Skoro pies „umarł”, tak jak człowiek, to jego śmierć znaczy tyle samo, co śmierć człowieka. Jeżeli kot został „adoptowany”, to widocznie jest tak samo wartościowy, jak dziecko i tak samo jak ono jest członkiem rodziny.
Burza, która wybuchła po słowach prof. Jerzego Bralczyka o zwierzętach ani myśli cichnąć. Można by uznać ją za jedną z setek awantur, jakimi żyją media społecznościowe, ale sprawa dotyczy fundamentalnych kwestii. I świadczy o tym zarówno tłumaczenie prof. Bralczyka, jak i atakujących go osób.
W programie „100 pytań do…” w TVP językoznawca i wiceprzewodniczący Rady Języka stwierdził, że preferuje „tradycyjne formuły i sposób myślenia”. Pytany był o „osoby ludzkie” i „nieludzkie” (chodziło o zwierzęta).
„Nie pasuje mi, tak samo jak nie pasuje mi «adoptowanie» zwierząt – odpowiedział. – Jednak co ludzkie, to ludzkie. Jestem starym człowiekiem i preferuję te tradycyjne formuły i sposób myślenia. Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies umarł, będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł” – podkreślił.
Dopytywany, dlaczego nie można powiedzieć, że pies umarł, profesor odparł:
„A dlaczego zwierzę żre, ma mordę czy paszczę, sierść, a nie włosy?”.
Po kilku dniach medialnej i społecznościówkowej awantury prof. Bralczyk stwierdził, że ma dość, ale nie wycofał się ze swojego stanowiska.
Co ludzkie, to ludzkie – to stwierdzenie określa istotę sporu. Nie chodzi w tym wypadku o poprawność językową – nie przede wszystkim, w każdym razie – ale o to, czy zwierzęta uznajemy za równe ludziom. Uczestnicy burzy atakujący prof. Bralczyka sami to zresztą przyznają.
„Czuliśmy się od zwierząt lepsi, znaleźliśmy więc określenie inne, pogardliwe. Ale to już nie te czasy” – napisał w mediach społecznościowych aktywista gejowski Damian Maliszewski. Organizacja „Viva!” cytowała zaś słowa innego językoznawcy, prof. Mirosława Bańko: „w języku widać liczne dowody na postrzeganie zwierząt jako gorszego rodzaju stworzeń”.
Nic ująć, a dodać do słów prof. Bańki można jedynie to, że takie postrzeganie jest słuszne. Zwierzęta są gorszym rodzajem stworzeń niż obdarzeni nieśmiertelną duszą ludzie. Dlatego człowiek jest osobą i niezależnie od sytuacji ma swoją godność, a zwierzęta można zabijać dla mięsa czy futra. Zmiana językowa, do której odniósł się Jerzy Bralczyk to u swego źródła zmiana systemu wartości. Skoro pies „umarł”, tak jak człowiek, to jego śmierć znaczy tyle samo, co śmierć człowieka. Jeżeli kot został „adoptowany”, to widocznie jest tak samo wartościowy, jak dziecko i tak samo jak ono jest członkiem rodziny.
Językowa zmiana w odniesieniu do zwierząt przypomina forsowanie tzw. języka inkluzywnego. Różnica jest taka, że używanie określeń „osoba partnerska” czy „gościni” jest narzucane odgórnie. Jeśli chodzi o „umierające psy”, można mieć wątpliwości, czy przekręcenie pojęć jest przyczyną przestawienia klocków w mentalności, czy raczej jego skutkiem. Tak czy inaczej, obie zmiany – zmiana świadomości i ta językowa – są ze sobą silnie powiązane. I to jest w całym sporze najważniejsze.