Misja oblacka w Turkmenistanie pracuje już od ponad 25 lat

„Nasza wspólnota jest maleńka, choć mimo to naliczyliśmy gdzieś ok. 30 różnych narodowości. W ostatnim czasie najbardziej cieszymy się ludźmi, którzy przychodzą z językiem turkmeńskim” - mówi o katolickiej misji w Turkmenistanie o. Andrzej Madej OMI


„Przybyliśmy z dwiema walizeczkami, nie znając zbyt dobrze języka, nikogo z ludzi. Zapraszaliśmy spotkane osoby do naszej małej kapliczki, czytaliśmy wraz z nimi Ewangelię – tak rodziła się nasza katolicka wspólnota” – wspomina początki misji Kościoła w Turkmenistanie o. Andrzej Madej OMI. Misjonarz oblat Maryi Niepokalanej przyjechał tam na stałe z jednym współbratem już ponad 25 lat temu – w październiku 1997 r. Po obchodzeniu niejako swoich „srebrnych godów” ciągle sieją tam ziarno słowa.

Jak wskazuje w wywiadzie dla Radia Watykańskiego zakonnik, przede wszystkim członków misji przepełnia wdzięczność – wobec Boga, ostatnich trzech papieży, Jana Pawła II, Benedykta XVI oraz Franciszka, ich nuncjuszy, władz zakonnych, pomagających na różne sposoby współbraci, modlących się za pomyślność całego przedsięwzięcia, zwłaszcza tutaj wobec sióstr karmelitanek z Kodnia. Całe to wsparcie pozwoliło się zakotwiczyć niewielkiemu Kościołowi jako znakowi obecności Chrystusa wśród mieszkającej w Turkmenistanie większości muzułmańskiej – podkreśla o. Madej.

„Nasza wspólnota jest maleńka, choć mimo to naliczyliśmy gdzieś ok. 30 różnych narodowości. Narodzeni w Turkmenistanie, ale mówiący po rosyjsku – najwięcej mamy tych. Jednak już w ostatnim czasie najbardziej cieszymy się ludźmi, którzy przychodzą z językiem turkmeńskim. Oni bardzo często przyjechali do stolicy z różnych wioseczek i nie znają ani jednego słowa po rosyjsku. Dlatego dla nas jest ogromne przynaglenie, żeby mówić i głosić im Ewangelię w języku turkmeńskim – wskazuje Radiu Watykańskiemu misjonarz. – Także mamy w większości po kilka osób z różnych narodów. Znaczną część stanowią też kobiety. Nie rozumiem tego, jak do tego dochodzi, że meczety są wypełniane przez mężczyzn, a u nas tak bardzo trudno zobaczyć mężczyznę, żeby przyszedł do naszej kaplicy, zobaczyć całą rodzinę. Nie mamy ani jednej rodziny w pełni katolickiej, nie mamy. To jeszcze chyba przed tym długa droga.“

Kapłan zauważa, iż ludzie przychodzą czasem do misji, ponieważ przyśnił im się Jezus Chrystus i potem oczekują od misjonarzy jak najlepszego świadectwa prawdziwie chrześcijańskiego życia. Tym bardziej trzeba się również zaangażować oraz dostosować do miejscowej sytuacji językowej, gdzie uczony w czasach Związku Radzieckiego rosyjski traci na znaczeniu. Na szczęście już istnieje Pismo Święte po turkmeńsku przełożone przez biblistów z języków oryginalnych. Ale na tym polu przed misją jest jeszcze mnóstwo pracy – mówi duchowny.

„W te dni przywiozłem już pierwszy szkic przełożonego na język turkmeński Mszału Rzymskiego. Oczywiście przed nami jeszcze długa droga, to jest proces, ale już istnieje nadzieja, że doczekamy się momentu, w którym przyjadę kiedyś po błogosławieństwo w Watykanie dla przekładu Mszału Rzymskiego, i że będziemy mogli wtedy już odprawiać Mszę świętą po turkmeńsku. Tymczasem czytamy niektóre czytania podczas Eucharystii [w owym języku] – zaznacza o. Madej. – Każdy nowy, kto do nas przyjedzie, proszę [o to] Ojca Prowincjała, żeby był ten nowy misjonarz w Turkmenistanie uczył się, i to bardzo solidnie, języka turkmeńskiego. Ponieważ [inaczej] stracimy szansę, stracimy pokolenie ludzi, do których w języku rosyjskim już nie dotrzemy, tylko po turkmeńsku.“

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama