105276.html). Nie ma więc mowy o jakimkolwiek zastępowaniu, czy „przykrywaniu”. Tym bardziej, że Chanuka odbywa się nie podczas Bożego Narodzenia, a w czasie Adwentu, nie może zatem jej świecznik „konkurować” ze stajenką.

To, co interesuje Skrzypczak w dalszym wywodzie, to umieszczony na korytarzu sejmowym „w sąsiedztwie wyrazistego ośmioramiennego świecznika chanukowego wizerunek sędziwego, dobrotliwego rabina z białą, obfitą brodą i czarnym kapeluszem”, nie będący, jak szyderczo stwierdza felietonista, „żydowskim odpowiednikiem świętego Mikołaja”. To zmarły w 1994 r. „rabin Menachem Mendel Schneerson z dynastii Lubawiczów, zwany «mesjaszem z Brooklynu», założyciel prężnie rozwijającego się w świecie żydowskiego ruchu o charakterze religijno-politycznym, zwanego Chabad Lubawicz”. Dodajmy, postać niejednoznaczna i kontrowersyjna w szeroko rozumianej społeczności żydowskiej – przez zwolenników uwielbiana, ale przez pozostałych już niekoniecznie („główny rabin Jerozolimy Josepf Ovadia w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku obłożył [go] klątwą”, a ponadto „środowiska żydów ortodoksyjnych nie znoszą kabalistycznego, chasydzkiego ruchu, który wyemancypował się spod ich wpływu pod wpływem mesjańskich obietnic płynących z Nowego Jorku” – jak pisze sam felietonista). Ale to już są sprawy wewnętrzne wyznawców judaizmu. W jaki sposób miałby on zagrażać chrześcijanom? Skrzypczak właśnie to niebezpieczeństwo próbuje zdemaskować, przywołując różne wycinki prasowe dotyczące tej postaci, jego powiązania i koneksje ze światową finansjerą, dalej zaś kolejne błogosławieństwa rabinów z dynastii Lubawiczów dawane możnym tego świata itd. Jednym słowem – przedstawia niegodziwość tej dynastii jako oplatającej świat swoją siecią. Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek wrogości wobec chrześcijan. Czemu ma służyć to straszenie czytelników Opoki? Czy temu, żeby zasugerować, że w sejmie Rzeczpospolitej mieliśmy do czynienia nie z antysemickim czynem zagrożonym karą, ale pojedynkiem mesjańskim, w którym rycerz chrześcijański (w tej roli Grzegorz Braun) bohatersko wystąpił przeciw (jak Skrzypczak pokaże dalej) obłudzie żydowskiej i siłom demonicznym (uosabianym przez portret rabina)? Przyjmując ten sposób myślenia Braun, używając gaśnicy, wcale nie wyrażał nienawiści do Żydów, on po prostu symbolicznie postawił pytanie o to, kto jest mesjaszem! I dał na nie autorytatywną odpowiedź. Jak to się ma do Jezusa Chrystusa i czy do tego powołuje On swoich wyznawców?

Skrzypczak w swoim wywodzie – wyraźnie niechętnym Żydom – wykorzystuje kilka starych klisz antysemickich i figur retorycznych, z których na plan pierwszy wyłania się kwestia rywalizacji mesjanizmów – chrześcijańskiego i żydowskiego. Według przedsoborowego nauczania Kościoła – której Skrzypczak wydaje się nie tylko w tej publikacji admiratorem – Żydzi nie uznając w Jezusie Chrystusie Mesjasza zmordowali Go na krzyżu. W tej optyce są więc winni Jego śmierci, przez co ciąży na nich na wieki zbrodnia bogobójstwa. To myślenie zostało potępione w dokumentach Soboru Watykańskiego II, gdzie czytamy, m.in.: „[…] to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym” i „nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma świętego” (Deklaracja Nostra Aetate p. 4).  

Wracając do Schneersona, Skrzypczak poza wspomnianymi wyżej zarzutami podaje i inne:   działania mające na celu dotarcie „do najdalszych zakątków ziemi” (wtedy przyjdzie era mesjańska)  […] płatnymi transmisjami satelitarnymi”; rozklejanie w nowojorskim metrze „kolorowych reklam informujących o ukazaniu się mesjasza”; jazda „specjalnymi samochodami rozprowadzającymi [ich] materiały propagandowe; rozprowadzanie „za darmo wśród ludności przybyłej do ojczyzny ich ojców [Izraela] około ośmiu tysięcy przedmiotów kultu: świeczniki, lampki, filakterie i temu podobne rzeczy”; wynajęcie w roku 1990 przez Chabad „specjalnych samolotów przywożących do Izraela dzieci w wieku od 6 do 14 lat z dawnego ZSRR dotknięte tragedią Czarnobyla” (te same „wracały do dawnych republik radzieckich wyładowane darami materialnymi”; podejmowanie wielu dzieł charytatywnych, takich jak np. regularne odwiedzanie „chorych w szpitalach i przytuliskach”; karmienie „Jerozolimie codziennie […] blisko pięć tysięcy ubogich”. I choć to gorliwość misyjna godna pozazdroszczenia, Skrzypczak nie ma wątpliwości, że stanowi ona część manipulacji, aby „przekonać ludzką wyobraźnię do nowego typu mesjanizmu, który ma do zaproponowania zglobalizowanemu, z zarazem duchowo zagubionemu światu, nowy porządek i nowy sposób zarządzania sprawami ludzkimi”. Nie wyjaśnia przy tym, co to za porządek i sposób zarządzania, jest natomiast pewien, że Lubawicze zagrażają Jezusowi Chrystusowi. I nie wiedzieć czemu, oskarża o to w ogóle wszystkich Żydów, jako że obchodzą święto Chanuki.

 Nie odnoszę się w tym tekście do ruchu Lubawicza jako takiego, nie oceniam, ani nie chwalę, ani nie krytykuję, nie jest on w polu moich zainteresowań. Chcę tylko zrozumieć, jaki cel miał Skrzypczak, pisząc swój artykuł, w którym przecież zauważa, że „ruch mesjasza Lubawicza jest otwarty”, że dla niego „jedyną prawdziwą rzeczywistością jest Bóg”, że uznają, iż „wszystkie miejsca są święte, jeśli służą zbliżeniu człowieka do ich mesjasza”. Mało tego, autor wie, że nawet nie chcą nawracać na judaizm, tylko żeby dotrzeć ze swoją prawdą do ludzi. Czy to coś złego?   

Skrzypczak przywołuje wiele według niego sensacyjnych opowieści mających zdyskredytować wyznawców judaizmu jako głupich i niereformowalnych. Mówi o żydowskiej wrażliwości religijnej „nabrzmiałej nadzieją na nowe interwencje Boga w ich dzieje”. Czy ksiądz Skrzypczak nie żyje taką nadzieją? Czy nie żywi jej każdy chrześcijanin, rozpoczynając dzień modlitwą? Co to za zarzut, że „kult religijny Izraela opiera się w całości na wspominaniu wydarzeń minionych w oczekiwaniu na nowe”? Czyż w chrześcijaństwie jest inaczej – nie ucieka się do doświadczeń, w których objawił się Bóg przez Jezusa Chrystusa i nie liczy z ufnością w Jego dalsze prowadzenie Kościoła? Trudno czytać tezy o mutowaniu się mesjanizmu (oczywiście żydowskiego), które rozpala oczekiwania polityczne, psychologiczne i marketingowe. Czy trzeba daleko szukać przykładów nie oczekiwań, ale już obecności katolicyzmu w tych trzech obszarach?  To, że nieraz rabini wierzyli, iż „«Mesjasz nadejdzie wówczas, gdy już nikt nie będzie go oczekiwał»” nie jest spójne z tym, że „sam Jezus też zastanawiał się, czy «Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie»” (Łk 18, 8), a więc o co chodzi? A czym jest konstatacja Skrzypczaka: […] nadzieja w formie sfrustrowanej nazbyt długo trwać nie może. Lubi wybuchnąć nieraz nostalgią za jakąś osobistością szczególnie obdarowaną, przewodnikiem dusz, który zdoła wyrwać ludzi ze zła tego świata, prowadząc ich ku „«ziemi obiecanej»”?  Czyż nie dzieje się tu i teraz, tylko w środowisku tzw. prawdziwych Polaków-katolików z Bogiem na ustach podążających za świeckim pseudo-zbawicielem?

Ostatnią część artykułu stanowi apologia mesjanizmu chrześcijańskiego, na którego tle mesjanizm żydowski wygląda jak karykatura odkupienia. Skrzypczak podkreśla, że „Jezus z Nazaretu nigdy nie przypisywał sobie tytułu mesjańskiego”. Jak się ma to stwierdzenie do z Ewangelii św. Mateusza: „A najwyższy kapłan rzekł do Niego: «Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?» Jezus mu odpowiedział: «Tak, Ja Nim jestem […]»” (26, 63-64a); Ewangelii św. Marka: „Najwyższy kapłan zapytał Go ponownie: «Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?» Jezus odpowiedział: «Ja jestem […]»” (14, 61b-62a); Ewangelii św. Jana: „Rzekła do Niego kobieta [Samarytanka]: «Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko». Powiedział do niej Jezus: «Jestem nim Ja, który z tobą mówię»” (4, 25-26). I nie prostował, gdy św. Piotr uznał, że On jest Mesjaszem (zob. Łk 9, 20), u św. Mateusza czytamy: „Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie»” (15, 15-17)”. A czy to nie sobie mówił: „Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma, i rzekł do nich: «Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy»” (Łk 24, 45-46)?

