Fragmenty książki - Powiedziała: "yes!" - Nieoczekiwane męczeństwo Cassie Bernall
Przekład Magdalena Rusiecka
Copyright © eSPe, Kraków 2003
Umierając, żyjemy Łatwo jest umrzeć dla Chrystusa, trudno jest żyć dla Niego. Umieranie trwa tylko godzinę albo dwie, ale życie dla Chrystusa to codzienne umieranie. Tylko przez ten krótki czas doczesnego życia mamy okazję służyć sobie nawzajem i Chrystusowi... Niebo będziemy mieć na wieczność, na służbę tutaj mamy tylko parę lat i dlatego nie wolno nam zmarnować tej okazji. Sadhu Sundar Singh
Nie minął dzień od strzelaniny w Columbine, a rozmowa Cassie z chłopcami, którzy ją zabili, znalazła się wśród najważniejszych wiadomości podawanych przez media w całym kraju. Następnego dnia ludzie zaczęli nazywać Cassie "męczennicą z Littleton". Początkowo nie bardzo wiedziałam, co o tym sądzić.
— Ona jest moją córką — myślałam — Nie róbcie z niej Joanny D'Arc.
Według słownika, greckie słowo martyria oznacza "świadek" i odnosi się do kogoś, kto w obliczu prześladowania i tortur odmawia wyparcia się wiary. Zgodnie z tą definicją, nazywanie Cassie męczennicą jest nieuzasadnione. Jak pewien redaktor napisał w "Chicago Tribune", Cassie "została przesłuchana i zgładzona przez rówieśnika, który, w jakiś dziwaczny sposób, reprezentował kulturę młodzieżową zanurzoną w przemocy i śmierci". Jednak nawet jeżeli śmierć Cassie jest męczeństwem, to jest to zaskakujące męczeństwo. Mówię tak, ponieważ nim została męczennicą, była nastolatką.
Nie pomniejszam jej dzielności. Jestem i zawsze będę bardzo dumna z Cassie za to, że się nie załamała i na pytanie swych zabójców dała odpowiedź twierdzącą. Miała swoje morale, miała zasady i nie wstydziła się ich, chociaż dochowanie im wierności musiało wymagać od niej całej odwagi, na jaką potrafiła się zdobyć. Gdy dowiedziałam się o jej postawie, spojrzałam na Brada i pomyślałam: "Czy ja też bym się tak zachowała?" Może błagałabym o darowanie mi życia. Cassie tego nie zrobiła. Miała siedemnaście lat, ale była o wiele silniejszą kobietą niż ja.
Cassie jednak nie chciałaby, żeby przedstawiano ją jako świetlany przykład, nie chciałaby, żeby obsypywano ją pochwałami. Nie była przecież jedyną osobą w szkole, która w tamtym dniu zapłaciła za swoją postawę wysoką cenę. Jej koleżanka z klasy, Valeen Schnurr, gdy została kilkakrotnie postrzelona, zawołała; "O mój Boże! O mój Boże!" Jeden z napastników zapytał ją wówczas, czy wierzy w Boga. Valeen, podobnie jak Cassie, odpowiedziało twierdząco. W przeciwieństwie do Cassie, wyszła z tego z życiem, co wygląda na cud.
Inna koleżanka z klasy, Rachela Scott, stała się celem napastników prawdopodobnie z powodu swoich zasad — tak przynajmniej sądzi jej przyjaciółka Andrea:
Rachela broniła swoich poglądów i zapłaciła za to. Chodziła na zajęcia z Erykiem i Dylanem i — jak słyszałam — powiedziała im, że nie podobają się jej ich krwawe filmy wideo i że brzydzi się ich brutalnością. Ona sama robiła fajne filmy wideo z wesołą muzyką. Być może odegrali się na niej.
Według uczestników spotkań młodzieży w West Bowles, z których czterdziestu siedmiu jest uczniami szkoły Columbine, w tamtym dniu miały także miejsce inne akty bezinteresowności i odwagi. W jednej z klas, nauczycielka wykręciła z lamp żarówki, żeby sala była ciemna, a napastnicy myśleli, że jest pusta. Jeden z chłopców rzucił się na swoją siostrę, ażeby własnym ciałem osłonić ją przed strzałami i samemu przyjąć kule. Jeszcze inny, chociaż był ranny, porwał bombę i odrzucił ją daleko od grupy kolegów. Dave Sanders, nauczyciel, widząc zbliżających się napastników, stanął w holu, zastąpił drogę nadchodzącym uczniom i kazał im uciekać w bezpieczne miejsce. Parę minut później został postrzelony i zanim dotarł do niego zespół ratowników, wykrwawił się na śmierć.
