„Jestem za duży na ucieczkę”. Zakonnice i księża byli z powstańcami do końca, nawet kosztem męczeństwa

Bł. ks. Józef Stanek został kapelanem przez przypadek. Tak samo było o. Michałem Czartoryskim. Urszulanki z Powiśla były jednymi z pierwszych ofiar Powstania. Kapelani nigdy nie chwytali za broń. Byli jednak przez cały czas ze swoimi oddziałami, a niektórzy zginęli, bo nie chcieli opuścić rannych.

Są dwa symbole powstania warszawskiego: biały orzeł i krzyż – można było przeczytać w powstańczym piśmie „Walka”. W czasie okupacji powstało duszpasterstwo wojskowe, na czele którego podczas powstania stał dziekan okręgu warszawskiego Armii Krajowej ks. Stefan Kowalczyk ps. Biblia. Duchowny koordynował działania i starał się, by każdy oddział miał swojego duszpasterza. Na łamach „Echa Katolickiego” opowiadał o tym dr Karol Mazur z Muzeum Powstania Warszawskiego.

„Byli świetnie zorganizowani i – mimo dramatycznych warunków – działali bardzo sprawnie, w miarę możliwości utrzymywali łączność z dowództwem i między sobą, ale – co najważniejsze – nie opuszczali ani na chwilę walczących. Przemieszczali się wraz z powstańcami, byli w pobliżu działań wojennych, w szpitalach polowych, na ulicach zbuntowanego miasta” – mówił historyk. Jak dodawał, w Powstaniu Warszawskim wzięło udział ok. 150 duchownych, którzy jako kapelani stali na czele poszczególnych oddziałów czy polowych szpitali. Ks. Stefan Kowalczyk, który faktycznie kierował powstańczym duszpasterstwem, wydał polecenie odmawiania jednolitych modlitw: rano „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Wierzę w Boga”, a wieczorem „Anioł Pański” i trzykrotnie „Wieczny odpoczynek”. Ten sam duchowny zorganizował modlitwę warszawiaków trwającą od uroczystości Wniebowzięcia 15 sierpnia do 26 sierpnia, czyli  uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej.

Wśród powstańczych księży znalazło się dwóch, którzy w 1999 r. zostali przez Jana Pawła II wyniesieni na ołtarze wśród 108 męczenników II wojny światowej. Jeden z nich, pallotyn ks. Józef Stanek „Rudy” nie planował udziału w powstaniu. Studiował na tajnych kompletach i akurat 1 sierpnia miał zajęcia z socjologii, więc zastał go w Śródmieściu. Spontanicznie włączył się w posługę duszpasterską i trafił na Czerniaków, gdzie toczyły się ciężkie walki. Niektórzy kapelani nosili mundury, on jednak chodził w sutannie. Kiedy pod koniec września Niemcy wkroczyli na Czerniaków, „Rudy” wyszedł do nich i powiedział, że jest osobą duchowną i prosi o godne traktowanie cywilów. Trafił na kryminalistów z oddziału Oskara Dirlewangera. Ci byli wściekli, że ktoś ich poucza.

„Jesteś najgorszy ze wszystkich, już wolę Polaków i Żydów, jesteś diabłem” – krzyknął do księdza jeden z nich. Ks. Stanek został ciężko pobity, a następnie powieszony na stule.

O. Michał Czartoryski, dominikanin, też został kapelanem przez przypadek. 1 sierpnia przyjechał z klasztoru na Służewiu do okulisty na Powiślu. Nie mógł już wrócić. Został kapelanem szpitala urządzonego na rogu ul Smulikowskiego i Tamki. Pozostał z rannymi, choć mógł uciekać, kiedy zbliżali się Niemcy. 6 września został schwytany. Oprawcy chcieli go poniżyć, żądając zdjęcia habitu. Odmówił, więc go zabito. Został wyniesiony na ołtarze wspólnie z ks. Stankiem i 106 innymi męczennikami.

Inaczej było z ks. Janem Salamuchą. Logik i prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego od dłuższego czasu działał w konspiracji. Przeszedł przez Sachsenhausen i Dachau, a po zwolnieniu w 1941 r. został kapelanem Narodowych Sił Zbrojnych. Po wybuchu walk w 1944 r. opiekował się powstańcami na Ochocie. Już 11 sierpnia oddziały SS-RONA otoczyły Redutę Wawelską. Powstańcy radzili księdzu, by uciekł kanałami. Zażartował, że jest na to za duży i się nie zmieści. W rzeczywistości nie chciał zostawić rannych bez opieki. Został rozstrzelany.

Z powstaniem był związany także ks. Stefan Wyszyński, późniejszy prymas Polski. Wprawdzie nie znajdował się w stolicy, ale posługiwał partyzantom w pobliskim Kampinosie, którzy wspierały walkę w Warszawie.

