W przestrzeni publicznej ciągle wracają argumenty o aborcji jako sposobie rozwiązania problemów rodzin znajdujących się w trudnej sytuacji finansowej. Tego typu rozumowanie nie wynika ze społecznej wrażliwości, ale raczej z pogardy bogatych wobec biednych.
Aborcja ze względów społecznych nie jest w Polsce dopuszczalna od 1993 r. Jednak tzw. „kompromis aborcyjny” nie jest w rzeczywistości żadnym kompromisem, ponieważ środowiska lewicowe nigdy nie zrezygnowały z usiłowań wprowadzenia jak najszerszego dostępu do aborcji.
Wielu z nas nie pamięta już, jak w 1996 r. to Sejm zdominowany przez lewicę (kierowaną wówczas przez Włodzimierza Cimoszewicza) uchwalił nowelizację ustawy o planowaniu rodziny, która dopuszczała aborcję z tzw. „przesłanek społecznych”, takich jak ciężkie warunki życiowe lub trudna sytuacja osobista. Dopiero Trybunał Konstytucyjny w maju 1997 r. uznał ten przepis za niezgodny z ówcześnie obowiązującą tzw. „Małą Konstytucją” (z 1992 r.). Środowiska lewicowe nigdy jednak nie dały za wygraną i ciągle powracają do starych, wyświechtanych argumentów, jakoby aborcja była jedynym rozwiązaniem problemów kobiet znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej.
Tak jest nie tylko w Polsce. Niedawno wyemitowana audycja w amerykańskim National Public Radio (NPR) dowodzi, że propagatorzy aborcji ciągle usiłują wmawiać kobietom, że ograniczenie powszechnego dostępu do przerywania ciąży będzie oznaczać narzucenie im trudów życia ponad ich możliwości. Podczas wieczornego programu informacyjnego „All Things Considered”, NPR wyemitowała sekcję zatytułowaną „Aborcyjne restrykcje mogą się zaostrzyć, gdy wiele osób już teraz ma trudności z dostępem do zabiegu”. Reporterka Katia Riddle ukazała losy Mary Ventura-Gonzales i jej partnera, mieszkających w Boise, Idaho, którzy udawali się na wizytę w sprawie aborcji. Para zdecydowała się na aborcję z powodów finansowych – ze względu na obawy, że nie będzie ich stać na kolejne dziecko. NPR wykorzystało tę historię, aby pokazać, jak trudno jest biednym rodzinom przerwać ciążę i o ile trudniej będzie, jeśli sąd obali wyrok w sprawie Roe przeciw Wade z 1973 r., na mocy którego aborcja została dopuszczona we wszystkich stanach USA.
Charakterystyczne dla tego rodzaju reportaży, „wyciskaczy łez”, jest to, w jak jednostronny sposób pokazują sytuację rodzin zmagających się z trudnościami finansowymi. Nie zauważają, że ich problemy są pochodną neoliberalnej ekonomii, która coraz bardziej pogłębia przepaść finansową między nieliczną grupą bogatych a całą resztą społeczeństwa. Równie ślepe są na to, że istnieją różne możliwości pomocy, które można by zaoferować rodzinom w trudnej sytuacji finansowej zamiast aborcji.
Opisując historię pary z Idaho, stacja przekazała, że Ventura-Gonzales i jej partner „są ze sobą, odkąd poznali się w schronisku dla bezdomnych w Waszyngtonie cztery lata temu. Wiele nocy spędzili śpiąc na ulicy”. Przenieśli się do Idaho po tym, jak Ventura-Gonzales po raz pierwszy zaszła w ciążę i urodziła ich syna, Axle’a, który obecnie ma dwa lata.
„Obecnie pracują w restauracjach, żyjąc z tygodnia na tydzień, mieszkając w motelach. Kolejne dziecko mogłoby przechylić szalę ich niepewnej równowagi. Ventura-Gonzales mówi, że ta ciąża jest zupełnie inna niż jej pierwsza” – wynika z relacji reporterki. Według niej kobieta spodziewająca się dziecka jest przerażona, zestresowana i nie widzi żadnych perspektyw.
Aby móc poddać się aborcji, Mary Ventura-Gonzales wraz z rodziną podróżowała do kliniki na przedmieściach Boise. Jak twierdzi NPR, cała wyprawa – samochód, hotel, paliwo, aborcja – kosztowała ponad 1200 dolarów, które zostały zapewnione przez Northwest Abortion Access Fund. Spoglądając na sprawę nawet wyłącznie ze strony finansowej wydaje się absurdem, że suma, która wystarczyłaby na utrzymanie rodziny (w skromnych warunkach) przez miesiąc, wydatkowana jest na uśmiercenie dziecka znajdującego się w łonie matki.
Dla osób mających jako takie pojęcie o ekonomii nie jest żadną tajemnicą, że koszty utrzymania w USA wzrosły w ciągu ostatnich lat do poziomu, który powoduje systematyczne ubożenie coraz szerszych grup społecznych. Dotyczy to zwłaszcza kosztów mieszkań – zarówno zakupu, jak i wynajmu. Powodów jest wiele, ale głównym jest traktowanie nieruchomości jako lokaty kapitału i przedmiotu spekulacji, a nie sposobu zaspokojenia potrzeb życiowych obywateli. Niewiele tymczasem robi się, aby ten problem rozwiązać. Zamiast tego w publicznym radiu proponuje się aborcję jako remedium na ubóstwo obywateli jednego z najbogatszych państw świata.
Mieszkanie w motelach nie jest na pewno sposobem na życie. Rodzina Mary Ventury-Gonzales potrzebuje wsparcia – czy to ze strony państwa, czy organizacji społecznych. Takie organizacje istnieją także w USA. Jedną z nich jest „Let Them Live”, która oferuje szerokie wsparcie finansowe dla kobiet rozważających aborcję, aby mogły odzyskać poczucie podmiotowości i wybrać ocalenie swojego dziecka.
Promowanie przez NPR aborcji jako rozwiązania problemu ciąży dla biednych par nie pomaga nikomu, kończy się śmiercią dziecka, nie poprawiając niczyjej sytuacji. Rzekoma wrażliwość społeczna reporterki jest w istocie skrywaną pogardą dla ludzi, którym w życiu powodzi się gorzej od niej samej. Zamiast prawdziwego rozwiązania ich problemów sugeruje: „zabijcie swoje dziecko, będzie wam łatwiej”. To, że tego typu sugestie mogą w ogóle pojawiać się w przestrzeni publicznej, pokazuje, że zachodnie społeczeństwa utraciły fundamentalną wrażliwość moralną, sprowadzając wszystko do rachunku ekonomicznych zysków i strat. Tego typu narracja jest fałszywa i trzeba ją obnażać przy każdej okazji. Bogaci, którzy proponują ubogim pozbycie się własnego dziecka, nie kierują się troską o poprawę ich losu, ale próbują utrwalać istniejące podziały społeczne, żerując na ludzkiej biedzie i nieszczęściu.