Nawet gdyby Cassie była jedyną osobą, która zachowała się dzielnie, nie chciałaby żeby ją wywyższać. Jest to zgodne z tym, co ostatnio powiedziała mi Cassandra:
Nie wiem, jak Cassie zareagowałaby na nazywanie jej "męczennicą". Nie powiedziałaby: "Nie jestem tego godna", żeby następnie jednak zaakceptować taką etykietkę, jak to robi wielu ludzi. Myślą sobie: "Nie zasługuję na to, ale dobrze, obdarzajcie mnie tym mianem, jeśli chcecie". Cassie tak by nie zrobiła.
Kiedyś, parę miesięcy temu, rozmawiałyśmy ze sobą i Cassie powiedziała:
— Wiesz, nie czuję obecności Boga. Wydaje mi się On bardzo odległy. Chcę wytrwać, ale jest to dla mnie bardzo trudne. Po prostu Go nie czuję.
Nie chciała udawać i powiedzieć: "Świetnie mi idzie". Z pełną szczerością mówiła o tym, co ją trapi albo z czym się zmaga — jest to rzadka postawa, którą bardzo cenię.
Pewnego razu rozmawiałyśmy o tym, co Jezus powiedział hipokrytom, że chociaż na zewnątrz wydają się czyści, to są tylko pobieleni, a w środku są grobami pełnymi kości i plugastwa. Rozmawiałyśmy o tym, czym jest hipokryzja, o udawaniu i o tym jak łatwo jest stwarzać pozory. Czyta się Biblię, mówi się w określony sposób i automatycznie jest się uważanym za dobrego chrześcijanina. Cassie nie mogłaby tak postępować.
Ludzie mogą nazywać Cassie męczennicą, ale są w błędzie, jeżeli sądzą, że była tego rodzaju cnotliwą, świętą osobą, która nie robi nic innego, jak tylko czyta Biblię. Ona taka nie była. Była równie normalna, jak każdy inny. Myślę, że byłaby bardzo zła o rozgłos wokół jej osoby — na te opowieści, podkoszulki, strony w internecie, odznaki, zapinki. Patrząc na to wszystko z nieba, przeciera chyba ze zdumieniem oczy i chciałaby wszystkim, którzy ją tak podziwiają powiedzieć, że nie różni się tak bardzo od innych ludzi.
Nie ma więc potrzeby wynosić Cassie do godności męczennicy. Nie zmieni to faktów z jej życia. Mnie i Bradowi wystarczy świadomość, że — obojętne jaki był tego powód — Cassie stanęła w obronie tego, w co wierzyła. Że w czasach, w których image jest wszystkim, ona nie wstydziła się wyrazić swego zdania, nie bała się powiedzieć, co myśli.
Oczywiście, pytań jest zawsze więcej niż odpowiedzi. Co by było, gdyby ona odpowiedziała "nie", albo gdyby milczała? Czy darowano by jej życie? Najczęściej zaś zadaję sobie pytanie, co ja zrobiłabym na jej miejscu. Rozmyślanie o tych sprawach jest rzeczą naturalną, ale nie przynosi wielkiego pożytku. Rzadko zdarza się, by ktoś kończył życie z powodu przyłożenia mu do głowy pistoletu, jeszcze rzadziej to, by w takiej sytuacji ofiara zachowała się heroicznie.
Istotną kwestią, jaka nasuwa się w związku ze śmiercią Cassie, nie jest to, co powiedziała ona swym zabójcom. Ważniejsze jest to, co uczyniło ją zdolną do takiego zachowania. Nie mówię, że świadomie przygotowywała się na jakiś straszny koniec. Ona nie pragnęła śmierci — jestem tego pewna — i snucie takich domysłów byłoby zupełnie niestosowne. Jednak, gdy znienacka zaskoczyła ją ta tragedia, Cassie nie straciła spokoju i odwagi. Była gotowa odejść. Dlaczego?
David, na jednym z pierwszych nabożeństw jakie odprawiał po strzelaninie w Columbine, powiedział, że Cassie nie umarła tylko 20 kwietnia — ona umierała codziennie w ciągu dwóch poprzednich lat. Początkowo, taka myśl wydawała mi się przykra, nawet chorobliwa. Jednak im bardziej o tym myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że jest to ważny klucz do zrozumienia tajemnicy ostatnich kilku minut życia Cassie, a także do zrozumienia drogi, którą wcześniej przebyła.
Cassie, podobnie jak wszyscy, przeżywała trudności, ale wiedziała, co ma robić, żeby mógł w niej żyć Chrustus. Nazywa się to umieraniem dla siebie i trzeba to robić codziennie. Jest to zrywanie z egoizmem... Nie jest to postawa negatywna, lecz wyzwalanie siebie po to, żeby pełniej żyć.
Wszyscy wiedzą o "tak" wypowiedzianym przez Cassie 20 kwietnia, ale trzeba też wiedzieć o jej codziennym "tak", wypowiadanym dzień po dniu, zanim udzieliła swojej ostatniej odpowiedzi.
Parę tygodni później rozmawiałam o Cassie z Dawidem. Wyjaśnił mi wtedy, co miał na myśli, mówiąc o umieraniu dla siebie:
To jest to, o co chodziło Jezusowi, gdy mówił, że kto chce zachować swe życie, ten je straci, a kto straci swe życie, ten je zyska. Cassie na długo przed swoją śmiercią podjęła decyzję, by zamiast szukać siebie — zamiast starać się, żeby wszystko szło po jej myśli i zastanawiać się, co może otrzymać od życia — zobaczyć, co ona może z niego uczynić.
Nie chodzi tu o dokonywanie wielkich dzieł, ale o to, żeby być bezinteresownym w sprawach małych. Cassie chodziła z nami odwiedzać ludzi uzależnionych od cracka*. Jedliśmy z nimi, graliśmy z nimi w koszykówkę, albo po prostu spędzaliśmy z nimi czas. O to właśnie chodzi. O powiedzenie komuś "Cześć", uściśnięcie jego dłoni, choć wolałoby się odwrócić głowę. O wyciągnięcie ręki, o chęć poświęcenia czegoś dla rzeczy większych niż własne zadowolenie i wygoda.
Jordan, starsza trochę od Cassie wolontariuszka ze wspólnoty młodzieży, mówi, że nasza córka okazywała tę bezinteresowność na wiele różnych, małych sposobów:
Trzy lub cztery tygodnie przed wypadkami w Columbine, zawiozłam ją na przyjęcie urodzinowe. Stałyśmy tam w gronie pięciu dziewczyn i rozmawiałyśmy o naszej wadze i wyglądzie. Cassie powiedziała, że ma dosyć mówienia o takich głupstwach. Powiedziała, że męczy ją ta rozmowa — rozmowa, która nic nikomu nie daje, poza niezadowoleniem z własnego wyglądu. Chciała, żebyśmy przestały zajmować się sobą, a zajęły się innymi i tym, co jest w życiu ważne.
Shauna, która znała Cassie od jej pierwszego przybycia na spotkanie w West Bowles, przypomina sobie podobne zdarzenie:
Pewnego dnia Cassie podeszła do mnie z płaczem. Miała wyrzuty sumienia z powodu rozmowy, jaką prowadziła na mój temat za moimi plecami. Nie sądzę, żeby ona cokolwiek takiego zainicjowała. Pewno usłyszała tylko jakąś negatywną uwagę, albo plotkę o mnie, nie stanęła w mojej obronie i miała z tego powodu poczucie winy. Dlatego dwa dni później przyszła do mnie, cała we łzach i wyznała, że mnie zdradziła, że przeprasza za to i ma nadzieję, że jej przebaczę. Nie zdarzyło mi się, żeby ktokolwiek inny tak się wobec mnie zachował.
Cassie nie była osobą pewną siebie i mogę sobie wyobrazić jak trudno musiało jej być tak się odsłonić. Postanowiła jednak trzymać się mocno tego, co uważała za słuszne i walczyć ze swoimi lękami i brakiem pewności siebie. Nawet jeżeli nigdy w pełni ich nie pokonała, to w końcu jej pewność tego kim jest i za czym się opowiada, była tak mocno ugruntowana, że nikt nie mógł jej tej pewności pozbawić.