Jak podkreślał dr Mazur, kapelani nigdy nie używali broni. „Było to wbrew regułom. Duszpasterz miał pozostać duszpasterzem” – tłumaczył historyk. .

Wyjątkiem był ks. Antoni Czajkowski, który niechcący wystrzelił, raniąc jednego z powstańców. Bardzo to przeżył, chciał nawet rannego w walce, ale wybito mu ten pomysł z głowy.

W warunkach powstania rzadko, jeśli w ogóle, był czas na głębokie rozmowy wiernego z kapelanem. Księża udzielali rozgrzeszenia „in articulo mortis”, chowali zmarłych, odprawiali też śluby – naliczono ich ok. 300. W warunkach polowych musieli rozeznawać, czy para rzeczywiście nadaje się do zawarcia małżeństwa, czy działa pod wpływem chwili. Oczywiście księża celebrowali też Msze św., nieraz na podwórkach czy w piwnicach. W filmie dokumentalnym „Powstanie Warszawskie” można zobaczyć fragment Mszy św. odprawianej przez bp. Stanisława Adamskiego z Katowic, który został stamtąd wysiedlony, bo nie podpisał volkslisty. W kazaniu, prawdopodobnie z 15 sierpnia, mówił, że wszystko, co dotyka warszawiaków ma sens.

Pomocą powstańcom i cywilom służyły także siostry. Zakonnice ze Zgromadzenia Serca Jezusa Konającego (urszulanki) z klasztoru na Powiślu okazały się jednymi w pierwszych ofiar walk, bo wybiegły do rannych i już nie wróciły. Teresa Bagińska, Amelia Ostoja-Chodakowska, Dolores Husmu Deymer (była pół-Turczynką) i postulantka Jadwiga Frankowska miały od 23 do 39 lat.

Razem z siostrami z budynku wybiegł ks. Tadeusz Burzyński, który chciał udzielić rannym sakramentów. On też zginął.

W klasztorze przy ul. Wiślanej mieszkały też trzy siostry, które przeżyły tu Powstanie – Andrzeja Górska, Jana Płaska i Janina Chmielińska. Ta ostatnia w wieku siedemnastu lat została sanitariuszką i dopiero później wstąpiła do Zgromadzenia. Przez lata nie chciały wracać do dramatycznych wydarzeń, ale zachowała się Kronika z dokładnym opisem sierpnia 1944 r. i pierwszych dni września. Opisałaje  s. Stanisława Czekanowska już 14 września w Milanówku, gdzie schroniły się urszulanki wygnane ze swej siedziby na Powiślu. 

Jak opowiadała s. Małgorzata Krupecka, historyk zgromadzenia, w sierpniu „szary dom” przy Wiślanej, w którym mieścił się klasztor, akademik dla studentek i przedszkole, przekształcił się w sposób nieplanowany w jadłodajnię, szpital polowy i miejsce schronienia dla około tysiąca cywili. Od rana do wieczora urszulanki piekły chleb (ktoś ustawił nawet tabliczkę z napisem „Do urszulanek po chleb”) i rozdawały żywność: 1,5 tys. porcji zupy i 900 śniadań i kolacji. Opatrywały rannych, w tym wrogów, m.in. służącego w formacji niemieckiej Kałmuka, który po tygodniu zbiegł do swoich.

„Szary dom” był punktem łączników i miejscem wytchnienia dla żołnierzy, którymi na tym terenie dowodził Jan Grodzicki „Kazik”.

„Ten dom jest bardzo ważny, bo w nim kwaterowała m.in. płk. Maria Wittek, przewijało się dużo osób zaangażowanych w Armię Kajową, niektóre urszulanki były zaprzysiężone w AK – tłumaczyła w rozmowie z Gościem Niedzielnym Agata Puścikowska, autorka książki Święci 1944. – Tam też mieszkał ks. Jan Zieja, który był kapelanem sióstr i miał być kapelanem powstańczym. Ks. Burzyński zastąpił ks. Zieję, który poszedł do powstania, i został kapelanem sióstr”.

Codziennie ks. Mikołaj Biernacki i trzech salezjanów z pobliskiego klasztoru odprawiało tu Mszę św. Ostrzał stopniowo niszczył budynek.

4 września do klasztoru wkroczyli Niemcy. Wyrzucili z domu wszystkich przebywających tam ludzi i popędzili ich poza miasto. Siostry trafiły do obozu w Pruszkowie, a potem do domu zgromadzenia w Milanówku.

Od 2003 r. toczy się proces beatyfikacyjny ks. Burzyńskiego.

Źródła: KAI, Echo Katolickie, 1944.pl

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama