"Einstein" w traperach (rozdział III)

Fragmenty powieści dla nastolatek - "Zuzka na spadochronie"

"Einstein" w traperach (rozdział III)

Agnieszka Maria Stefańska

Zuzka na spadochronie

powieść dla nastolatek

ISBN: 978-83-7505-607-5

wyd.: WAM 2010



Rozdział 3

„Einstein” w traperach

W piątek lekcje zaczynały się o jedenastej. Zuzka wcisnęła do kieszeni swoje przedpotopowe oszczędności. Wesoło pogwizdując, zarzuciła na ramię torbę z książkami, ucałowała mamę i zatrzasnęła za sobą drzwi. W windzie upinała włosy.

Nie chcąc uronić ani minuty, z nadszybkością pomknęła na przystanek. Jakiś autobus zbierał się do odjazdu. Bez chwili namysłu wskoczyła do środka. Skasowała bilet, przelotnie spojrzała w zaciemnione okno i... przeraziła się. W szybie odbijał się chudy, krościaty potwór w niedopiętej bluzie i bezwładnie dyndającym za uchem kosmykiem włosów. Włosy niemal zawsze się buntowały właśnie wtedy, kiedy pragnęła jako tako wyglądać. Dawno uodporniły się na jej zabiegi fryzjerskie, rosły, jak chciały, niezależnie od jej złorzeczeń i wysiłków. Wpadła w czarną rozpacz, gdy uświadomiła sobie, że tym autobusem może jechać Marcin. Wyjęła z torby na chybił trafił podręcznik i szczelnie zasłoniła się wiedzą.

Raptem zdrętwiała z sercem w przełyku. „Czyżby zmienili trasę?” — w głowie zapalił jej się czerwony „alert”. Natychmiast zdała sobie sprawę, że wszyscy podróżni w tym autobusie znają jego numer. Prócz niej! Gdy kierowca skręcił w rogatki, wpadła w panikę. Jechała w stronę dokładnie przeciwną niż szkoła i sklep!

Serce jej łomotało, na czole zaperlił się pot. Bez tchu wyskoczyła na najbliższym przystanku. W biegu próbowała określić swoje położenie, wzywając na pomoc świętych męczenników. W międzyczasie przeklinała swoje roztargnienie.

Dopadła trolejbusu. Drzwi omal nie przycięły jej torby. Zasapana, grzebała w zaśmieconej kieszeni w poszukiwaniu biletu. Od razu stała się obiektem zainteresowania miejscowego babstwa, kokoszącego się na czterech siedzeniach. Uszczypliwe uwagi typu „ach, ta dzisiejsza młodzież” przelatywały Zuzce mimo uszu, ponieważ z determinacją postanowiła cieszyć się bliskim już zakupem.

Sklep! Nareszcie! To tu widziała ostatnio swoje wymarzone buciory. Żadne tam adidasy modne z atłasem w różu i błękicie, ale ordynarne, ciężkie, czarne „żołniery!”. Dwa miesiące na nie czekała. Śniła o nich po nocach.

Z niepokojem spojrzała na zegarek. Zostało jej tylko dwadzieścia minut. Potem zacznie się chemia. Właściwie można by sobie odpuścić sklep w tym momencie, bo taki zakup nie ucieknie, ale Zuzka natychmiast przepędziła te zdroworozsądkowe sugestie. Musi kupić tu i teraz! Nawet za cenę chemii.

— Poproszę czarne trapery, rozmiar 38. — Z trudem dopchała się do lady, zdziwiona, że tak wiele osób o tej porze chce zrobić sprawunki. „Pomór czy wojna?”. Sprzedawczyni zdawała się nie rozumieć.

— O tam! Tamte czarne! Tak, tutaj — wymachiwała rękami, dając upust swojej elokwencji. W końcu przyniesiono jej żądany towar. Bez wahania utopiła w nim nogę.

Jakaś staruszka, zapadnięta w sklepowy fotel, przyglądała się Zuzce ze współczuciem. Tymczasem ta biegała od ściany do ściany, chcąc jak najszybciej rozchodzić buciora.

— Dobry but, wygodny — nie wytrzymała życzliwa babcia. — Masz rację, dziecko, że nie kupujesz byle czego. Kozaki może i wyglądają lepiej, ale te ci dłużej posłużą.

Zuzka omal nie udusiła się ze śmiechu. Podziękowała kobiecinie za radę, wysupłała z kieszeni pieniądze i pognała z nabytkiem do szkoły.

Kiedy przekraczała próg liceum, zaświdrował jej w uszach dźwięk dzwonka. W szatni nie mogła sobie odmówić przyjemności przymierzenia nowych butów.

Liczyła, że chemik się spóźni — nie znajdzie w porę dziennika albo przydarzy mu się jakiś inny kataklizm. Błyskawicznie wygrzebała trapera z pudła. Wkrótce poczuła się jak greckie bożyszcze z opancerzoną jedną nogą.

Nagle sparaliżował ją strach. „Przecież teraz ma być klasówka!” — przypomniała sobie. „Nie wolno się spóźnić!” — myśli zatrzepotały jej w głowie niczym pochwycony w locie wróbel. Bujna wyobraźnia natychmiast podsunęła obraz tortur, które ją czekają za karę.

Nie namyślając się, porwała drugiego buciora, cisnęła puste pudło w kąt i przeskakując po dwa stopnie schodów na raz, co tchu popędziła na piętro. Nie obchodziło ją, że dyżurny coś za nią krzyczy. Pewnie jak zwykle chce zwrócić na siebie uwagę. Dopadła drzwi. Dziarsko szarpnęła klamkę.

Gwałtownie wtargnęła do klasy. Rozległ się rumor i huk. Nauczyciel ze zjeżonym groźnie wąsem poderwał się z krzesła. Trzydzieści dwie pary oczu niezwłocznie porzuciły sprawdziany i skierowały wzrok na przybyłą. A ta, pochyliwszy na znak przeprosin głowę, ze zgrozą dostrzegła swoją nogę. Obutą w topornego buciora. Drugi wisiał przewieszony na sznurówce przez ramię i dyndał niewinnie u boku.

Zanim Zuzka wybąkała niewyraźnie:

— Zapomniałam włożyć ciapa — spłonęła krwistym rumieńcem od czubka głowy po pięty.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama