Konflikt izraelsko-palestyński: czy chrześcijanie mogą patrzeć obojętnie na to, co dzieje się w Strefie Gazy?

Obok wojny na Ukrainie konflikt w Strefie Gazy jest tym, co wzbudza skrajnie przeciwne opinie i potencjalnie jest zarzewiem kolejnych konfliktów i wojen. Wśród chrześcijan możemy spotkać postawy pro-izraelskie, pro-palestyńskie, symetrystyczne, a także naiwny pacyfizm. Jak się w tym wszystkim rozeznać?

Ciekawe spojrzenie na tę kwestię prezentuje publicysta holenderskiego portalu CNE, Evert van Vlastuin. Zauważa on, że choć od kiedy tylko pamięta, istniała spora polaryzacja poglądów politycznych, jednak jej nasilenie w obecnym czasie jest tak duże, że niemożliwa jest wręcz rzeczowa debata na jakikolwiek temat, a każde zagadnienie wzbudza skrajne emocje.

Jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku środowisko chrześcijańskie, w którym dorastał publicysta umiało jakoś obronić się przed silną polaryzacją. Mając świadomość, że „nasze obywatelstwo powinno być w niebie”, chrześcijańscy liderzy nie brali udziału we wszystkich debatach, a jeśli już – starali się tonować nastroje i szukać głębszych przyczyn rozmaitych problemów. Podczas nauki w szkole średniej słyszał od nauczycieli zalecenia, aby nie brać udziału w demonstracjach – według nich nie pasowało to do chrześcijańskiego stylu życia.

Teraz wszystko się zmieniło. Pod pewnymi względami ma to sens: trudno milczeć, gdy zagrożone są fundamenty życia społecznego i sprawiedliwości, na przykład w kwestiach obrony życia. Trzeba jednak mieć świadomość tego, że w konsekwencji również chrześcijanie stali się niezwykle podatni na polaryzację. Uczestnicząc w debatach publicznych, przestają być siłą wiążącą w podzielonym społeczeństwie, a stają się jedną ze stron sporu.

W ostatnich miesiącach szczególnie mocno widać to w odniesieniu do konfliktu izraelsko-palestyńskiego, który nabrał niezwykle dramatycznego charakteru po 7 października, kiedy to Hamas zaatakował Izrael ze Strefy Gazy, a Izrael w odwecie rozpoczął akcję systematycznego niszczenia całych dzielnic tej strefy.

Jak reagują na to chrześcijanie? Najczęściej spotykamy się z dwiema postawami: z jednej strony mamy do czynienia z chrześcijanami (zwłaszcza protestantami, ale nie tylko), którzy bardzo silnie identyfikują się z państwem Izrael, wskazując, że jest to naród wybrany, mający nadal istotne znaczenie w Bożym planie zbawienia (powołując się m.in. na 11. rozdział Listu do Rzymian). Z drugiej natomiast strony jest całkiem sporo chrześcijan, którzy postrzegają Palestyńczyków jako ofiary ucisku, doświadczające przemocy ze strony żydowskich osadników i całego państwa izraelskiego. Uważają oni, że Biblia nakazuje chronić słabych przed ciemiężcami, dlatego też należy stanowczo stawać po stronie Palestyńczyków.

Oprócz tych dwóch skrajnych postaw pojawia się też wśród chrześcijan całe spektrum innych: od mniej lub bardziej naiwnego pacyfizmu (uważającego, że rozbrojenie jest lekiem na wszelkie etniczne i geopolityczne antagonizmy), poprzez symetryzm (głoszący, że obydwie strony są tak samo winne), aż do zdystansowania się od konfliktu, czy wręcz – zobojętnienia na niego.

Pytania, które należałoby zadać w tej sytuacji, są naprawdę trudne, silna polaryzacja sprawia jednak, że zamiast próbować na nie odpowiedzieć, bombardujemy się raczej argumentami, usiłując odebrać oponentom wszelkie prawo do odmiennego spojrzenia na rzeczywistość.

Pierwszym z tych pytań jest to, czy nowożytne państwo Izrael, powstałe po 1948 roku, jest kontynuacją starotestamentowego Izraela – w sensie teologicznym i politycznym? Niektórzy ewangelicy sądzą, że tak właśnie jest. Usiłują rysować prostą linię od króla Dawida do współczesnego Knesetu. W ten sposób całe terytorium opisane w księgach biblijnych jako wyznaczone poszczególnym pokoleniom starożytnego Izraela ma dziś przynależeć współczesnemu Izraelowi. Biblia tak mówi, koniec dyskusji. Czy jednak na pewno? Gdzież dziś jest owe 12 pokoleń Izraela? Czy dla Arabów, Ormian, maronitów, melchitów, katolików, a może także i samych protestantów nie ma być miejsca na terenach starotestamentalnego Izraela?

Drugie pytanie jest mocno związane z pierwszym: czy wszyscy sąsiedzi Izraela mają być postrzegani jako „wrogowie ludu Bożego”? Czy współczesny Liban, Jordania, Syria lub Egipt są tym samym, co Amoryci, Filistyni, Asyria, Babilon lub Egipt starożytny? Owszem, we wszystkich tych krajach islam jest siłą dominującą, jednak sytuacja religijna i polityczna w każdym z nich jest inna, a nie wszyscy muzułmanie cechują się taką wrogością wobec Żydów jak populacja Palestyńczyków zamieszkująca terytorium biblijnego Izraela. Warto dodać – w większości są to ludzie niemajętni, często słabo wykształceni, a sąsiednie państwa arabskie wcale nie palą się do poprawy ich statusu czy przyjęcia ich na swoje terytorium. Chodzi tu więc o coś więcej, niż tylko konflikt Żydzi – muzułmanie, ale o całą skomplikowaną bliskowschodnią układankę religijno-etniczno-społeczną. W istocie, głównym antagonistą Izraela nie są obecnie sąsiadujące z nim kraje arabskie, ale Iran, który hojnie wspiera zarówno Hamas, jak i libański Hezbollach czy jemeńskie bojówki Huti, dostarczając im zarówno broń, jak i środki finansowe umożliwiające antyizraelską działalność.

Kolejnym pytaniem, które strach wręcz dziś zadać, aby nie być oskarżonym o brak poprawności politycznej, jest to jak się ma doświadczenie Holokaustu przez Żydów do ich bezwzględności wobec Arabów, ocierającej się o ludobójstwo. To, co się obecnie dzieje w Strefie Gazy, nie jest po prostu operacją wojskową zwróconą przeciw oddziałom zbrojnym, ale planowym niszczeniem całego obszaru, tak aby uczynić go niemożliwym do zamieszkania, przy olbrzymiej liczbie ofiar wśród ludności cywilnej.

Pytań jest znacznie więcej. Niestety wśród Żydów, wśród Arabów, a także wśród chrześcijan różnych wyzwań niewiele jest oznak gotowości do rzeczowego podjęcia trudnych kwestii. Zamiast tego pojawiają się tak kuriozalne inicjatywy, jak ta pochodząca od Mossa Nthli, sekretarza generalnego Ewangelicznego Zrzeszenia Afryki Południowej. Uznał on za stosowne dołączenie się do oficjalnego zarzutu ludobójstwa dokonywanego przez Izrael, skierowanego przez władze RPA do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Według Nthli polityka Izraela wobec Palestyńczyków jest porównywalna z apartheidem w Afryce Południowej. „Chrześcijański syjonizm, który usprawiedliwia okupację całej ziemi między Jordanem a Morzem Śródziemnym, jest niczym innym jak kolonializmem. Większość ewangelików w RPA powstrzymuje się od tego bezbożnego rasizmu”, twierdzi protestancki lider. Wtóruje mu inny Południowoafrykańczyk, sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów, dr Jerry Pillay.

Tego rodzaju głosy dają się słyszeć nie tylko w bardziej „egzotycznych” krajach, ale także w Europie. W 2021 r. w Kościele Szwecji odbyła się wielka debata na temat tego, czy należy nazywać Izrael „państwem apartheidu”. Podobna debata miała miejsce w Światowej Radzie Kościołów w 2022 roku.

Kończąc swój felieton Evert van Vlastuin wskazuje na to, że chrześcijanie muszą być ludźmi prawdy – to jednak nie oznacza, że mamy bronić „swojej” prawdy, zamykając uszy na to, co mówią inni, ale raczej, że trzeba szukać prawdy obiektywnej, mozolnie dochodząc do faktów i wysłuchując wszystkich stron dyskusji. Koniec końców, chrześcijanie powinni być ludźmi pojednania (co nie znaczy: pojednania za wszelką cenę, wbrew prawdzie!). Holenderski publicysta sugeruje trzy konkretne kroki, które powinniśmy podjąć w kwestii Izraela i Palestyny:

  • Stawać po stronie słabych i uciskanych. Znajdziemy ich zarówno w Izraelu, jak i w Strefie Gazy. Kościoły powinny publicznie modlić się za bezbronnych ludzi po obu stronach granicy. Za zakładników i ich rodziny, za matki ze Strefy Gazy. Jednocześnie powinny zdystansować się od działań politycznych, takich jak oskarżenie Izraela o ludobójstwo przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, ponieważ jedynym skutkiem będzie tu zniszczenie reputacji państwa, które próbuje się bronić.
  • Uznać fakt, że współczesne państwo Izrael jest ziemskim domem dla wyjątkowego narodu. Niewiele narodów starożytnych przetrwało do dziś dnia, a Żydzi – owszem. Mają oni szczególne miejsce w Bożej historii i przyszłości (patrz Rzymian 11), ale to nie czyni ich ziemskiego domu świętszym od innych miejsc na ziemi. Państwo Izrael ma takie same prawa i obowiązki jak każde inne państwo na ziemi. Izraelskie prawa są takimi samymi prawami jak każde inne, a jego przywódcy są tak samo zwyczajni jak inni.
  • Przyjąć jako fakt to, że zarówno Żydzi, jak i Arabowie mieszkają na Bliskim Wschodzie i tam pozostaną. Żydzi nie wyjadą stamtąd, ponieważ przybyli do Izraela, aby znaleźć pokój i bezpieczeństwo. Nie wyjadą także Palestyńczycy, ponieważ ich przodkowie zamieszkiwali te tereny od niepamiętnych czasów. Tak czy inaczej, jedni i drudzy muszą więc zaakceptować siebie nawzajem jako sąsiadów. Być może nie umieją popatrzeć na siebie jako na braci czy przyjaciół. Niech więc przynajmniej będą sąsiadami i nauczą się żyć po sąsiedzku – a drogą do tego z pewnością nie są terrorystyczne zamachy ani niszczenie dom po domu, dzielnica po dzielnicy terenów zamieszkanych przez odmienną grupę etniczną.
« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama