Wiem, że Pan Bóg mnie kocha. Przyjmę wszystko, co dla mnie przygotował

Nicola Perin zmarł 24 grudnia 2015 roku w wieku 17 lat. W przygotowaniu jest jego proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. „Każdego dnia odczuwamy jego obecność” – mówią Adriana Vanzan i Roberto Perin, rodzice kandydata na ołtarze.

Piotr Dziubak (KAI): Aleksander Manzoni, wieszcz włoskiej literatury, mówił: „Nikt nie jest świętym dla swojego sługi”. Wy widzieliście jak Nicola dorastał. Jak to wyglądało?

Adriana Vanzan: Te słowa Manzoniego przywołują myśli, że gospodarz niedobrze traktował swojego sługę (śmiech)... Jak mój pan jest zły – mówił sługa – daje tylko rozkazy. Nie wie co to delikatność, grzeczność. I tak to trochę jest w relacji dziecko – rodzice. Oni też dają tylko polecenia: bądź grzeczny, ucz się, zachowuj się itd.

Nicola był dzieckiem jak wszystkie inne. Zachowywał się jak wszystkie dzieci. Jak każde dziecko, stosownie do wieku, wyrażał swoje zdanie. Ale muszę tu nadmienić, chociaż ktoś mógłby odebrać to jako sprzeczność, nigdy nie sprawił nam przykrości. W nauce szło mu bardzo dobrze. Był gospodarzem klasy. Umiał i musiał się zorganizować. Trenował rugby, które bardzo kochał. Inną jego pasją było wędkarstwo. Już jak był w średniej szkole pytałam go: Nicola dasz radę? Mamo, nic się nie denerwuj, dam sobie radę. I muszę powiedzieć, że zawsze był gotów pomagać kolegom, jeśli byłaby taka potrzeba. Może czasami jego dojrzałość, jego rozumowanie ponad swój wiek wręcz niepokoiło mnie. Miał wielką wrażliwość wobec osób potrzebujących pomocy. Pamiętam jak wróciłam po operacji kręgosłupa do domu. Wręczył mi medalik mówiąc: „Mamo trzymaj zawsze blisko siebie ten medalik z Matką Bożą, Ona zawsze ci pomoże”. Miał wtedy siedem lat.

Szacunek do natury, do środowiska. Kiedy gdzieś jechali z tatą i widział, że ktoś łowi ryby nielegalnie, że kłusuje, radził: tato dzwońmy po straż leśną. I tak to się kończyło, jeśli widział, że coś było nielegalnego. Muszę powiedzieć, że często zachowywał się zupełnie inaczej, niż powinno dziecko w jego wieku.

Czy to wprawiało was w niepokój?

Adriana Vanzan: Ja byłam tym bardzo zaniepokojona.

Koledzy z dzieciństwa opowiadają, że był bardzo sympatycznym, wrażliwym chłopakiem, że wychodził z nimi, że razem w różny sposób spędzali wolny czas, był normalny.

Adriana Vanzan: O świętych, ja to mówię w cudzysłowie, tak się mówi, że to są osoby normalne, ale pozwalają się przeniknąć miłością Bożą.

Ale chyba potrzeba do tego i specjalnej atmosfery w domu?

Adriana Vanzan: My zawsze staraliśmy się uczestniczyć we Mszy świętej razem, albo z tatą, albo z mamą. Jak mąż odprowadzał go jeszcze do podstawówki to po drodze wstępowali do kościoła, żeby mógł pozdrowić Matkę Bożą, czasami żeby zapalić świeczkę przed ołtarzem. To samo robił też dziadek jeśli odprowadzał Nicolę do szkoły. Chodził na katechezę. Nawet jeśli miał bardzo dużo zajęć sportowych, to zawsze uczestniczył w niedzielnej Mszy św. albo w sobotę wieczorem. Nigdy nie chodził na Mszę św. tylko dlatego, że trzeba. To wypływało z jego serca, bo to było spotkanie z Panem.

Wasz dom był pełen kolegów Nicoli. Wszyscy oni dzisiaj opowiadają, że bardzo różnił się od innych przede wszystkim serdecznością i dobrocią. Jeśli ktoś miał jakiś problem przychodził do niego…

Adriana Vanzan: Zapraszał wszystkich. Jak było ciepło, dom był zawsze pełen. W niedzielę po południu mąż przygotowywał im pizzę albo jakiś inny podwieczorek. Bardzo ważne było dla Nicoli przebywanie razem z przyjaciółmi. Tu nawet odrabiali razem lekcje. Czasami z kolegami szedł do dziadków.

Pewnego dnia tata Roberto zabrał małego Nicolę na treningi rugby, sportu, który w waszym regionie Veneto jest popularniejszy niż piłka nożna. Syn wygląda zza nóg taty i patrzy na trenera…

Roberto Perin: Tak naprawdę to pierwsze spotkanie z tym sportem i z tym trenerem Nicola miał już w przedszkolu. Ale przygoda z rugby zaczęła się później. Bardzo pokochał ten sport.

Kto zdecydował, że to będzie rugby? Tata?

Roberto Perin: Nicola był jeszcze bardzo mały, kiedy go zabrałem na mecz. Tak mu się spodobała piłka do ruby, że przy niej pozostał.

Nie baliście się o niego? To bardzo kontaktowa dyscyplina, łatwo o kontuzję? Ale też sport dla facetów.

Roberto Perin: To bezpieczny sport.

Tata zawsze przychodził na treningi, na mecze?

Roberto Perin: Tak, byłem obecny.

I wreszcie kilka lat później tata na widowni patrząc na syna przestraszył się jakby jego odwagą. Koledzy z drużyny opowiadają o tym, jak Nicola przebiega przez połowę boiska, na ostatnich metrach, żeby nikt go nie zablokował, robi coś w rodzaju rzutu na delfina i zdobywa punkt. I słychać głos z trybun: „Nie rób tak!”.

Roberto Perin: Uprawiając ten sport, każdy ma ubezpieczenie. Kiedy ktoś z nich zrobiłby sobie coś, ubezpieczenie sprawdza, czy to nie była jakaś brawura zawodnika. Oni byli bardzo młodzi, mieli po kilkanaście lat i taki rzut do przodu, żeby wylądować za linią boiska i zdobyć punkt mógł się źle skończyć. Widziałem, że Nicola wręcz szybował w powietrzu i zrobił przyłożenie.

Miał chyba lwie serce i zawsze to było widać w czasie gry. To właśnie on kierował grą drużyny przesuwając wszystkich do przodu albo do tyłu.

Roberto Perin: Dodawał odwagi kolegom z drużyny, on kierował tym jak piłka ma wyjść z młyna. Był łącznikiem młyna, takim mózgiem drużyny.

A kiedy wracał po meczu z siniakami, co na to mama?

Adriana Vanzan: Na szczęście nie było dużo takich sytuacji. Jeśli już to miałam mnóstwo piachu w koszu z praniem. Nicola chętnie się rzucał na ziemię w czasie gry. Jak tylko zaczynał padać deszcz ich boisko stawało się od razu bajorem. Myślę, że to naturalne środowisko rugbisty. A nie jest łatwo wstać jak się jest pełnym błota. Wtedy też widać, czy lubisz albo nie lubisz taki rodzaj sportu. A on zawsze kochał rugby.

Roberto Perin: Na pozycji, na której grał rzadko zdarzało się, żeby ktoś go zahaczył. Koledzy z drużyny go zabezpieczali. Był albo łącznikiem młyna albo łącznikiem ataku. Zawsze otaczali go więksi koledzy.

Co się działo jeśli jego drużyna przegrywała? Poddawał się?

Roberto Perin: Zdarzało się, że przegrywali dwudziestoma punktami. Nie poddawał się tylko głośno zagrzewał kolegów do walki. Krzyczał: „Naprzód! Damy radę zrobić przyłożenie! Trzeba zdobyć punkt”.

Adriana Vanzan: Wychodziła z niego odpowiedzialność. Jeden z kolegów z drużyny złapał kontuzję. Chyba uszkodził kość udową. Syn był kapitanem drużyny. W niedzielne popołudnie szukaliśmy w szpitalu jego kolegi, bo Nicola chciał być pewien, że lekarze dobrze się nim zaopiekowali i że nic mu nie grozi. Czuł się odpowiedzialny za swoich kolegów z drużyny.

Czy zwierzał się wam, że koledzy z drużyny mogliby bardziej się angażować w grę, w treningi?

Adriana Vanzan: O tym zawsze rozmawiał ze swoim tatą. Do mnie mówił: „Mamo ty tylko trochę rozumiesz rugby”.

Roberto Perin: Tak, zwierzał mi się. Starałem się mu wytłumaczyć, że nie wszyscy mają talent do gry. Nie wszyscy też tak mocno się w nią angażują. Do pewnego wieku gra chłopców nie jest stabilna, jest dużo wzlotów i upadków. Niestety, w wieku kiedy mógł mieć już satysfakcję z gry, Nicola się rozchorował.

Jego trenerzy mówią, że przychodził jako pierwszy na treningi i wychodził jako ostatni.

Adriana Vanzan: I jako ostatni wracał do domu.

Roberto Perin: Musiał pójść do szatni i ich popędzać, że trzeba wracać do domu. Ja zawsze odwoziłem go i kolegów na trening i zabierałem z powrotem. Byłem swego rodzaju taksówkarzem. Często mówiłem: „Czekam trzy minuty, inaczej wracacie pieszo do domu”. A oni cały czas rozmawiali o meczu, o taktyce.

Czy w jakiś sposób zauważaliście jego momenty modlitwy, szukanie na nią przestrzeni i czasu?

Roberto Perin: Nic takiego nie zauważaliśmy. Modlił się w swoim zaciszu. Nie pokazywał tego, że się modli.

Adriana Vanzan: Jeśli już coś na ten temat mówił to tylko: „Idę do pokoju odmówić moje modlitwy” i zamykał drzwi. Mówił nam tylko: „Chcę być sam”. Później niektóre rzeczy odkryliśmy w jego zeszytach do religii, w jaki sposób pisał o swoich wyborach. Nauczyciel zapytał: wymień trzy spośród 40 wskazanych rzeczy, które chciałbyś zabrać w podróż. Jako pierwszą Nicola zaznaczył Ewangelię, manierkę, a jako trzecią opcję wybrał zdjęcie drogiej mu osoby. Motywując te wybory napisał: „Ewangelię – bo to dla mnie punkt odniesienia, manierkę – żeby przeżyć a zdjęcie bliskiej osoby, żeby mieć towarzysza podróży”. Miał wtedy 11 lat.

Kiedy w gimnazjum był świadkiem, jak silniejsi znęcali się na słabszymi, bez cienia strachu stawał po stronie słabszych. Starał się rozwiązywać konflikty. Jedna jego koleżanek z gimnazjum powiedziała mi już po jego śmierci, że najlepiej czuła się w jego towarzystwie, ponieważ inni ciągle stroili sobie z niej żarty, a on nie. Widzieliśmy, że jest wrażliwy, że jego odpowiedzi są bardzo dojrzałe, może nawet za bardzo, jak na jego wiek. Dopiero później zrozumiałam wiele rzeczy.

Z opowieści innych osób, które go poznały?

Adriana Vanzan: Tak, ale też znaleźliśmy różne jego notatki, pamiętniki. My widzieliśmy go jako rodzice. Inne osoby patrzyły na niego zupełnie inaczej. Te opowieści są bardzo cenne.

Jak dowiedzieliście się o jego chorobie? Białaczka pokazała się nagle?

Adriana Vanzan: Bardzo łatwo zaczął się zaziębiać. Łatwo się męczył. To był czerwiec, było bardzo gorąco. Koniec szkoły i tym samym koniec treningów. Mówił: „Mamo bolą mnie nogi, plecy”. Lekarz rodzinny nic nie zauważył, ale polecił zrobić badania. Jak tylko wyniki były gotowe, zadzwonili do nas ze szpitala, była 12.35. Pamiętam to jak dziś. „Proszę jedźcie szybko na izbę przyjęć, wyniki badań krwi są złe” – powiedział lekarz. I jak z katapulty znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Po badaniu szpiku kostnego Nicola został przyjęty do szpitala w Padwie. Wchodzimy do pokoju a tam już było dwóch chłopców, obydwaj bez włosów. To było na hematologii pediatrycznej. „Mamo, dlaczego ci chłopcy nie mają włosów?” – pytał. Nie bardzo wiedziałam co mu odpowiedzieć. Zobaczyć swoje dziecko na takim oddziale to już nie jest łatwe. Jak mu to wytłumaczyć? Ja sama sobie nie umiałam odpowiedzieć.

Z jednej strony staraliście się odnaleźć w tej nowej sytuacji, ale Nicola też to robił na swój sposób?

Adriana Vanzan: Tak, chociaż jak przyszliśmy do niego na drugi dzień, to widzieliśmy jak się śmiał ze swoimi kolegami z pokoju. Cały czas żartował. Inni rodzice mówili mi, że tym podnosi morale ich dzieci. Uśmiechu mu nie brakowało, chociaż kontekst był wręcz tragiczny. Nawet w szpitalu wróciło rugby. Tata jednego z małych pacjentów grał w reprezentacji Włoch. Rugby było takim pocieszeniem dla Nicoli. Koledzy z drużyny odwiedzali go cały czas. Oni zawsze mówili, że można się mu zwierzyć z problemów, że można mu zawsze powierzyć swoje sprawy. A on o tym nikomu nic nie mówił.

Na zdjęciach wygląda na bardzo przystojnego chłopaka.

Roberto Perin: Nawet brał udział w pokazach mody, ubrany jak gracz rugby. Był już tydzień w szpitalu w Padwie. W Rovigo zorganizowano pokaz mody. Miał w tym wziąć udział. Wiem, że prosił ordynatora, czy pozwoli mu pojechać do domu. Dostał pozwolenie do niedzieli wieczorem.

Był typem wysportowanym, ruchliwym, tymczasem, z powodu chemioterapii, zaczął tracić włosy…

Adriana Vanzan: Po pierwszym przeszczepie szpiku udało mu się dość szybko wrócić do formy. Drugi przeszczep zniósł dużo gorzej. Ale cały czas próbował reagować, odzyskać siły. Szpital znalazł dawcę szpiku w Indiach. Przychodzi pielęgniarz i mówi: „Nicola niestety ten człowiek się wycofał, przykro mi”. „Nie ma sprawy. Kto wie, może jakby mi przeszczepili ten hinduski szpik, to bym się znalazł na okładkach gazet nad Gangesem?” – odparował Nicola ze śmiechem.

Któregoś dnia odwiedził go w szpitalu biskup Padwy.

Adriana Vanzan: Jedna z nauczycielek ze szpitala spotkała nowego biskupa w swojej dzielnicy. To ona opowiedziała nowemu biskupowi, który poznawał Padwę, o Nicoli, że to taki wyjątkowy chłopak. Biskup objął urząd w niedzielę a w środę przyszedł odwiedzić go w szpitalu. Poszedł prosto do jego pokoju, przedstawił się: „Ciao Nicola, jestem don Klaudio. Ostatnio zostałem tu biskupem”. „Wiem” – odpowiedział mu Nicola. Biskup chciał zostać z nim sam na sam. Trwało to ok. 40 minut. My byliśmy na korytarzu. Do sekretarza biskupa powiedziałam, że może inne dzieci, inni rodzice też chcieliby zamienić kilka słów z biskupem. Niech się pani nie martwi, powiedział mi, biskup tu jeszcze wróci. Dzisiaj przyszedł tylko do Nicoli. Żegnając się na korytarzu biskup powiedział do nauczycielki: „Miała pani rację, Nicola to rzeczywiście wyjątkowy chłopak”.

Później przenieśliście go do szpitala w Weronie?

Roberto Perin: To Nicola tak chciał. Wręcz naciskał, żeby go tam przenieść. Mówił mi: „Tato zabierz mnie stąd!”. Jeszcze udało mu się napisać list z podziękowaniem do lekarzy i całego personelu z oddziału hematologii.

Z Werony wróciliście do Rovigo?

Adriana Vanzan: 8 grudnia 2015 r. został przyjęty ostatni raz do szpitala. Od kilku dni czuł się coraz gorzej. Bardzo go bolała głowa. Lekarze uprzedzili nas, że tu już nie ma rozwiązania. On chyba to też zrozumiał. Codziennie jego stan zdrowia pogarszał się. Pytaliśmy, czy chce pojechać do szpitala do Padwy. „Mamusiu, zdecydujmy razem, jesteśmy rodziną” – powiedział mi. Lekarka powiedziała, że to bardzo dojrzały pacjent. Zorientował się, że sytuacja jest krytyczny i woli być blisko domu. Chciał wrócić do Rovigo. Do swojego kierownika duchowego powiedział tak: „Wiem, że Pan Bóg mnie kocha. Przyjmę wszystko co dla mnie przygotował”.

Powiedzieć coś takiego w tak dramatycznym i trudnym momencie dla młodego chłopaka, to wielkie świadectwo wiary.

Adriana Vanzan: Widziałam jego spokój i radość w oczach, kiedy odwiedził go o. Gianluigi. Nicola miał w tamtych dnia takie bardzo spokojne spojrzenie.

I nadszedł 24 grudnia.

Adriana Vanzan: Jeszcze dwa dni wcześniej, 22 grudnia, to był wtorek, Nicola poprosił tatę, żeby mu pomógł się przeżegnać. Bardzo go bolało ramię i już nie miał siły. Dostawał dużo zastrzyków z morfiny. To był jego ostatni gest. Kiedy ja, albo moja siostra podawałyśmy mu rękę, ściskał je. Wiedział co się dzieje. Wiedział to już dużo wcześniej. Po pierwszym przeszczepie powiedziałam mu, że ma zespół mielodysplastyczny. „Nie, mamo, mam coś dużo bardziej poważnego” – odparł. Zrozumiał na co choruje, zaakceptował to i ofiarował swoje cierpienie za Kościół, za rodziny, za młodzież. Nicola zmarł 24 grudnia, o godz. 11.

W dzień pogrzebu kościół był pełny. Przyszli koledzy z klubu, ze szkoły i chyba też wiele osób, które nie poznały go osobiście.

Roberto Perin: Na pogrzeb przyszło bardzo dużo ludzi. Bardzo dużo ludzi stało na ulicy bo się nie zmieścili się w kościele. Naprawdę było wiele osób, które nie znały Nicoli za życia.

W Niedzielę Wielkanocną słowa: „Święci nie umierają nigdy”, nabierają chyba nowego znaczenia?

Roberto Perin: My Nicoli przyrzekliśmy jedną rzecz: że nie popadniemy w rozpacz.

Adriana Vanzan: Chcemy przekazać młodzieży, że Nicola żyje. Każdego dnia odczuwamy jego obecność. Dowiadujemy się tego od innych osób: młodych i dorosłych. Powstały różne grupy modlitewne. Modlimy się dziękując Bogu za dar Nicoli. Nigdy nie przestaniemy dziękować Panu za niego. Inaczej chyba byśmy zdradzili jego wiarę. Życie syna było i jest cennym darem. Bardzo lubił dbać o siebie, ładnie się ubrać. Ale nie chodzi tu tylko o dbałość o zewnętrzne piękno, ale także i o piękno duchowe. To nie są jakieś rzeczy nieosiągalne. Świętość jest dla każdego. Jezus powiedział: „Ja jestem święty i wy bądźcie świętymi!”. Ważne, żeby nie być samemu. Tak jak w rugby, żeby iść do przodu, trzeba podawać piłkę do tyłu, bo chcesz, żeby inni byli z tobą. Pomożesz im, podając im piłkę. Przyłożenie zrobisz z innymi, całą drużyną a nie samemu.

Trzeba patrzeć do tyłu?

Adriana Vanzan: Dokładnie tak. Trzeba pomóc słabszym, tym z tyłu, żeby szli do przodu.

Patrząc na biografię Carla Acutisa i Nicoli uderza, że obydwaj nie chcieli stracić nawet chwili ze swojego życia.

Adriana Vanzan: Nie można tracić czasu, bo życie jest zbyt cenne. A nie wiesz, kiedy się skończy to ziemskie życie. Ważne, żeby poświęcać je dla innych.

« 1 »

reklama

reklama

reklama