Ormianie zamieszkiwali teren Górskiego Karabachu od tysięcy lat. Pod koniec września Azerbejdżan zaatakował i zniszczył tę chrześcijańską enklawę, powodując exodus jej mieszkańców. Tymczasem chrześcijanie na całym świecie milczą.
Joel Veldkamp z Christian Solidarity International, piszący na łamach First Things, nie może pojąć, jak to możliwe, że zajęcie przez Azerów terytorium Górskiego Karabachu spotkało się z niemal całkowitym brakiem reakcji na całym świecie, a w szczególności – w USA, gdzie zamieszkuje sporo osób pochodzenia ormiańskiego.
„19 września Azerbejdżan zaatakował. Atak wojskowy wypędził połowę ludności regionu z domów i zalał stołeczny szpital rannymi, dla których zabrakło środków medycznych. Odnotowano powszechne okrucieństwa, w tym najwyraźniej celowe zbombardowanie grupy uciekających dzieci. Pięć dni po rozpoczęciu ataku Ormianie z Karabachu przyjęli rosyjską ofertę ewakuacji swojej ludności do sąsiedniej Republiki Armenii. Za jednym zamachem jedna z najbardziej brutalnych dyktatur świata zniszczyła jedną z najstarszych społeczności chrześcijańskich na świecie. Mało tego, dyktatura ta otrzymuje amerykańską pomoc wojskową i jest uważana za «cenionego partnera» USA.”
Veldkamp pyta więc: „Jak konserwatywni chrześcijanie w Stanach Zjednoczonych – członkowie największej, najbardziej wolnej, najbogatszej i najbardziej wpływowej społeczności chrześcijańskiej na świecie – zareagowali na czystki etniczne swoich współwyznawców przez sojusznika USA? Niemal całkowitym milczeniem.”
Co najbardziej zadziwia, to że od lat dziewięćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych działa prężny i głośny ruch na rzecz prześladowanych chrześcijan za granicą. Już znacznie wcześniej Amerykanie potrafili reagować na tego rodzaju prześladowania: podczas ludobójstwa Ormian w latach 1915-1923 amerykańscy chrześcijanie zmobilizowali się, by pomóc ofiarom ludobójstwa, jak nigdy dotąd w historii. Zebrali sumę 100 milionów dolarów na pomoc humanitarną, pomagając około dwóm milionom uchodźców.
Obecnie jednak większość Amerykanów nie wie nawet, co oznacza słowo „Ormianin”. Skąd bierze się taka ignorancja, a być może także niechęć do zaznajomienia się z faktami? Veldkamp zwraca uwagę na jeden, szalenie istotny czynnik: wchłonięcie chrześcijańskiej energii organizacyjnej i politycznej w ruch na rzecz „międzynarodowej wolności religijnej”. W ciągu ostatnich trzech lat działacz wielokrotnie słyszał z ust chrześcijan, pracujących w organizacjach zajmujących się pomocą prześladowanym pytanie: „Ale czy tu naprawdę chodzi o wolność religijną?”
Dlaczego jest to problemem? Otóż od czasu zakończenia zimnej wojny, koalicja chrześcijańskich i żydowskich organizacji zdecydowała się ująć swą działalność w ramy dyskursu praw człowieka. W szczególności skupili się na jednym prawie człowieka: prawie do „wolności religijnej” zapisanym w artykule 18 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Czy nie jest to jednak zbyt wąskie ujęcie problemu? Czy każde prześladowanie religijne pasuje do tego „wzorca”? Jak zauważa Veldkamp „najgorszy przypadek antychrześcijańskich prześladowań w XX wieku, ludobójstwo Ormian, nie pasuje do kategorii «wolności religijnej». Architekci ludobójstwa nie próbowali przecież powstrzymać Ormian przed oddawaniem czci Jezusowi, budowaniem kościołów czy czytaniem Biblii. Podobnie jak dziś w Azerbejdżanie, próbowali oni eksterminować ludność chrześcijańską, którą (...) zaczęli postrzegać jako zagrożenie dla swojej władzy”.
Trudno nieraz rozdzielić motywację polityczną, etniczną i religijną w przypadku prześladowań i czystek etnicznych. Czy to oznacza jednak, że należy milczeć, gdy chrześcijanie są mordowani i masowo wypędzani są ze swych ziem?
Błędny paradygmat, skupiony jedynie na prawie do wolności religijnej, sprawia, że organizacje i aktywiści tracą z pola widzenia jedne z najgorszych przypadków prześladowań chrześcijan. Ten paradygmat jest też przyjęty przez władze USA – Veldkamp zwraca tu uwagę na dokument z 1998 r. – „Ustawę o Międzynarodowej Wolności Religijnej”, w którym nie jest nawet użyte słowo „prześladowanie”, a jedynie „naruszenie wolności religijnej”.
Niestety – dla osiągnięcia doraźnych celów – chrześcijańscy działacze przeciwko prześladowaniom dostosowali się do preferencji rządu. Miało to swoją cenę. Instytucje utworzone przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników w celu promowania wolności religijnej zaczęły wpływać niezwykle mocno na to, jak chrześcijanie prowadzili swoje działania i na co zwracali uwagę. Dobitnym przykładem jest tu postawa wpływowego czasopisma Christianity Today, które po atakach na ormiańskich chrześcijan opublikowało tylko jeden artykuł. Co gorsza, zamiast skupić się na meritum problemu, artykuł ten był dyskusją z sześcioma „ekspertami od wolności religijnej” na temat tego, czy konkretnie chrześcijańskie poparcie dla Ormian byłoby właściwe.
Veldkamp stawia więc bardzo konkretny postulat: konieczne jest wyzwolenie się z tego błędnego, zbyt ograniczonego paradygmatu „międzynarodowej wolności religijnej” i ponowne odnalezienie biblijnego powołania do solidarności z całym ciałem Chrystusa. Jeśli tego nie uczynimy, chrześcijanie będą wycinani w pień lub wypędzani z kolejnych regionów: w pierwszej kolejności z Syuniku (to najbardziej wysunięta na południe prowincja Republiki Armenii, na którą chciwie spoglądają Turcja i Azerbejdżan), a następnie z innych miejsc w rejonie Kaukazu, Bliskiego Wschodu i Afryki, z Papui Zachodniej, Benue, Południowej Kaduny, Manipury i ze stanu Karen.
Jeśli ty, jako chrześcijanin nie słyszałeś o większości tych miejsc, to świadczy to tylko o jednym: głos naszych cierpiących braci odbija się o mur błędnego paradygmatu, który każe nam przymykać oczy na to, co dzieje się na całym świecie, jeśli tylko nie pasuje to do naszego zawężonego myślenia w kategoriach „wolności religijnej”.