„Powrócimy wieczorem. Możesz być spokojna, mamo”. 95 lat temu na Zamarłej Turni zginęły siostry Skotnicówny

6 października 1929 r. na południowej ścianie tatrzańskiej Zamarłej Turni zginęły Marzena (lat 18) i Lida (16) Skotnicówny, pionierki samodzielnego taternictwa kobiet. Tragedię uwiecznił w wierszu zakochany w Marzenie poeta Julian Przyboś.

Zamarła Turnia (2179 m n.p.m.) to niewielki szczyt, dwuwierzchołkowy, w bocznej grani Tatr - podaje „Wielka Encyklopedia Tatrzańska” (1995) Zofii z Radwańskich i Witolda Paryskich. Sugestywną nazwę wymyślił poeta Franciszek Henryk Nowicki (1864-1935). Zygmunt Lubertowicz (1883-1958) – nauczyciel, poeta i publicysta z Nowego Targu – nazwał Zamarłą „ucieleśnieniem, a raczej uskalnieniem cienia szatana w Tatrach”.

„Bije od nich niedostępność, surowa potęga i groza. Bije zuchwała pewność swej mocy. Któż by się poważył atakować ten nieprzebyty mur? Jakiż śmiałek powierzyłby swe życie tym odstraszająco gładkim zerwom?” – pisał Wawrzyniec Żuławski (1916-57), profesor muzykologii, kompozytor, pisarz, alpinista i ratownik górski, w opowiadaniu „Zamarła Turnia”. „Południowa ściana Zamarłej Turni pozostanie chyba na zawsze symbolem tego, co dla człowieka jest nieosiągalne” – ocenił.

Północną ścianę turni wspinacze – m.in. legendarny ratownik Klemens Bachleda (1849-1910)- zdobyli w 1904 roku; południową – w 1910. Później na ścianie południowej zginęli m.in. Stanisław Bronikowski (1917) i Mieczysław Szczuka (1927).

„Z czasem zrodził się «mit Zamarłej» – ściany krwiożerczej, mściwej, żądnej ofiar. Każdy wypadek śmiertelny jakby potwierdzał tę irracjonalną tezę” – napisał Michał Jagiełło (1941-2016) w książce „Wołanie w górach” (2012).

„Jakże przerażająco wyglądają głazy u stóp ściany! Przypominają kły jakiegoś okrutnego, krwiożerczego zwierza, który cierpliwie, z bezlitosnym spokojem czeka, pewny swej zdobyczy” – opisał Żuławski.

W niedzielę 6 października 1929 r. była piękna, złoto-jesienna pogoda. „Skotnicówny poszły z Zakopanego na Halę Gąsienicową i przez Zawrat zmierzały do Pięciu Stawów. Czekali tam na nie znajomi i stamtąd miały odbywać wyprawy wspinaczkowe. Wiele okoliczności przemawia za tym, że atak «wprost z drogi» na południową ścianę był dziełem przypadku” – napisali Wanda Gentil-Tippenhauer (1899-1965) i Stanisław Zieliński (1917-95) w książce „W stronę Pysznej” (1961). Zasugerowali, że pierwszą w historii próbę przejścia przez kobiecy zespół południowej ściany Zamarłej Turni dziewczęta podjęły impulsywnie, bez przygotowania.

„Dokąd idziecie? – Do Hali Gąsiennicowej. – A po cóż te liny? – Wyglądałybyśmy jak ceperki. Przyjdzie nam ochota, to zrobimy może coś łatwego… Tylko łatwego, bo na trudne rzeczy już nie czas. Dzień za krótki. Powrócimy wieczorem. Możesz być spokojna, mamo” – przypomniała Maria Skotnicowa (1883-1958) w opublikowanej pod pseudonimem „Marza Ostrawicka” książce pt. „Uśmiech Tatr” (1932), w której swoje córki ukryła pod imionami Marta i Lena.

„Dokładnie zapamiętała każde słowo, które z nią zamieniły tuż przed wyjściem. Łobuzice! Zawsze chodziły własnymi drogami, uważały się za takie dorosłe. Nie chciały się tłumaczyć matce” – skomentowała Anna Król w książce pt. „Kamienny sufit. Opowieść o pierwszych taterniczkach” (2021). Wedle jej opisu siostry „poszły skrótem, przez dzisiejszą ulicę Orkana lub Przerwy-Tetmajera aż do Zamoyskiego i Chałubińskiego”. „Po prawej miały Giewont z górującym nad szczytem krzyżem, po lewej wyjście na uśpione o tej porze Krupówki” – napisała. „Po godzinie przyśpieszonego spaceru dotarły do Kuźnic. Stamtąd prawdopodobnie wybrały mniej forsowną drogę przez Boczań – ponadgodzinną wędrówkę niebieskiem szlakiem turystycznym” – dodała. „Po prawie pięciogodzinnym, dość wymagającym na ostatnim odcinku marszu stanęły pod Zamarłą Turnią” – napisała Anna Król.

„Równocześnie na Zamarłą Turnię udała się druga grupa, ze Stawów Polskich, złożona z Bronisława Czecha, Józefa Wójcika i Jerzego Ustupskiego. Wzajemnie grupy te o sobie nic nie wiedziały” – napisał Ignacy Bujak (1890-1979), sekretarz TOPR, w sprawozdaniu za rok 1929 r. w roczniku „Wierchy”. Obie ekipy wypatrzyły się, rozpoznały i dziewczęta na oczach będących już w ścianie młodzieńców brawurowo ruszyły w ślad za nimi. Wspinająca się jako pierwsza Lida dogoniła nawet idącego na końcu męskiej grupy Ustupskiego – poczęstowała go karmelkami, chwilę rozmawiali.

Wspinający się mężczyźni umyślnie zostawili jeden hak, by ułatwić dziewczętom asekurację. Dotarłszy do niego, Lida założyła swój karabinek, przepięła przezeń linę i – jak napisał Żuławski – „bez namysłu” zaatakowała przewieszoną część Rysy Bronikowskiego.

A potem Bronisław Czech zobaczył „lecącą głową w dół Lidę i falującą za nią wężykowatym ruchem linę. Marzeny zaś, z powodu zasłaniającej ściany skalnej, nie widzieli”. „Dopiero przy przekraczaniu tzw. nyży zobaczył Br. Czech i jego towarzysze leżące dwa ciała w przepaści u stóp Zamarłej Turni” – opisał Bujak. Komentarz PAT, który przedrukowały wszystkie gazety, nie bawił się w niedomówienia: „Obie runęły (…) z wysokości 30 metrów. Turyści pospieszyli (…), aby udzielić pomocy nieszczęśliwym ofiarom. Niestety, znaleziono już tylko dwa zniekształcone trupy”.

„Wstrząśnięty do głębi, niemal sparaliżowany grozą Czech najwyższym wysiłkiem woli zdołał się wydostać ponad kominek i ściągnąć tam niemniej struchlałych towarzyszy. Gdyby Bronek nie był tak wyjątkowo opanowany nerwowo – jedna katastrofa mogłaby pociągnąć za sobą drugą” – napisał Żuławski. „Pędem przebiegli ostatni fragment ściany i drogę w dół przez Kozią Przełęcz do Pustej Dolinki. Nie mogło być żadnych złudzeń. Obie siostry poniosły śmierć” – dodał.

Trudno ustalić z całą pewnością, co było przyczyną odpadnięcia Lidy. „Może ukruszenie chwytu, a może – co najprawdopodobniejsze – zmęczenie, wyczerpanie fizyczne, skurcz mięśni. Wątłe siły 16-letniej dziewczyny były nadszarpnięte długim podejściem pod ścianę – aż z Zakopanego – a także szybkim tempem wspinaczki. Dlaczego jednak zawiodła asekuracja? Przecież lina wiążąca siostry nie wykazała żadnych uszkodzeń?” – zastanawiał się Żuławski. „W następnym roku znaleziono wiszący na owym haku koło graniastosłupa, rdzą pokryty, rozgięty karabinek. Potężne szarpnięcie liny przy upadku rozgięło stalowy pierścień. Być może gdyby Lida zapięła na hak nie ten, lecz jakikolwiek inny z posiadanych karabinków – byłaby uratowana” – przypomniał. „Ukryty błąd w fabrykacji sprzętu asekuracyjnego przypieczętował śmierć obu sióstr” – podsumował.

„Sprawa odbiła się głośnym echem i wciąż jest pamiętana. To były miejscowe dziewczyny, bardzo dobre taterniczki, zaprzyjaźnione z wieloma osobami i ogólnie znane” – powiedziała PAP w 2019 r. Anna Wende-Surmiak, ówczesna dyrektorka Muzeum Tatrzańskiego. Wspomniała, że Skotnicówny znał osobiście jej ojciec, który też był wspinaczem.

„Tatry są mną i ja jestem nimi” – powtarzała Marzena Skotnicówna. Postrzegała siebie jako kobietę przyszłości – twierdziła, że urodziła się o sto lat za wcześnie.

I pewnie miała rację, skoro Roman Kordys (1886-1934), dziennikarz i taternik, napisał w roku jej śmierci: „Kobieta – która o ile nie jest weiningerowskim typem męskim czy półmęskim, odzianym przez niezbadaną tajemnicę Stwórcy w ciało niewieście – nie ma nic do powiedzenia w taternictwie i nigdy «rasowym» taternikiem nie będzie, tak jak nie może być myślicielem, wodzem czy wynalazcą, ale która, jak nikt inny na świecie, odczuwa i chłonie przepotężny urok męskiego czynu” („Taternictwo wczoraj, dziś i jutro”, 1929).

„Porywała sobą. Miała jakiś szczególny magnetyzm, który stale przybierał na sile… Jednak ten żywiołowy temperament Skotnicówny nie potrafił odnaleźć się w ustabilizowanym życiu. Ją pociągał żywioł, ryzyko, niebezpieczeństwo… Dlatego planowała nowe pionierskie przejścia w Tatrach i żyła tym na co dzień” – skwitowała uzależnienie Marzeny od adrenaliny Mariola Bogumiła Bednarz („Taternik”, 4/2008).

„Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,/ uciszę,/ lecz –/ Nie pomieszczę twojej śmierci w granitowej trumnie Tatr” – napisał Julian Przyboś (1901-70).

Okoliczności powstania wiersza „Z Tatr” – szkolnej lektury – przez wiele lat znali tylko przyjaciele i biografowie poety.

W 1927 r. Przyboś dostał w Cieszynie posadę nauczyciela języka polskiego i propedeutyki filozofii w Państwowym Gimnazjum im. Antoniego Osuchowskiego. W wierszu „Co dzień” wyznał, jak nie lubił swojej pracy w szkole: „Skonany-m wśród zajęć szkolnych jak pośród pustaci,/ ja, tępymi pałami uczniów utłuczony belfer". Stawiał na uczniów najzdolniejszych i nie interesował się słabszymi. Wykształcił wiele wybitnych osobowości, np. socjologa Jana Szczepańskiego, pisarza Kornela Filipowicza, świadka historii Eryka Nanke, reżysera radiowego Zdzisława Nardellego i krytyka Alfreda Łaszowskiego.

Ówczesny Przyboś był niski, drobny, raczej małomówny, sztywny w obejściu i nieco zarozumiały. „Kiedy je zupę, podnosi łyżkę do ust takim gestem, jakby czynił zaszczyt zupie, że raczy ją konsumować” – opisał go przyjaciel, pisarz Jalu Kurek (1904-83).

We wrześniu 1927 roku pojawiła się w Cieszynie, w klasie, której wychowawcą był Przyboś, 16-letnia Marzena Skotnicówna. „Przeniesiona przez matkę zaniepokojoną jej coraz intensywniejszą działalnością taternicką czuła się tam wyobcowana, samotna” – napisała Anna Król. „Przyboś próbował zarazić Marzenę miłością do literatury” – dodała.

Skotnicówna potrafiła zwrócić na siebie uwagę mężczyzn. „Kapryśna fala włosów o kolorze starego złota. Marzące niebieskie oczy. Wydatnie zarysowany profil. Figura i ruchy tancerki ze szkoły Dalcroza” – opisał Zygmunt Leśnodorski (1903-57), nauczyciel, literat, krytyk i taternik („Wspomnienia i zapiski”, 1959). „Tańczyła jak elf” – dodał. W Cieszynie zaprzyjaźniła się z Marią Wardasówną, starszą o kilka lat uczennicą Gustawa Morcinka, pionierką lotnictwa kobiet, pisarką i feministką, która w latach 1928-30 szokowała Cieszyn, bo jeździła w spodniach na motocyklu. „To towarzyszka wspólnych wycieczek beskidzkich w czasach cieszyńskich mojej córki Marzeny” – przypomniała Maria Skotnicowa.

Przyboś nie pozostawał obojętny. „Pedagog, zakochany w 17-letniej prześlicznej uczennicy, dał Cieszynowi powód i temat do plotek. A dyrektora gimnazjum skłonił do interwencji niezmiernie dyskretnej i powściągliwej. A mimo to w odczuciu pisarza boleśnie upokarzającej. Głęboko tym oburzony, ani słowa na to mu nie odpowiedział i wysłuchał tych uwag przełożonego w milczeniu” – napisał Alfred Łaszowski (1914-97) we „Wspomnieniach, studiach, szkicach o Przybosiu” (1983).

Młodsza siostra Lida, mając 13 lat, dokonywała pionierskich przejść na najtrudniejszych szlakach w Tatrach. Jan Alfred Szczepański „Jaszcz” (1902-91), literat i krytyk, jeden z czołowych wówczas młodych wspinaczy, zostawił jej portret w książce „Przygody ze skałą, dziewczyną i śmiercią. Wspomnienia z Tatr” (1956). „Lida wcześnie poszła w góry z chłopcami, obojętna na uroki dancingów, niezręczna (choć świetnie zbudowana), kanciasta, dzika i milcząca, w salonikach zgubiona i uboczna, ale w przyrodzie bujna i pełna temperamentu” – napisał. „Lida zakosztowała wspinaczki. Weszła w krąg najświetniejszych zakopiańskich asów. Mistrz Bronisław Czech udzielał jej lekcji nart i liny” – przypomniał.

Związała się z Wiesławem Stanisławskim (1909-33), taternikiem, studentem szkoły handlowej, który słynął z brawurowych ataków na trudne ściany. „Lida była najpiękniejsza, a Wiesław najgodniejszy” – ocenił „Jaszcz”. W parze z Wiesławem Lida osiągnęła znaczące sukcesy we wspinaczce i w latach 1927-29 wyprzedziła w dokonaniach starszą siostrę. „Lida – nie przeczę – góruje nade mną” – żaliła się Marzena Skotnicówna „Jaszczowi”.

9 października 1929 roku odbył się pogrzeb sióstr na nowym cmentarzu w Zakopanem. Gazety uznały go za „wielką manifestację uczuć matki” – wkrótce zresztą panią Skotnicową zaczęto nazywać „tatrzańską Niobe”. Inny komentarz do jej przeżyć stanowi rysunek Witkacego, stałego mieszkańca Zakopanego. Praca powstała 4 maja 1937 roku – osiem lat po wydarzeniach; obecnie jest w zasobach Muzeum Tatrzańskiego, zatytułowana „Lida i Marzena przed wycieczką”, a przedstawia popiersia trzech kulturystek, oplątane liną, na tle górskiej panoramy – jakby sportretowane w momencie upadku, z oczami, w których zakrzepła świadomość nieuniknionego dramatu. Dominuje Lida, która mocarną dłonią usiłuje chwycić powietrze. Jedna z postaci została przez autora podpisana „matka”.

„Niestety, nie znamy okoliczności powstania tego szkicu” – powiedziała PAP Anna Wende-Surmiak. „Ale sprawa sióstr Skotnicówien odbiła się szerokim echem i wciąż jest pamiętana. To były miejscowe dziewczyny, bardzo dobre taterniczki, zaprzyjaźnione z wieloma osobami i ogólnie znane” – podkreśliła.

W swej książce Maria Skotnicowa nazwała starszą córkę „Marzeniem Tatr”, młodszą – „Uśmiechem skał”.

Paweł Tomczyk, Iwona L. Konieczna

Źródło: Logo PAP

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama