Pokonać ocean

Kiedy miłość wymaga od nas tego, co niemożliwe

Pokonać ocean

Gina Holmes

Pokonać ocean

Kiedy miłość wymaga od nas tego, co niemożliwe

ISBN: 978-83-7797-107-9
wyd.: Edycja Świętego Pawła,
www.: www.edycja.pl

Kiedy Jenny Lucas wyjeżdżała z domu, samotna i z nowym życiem pod sercem, obiecała sobie, że nigdy tam nie wróci. Życie okazuje się jednak nieprzewidywalne i weryfikuje nawet najlepiej ułożone plany. Po sześciu latach nieobecności Jenny wraca do rodzinnego miasteczka w Północnej Karolinie, żeby zmierzyć się z upiorami przeszłości. Póki jeszcze może, chce mieć wpływ na to, kto będzie wychowywał jej małą córeczkę, gdy jej zabraknie – tata, z którym nie miała kontaktu od momentu, gdy się przeprowadziła, czy może ojciec Belli… który jeszcze nie wie o istnieniu małej.
To, co się wydarzy, zjednoczy rodzinę na nowo i pozwoli im odkryć miłość, która ocala, gdy wszystko inne już zawodzi.

Inspirująca i podnosząca na duchu opowieść, która przypomina nam, że warto żyć tak, jakby każdy dzień był tym ostatnim.
TESS GERRITSEN, autorka bestsellerów New York Timesa

Książka z serii ZŁOTA EDYCJA



fragment:

Nic tak nie pogłębia strumienia jak porządny deszcz… i czyni go niemożliwym do przejścia.

Usiadłam na głazie leżącym kilkadziesiąt metrów od domu, do którego przysięgałam sobie już nigdy nie wrócić. Podwinęłam dżinsy i mocząc palce stóp w zimnej wodzie, myślałam o tym, jak bardzo strumień wezbrał po ostatnich deszczach.

Być może relacja z moim ojcem także się umocni po wszystkich tych burzach, przez które przeszliśmy. Największa z nich miała miejsce sześć lat temu. Może zgodnie z tym, co mówi porzekadło, moja nieobecność rozbudziła w jego sercu tęsknotę i przywita mnie z szeroko otwartymi ramionami. I będziemy płakać nad tym, co się wydarzyło pomiędzy nami oraz nad wszystkim, co powinno się stać. I czego, niestety, zabrakło.

Być może…

Będzie dobrze – pomyślałam w duchu, dotykając stopą pokrytej mchem, śliskiej gałęzi.

– Z czego się śmiejesz, mamusiu?

Głos Isabelli wyrwał mnie z zamyślenia. Wolałam się nie przyznawać, że to, co moja pięcioletnia córeczka uznała za uśmiech, było tylko grymasem. W przeciwnym razie zacznie się dopytywać.

– Z niczego, skarbie.

Rzuciła kamykiem, ale nie wpadł do wody, lecz wylądował z chrzęstem na brzegu.

– Uśmiechałaś się, o tak. – Bella odsłoniła zęby w wymuszonym uśmiechu.

Uszczypnęłam ją lekko w policzek.

– Jesteś piękna, mamusiu.

– Dziękuję, kochanie. Ty też.

– Tak, jestem.

Uśmiechnęłam się, słysząc jej odpowiedź. Właściwie to wszystko, co mówiła i robiła, wywoływało we mnie uśmiech.

– Mamusiu, a dlaczego przyszłyśmy tutaj zamiast do domu badzi?

Badzia – tak nazywała dziadków. Prawdopodobnie dawno temu powinnam ją poprawić, ale było w tym określeniu coś niezwykle uroczego. Zresztą uznałam, że zbyt szybko wyrosła z dziecięcej paplaniny, bez żadnej pomocy z mojej strony.

Zaczęłam się zastanawiać, czego jeszcze się nauczy, gdy mnie już nie będzie. I myśl o tym napełniła mnie smutkiem. Nie mogłam jednak pozwolić sobie na łzy, gdy miałam przed sobą córeczkę. Złożenie takiego ciężaru na słabe ramiona dziecka to byłoby za dużo. Możliwe, że ostatnio nie radziłam sobie z wieloma sprawami, ale wciąż mogłam ją chronić. I to było najważniejsze.

– Jako mała dziewczynka przychodziłam tutaj, żeby sobie porozmyślać. Chciałam pokazać ci to miejsce na wypadek, gdybyś miała kiedyś taką potrzebę.

Zrobiłam wdech i rozkoszowałam się znajomym zapachem, na który składała się woń wilgotnych liści, sosen i ziemi. Rozejrzałam się dookoła. Te same drzewa. Ten sam dźwięk. Niewiele tu się zmieniło. I właśnie dlatego tak kochałam to miejsce. A szczególnie teraz.

Spędziłam tutaj połowę życia. Siedząc na tym twardym głazie, usiłowałam pojąć sens tego, co mnie spotykało. Śmierć mamy. Brak czułości ze strony taty. Słowa mojego byłego chłopaka Davida, niekiedy słodkie, ale najczęściej gorzkie. Tutaj także po raz pierwszy rozmawiałam szczerze z Bogiem, błagając, żeby nie zabierał mi mamy. I kłóciłam się z Nim, gdy to zrobił.

Isabella podskoczyła na jednej nodze.

– I o czym tutaj rozmyślałaś?

Wyjęłam stopy z wody i przyglądałam się kroplom spadającym z moich pomalowanych na różowo paznokci.

– Kiedy byłam mała, myślałam o łapaniu żab i koników polnych. I zastanawiałam się, czy znajdę sobie kiedyś przyjaciółkę, której będę mogła powierzyć swoje tajemnice.

– I co znalazłaś? – Wisząca na jednym z jej loków sosnowa igła obróciła się lekko.

– Tak, skarbie. Mam ciebie – odpowiedziałam, uświadamiając sobie, jak bardzo ją kocham.

Posłała mi jeden ze swoich uroczych uśmiechów i wyjęła igłę z włosów. Obejrzała ją i po chwili wrzuciła do strumyka. Nabrałam garść chłodnej wody i przyglądałam się, jak przecieka mi przez palce niczym życie, które zostawiłam właśnie za sobą – mieszkanie, w którym nigdy nie czułam się jak w domu, karierę i odnoszone ostatnio sukcesy, znajomych z pracy, z którymi nie potrafiłam się zaprzyjaźnić. Wszystko to przeminęło, zupełnie jakby nigdy nie istniało.

Moja mała córeczka spojrzała na mnie pytająco.

– Możemy już iść?

Szum lasu ucichł i jedynym dźwiękiem, jaki teraz słyszałam, było głośne tykanie mojego zegarka, przypominającego, jak niewiele czasu mi zostało. Wstając, po raz kolejny zapewniłam siebie, że jestem w stanie zrobić to, po co tutaj przyjechałam. Tak, mogłam to zrobić. Dla Isabelli. Wsunęłam stopy w klapki i otrzepałam spodnie, a następnie objęłam pulchną dłoń córeczki.

Minęłyśmy samochód i szłyśmy powoli piaszczystą, wijącą się drogą.

Moim oczom ukazał się dobrze znany płot. Poranna rosa lśniła przepięknie na oplatających go pajęczynach. Ścisnęłam mocniej dłoń Belli, czując się bardziej dzieckiem niż matką.

Położyłam rękę na piersiach i rozkoszowałam się widokiem, który miałam przed sobą. Zapomniałam już, jak piękny był dom mojego dzieciństwa i jak bardzo za nim tęskniłam. Poczułam radość, przypominając sobie, jak biegałam boso po podwórku i skakałam do stawu. I wtedy mój wzrok zatrzymał się na schodach i znajdującej się pod nimi ziemi. Ileż to razy ukrywałam się pod gankiem, zraniona słowami ojca? Zbyt często. Mój uśmiech przygasł.

Isabella uśmiechnęła się do mnie radośnie. I chociaż brakowało mi odwagi, zrozumiałam, że nie mogę zawrócić. Upiory przeszłości odeszły, gdy poczułam delikatny zapach róż, ale chwilę później pojawiła się kolejna fala zwątpienia. Tak wysoka i potężna, że miałam wrażenie, iż za chwilę w niej utonę.

A jeśli ojciec mnie nie przyjmie? Lub, co gorsza, nie zaakceptuje mojej córeczki? Babcia Peg na pewno przywita ją z otwartymi ramionami, ale czy on to zrobi? Nie potrafił, co prawda, zaakceptować własnej córki, lecz dziecko tak urocze jak Isabella rozpuści być może lód skuwający jego serce.