Skąd więc przekonanie felietonisty, że „On [Jezus] sam wolał w stosunku do siebie określenie «Syn człowieczy» albo «Sługa», choć do Jerozolimy wjechał na osiołku jako «Syn Dawida» (Mt 21, 9)”? „Trudniej o bardziej wymowną aluzję”. Do czego, skoro już wyjaśniliśmy, że jednak nie odżegnywał się od tytułu mesjańskiego? Kolejną nieścisłość biblijną zawiera zdanie: „Po zmartwychwstaniu Jego uczniowie natychmiast rozpoznali w Nim godność mesjańską”. Ewangelista Mateusz stwierdza inaczej: „Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili” (Mt 28, 16-17). Także nie wierzyli Marii Magdalenie, że zmartwychwstał, nie rozpoznali go dwaj uczniowie idący do Emaus i jedenastu, którym wyrzucał brak wiary w Jego zmartwychwstanie i upór w niedowierzaniu tym, którzy Go widzieli (zob. Mk 16, 9-14). Wobec tych błędów po co autor rozpisuje się na temat znaczenia imienia Jezus Chrystus? I czy nie należy kogoś takiego podejrzewać po prostu o manipulację, bo przecież jest on zawodowym teologiem, znawcą Biblii?

„Zgorszenie cierpieniem wywołało w żydowskiej wrażliwości efekt pustki. Nie wolno czynić z cierpienia ideału religijnego przebranego w szaty mesjańskie. Oznacza to apel do walki z wszelkim przejawem ludzkiego nieszczęścia: cierpienie należy zwalczać” – pisze dalej Skrzypczak. To zadziwiające stwierdzenie wskazujące na to, że teolog ten nie tylko jako duszpasterz, ale po prostu jako człowiek albo nigdy nie spotkał ludzi, którzy odchodzili i odchodzą od Kościoła, nie mogąc zaakceptować swojego bólu spowodowanego jakimiś trudnymi wydarzeniami, albo jest totalnie wyalienowany. Wniosek: „Taki Mesjasz jak Jezus nie odpowiada oczekiwaniom wierzącego w Boga ludu wybranego”, konkluduje autor, a „Świat zachodni zapadł na chrystofobię. Nikt nie czeka na Ukrzyżowanego Syna Bożego”. Tu po pierwsze nie wiadomo, czy jeszcze chodzi o Żydów, czy już o chrześcijańską (post-chrześcijańską) Europę, a po drugie, dlaczego miałaby czekać na Jezusa ukrzyżowanego, skoro On już zmartwychwstał? Czy to znaczy, że Zmartwychwstanie się już dla ks. Skrzypczaka nie liczy?

Ten niezwykły teolog pokazuje, że nic albo prawie nic nie wie na temat mesjanizmu żydowskiego. Nie ma najwyraźniej zielonego pojęcia o tym, że od kilku wieków toczy się w judaizmie pluralistyczny spór na temat mesjasza cierpiącego. Ciśnie się wprost na usta, że tak jak czynili to marksiści najchętniej zepchnąłby religię do strefy prywatności: „Świeczniki chanukowe dawniej zdobiły prywatne domy wierzących w Boga Żydów”. To, że dziś są obecne w sferze publicznej odczytuje jako ekspansję, Żydzi ze swoimi chanukami „coraz mocniej wdzierają się w przestrzeń publiczną, w miejsca władzy i podejmowania decyzji o naszym świecie” (podkreślenie – S.J.Ż.). „Szopki bożonarodzeniowe, o ile mogą zdobić place i kiermasze, są pozbawiane figur Maryi, Józefa i maleńkiego Jezusa”, a figury te „zastępują […] smerfy, renifery i postaci z filmów”. To też wina żydowska? Wydaje się, że dalej autor sam pogubił się w swoich dywagacjach: o nadziejach współczesnych (kogo ma na myśli?)  koncentrujących się na mesjaszu bez mesjasza; o zamiarach samodzielnego zbudowania królestwa Bożego na ziemi – przez kogo? Przyklejenie tu wyrwanego z kontekstu cytat z Deklaracji Rabinów Amerykańskich wskazuje oczywiście na Żydów...

Cały ten wywód duszpasterski ma zakończenie co najmniej zadziwiające, pełne nabrzmiałego sentymentalizmu. Najpierw obraz chyba mający wycisnąć łzy mimo całej jego kuriozalności: „Tymczasem Chrystus wciąż wyciąga swe maleńkie rączki z betlejemskiego żłóbka w oczekiwaniu, że kiedyś swe ramiona rozciągnie na krzyżu, by zbawić swą miłością każdego człowieka zamieszkującego ten bezdennie pogubiony świat”. Potem żal i pretensja: „Chrystus pozostanie ukrzyżowany, dopóki lud hebrajski w Niego nie uwierzy. Tylko on jest w stanie zdjąć Zbawiciela z krzyża”. Gdzie znowu podziało się Zmartwychwstanie? Co z chrześcijaństwem, którego by nie było bez powstania z martwych Jezusa? W jakim punkcie jesteśmy?

 

Sławomir Jacek Żurek – prof. dr hab.; dyrektor Międzynarodowego Ośrodka Badań nad Historią i Dziedzictwem Kulturowym Żydów Europy Środkowej i Wschodniej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II; członek Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem przy Konferencji Episkopatu Polski oraz Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

 

Tytuł i skróty pochodzą od redakcji

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama