Europejska lewica jest przerażona wynikami wyborów we Włoszech i Szwecji. Pojawiają się stare oskarżenia względem konserwatyzmu, usiłujące przypiąć mu łatkę nietolerancji, braku wrażliwości społecznej czy wręcz faszyzmu.
Do czego doprowadziły rządy lewicowe i populistyczne w wielu krajach – widać gołym okiem. Wyzwolenie seksualne, które od lat wypisane jest na lewicowych sztandarach prowadzi ostatecznie do rozbicia życia rodzinnego i zapaści demograficznej. Zapaść ta z kolei oznacza klęskę lewicowych programów socjalnych, a także schyłek systemów emerytalnych opartych na solidarności kolejnych pokoleń. Próby zapełnienia luki demograficznej rzeszami przybyszów ze wschodu i południa okraszane hasłami o wielokulturowości wszędzie kończą się tak samo: olbrzymimi problemami społecznymi, ponieważ znaczna część imigrantów okazuje się niezdolna do integracji z zachodnimi społeczeństwami.
Nic dziwnego, że wyborcy w kolejnych krajach mówią: dość. Szwecja, w przeszłości będąca społeczeństwem niezwykle scalonym i solidarnym, dziś doświadcza coraz większej przemocy gangów i rozszerzania się stref no-go, do których boi się zaglądać nawet policja. Nic dziwnego, że większość Szwedów zagłosowała za innym kursem politycznym. Na prawicy największą partią stali się Szwedzcy Demokraci, co oznacza zasadniczą zmianę – trudno w krajach skandynawskich znaleźć partię o bardziej prawicowym programie niż oni.
Podobna zmiana kursu ma miejsce we Włoszech. Fratelli d'Italia, Bracia Włoch, którzy wygrali wybory znajduje się również niewątpliwie po prawej stronie politycznego spektrum. Jej liderka, Giorgia Meloni, nie boi się mówić publicznie, że należy dać odpór lobby LGBT i ideologii „przebudzonych” (wokeizm).
Nawet w Holandii, uważanej za ostoję liberalizmu, kolejne pomysły lewicy nie budzą już entuzjazmu. Okazuje się, że nowa ustawa o transseksualistach ma znacznie więcej przeciwników niż wcześniej sądzono. Propozycja ma na celu usunięcie wymogu opinii biegłego dla legalnej zmiany płci i obniża również granicę wieku dla tej procedury. Kampania przeciwko projektowi doprowadziła nawet do niespodziewanego sojuszu między konserwatystami a feministkami. Te ostatnie dostrzegły, że kobiety mogą czuć się zagrożone, gdy każdy mężczyzna może zgodnie z prawem podawać się za kobietę. Negowanie biologicznych podstaw płciowości zderza się ze zdrowym rozsądkiem i jest sprzeczne z wiedzą naukową.
Na lewicy podnoszą się głosy przerażenia. Jak to, postęp miałby zostać zahamowany? Pojawiają się stare oskarżenia, które można streścić krótko: kto nie jest wystarczająco lewicowy, ten jest nietolerancyjny, jest homofobem, mizoginem, wyznawcą patriarchalizmu i autorytaryzmu czy po prostu – faszystą. Szczególnie łatwo tę ostatnią łatkę przypiąć do Meloni, która w młodości należała do organizacji mającej powiązania z Mussolinim. Czy jednak zbieżność punktów widzenia w pewnych sprawach z automatu musi oznaczać gloryfikację faszyzmu? A może jest to po prostu powrót do zdrowego rozsądku w obliczu lewicowych utopii?
Amerykański filozof Jason Stanley wyliczając „dziesięć filarów faszyzmu” wydaje się nie dostrzegać, że przynajmniej niektóre z nich są nie tyle filarami skrajnie prawicowej i autorytarnej ideologii, co elementami zdroworozsądkowego myślenia lub trzeźwą analizą rzeczywistości. Na przykład teza, że chwalebna przeszłość danej społeczności jest zagrożona przez „obcych”. Oczywiście – może to być przejaw zwyczajnej ksenofobii, ale może też być słuszne przekonanie, oparte na historii własnego narodu, który ucierpiał w zderzeniu z zaborczymi sąsiadami. Podobnie rzecz się ma z twierdzeniem, że „my” bronimy wartości rodzinnych, „oni” zaś – promują dewiacje. Jeśli to faktycznie miałby być filar faszyzmu, to automatycznie wszyscy obrońcy rodziny wrzucani są do jednego worka razem z brunatnymi koszulami.
Faszyści, jak mówi Jason Stanley, są prawie zawsze antyintelektualni. Ekspertyza, analiza faktów nie ma dla nich żadnej wartości. Wobec tego niemożliwa jest racjonalna debata z nimi. Cóż w takim razie powiedzieć o ideologii gender, ignorującej podstawowe fakty biologiczne, uważającej płeć za wyłącznie społeczny konstrukt? Albo o propagatorach „wokeizmu”, doszukujących się wszędzie ucisku, do tego stopnia, że zamiast pomagać niepełnosprawnym czy otyłym przezwyciężyć ich problemy, uznają samo pojęcie niepełnosprawności i otyłości za narzędzie ucisku. A skoro tak, to nie trzeba nic robić, aby pomóc niepełnosprawnym, otyłym czy cierpiącym na zaburzenia psychiczne – wystarczy im tylko powiedzieć, że mają zaakceptować swój stan jako swoją tożsamość i wtedy będą szczęśliwi. Ewentualnie mogą zmienić płeć – i wtedy już na pewno wszelkie problemy zostaną rozwiązane. Kto tu jest antyintelektualny i komu należałoby przypisać faszystowskie sympatie?
Zamiast doszukiwać się wszędzie faszyzmu, walczyć ze skrajnie prawicowymi czy lewicowymi ideologiami, być może wypada po prostu powrócić do ludzkiej racjonalności, do zdrowego rozsądku wspartego wiedzą naukową. To właśnie sugeruje brytyjski filozof Stephen Toulmin w książce „Return to Reason”.
Byłby to powrót do tego, co dawno sugerował brytyjski pisarz G.K. Chesterton. Już w wydanej w 1908 roku „Ortodoksji” wskazywał bardzo mocne przykłady, do czego może doprowadzić walka ze zdrowym rozsądkiem i podążanie za modnymi ideologiami. Prędzej czy później trzeba będzie wyciągnąć miecze w obronie tego, co wydaje się oczywiste: „Rozpalone zostaną ognie, by zaświadczyć, że dwa i dwa to cztery. Miecze zostaną wyciągnięte, aby udowodnić, że liście są zielone w lecie”.
Tym właśnie cytatem posłużyła się Giorgia Meloni w swoim przemówieniu po zwycięstwie we włoskich wyborach. Pozostaje pytanie, czy kierowana przez nią partia zdoła się oprzeć ideologicznym naciskom z lewej czy też prawej strony i faktycznie pójść drogą rozsądku? Czy poradzi sobie z olbrzymimi problemami społecznymi i gospodarczymi, które otrzymała w spadku po poprzednich rządach? Przyszłość pokaże. Ale z pewnością apel do zdrowego rozsądku i trzeźwego myślenia jest tym, czego Europa potrzebuje w tych trudnych czasach.