Fragmenty książki - Powiedziała: "yes!" - Nieoczekiwane męczeństwo Cassie Bernall
Przekład Magdalena Rusiecka
Copyright © eSPe, Kraków 2003
Ktoś, kto uważa, że "narodzenie się na nowo" to wszystko, o co chodzi w wierze chrześcijańskiej, może być skłonny patrzeć na nawrócenie się Cassie jedynie jako na konkretny moment w jej życiu. Jako jej matka wiem, że niezupełnie tak było. Bez wątpienia było to wydarzenie, które zmieniło życie Cassie. Jego datę, 8 marca, Cassie uważała nawet za swoje drugie urodziny — za dzień, w którym "narodziła się na nowo". Myślę jednak, że zgodziłaby się ze mną, że nie mniej ważne było to, co nastąpiło po weekendzie w Estes Park. Jeden z moich znajomych ujął to w ten sposób: Narodziny dziecka to wspaniała chwila, ale przecież są one tylko początkiem. Najlepszą zaś rzeczą jest obserwowanie, jak to dziecko rozwija się i rośnie.
Dzień 8 marca oznaczał dla Cassie nie tylko koniec pogrążania się w złości, pustce, zamęcie i rozpaczy, ale dawał jej też szansę rozpoczęcia zupełnie innego życia. Teraz życie miało inny cel, niż odpieranie ataków. Teraz istniała nadzieja.
Jeszcze przed swoją przemianą Cassie zaczęła uczęszczać na spotkania grupy młodzieży ze wspólnoty przy kościele w West Bowles, czyli grupy WBCC — jak w skrócie nazywają ją młodzi. Chociaż rówieśnicy, z którymi tam się spotykała, byli normalnymi uczniami szkół średnich, jako grupa wywarli na nią niezwykły wpływ. Przedtem, jej przyjaciele kompletnie niweczyli nasze próby wpojenia Cassie pewnych wartości, teraz natomiast, nasze wysiłki były wzmacniane.
Być może był to skutek ich wspólnych wieczornych wyjść do restauracji, wycieczek narciarskich, sobotnich gier sportowych na świeżym powietrzu. Może sprawiły to cotygodniowe spotkania biblijne, książki, które czytali, projekty, które wykonywali dla organizacji Habitat for Humanity (Środowisko Człowieka), albo po prostu ich dyskusje. W każdym razie, grupa ta powoli wciągała Cassie. Podkreślam słowo "powoli". Shauna, jedna z liderek grupy, wspomina spotkanie, na którym nasza córka pojawiła się po raz pierwszy:
Cassie była pełna rezerwy, nie chciała, żeby do niej podchodzić, nie chciała z nikim o niczym rozmawiać. U niektórych ludzi od razu widać, że brak im poczucia bezpieczeństwa. Cassie była jedną z takich osób — zupełnie w siebie nie wierzyła. Wiedziałam, co ona czuje, ponieważ sama też byłam w podobnej sytuacji, gdy zaczynałam chodzić na spotkania grupy. Rodzice to na mnie wymogli.
Pamiętam, że po tym spotkaniu powiedziałam do kogoś: "Ta dziewczyna to ciężki przypadek, prawda?"
Ciągle mam przed oczami Cassie, stojącą tam w za dużych dżinsach, naszyjniku z konopi i koszulce typu top. Przykro było patrzeć na jej twarz — było widać, że jest udręczona swoimi przejściami. Nawet ci, którzy stali obok niej wyglądali na zdenerwowanych. Mnie ciągnęło do niej —współczuję takim osobom , ponieważ sama byłam kiedyś w podobnej sytuacji.
Cassie przyszła do nas w następny weekend, a także na kolejne nasze spotkania — ale nie zmieniała się. Nadal nie chciała z nami rozmawiać.
Cassandra, przyjaciółka Cassie ma podobne wspomnienia:
Cassie nosiła te dziwne naszyjniki i błyszczące bluzki. Budziła we mnie lęk. Onieśmielała samym swoim wyglądem, wyrażającym postawę: "nie wtrącaj się do moich spraw". Potem przekonałam się, że jest to tylko skorupa, pod którą kryje się prawdziwa osoba i zaprzyjaźniłam się z nią. Zobaczyłam, że to co o niej przedtem myślałam, to były tylko moje wyobrażenia, że po prostu w taki sposób ją odebrałam. Wiem, że to głupie, ale czasem, gdy widzi się kogoś, kto pasuje do pewnego stereotypu reaguje się na niego emocjonalnie. Jest to duży problem w szkole, aby — w przypadku takich osób jak Eryk i Dylan — odważyć się na opuszczenie swojej strefy komfortu i poznać ludzi, którzy wyglądają inaczej, albo budzą lęk.
Shauna niewiele wiedziała o przeszłości Cassie, ale zauważyła u niej wielkie pragnienie przynależności do grupy i bycia zaakceptowaną taką, jaka jest.
Stopniowo Cassie rozluźniała się. Nie dlatego, że pracowaliśmy nad nią, ale raczej dzięki przeżywaniu wielu miłych chwil, w których nie musiała martwić się o to, kim jest. Pewnego dnia wybraliśmy się do Funplex, pojeździć na wrotkach, kiedy indziej poszliśmy coś zjeść w mieście. Wiele razy chodziliśmy razem do restauracji. Kiedyś poszliśmy też na łyżwy. Cassie uwielbiała robić te rzeczy.
Nastolatki są nauczone zwracać uwagę na swój wizerunek — wiedzą, że nie mogą zachowywać się dziecinnie. W chwili, gdy zaczynają uczęszczać do szkoły średniej, mają być możliwie najbardziej dojrzałe. Wiem jednak, że nastolatki chcą być po prostu sobą i chcą być wśród ludzi, którzy są sobą — wśród ludzi, którzy są autentyczni i nie dbają o to, co pomyślą inni.
Kiedyś, gdy Cassie przychodziła już do nas od około roku, zapytałam ją, co zrobiła dla niej grupa, do której należy. Powiedziała, że nie wie, ale pierwszą rzeczą jaką zauważyła, gdy tam przybyła, było to, że wszyscy się uśmiechali. "Wszyscy byli szczęśliwi, wszyscy świetnie się tam czuli". Widziała tę radość i pragnęła jej.
Na początku jednak, była chyba rozgoryczona. Widziała, że ci chłopcy i dziewczyny mają coś, czego ona nie ma. Dopiero później przestała być o to zła, a zaczęła tego poszukiwać.
Potem były rekolekcje weekendowe, na które pojechała i po których bardzo się zmieniła. Nie to, żeby nagle stała się osobą religijną, albo żeby zmieniło się używane przez nią słownictwo, albo coś w tym rodzaju. Zmieniło się całe jej usposobienie. Nie jestem pewna, czy ona w ogóle wiedziała, co znaczą te wszystkie treści religijne — ci ludzie pytający ją o narodzenie się na nowo, o zbawienie, czy inne rzeczy. Natomiast wiedziała, że znalazła coś, w czym się spełni, tak jak w niczym dotąd. Myślę, że najbardziej było to widać po jej uśmiechu. Zaczęła się uśmiechać.
*****
Pod koniec lata 1997, kiedy Cassie miała już za sobą pierwszy rok nauki w szkole średniej, Brad i ja zgodziliśmy się przenieść ją ze szkoły CFS do Columbine High. Do szkoły tej przeniosła się przyjaciółka Cassie i wkrótce po tym, nasza córka zaczęła nieustannie opowiadać nam, jak bardzo nie lubi CFS i jak bardzo chciałaby chodzić do Columbine.
Wcześniej, rzecz jasna, ani Brad ani ja nie bralibyśmy pod uwagę takiej prośby. Ale teraz, gdy Cassie od paru miesięcy sprawowała się dobrze, byliśmy otwarci na taką możliwość. Poszliśmy do szkoły i zaczęliśmy zbierać o niej informacje. Przyglądaliśmy się uczniom, rozmawialiśmy z ich rodzicami. Jednocześnie Cassie i jej przyjaciółka starały się nas przekonać. W końcu wyraziliśmy zgodę, ale przestrzegliśmy córkę, że jeżeli cokolwiek nas zaniepokoi — będzie miała gorsze stopnie, opuści lekcje, zacznie się zadawać z niewłaściwym towarzystwem — w oka mgnieniu umieścimy ją z powrotem w szkole prywatnej.
W którymś momencie Cassie powiedziała: "Mamo, nie mogę świadczyć wobec młodzieży w szkole chrześcijańskiej. W szkole publicznej mogłabym dotrzeć do znacznie większej grupy osób". Nie wątpiłam, że mówi to, co myśli — że naprawdę szczerze pragnęła "dawać świadectwo". Jest jednak również prawdą, że szkołę CFS uważała za nudną i perspektywa chodzenia razem z przyjaciółką do Columbine była dla niej przez to jeszcze bardziej pociągająca.
Niezależnie od motywacji Cassie, jej koleżanki ze szkoły Columbine mówią, że chociaż traktowała ona swoją na nowo odnalezioną wiarę poważnie, to nie starała się zwracać na siebie uwagi mówieniem na ten temat. Jedna z koleżanek, Eliza, uczennica jednej z niższych klas, mówi:
Nie byłam zaskoczona, gdy usłyszałam, co się z nią stało 20 kwietnia. To była cała Cassie. Myślę też, że to, co zrobiła, było naprawdę godne podziwu — nie wyprzeć się wiary, bez względu na wszystko. Ale nigdy naprawdę nie znałam jej od strony religijnej. Ona nikomu nie narzucała się ze swoją religijnością. Kiedyś w klasie czytała Biblię. Zapytałam ją, co robi, a ona odpowiedziała: "Czytam Biblię". Ale nasza przyjaźń nie koncentrowała się wokół czytania Biblii.
Kayla, inna koleżanka z klasy, także nic nie wiedziała o religijnym życiu naszej córki, ale mówi, że Cassie miała w sobie coś, co wyróżniało ją spośród innych dziewczyn:
Nie potrafię wyjaśnić, na czym to polegało — ona była po prostu inna. Była miła dla każdego, z kim miała w szkole do czynienia i nigdy nie oceniała ludzi po wyglądzie i ubiorze.
O tym, że była religijna, dowiedziałam się dopiero po jej śmierci. Rozmawiałyśmy ze sobą o różnych rzeczach, na przykład o snowboardzie. Powiedziałam jej, że umiem jeździć na desce, ale niezbyt dobrze skręcam. Wtedy ona zaproponowała, że pomoże mi nad tym popracować. Wybierała się na deskę w następnym tygodniu i powiedziała, żebym do niej zadzwoniła, jeśli będę miała ochotę z nią pojeździć. Planowałyśmy więc pójście razem na deskę. Zaproponowała, że mnie ze sobą zabierze, chociaż mało mnie znała.
Nowa Cassie różniła się też wyraźnie od dawnej pod względem upodobań. Dawniej miała obsesję na punkcie muzyki death rock, wampirów i samookaleczania się. Teraz interesowała się fotografią (jej ulubionym fotografem była Dorothea Lange), poezją i przyrodą. Amanda, koleżanka, która zabrała naszą córkę na przyjęcie w ostatnią sobotę jej życia, pamięta, że Cassie uwielbiała Szekspira:
Ona dosłownie pochłaniała Szekspira. Spędzała w bibliotece długie godziny, analizując język, żeby dobrze zrozumieć tekst, który przygotowywała na lekcję angielskiego. Jednak nie wszystko jej się podobało. Przerabialiśmy "Makbeta" — właśnie to czytała Cassie w bibliotece w tamten wtorek, gdyż miała zaległości. Nie podobał jej się ten utwór. Mówiła, że jest zbyt ponury, złowieszczy, skupiony na śmierci, niemal diabelski. Ale poza tym lubiła dzieła Szekspira.
Inną książką, którą musieliśmy przeczytać, a która jej się nie podobała, był "Kandyd". Mówiła, że połowa książki była dla niej za trudna. Reszta była zrozumiała, ale bardzo nieprzyjemna, więc nie przypadła jej do gustu. Myślę, że nie podobał jej się sarkazm, którego jest w tej książce sporo. O wiele bardziej wolała czytać inne książki, Dickensa albo Emily Dickinson. Przerabialiśmy na angielskim niektóre wiersze tej autorki i Cassie bardzo je lubiła.
*****
Jeżeli zmiana jest związana ze wzrastaniem, to jest też związana z walką. Szczęśliwie, w przypadku Cassie zostały nam oszczędzone dalsze dramaty i w ciągu następnych dwóch lat nie wydarzyło się nic godnego większej uwagi. Cassie martwiła się o swoją wagę i wygląd, o swoje relacje z koleżankami ze szkoły i kościoła i od czasu do czasu ścierała się z bratem, ojcem lub ze mną. Według Jamie, nadal tęskniła za swoimi dawnymi kolegami — przynajmniej przez pewien czas:
Chociaż nie pragnęła tamtego życia, nadal obchodzili ją jej koledzy. Było jej bardzo przykro gdy Mike i inni dawni znajomi przejeżdżali, wykrzykując, obok jej domu. Zdarzało się to, niestety dosyć często, przynajmniej w początkowym okresie po przeniesieniu Cassie do nowej szkoły. Nie wiem, czy oni ją celowo dręczyli — ona uważała, że tak. Naśmiewali się z tego, że ona nie może się z nimi spotykać. Jeszcze przez długi czas mieli nad nią władzę i ona o tym mówiła. Nie chciała tego, a jednocześnie chciała, ponieważ potrzebowała przyjaciół. Mówiła, że pragnie się przeprowadzić, żeby uciec od tego napięcia.
Później jednak, zaczęła o nich mówić w inny sposób. Przestała opowiadać o tym, co razem robili i jak świetnie się bawili. Mówiła: "Żałuję, że nie potrafią znaleźć tego, co znalazłam ja. Chciałabym, żeby oni także się zmienili". Myślała o nich w innych kategoriach. Było widać, że nadal jej na nich zależy, ale już w zupełnie inny sposób.
Jamie mówi, że obok niepokoju o kolegów z klasy i innych rówieśników, największym zmartwieniem Cassie były jej stosunki z nami, jej rodzicami:
Cassie powiedziała, że czasami odnosi wrażenie jakby zależało im nie na niej, jako osobie, ale na jej postępowaniu. Nie wiem, czy to ma sens, ale według niej, tata i mama zamiast troszczyć się o prawdziwą Cassie, troszczyli się raczej o to, jak ona wygląda w oczach innych ludzi, albo jakie wystawia im świadectwo swoim zachowaniem. Trudno jej było zobaczyć, że rodzicom naprawdę na niej zależy.
Później trochę straciłyśmy ze sobą kontakt. Ona zmieniła szkołę, a ja wyjechałam na lato do Oregonu. Nadal jednak czasami rozmawiałyśmy ze sobą. W czasie jednej z naszych ostatnich rozmów, Cassie powiedziała mi, że chociaż czuje, że dorosła, to jednak ciągle zmaga się z wieloma pokusami. Mówiła:
— Zachowuję się jak przystało na osobę wierzącą, chodzę na spotkania biblijne i wszyscy w mojej grupie sądzą, że ze mną wszystko jest w porządku. Jednak czasem w głębi serca czuję się odłączona, oddalona od Boga.
Wobec niektórych kolegów trzeba pewne rzeczy ukrywać, inaczej ryzykuje się utratę opinii. Cassie nie udawała, bardzo szczerze mówiła o swoich trudnościach. Mogłyśmy ze sobą rozmawiać o tym, co nas gnębi i nie musiałyśmy sprawiać na sobie nawzajem dobrego wrażenia.
Podobnie jak Jamie, również inni znajomi i koledzy szkolni Cassie opowiedzieli mi o mojej córce wiele rzeczy, o których inaczej mogłabym się nigdy nie dowiedzieć. Jest to swoją drogą dziwne, żeby o intymnych sprawach swojej córki dowiadywać się dopiero po jej śmierci. Czasami nawet nad tym wszystkim płakałam, żałując, że nie dowiedziałam się tego wcześniej. W końcu jednak, dzięki temu pokochałam Cassie jeszcze bardziej.
Cassandra, koleżanka Cassie z West Bowles, była z nią szczególnie zaprzyjaźniona w ostatnim roku jej życia. Oto jej wspomnienia:
Cassie i ja czasami rozmawiałyśmy o tym, jak postrzegamy same siebie. Ona miewała z tym pewne problemy. Czasem martwiła się, że jest niezbyt ładna, mówiła, że musi się odchudzić, albo że chciałaby mieć inną osobowość. Ale nawet jeżeli o tym wszystkim myślała, nie pozwalała, żeby te myśli ją opanowały. Zawsze oczekiwała, że Bóg pomoże jej się od nich uwolnić i być po prostu sobą.
Cassie wyróżniała się tym, że nigdy nie flirtowała. Myślę, że dlatego tyle dziewczyn mogło się z nią zaprzyjaźnić. Trudno jest zaprzyjaźnić się z którąś z tych mających powodzenie, skorych do flirtu, stale uśmiechniętych superdziewczyn , ponieważ one działają onieśmielająco. Człowiek czuje się trochę tak, jak gdyby uczestniczył w konkursie.
Podobnie jest, gdy usilnie zabiega się o zjednanie sobie zwolenników. Chce się zyskać ich sympatię, ale nie można być po prostu sobą, więc zakłada się jakąś maskę. Cassie nie chciała udawać, że jest kimś innym. Nikt z nią nie rywalizował i jest to zdumiewające, przynajmniej jak na dziewczyny z naszej szkoły, a nawet z naszej wspólnoty młodzieży.
Kiedy myślę o Cassie, przypomina mi się to, co powiedział święty Franciszek z Asyżu, że należy nie tyle troszczyć się o to, żeby być kochanym, co o to, żeby samemu kochać. To było jakby w niej wyryte. Myślę, że Cassie sądziła, że tylko w Bogu może się spełnić i że to właśnie powstrzymywało ją przed przesadnym zajmowaniem się swoim wyglądem lub usilnym szukaniem chłopca. Nie chciała się poddać, była zdecydowana pokonać swoje problemy przez skupienie uwagi na innych sprawach.
Potwierdzeniem tego jest fragment listu, który Cassie napisała do Cassandry mniej więcej rok temu:
Cześć, Cass! 28 czerwca 1998
Jestem bardzo wdzięczna Bogu za wszystko, co zrobił dla mnie i dla innych. Nawet wtedy, kiedy mi się nie wiedzie, On jest przy mnie i moje problemy nie przybierają przesadnych rozmiarów na skutek moich emocji... Wiesz, zastanawiam się, co Bóg zamierza zrobić z moim życiem. Co mam w życiu robić? Niektórzy zostają misjonarzami, albo jakimiś ważnymi ludźmi, a co ze mną? Co Bóg przygotował dla mnie? Jakie są moje dary i talenty? Jestem pewna, że kiedyś się dowiem, a na razie żyję tym, co przynosi dzień. Może kiedyś spojrzę wstecz na swoje życie i pomyślę: "Ach, to było to!" Czyż nie cudowny jest ten plan, którego jesteśmy częścią?...
W innym liście do Cassandry, w jesieni 1998, Cassie napisała:
Kochana Cass!
Wiem, że muszę oddać wszystko Chrystusowi, ale sprawia mi to trudność. Kiedy wydaje mi się, że to potrafię, okazuje się, że jednak staram się sama kierować swoim życiem. Kręci się to w kółko, nie mogę niczego zostawiać dla siebie... Gdybym tylko pozbyła się mojej pychy, mogłabym w końcu znaleźć pokój i usunąć przeszkodę, która nie pozwala mi wzrastać w Bogu.
Muszę być całkowicie szczera wobec siebie i Boga i przestać myśleć, że mogę Go okpić — On jest BOGIEM, trzeba o tym głośno krzyczeć! Nie mogę iść na kompromisy. To tak, jakbym była letnia — On mnie zdemaskuje, jeśli będę tak postępować. Nie mogę jednego dnia być neutralna i wmawiać sobie, że kiedy zachowuję się "normalnie", docieram do ludzi, a nazajutrz być zaangażowaną chrześcijanką. Nie chcę, żeby ktokolwiek uważał mnie za hipokrytkę z WBCC...
Mogłabym jeszcze długo pisać, ale muszę odrobić zadania i zająć się innymi sprawami. Poza tym, nie chcę Cię zanudzać wyznaniami,
Cassie.
Pomimo takich listów, Cassandra twierdzi, że w ich przyjaźni nie było niczego nadmiernie poważnego.
Nie zawsze byłyśmy takie poważne. Ona lubiła wspólne wyjścia. Pamiętam, jak Cassie, Sara i ja poszłyśmy razem do miasta. Sara i ja rozmawiałyśmy ze sobą, a Cassie milczała i słuchała co mówimy. Była osobą, która słucha. Nie była kimś, kto chce być najważniejszy, chce być stale w centrum uwagi, chce żeby go słuchano.
Kiedy indziej Cassie i ja poszłyśmy skończyć pracę, którą przygotowywałam na lekcję fotografii. Poszłyśmy zrobić zdjęcia przyrodnicze w Deer Creek Canyon. Było jednak zimno, smętnie i paskudnie, i zrobiłyśmy tylko zdjęcia jelenia na boisku do golfa — dość nieciekawe — ale było nam ze sobą dobrze.
Dave, na podstawie swojej obserwacji Cassie w ciągu dwóch ostatnich lat jej życia, mówi, że zazwyczaj zachowywała się tak, jak każda inna dziewczyna.
Omawialiśmy książkę Discipleship ("Być uczniem") i ona od razu zajęła się rozdziałem dotyczącym małżeństwa. W porządku, była normalna. Kiedy indziej, widziałem, jak starała się odejść od tego modelu, szukała czegoś innego. Dla mnie postawa Cassie odzwierciedlała ten werset: "Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane". Myślę, że ona tym się kierowała — stawiała na pierwszym miejscu Boga i nie zajmowała się obsesyjnie przez cały czas swoimi problemami, jak to robi wielu młodych ludzi.
Dave mówi, że największe wrażenie zrobiła na nim Cassie tym, że została u nich w grupie z własnego wyboru.
Część młodzieży, którą mamy w naszej grupie, jest tak nieśmiała i pozbawiona wiary w siebie, że nie miałaby odwagi odejść. Dokąd by poszli? Z tego, co wiem o Cassie, ona mogłaby w każdej chwili od nas odejść i znaleźć sobie grupę przyjaciół gdzie indziej, na przykład w szkole. To, że została w naszej grupie, to był naprawdę jej wybór.
Nie mogę wyjaśnić za Cassie jej motywacji. Mogłaby odejść. Usprawiedliwiono by ją, gdyby poskarżyła się, że nie jest dość lubiana. Widocznie jednak, powiedziała sobie w końcu: "Pogodziłam się z tym. Nie przychodzę tutaj dla swoich korzyści. Przychodzę, żeby coś od siebie dać". Dyskutowaliśmy o tym w naszej grupie krótko przed 20 kwietnia. Jeżeli nie zaczynamy żyć dla innych, stajemy się całkowicie pochłonięci sobą. Kiedy jednak zaczynamy dawać, nasze potrzeby emocjonalne same w końcu o siebie zadbają.
Oczywiście łatwiej to zrozumieć, niż naprawdę tak myśleć. Wiem, że nie było to dla Cassie łatwe, zmagała się ze sobą. W poniedziałek, w przeddzień jej śmierci, spotkałem się z zespołem naszych młodych współpracowników i rozmawiałem z nimi o tym, jak bardziej skłonić Cassie do współpracy. Chcieliśmy dać jej więcej możliwości robienia czegoś dla grupy i w ten sposób pomóc jej przezwyciężyć obawy, że do nas nie pasuje.
Niektórzy uczestnicy naszych spotkań mają osobowość na piątkę z plusem. Umieją rozmawiać, tańczyć, są duszą każdej imprezy. Cassie taka nie była, ale stale do nas przychodziła. Właśnie dlatego ją podziwiałem — bo widywałem ją każdego dnia, rok po roku. A tylu tamtych odchodzi.
Cassie bardzo pragnęła coś do tej grupy wnosić, robić coś twórczego, coś od siebie dawać. W każdym takim przypadku jak jej, kiedy dzieciak jest samotny lub przygnębiony — a mamy takich wielu — wychodzi on z tego, gdy tylko skłoni się go do zatroszczenia się o innych. Służenie innym nie jest komfortem, ale daje cel w życiu i zmusza, żeby przestać myśleć o sobie.
List przytoczony poniżej pokazuje jednak, że zachowywanie pogodnego sposobu bycia, z którego znana była Cassie, musiało być dla niej znacznie trudniejsze, niż to okazywała. Brad znalazł niedługo po śmierci Cassie w szufladzie jej toaletki list, którego nie wysłała. Napisała go w kołonotatniku, 2 stycznia 1999, nie podając do kogo jest adresowany.
Stałam się taka, jaka nigdy nie chciałam być. Jestem przygnębiona...Nigdy nie chciałam być pesymistką, ani płaczliwym dzieckiem. Nie prosiłam o osobowość, która dla innych nie jest pociągająca, ani też jej sobie nie wybrałam. Mama zawsze mówiła mi, żebym myślała pozytywnie i uśmiechała się — ludzie to widzą i to ich pociąga. Szkoda, że tego nie potrafię, bo zawsze chciałam być wesołą, tryskającą energią dziewczyną, z którą inni chętnie przebywają. Nie jestem taka. Nie mam błyskotliwej osobowości, wybitnego dowcipu, poczucia humoru, energii i optymizmu, mile widzianych przez ludzi.
Czasami wygląda na to, że ludzie, od których otrzymuję najwięcej komplementów i pochwał, ludzie, którzy mówią, że bardzo mnie lubią, są tymi, którzy mnie deprymują... Chłopcy w kościele nawet nie wiedzą, że żyję. Jednakże chłopcy w szkole zwracają na mnie uwagę. Wiem, że w przypadku niektórych z nich, wynika to z pożądania. Bardzo łatwo byłoby pójść do nich w poszukiwaniu miłości, za którą tęsknię. Nie chodzi mi o to, żebym miała ochotę uprawiać z nimi seks, ani nic w tym rodzaju, ale nie znajduję przyjaciół ani w kościele, ani w szkole. Do tej pory jestem silna i nie poddaję się temu pragnieniu, ale czasem obawiam się, że na dłuższą metę nie potrafię być silna i cierpliwie znosić tego, co mi dokucza. Proszę, powiedz mi, co o tym myślisz.
Podobnie jak listy, które po niej zostały, tak i książki, które studiowała na cotygodniowych spotkaniach swojej grupy poświęconych lekturze, rzucają światło na jej poszukiwania sensu życia, a zwłaszcza tego, co to znaczy żyć dla Boga. Dopiero po jej śmierci, Brad i ja zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo te książki na nią oddziaływały. Cassie niewiele mówiła o tym, co czyta, przynajmniej w domu mało o tym opowiadała. Może — tak chyba było w szkole — uważała, że ważniejsze jest, żeby przeżywać to, w co się wierzy, niż o tym mówić. Jednakże, kiedy teraz patrzę na te książki, w których zaznaczone są różne fragmenty i dopisane są odręczne notatki, widzę, że ta lektura wywarła na Cassie duży wpływ.
W książce "Bread for the Journay" ("Chleb na drogę"), zbiorze rozważań napisanych przez Henriego Nouwena, kilka zaznaczonych przez Cassie miejsc dotyczy relacji z członkami rodziny i kolegami. Pierwszy z przytoczonych fragmentów pochodzi z medytacji zatytułowanej "Bądź sobą".
Często chcielibyśmy być gdzie indziej niż jesteśmy, a nawet być kimś innym niż jesteśmy. Skłaniamy się do ciągłego porównywania siebie z innymi i zastanawiania się, dlaczego nie jesteśmy tacy bogaci, inteligentni, prości, szlachetni lub święci jak oni. Takie porównania wywołują w nas poczucie winy, uczucie wstydu lub zazdrość... Każdy z nas jest niepowtarzalny, każdy ma zrealizować w życiu powołanie, którego nikt inny zrealizować nie może, i to zrealizować je w swoim tu i teraz.
Nie uszczęśliwi nas ustalanie, czy jesteśmy lepsi lub gorsi od innych. Jesteśmy wystarczająco dobrzy, aby zrobić to, do czego jesteśmy powołani. Bądź sobą!
Na innej stronie Cassie podkreśliła następujący fragment:
Nie możemy żyć bez miłości naszych rodziców, sióstr, braci, małżonków. Bez miłości umieramy. Jednak do wielu ludzi miłość przychodzi w bardzo zniekształconej i ograniczonej postaci — na przykład skażona rozgrywką o dominację, zazdrością, urazami, mściwością, a nawet nadużyciem. Żadna ludzka miłość nie jest tą doskonałą miłością, za którą tęsknimy, czasem jest tak bardzo niedoskonała, że trudno rozpoznać w niej miłość.
Na marginesie obok tego tekstu, Cassie napisała: "Nie szukać pociechy w ludzkiej miłości, lecz szukać miłości Boga".
Inną książką, w której Cassie zaznaczyła wiele miejsc, jest "Discipleship: Living for Christ in the Daily Grind" ("Być uczniem: żyć dla Chrystusa w codziennym trudzie"), autorstwa Heinricha Arnolda. Szereg podkreśleń w tej książce wydaje się odzwierciedlać to, o czym dowiedzieliśmy się dopiero po jej śmierci: jej cichą, lecz wytężoną walkę o uwolnienie się od przeszłości. Oto kilka przykładów:
Współczesny człowiek myśli zbyt materialistycznie. Nie widzi on, że istnieje poza nim moc dobra i moc zła i że przebieg życia zależy od tej mocy, dla której otwiera on swoje serce...
Stale spotykamy się z okultyzmem, zwłaszcza w collegae'ach i szkołach średnich. Okultyzm często uważa się dzisiaj za jeszcze jedną dziedzinę wiedzy, którą należy studiować... Przesądne praktyki, takie jak ruszające się stoliki lub rozmowy ze zmarłymi, mogą zaczynać się niewinnie, ale bez wiedzy człowieka związują go z szatanem. Nie mają one nic wspólnego z dziecięcą wiarą w Jezusa.
Chrystus chce, ażeby ci, którzy są najbardziej utrapieni i zgnębieni zwrócili się do Jego światła... To są ci, których przyjął do siebie: czyniący zło, poborcy podatków, prostytutki, ludzie, którymi pogardzano. Nie krytykował On tych, którzy byli opętani, On ich uwalniał i w tym uwolnieniu zawarty był wyrok, ponieważ moce ciemności zostały ujawnione i wyrzucone.
Ważne jest abyśmy się zdecydowali czy chcemy tylko miłego kościoła, czy drogi krzyża. Musi być dla nas całkowicie jasne, że droga Jezusa jest drogą krzyża...
W jednym z rozdziałów Cassie podkreśliła tylko to zdanie: "Powinniśmy wszyscy żyć tak, żebyśmy w każdej chwili byli gotowi na spotkanie z wiecznością".
*****
Biorąc pod uwagę wysoką stawkę emocjonalną większości konfliktów między matką a córką, przemiana Cassie była naprawdę radykalna. Podobnie gałązka oliwna — "zmieniłam się" — którą mi Cassie podała, była odważna i szczera. Stale jednak miałyśmy mnóstwo sprzeczek, jakie rodzice zazwyczaj toczą z dziećmi na temat ubrań leżących na podłodze, czasu trwania prysznica, korzystania z samochodu i pieniędzy.
Teraz łatwo byłoby przedstawiać Cassie jako świętą. Już jej nie ma, nie popełni już żadnych błędów. Ludzie mówią o jej uśmiechu, umiejętności słuchania, braku egoizmu i życzliwym usposobieniu — i ona te cechy miała. Muszę jednak dodać, że Cassie, którą znałam, była także zdolna do egoizmu i uporu, a czasami zachowywała się jak rozpuszczone dwuletnie dziecko. Oczywiście dawno miała za sobą najgorszy, buntowniczy okres wieku dojrzewania, ale ciągle jeszcze czekałam na tę końcową odsłonę, na którą czeka każda matka — kiedy Cassie będzie naprawdę dorosła i zostanie moją towarzyszką i przyjaciółką.
Kiedy przeprowadziliśmy się na Queen Street, Cassie narzekała, że bardzo tęskni za swoim dawnym pokojem i nieustannie mówiła, że o wiele bardziej podobał się jej nasz dawny dom. Faktycznie, nowy dom, który udało nam się znaleźć, nie był szczytem marzeń: kuchnia była bardzo mała, a przed przeprowadzką trzeba było pomalować wszystkie pomieszczenia i położyć nową wykładzinę podłogową. Był jednak powód, dla którego zdecydowałam się na tę zmianę i gniewałam się, że Cassie zachowuje się tak, jakbym zrobiła to dla kaprysu.
Czasem miałam ochotę zapytać — Czy to nie dla ciebie wyprowadziliśmy się ze starego domu — tłumiąc jednocześnie chęć złapania jej za ramiona i wygarnięcia, że to ona jest temu wszystkiemu winna. Czy to nie jej wina, że opuściliśmy okolicę, którą lubiłam? Że przez cztery miesiące nie pracowałam i że dom, który uważałam za idealny zamieniłam na znacznie gorszy? Co jeszcze mamy dla niej poświęcić?
Ta złość zawsze mi w końcu przechodziła, ale teraz, kiedy Cassie nie ma — teraz, gdy myślę o tym, jak ona stała przed swymi zabójcami, w tej właśnie szkole, którą uznaliśmy za najbezpieczniejszą dla niej — stare emocje znowu sięgają zenitu. Można się zadręczyć tym, co można było zrobić inaczej, a i tak nie wiadomo, czy postąpiło się właściwie...
Innym problemem było nasze auto "bronco", które kupił Brad, a którym Cassie uwielbiała jeździć. Mówiła o nim zawsze: moje "bronco". Brad się wtedy uśmiechał i mówił: "Nie, to jest moje "bronco", którym pozwalam ci jeździć. A swoją drogą, prowadzenie samochodu jest przywilejem". Zawarliśmy z nią umowę, że jeśli utrzyma średnią ze swoich stopni na poziomie 3,5, to pozwolimy jej korzystać z samochodu — oczywiście wcześniej musi nas o to poprosić — i będziemy płacić za paliwo i ubezpieczenie. Ilekroć jej średnia będzie gorsza — co zawsze działo się z powodu trygonometrii — będzie musiała sama płacić za paliwo i ubezpieczenie, aż do czasu, gdy poprawi stopnie. Cassie często uważała, że w ten sposób wywieramy na nią presję.
Teraz, gdy przedstawiłam rodzinne sekrety z mojego punktu widzenia, trzeba aby wypowiedziała się o nich Cassie. Uczyniła to ona w pozbawionym daty liście do Cassandry:
Czy zaczęłaś już przyglądać się college'om? Ja jeszcze nie. Trochę się boję. Do college'u nie jest stąd bardzo daleko. Ale ja bardzo chciałabym pojechać do szkoły w Anglii, chociaż nie chcę stąd wyjeżdżać. Poza tym nie wiem, czy to jest Boży plan dla mnie. Nie mam pojęcia jaki jest Jego plan. Zaczynało mi się udawać, zaczęłam wracać do normalności, ale teraz znowu jestem w punkcie wyjścia. Jest mi bardzo ciężko! Nie rozumiem, gdzie jest Bóg, gdy tak bardzo Go potrzebuję?
Życie rodzinne jest nieciekawe, żeby nie powiedzieć gorzej. Mama stale ma do mnie pretensje. Bardzo staram się ją zadowolić, ale dostaję tylko reprymendy. Ona nie robi nic innego, jak tylko wydaje mi polecenia. Mam już dosyć bycia jej osobistą niewolnicą... Co tydzień sprzątam połowę domu, robię pranie i różne inne rzeczy, a przecież mam też swoje życie. Mam kościół, szkołę, tony zadań do odrobienia, pilnowanie dzieci i inne rzeczy — co tydzień się to zmienia...
Nie mam dużo pieniędzy, bo pilnowanie dzieci nie jest dobrze płatne, a rodzice każą mi kupować paliwo i płacić za ubezpieczenie. Nie pokrywają mi tych kosztów, pomimo całej pracy, jaką wykonuję. Na dodatek chcą, żebym znalazła sobie "prawdziwą" pracę. Och! Mówią, że mnie rozumieją, ale to nieprawda. Od czasu kiedy byli nastolatkami wszystko bardzo się zmieniło. Nie mają pojęcia o moich problemach... Dziękuję Ci za to, że mogłam się wygadać. Nieczęsto to robię.
Ucałowania, Cass.
P.S. Dalej staram się być silna. Nie chcę utracić Chrystusa.
Odsuńmy na bok te kwasy, Cassie miała chwile anielskiej dobroci. Potrafiła być rozbrajająco szlachetna i często taka była. Na przykład, niecały miesiąc przed śmiercią mówiła, że obetnie swoje długie blond włosy i przeznaczy je na peruki dla dzieci poddawanych chemioterapii. Kiedy indziej postanowiła dać sto dolarów na fundusz wspieranego przez nasz kościół projektu na rzecz praw człowieka w Sudanie. Powiedziałam jej wtedy:
— Cassie, sto dolarów to dużo pieniędzy. Wiem, że zarobiłaś je pilnując dzieci, ale czy nie oszczędzałaś tych pieniędzy?
W końcu Cassie postanowiła zachować te pieniądze na zbliżającą się wycieczkę, na którą miała jechać ze swoją grupą z West Bowles. Nadal jestem na siebie czasami zła o to, że nie pozwoliłam jej pójść za głosem serca.
opr. ab/ab