*****
Pewnego dnia, może tydzień przed śmiercią Cassie, siedziałam z nią w kuchni przy stole. Rozmawiając, poruszyłyśmy temat śmierci. Nie pamiętam jak to się stało. Cassie powiedziała:
— Mamo, nie boję się śmierci, bo pójdę do nieba.
Powiedziałam, że nie potrafię sobie wyobrazić, że ona umiera i nie do zniesienia jest dla mnie myśl, że miałabym żyć bez niej. Odpowiedziała mi:
— Mamo, przecież wiedziałabyś, że jestem w lepszym miejscu. Czy nie cieszyłabyś się z tego?
Czasami jej sposób myślenia był bardzo dojrzały, a pytania tak dociekliwe, że czuliśmy się zawstydzeni. Ale dopiero w retrospekcji, dzięki anegdotom usłyszanym od jej przyjaciół oraz notatkom i listom na jakie natrafiliśmy po jej śmierci, zdaliśmy sobie sprawę z głębi jej najskrytszych myśli. W jednej z tych notatek, oznaczonej "1998", Cassie pisze:
Kiedy Bóg nie chce, żebym coś zrobiła, zdecydowanie o tym wiem. Kiedy chce, żebym coś zrobiła, nawet jeżeli oznacza to wyjście poza strefę mojego komfortu — również o tym wiem. Czuję się popychana w tym kierunku, w którym mam pójść... Staram się bronić mojej wiary w szkole... Może to być zniechęcające, ale może również dawać wiele zadowolenia... Umrę za mojego Boga. Umrę za moją wiarę. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla Chrystusa, który umarł za mnie.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy swego życia, Casie spędzała wiele czasu nad lekturą "Seeking Peace" ("Szukając pokoju"), najnowszej książki, którą jej grupa wybrała do omawiania na swoich cotygodniowych spotkaniach. Książka ta — napisana przez Johanna Christopha Arnolda, pisarza, który przemawiał w naszym kościele rok lub dwa lata temu i stał się odtąd ulubionym autorem Cassie — zrobiła na naszej córce większe wrażenie niż wszystko, co wcześniej czytała. Według Amandy, Cassie stale o tej książce mówiła:
— Cassie była zafascynowana tą książką. Stale mi o niej opowiadała. Nie miałam własnego egzemplarza, ale ona pożyczała mi swój.
Jak zwykle, Cassie zaznaczyła swoje ulubione fragmenty. Oto trzy takie wyjątki z części, którą jej grupa planowała omawiać wieczorem 20 kwietnia, ale nigdy już tego nie zrobiła.
Szukajcie, aż znajdziecie i nie rezygnujcie. Módlcie się, nawet jeżeli uważacie, że nie wierzycie, ponieważ Bóg słyszy nawet jęk "niewierzącego". Bóg pomoże wam z tego wyjść. Nie rezygnujcie, a nade wszystko unikajcie pokus, które odciągają was od tego, za czym naprawdę tęsknicie. Jeżeli upadniecie, podnieście się i wracajcie na właściwą drogę.
Tym, co wydaje się stanowić największe wyzwanie dla ufności człowieka jest powszechny lęk przed śmiercią. Ale nawet to zagrożenie spokoju może zostać przezwyciężone przez pewność, pochodzącą z wiary i przez miłość, o której apostoł Jan mówi, że usuwa lęk.
Tak jak wszyscy, [Martin Luther] King musiał bać się śmierci, ale... promieniował głębokim pokojem. Był to człowiek, który nie miał żadnych wątpliwości co do swojej misji, ani obezwładniających lęków przed kosztami jej pełnienia.
—Żaden człowiek nie jest wolny, jeżeli boi się śmierci — powiedział on do tłumu, zgromadzonego na wiecu w obronie praw obywatelskich w 1963 roku. —Ale w chwili, w której pokonacie lęk przed śmiercią, stajecie się wolni...Przedstawiam wam do rozważenia myśl, że jeśli człowiek nie odkrył niczego, za co oddałby życie, nie jest zdolny żyć.
Refleksje
Wiem — niedługo nas Ziemia Absolutem Cierpienia Ogłusza i oniemia — Ale co z tego? Wiem — w końcu jest Agonia — I moc Życia ogromna Rozkładu nie pokona — Ale co z tego? Wiem — w Niebie to się stanie Słuszne — będzie nam dane Jakieś nowe Równanie — Ale co z tego? Emily Dickinson (tłum. S.Barańczak)
opr. ab/ab