Fragmenty książki "Mała Teresa najwierniejsza przyjaciółka"
Copyright © Wydawnictwo WAM 2003
Rozdział dwudziesty piąty
Teraz całą rodziną przechadzają się po pięknym ogrodzie, który otacza rodzinny dom Teresy. Stare drzewa, żywopłoty i krzewy zachęcają do zabawy w chowanego. Niebo jest błękitne, a słońce śmieje się do nich przez sękate konary drzew.
Anita biegnie w podskokach po żwirowej dróżce. Podniósłszy do góry oczy, widzi przed sobą piękny pomnik.
— Spójrz, Marcin, to Teresa ze swoim ojcem! — woła radośnie do brata.
— Tak, to ona! — przytakuje Marcin.
Anita z Marcinem przyglądają się z ciekawością wykutym z białego kamienia postaciom. Są one naturalnej wielkości. Teresa siedzi obok swojego ojca i spogląda na niego. Już na pierwszy rzut oka widać, że tych dwoje bardzo się lubi.
— Jej ojciec wygląda tak dobrodusznie — mówi Marcin. — Tereska mogła mu z pewnością wszystko powiedzieć, co jej leżało na sercu.
— Szkoda, że nie możemy posłuchać, z czego właśnie zwierza się swojemu ojcu — mówi z żalem Anita.
— Samej Teresy nie możemy już usłyszeć — wtrąca mama, która tymczasem do nich doszła — ale w swoich zapiskach opowiada nam o tym, co się tu wydarzyło.
— Co takiego? — pytają jednocześnie Marcin z Anitą, bardzo tego ciekawi.
— Teresa miała jedno ogromne pragnienie — opowiada mama. — Tak jak jej siostra Paulina była pewna, że Jezus wzywa ją do Karmelu. Ale jak powiedzieć to ojcu? Miała przecież dopiero czternaście lat. Trzy siostry odeszły już z domu, i tylko jeszcze Celina z Teresą zostały przy starym ojcu. A teraz i Teresa chciała go opuścić.
Było to w Zesłanie Ducha Świętego, czyli w tak zwane Zielone Świątki, 1887 roku, kiedy Teresa usiadła tu w ogrodzie obok swojego ojca. W tym właśnie miejscu zwierzyła mu się, że pragnie wstąpić do Karmelu. Ojciec zrozumiał swoją Tereskę. Choć oznaczało to dla niego gorzkie rozstanie z jego ukochaną królewną, nie chciał odwodzić jej od wybranej drogi. Wręcz przeciwnie, od tego dnia stał się jej najwierniejszym powiernikiem i sprzymierzeńcem w tej sprawie.
Ponieważ Teresa była jeszcze za młoda, aby wstąpić do Karmelu, potrzebowała na to zezwolenie biskupa. Niewiele myśląc, udała się więc do niego w towarzystwie ojca. Upięła przy tym wysoko swoje piękne loki, by doroślej wyglądać. Nim dotarli do biskupa, prowadzono ich przez wiele ogromnych pokoi. Wszędzie wisiały duże obrazy przedstawiające kościelnych dostojników. Teresa czuła się tam jak mała mrówka i pytała siebie w duchu, czy starczy jej odwagi, czy będzie w stanie wydobyć z siebie choć jedno słówko — taką miała tremę. Wreszcie Teresa znalazła się przed samym biskupem. Poproszono ją, aby zajęła miejsce w fotelu, w którym z powodzeniem zmieściłyby się cztery takie jak ona osóbki. Pomimo to nie straciła odwagi. Z zapałem i przekonaniem przedłożyła swoją prośbę, wyjaśniając przy tym biskupowi z ogromną swadą krasomówczą, dlaczego już teraz chce wstąpić do Karmelu.
Jednak Teresie nie udało się go przekonać, choć był wyraźnie bardzo wzruszony. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widział: dziecko, które nie mogło się doczekać, aby ofiarować się Panu Bogu. Biskup przytulił Teresę do swej piersi tak czule, jak jeszcze w życiu nie uczynił tego wobec nikogo. Na koniec powiedział: „Jeszcze nic straconego”, po czym odprowadził ją wraz z ojcem aż do ogrodu.
Teresa opuściła ze smutkiem biskupią rezydencję. Na szczęście był przy niej ojciec, który dodawał jej otuchy. Chciał wspólnie z nią dalej walczyć, a nawet gotów był pojechać z nią do papieża. Ale o tym później.
Anita i Marcin przyglądają się w zamyśleniu pięknym kamiennym figurom i czują się tak, jakby słyszeli samą Teresę cicho rozmawiającą ze swym ojcem.
opr. ab/ab