Postawiłam stopę na drugim schodku i zatrzymałam się, zerkając za siebie. Ogarnęła mnie nagle chęć ucieczki. Isabella stanęła na paluszkach, chciała iść dalej.

Kiedy stanęłyśmy na ganku, kucnęłam przed nią.

– Gotowa na spotkanie z dziadkiem i prababcią?

Nie musiałam nawet pytać, tęsknota skrywająca się w jej kasztanowych oczach mówiła sama za siebie. Ale i tak dodała kilka słów.

– Jane ma badzię, Natalie ma badzię, Carter ma dwie badzie i… – Tu rzuciła mi spojrzenie typu: „Mam kontynuować?”.

– Jasne, rozumiem. – Podniosłam się i chciałam już zapukać do drzwi, lecz Isabella mnie uprzedziła. Dwa razy kopnęła lekko w drzwi sandałem, a potem znowu powtórzyła.

Chwyciłam ją za ramię.

– Daj im trochę czasu.

Drzwi skrzypnęły, a wiszący na nich wieniec z polnych kwiatów zakołysał się lekko. Przed nami stanęła starsza kobieta z siwymi włosami zaczesanymi w kok. Jej twarz była poorana głębokimi zmarszczkami, a krzaczaste brwi i wargi wysuszone jak rodzynki. Miała założoną kaniulę donosową i bił od niej zapach mocnych, kwiatowych perfum.

Isabella wstrzymała oddech, a ja uśmiechnęłam się promiennie.

– Babcia Peg.

Babcia mrugnęła do mnie, po czym przeniosła zamglone spojrzenie na swoją wnuczkę.

– A ty musisz być Bella.

Isabella otworzyła usta i wydała z siebie dziwny, przeraźliwy pisk. Trudno powiedzieć, kto był w tym momencie bardziej przestraszony. Isabella na widok prababci, babcia Peg czy może ja, obserwując ich wzajemną reakcję.

Wtem babcia Peg wybuchnęła głośnym śmiechem, przerywanym suchym kaszlem. Isabella odskoczyła na bok, jakby się bała, że podskakujący brzuch babci za chwilę eksploduje.

Ja także zaczęłam się śmiać, aż łzy popłynęły mi po policzkach. Mój śmiech uspokoił Isabellę i po chwili również ona śmiała się radośnie.

– Teraz wyglądam okropnie, kochanie. Ale kiedyś byłam równie piękna jak ty – wydusiła z siebie babcia.

Isabella zerknęła w moim kierunku, jakby chciała, żebym zanegowała to śmieszne twierdzenie. Ale ja mogłam tylko przytaknąć. Powinnam była lepiej ją przygotować na to spotkanie.

Babcia Peg uniosła niesforną brew.

– Chyba mi nie wierzy.

– Ja chyba też – odparłam, łapiąc oddech i ocierając łzy. Dodałam jeszcze mrugnięcie, żeby nieco rozładować sytuację. Doskonale wiedziałam, że musiała być śliczna. Świadczyły o tym zdjęcia. Dla mnie wciąż była jedną z najpiękniejszych kobiet, pomimo piętna, jakie odcisnęło na niej palenie papierosów oraz upływ czasu.

Grymas niezadowolenia jeszcze bardziej pogłębił zmarszczki na twarzy babci.

– Genevieve Paige Lucas ciągle zachowujesz się jak smarkula.

– Babciu, tęskniłam za tobą – szepnęłam i mocno się w nią wtuliłam.

– Ja też, Jenny. Za długo cię nie było. – Przytuliła mnie czule, po czym cofnęła się powoli. Miała w oczach łzy, ale żadna nie popłynęła dalej. Były równie uparte jak ich właścicielka. Następnie rozejrzała się po ganku i zapytała: – A gdzie masz bagaż?

– W samochodzie. Później przyniosę.

Zmrużyła oczy, zerkając na pusty podjazd.

– Domyślam się, że zaparkowałaś przy strumyku, tak?

– Tak – przytaknęłam.

Spojrzała na mnie ze zrozumieniem, po czym cofnęła się i gestem ręki zaprosiła nas do środka. Nikt tak jak ona nie rozumiał mojej potrzeby obcowania z naturą.

Gdy stanęłam w progu domu taty, znowu poczułam, jak mocno bije mi serce. Przeprowadziłam Isabellę przez próg i przebiegłam wzrokiem po salonie, szukając ojca. Moja córeczka rozglądała się po przytulnym wnętrzu. Na twardej, drewnianej podłodze leżały dywaniki z frędzlami. Stół przyozdabiał koronkowy obrus oraz postawiony na środku wazon z polnymi kwiatami. Wszystko wyglądało tak, jak pamiętałam, włącznie z przebiegającym po moich plecach dreszczem, który nie miał nic wspólnego z klimatyzacją.

– Jak tu pięknie, badziu!

Babcia Peg zamknęła drzwi i spojrzała w moim kierunku.

– Jak ona mnie nazwała?

– To wspólna nazwa dla babci… – Odchrząknęłam lekko. – I dziadka.

Babcia pokręciła głową i przeniosła wzrok na Isabellę.

– Nazywaj mnie babcią Peg, dobrze?

Isabella ruszyła bez słowa w stronę kominka, zauroczona wiszącym nad nim portretem. Przedstawiał kobietę siedzącą na białym koniu, której długie, kasztanowe loki opadały na talię. Z portretu patrzyła na mnie moja mama. Jej smutny uśmiech sprawił, że zatęskniłam za tym, aby ją pocieszyć.

Isabella przysunęła się do paleniska, najbliżej jak mogła.

– To ty, mamusiu?

Babcia Peg zacisnęła dłoń na czarnej rączce od butli z tlenem i pociągnęła ją za sobą do miejsca, gdzie stała moja córeczka.

– To mama twojej mamy. Są do siebie bardzo podobne, prawda?

Isabella kiwnęła głową.

– Zmarła, zanim się urodziłaś.

Znajomy ból przeszył mi serce, gdy do świadomości zaczęły przebijać się obrazy z ostatnich dni życia mamy.

Isabella zaczęła skubać brokat na swojej koszulce.

– A ty gdzie pójdziesz, kiedy umrzesz?

Rzuciłam babci ciepłe spojrzenie.

– Później o tym porozmawiamy. – Nie miałam ochoty opowiadać jej teraz o śmierci. – A gdzie tata?

Babcia przygarbiła się lekko.

– Pracuje w ogrodzie.

– Co powiedział na wieść o moim powrocie? – zapytałam, wstrzymując oddech i zaciskając palce na swoim grubym warkoczu.

– Znasz go…– Babcia urwała w pół zdania i skierowała się do kuchni, a my za nią. Twarde, gumowe podeszwy jej kapci szurały po podłodze, gdy powłócząc nogami, zbliżyła się do drzwi balkonowych. Rozsunęła zasłony i spojrzała na staw znajdujący się na tyłach domu.

Isabella uniosła pokrywkę ze stojącej na stole świecy, uwalniając jej waniliowy zapach.

Kiedy tylko poczułam ten przesłodzony aromat, zmarszczyłam nos, zabrałam jej pokrywkę i natychmiast odłożyłam na miejsce.

– Nie powiedziałaś mu o wszystkim, prawda?

– Powiedziałam, że ma wnuczkę.

– I to wszystko?

– Oczywiście – odparła łamiącym się głosem. – To nie od matki syn powinien dowiedzieć się, że…

– Bello? – zwróciłam się do córeczki, przerywając babci Peg w obawie, żeby nie powiedziała w obecności dziecka czegoś, na co nie byłyśmy przygotowane.

Isabella zerkała to na mnie, to na babcię.

– Idź, poszukaj Groszka. – I wtedy uświadomiłam sobie, że kota dawno może już nie być. A przecież próbowałam unikać tematu śmierci. – Czy on jeszcze…? – I chociaż Isabella stała w tej samej odległości co babcia Peg, ściszyłam głos.

– Żyje? – Babcia opuściła ze śmiechem zasłony i zwróciła się do mnie twarzą. – Jego Królewska Upartość świetnie się trzyma. Najwyraźniej bardzo chcesz zmienić temat, skoro wysyłasz swoje dziecko do tego groźnego potwora.

Isabella wyglądała na przerażoną.

– To żaden potwór, tylko kotek – powiedziałam i pogłaskałam ją po miękkich lokach.

Babcia Peg znowu zaczęła kasłać, a jej skóra przybrała szarawy odcień. Pogładziłam ją po grzbiecie dłoni. Jej skóra w dotyku przypominała pergamin, nie lubiłam tego odczucia. Kiedy kaszel ustał, wzięła jedną z chusteczek leżących na stole i otarła nią usta.

– Ten futerkowy demon może ją podrapać.

– Nigdy go nie złapie.

– Nie zapominaj, że minęło sześć lat. Już nie jest taki szybki.

Świadomość, co mógłby zrobić Isabelli, gdyby chciała go pogłaskać, dała mi trochę do myślenia. Wzięłam jej dłonie w swoje ręce i spojrzałam prosto w oczy.

– Bello, poszukaj go, ale nie podchodź za blisko. Potrafi być niemiły i ma ostre pazury, mógłby cię podrapać.

Obiecała, że będzie ostrożna i pobiegła na poszukiwania.

Babcia Peg odwróciła się w moją stronę.

– Jest odważniejsza niż ty w jej wieku.

– I to bez porównania.

Nigdy nie byłam tak odważna jak Isabella. Ona wszędzie widziała dobro. I bez względu na to, ile razy powtarzałam jej, że nie każdy ma dobre zamiary, i tak nie chciała w to uwierzyć. Skoro ona kochała wszystko i wszystkich, to dlaczego ktoś miałby jej nie kochać?

Babcia Peg poprawiła założone za uszami cewniki.

– Kiedy powiesz ojcu?

Podeszłam do kuchenki i podniosłam czajnik. Był pełny, więc go odstawiłam i włączyłam palnik.

– Najpierw chcę zobaczyć, jak będzie ją traktował.

– Na pewno ją pokocha. Jest częścią ciebie. I częścią twojej matki.

Stary, dobrze znany ból przeszył moje serce. To wciąż bolało, nienawidziłam tego.

– Od kiedy mama zmarła, nikogo nie potrafił kochać.

– To nieprawda – szepnęła, jakby jej łagodny głos mógł dodać prawdy czemuś, co nią nie było. Wyjęła z szafki dwa ceramiczne kubki.

– To dobry człowiek, Jenny.

Kiedy odsuwałam krzesło od stołu, żeby usiąść, ogarnęło mnie nagle uczucie ciężkości.

– Dobry człowiek z nieczułym sercem.

– Człowiek się zmienia, gdy traci kogoś, kogo kocha – odparła, wkładając do kubków torebki z herbatą.

Założyłam ręce na piersi.

– Chyba palnęłam coś głupiego.

Babcia odwróciła ode mnie wzrok.

– Chyba.

– A jeśli nie spodoba ci się to, jak ją traktuje? Co wtedy zrobimy?

To samo pytanie od dwóch tygodni nie pozwalało mi spać. Najważniejsze pytanie na świecie.

– Przecież ma jeszcze ojca.

– No właśnie, może w końcu powiesz, kto nim jest. – Uniosła mój podbródek, zmuszając do patrzenia jej prosto w oczy. Przyglądała mi się przez kilka sekund, po czym cofnęła rękę. – Jakbym jeszcze nie wiedziała.

Poczułam na twarzy palące rumieńce. Otworzyłam już usta, żeby wymówić jego imię, ale utknęło mi w gardle, zatrzymane przez tamę łez wypłakanych w ciągu sześciu lat.

– On nie wie o jej istnieniu.

Babcia zbladła, resztki krwi odpłynęły z jej twarzy. Złamałam jej serce tymi słowami.

– Och, Jenny.

Zasłużyłam na naganę, lecz ona wyciągnęła swoje obwisłe ramiona i przytuliła mnie czule do piersi. Poczułam jej perfumy oraz całkowitą akceptację. Ogarnęła mnie ulga.

– Znalazłam go! Znalazłam go! – Szybki tupot nóg mojej córki zmieszał się z jej krzykiem.

Babcia Peg cofnęła ramiona i obydwie zwróciłyśmy twarze w stronę drzwi, czekając na radosny powrót Isabelli. Pojawiła się, ciągnąc za sobą mojego tatę.

Jego krótkie, falowane włosy były teraz bardziej siwe niż brązowe. Koszulkę polo miał włożoną w pogniecione spodnie, a jego szczupły brzuch opasywał skórzany pasek. Czytanie po chińsku przyszłoby mi pewnie łatwiej niż odgadnięcie jego emocji ukrytych za stoickim wyrazem twarzy.

Zacisnęłam pięści, wbijając w skórę paznokcie. I poczułam, że muszę usiąść, zanim dotarło do mnie, że już siedzę. Nasze oczy spotkały się, gdy mierzył mnie wzrokiem. Przyjrzałam się zmarszczkom, jakie miał pod oczami. Czyżby silił się na uśmiech? Jeśli tak, to czy był on wynikiem triumfu z powodu tego, że w końcu i tak zawitałam w domu, czy może radości na mój widok po tak długiej nieobecności? A może to była tylko moja wyobraźnia?

Bez słowa podszedł do kuchennego okna, osłonił dłonią oczy i zaczął rozglądać się po ogrodzie.

– Co on u diaska robi? – Babcia Peg rzuciła mi nerwowe spojrzenie.

Odwrócił się, przywołując na usta chytry uśmiech.

– Szukam latającej świni. – Zdziwienie na jego twarzy podpowiadało mi, że oczekiwał mojego śmiechu. Ale ja siedziałam tylko z na wpół otwartymi ustami. – O ile sobie przypominam, mówiłaś, że wrócisz do domu, kiedy świnie zaczną latać.

I chociaż obiecałam sobie, że powstrzymam się od jakichkolwiek ripost, nie udało mi się jednak.

– Tak, pamiętam. Jestem mądrzejsza, niż wyglądam.

Machnął tylko ręką w geście poddania, czym mnie zdziwił.

– A więc po sześciu latach milczenia pozwoliłaś mi w końcu poznać moją wnuczkę. Jakże to szlachetne z twojej strony. Domyślam się, że jesteś tutaj, bo nie masz pieniędzy?

Wróciłam myślami do telefonicznej rozmowy z ojcem po moim wyjeździe. Płacząc, wyznałam mu, że jestem w ciąży. Po pięciu minutach słuchania kazania o grzechu i konsekwencjach cudzołóstwa odłożyłam słuchawkę bez słowa i nigdy potem nie zadzwoniłam.

Jego numer wyświetlał się na moim telefonie przez kolejne dwa tygodnie. Nie odbierałam jednak telefonu ani nie oddzwaniałam, nie mając ochoty na bycie krytykowaną. Po kilku miesiącach milczenia numer ojca znowu się wyświetlił. Tym razem odebrałam, ale to nie był on, tylko babcia. On nigdy już nie zadzwonił.

– Domysły to twoja specjalność – odparłam, żałując zaraz, że w ogóle to powiedziałam. Dlaczego zamiast wywiesić białą flagę, wymachiwałam przed nim czerwoną płachtą jak torreador. Przecież nie o to mi chodziło.

Niezręczną ciszę przeszył gwizd czajnika. Babcia Peg podeszła pospiesznie do kuchenki i przestawiła go na zimny palnik.

Ojciec kucnął przed moją córeczką.

– Wiesz, kim jestem, młoda damo?

Zastanawiając się nad pytaniem, Isabella spojrzała w bok.

– Moim tatusiem?

Słysząc jej niespodziewaną odpowiedź, aż się skuliłam. Zerknęłam na ojca, nasze oczy znowu się spotkały. Lodowate spojrzenie, które mi posłał, mogłoby skuć lodem cały ocean.

– To twój dziadek – wydusiłam z siebie.

Spojrzała na niego z podziwem i natychmiast objęła jego szyję pulchniutkimi ramionami.

Odetchnęłam z ulgą, gdy odwzajemnił jej gest. Kiedy ją uścisnął, wstał. Na jego twarzy malowała się emocjonalna pustka, ta sama, którą widywałam po śmierci mamy.

Odchrząknął i poprawił i tak równo zapięty pasek.

– O, chyba widziałem Groszka.

Isabella spojrzała w lewo, a potem w prawo. Tata wskazał na salon, a ona, zupełnie nieświadoma manipulacji, ruszyła przed siebie.

– To ona nie zna ojca? – Tu zgromił mnie wzrokiem, podczas gdy ja walczyłam ze łzami. Wolałam się nie odzywać, nie ufając swojej reakcji. On chyba czuł to samo. Po kilku długich sekundach chwycił pęk kluczy z wieszaka na ścianie, rzucił mi jeszcze jedno gniewne spojrzenie i zatrzasnął za sobą drzwi.

GINA HOLMES rozpoczęła swoją karierę w roku 1998, pisząc artykuły i krótkie opowiadania. W roku 2005 założyła wpływowy blog literacki Novel Journey. Ukończyła nauki ekonomiczne oraz pielęgniarstwo. Mieszka wraz z mężem i dziećmi w południowej Virginii i pracuje jako pielęgniarka.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama