Wciągający esej przeplatany wzmiankami zwracającymi uwagę na różne aktualności ale także rzetelną teologią
Penna Romano DNA chrześcijaństwa. |
|
Pewnego pięknego dnia między wiosną a latem roku 34, cesarz Tyberiusz przebywający właśnie w swojej willi na Capri, dowiedział się o dziwnym wydarzeniu, o które postanowi wypytać bezpośrednio samego zainteresowanego. A było to tak: pod wieczór, pewien marynarz o egipskim pochodzeniu, płynący statkiem przewożącym towary, ale przystosowanym również do przewozu pasażerów, który w tamtej chwili znajdował się na Morzu Jońskim niedaleko wyspy Korfu, nagle usłyszał, jak z pobliskiej wyspy Paksos jakiś głos woła go po imieniu: Tamus, całkowicie obcym dla wielu z tych, którzy wraz z nim znajdowali się na pokładzie. Głos zwracał się do niego ze słowami: „Oznajmij, że wielki Pan umarł!”.
Słyszeli to wszyscy obecni na statku. Pomyśleli, że może wiatr, albo fale układają się w takie słowa; ale wiatr ustał a morze było spokojne. Kiedy statek odpłynął kawałek, marynarz, spełniając polecone mu zadanie, zwrócił się w stronę kolejnej wysepki i powtórzył słowa tak, jak je usłyszał: „Wielki Pan umarł!”. Tym razem jego głosowi towarzyszył w powietrzu tajemniczy chór jęku z okrzykami zdumienia.
Pan był bogiem przypominającym z wyglądu satyra, kudłatym, o rogach i racicach kozy, włóczącym się pośród trzód po dzikich pustkowiach i wygrywającym na piszczałce śpiewne melodie. Symbolizował niepokojącą tajemnicę natury i był być może najbardziej pogańskim ze wszystkich greckich bóstw, do tego stopnia, iż jego wygląd posłużył później w ikonografii chrześcijańskiej jako wzór do zobrazowania demona. Dlatego chyba niektórzy dostrzegli w tej opowieści ostrzeżenie przed zbliżającym się niechybnym końcem pogaństwa. Kilka lat wcześniej, bowiem, w Judei zmarł śmiercią krzyżową pewien Galilejczyk z Nazaretu o imieniu Jezus, o którym przekazywano z ust do ust między innymi takie słowa: „A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże” (Łk 11,20; Mt 12,28).
Oczywiście anegdocie tej nie należy przypisywać wagi historycznej, jednak historyczne są z pewnością okoliczności, do jakich się odnosi. Plutarch, który opowiedział ją pod koniec I wieku, włączył ją do dyskusji poświęconej kwestii zaniku przepowiedni w religii społeczeństwa grecko-rzymskiego ówczesnych czasów. Spośród opisanych przez niego bohaterów niektórzy utrzymują, iż przyczyną przepowiedni takich jak te padające z ust Pytii z Delf nie byli nieśmiertelni bogowie z Olimpu, lecz jedynie jacyś półbogowie (daimones) podlegli mocy zła i śmierci. Dostrzec tu można opinię, jakoby tradycyjna religia zaczęła chylić się ku schyłkowi; faktycznie bowiem, zanim satyryczny poeta Juwenalis na początku II wieku odnotował fakt, iż w przewoźnika Charona i w podziemne królestwa zmarłych „nie wierzą nawet dzieci”, już w wieku poprzedzającym erę chrześcijańską rzymski erudyta Warron wyraził obawę, iż bogowie przeminą „nie w wyniku zewnętrznego ataku, lecz z powodu obojętności obywateli”. Chrześcijaństwo rodziło się właśnie w czasie owego schyłku i samo, na sposób powolny lecz nieunikniony, przyczyniło się do definitywnego upadku dawnych wierzeń. I tak około roku 112 Pliniusz Młodszy mógł napisać do cesarza Trajana, że jego wystąpienia przeciwko chrześcijanom w Bitynii (obecnie Turcja północno-zachodnia), jako gubernatora prowincji, przyczyniły się do tego, iż znowu zaczęto uczęszczać do „wyludnionych świątyń” i powrócono do obrzędów „od dawna zaniechanych”.
opr. ab/ab