Ślubowały czystość, ubóstwo i posłuszeństwo. Swoje życie zdecydowały się poświęcić na wyłączność Bogu. Dziś mają swoje święto - Dzień Życia Konsekrowanego. Co mówią o swoim powołaniu?
S.M. Estera Andrzejewska
Zgromadzenie Sióstr Służebniczek NMP Niepokalanie Poczętej
Powołanie jest dla mnie drogą do nieba, bez względu na to, jaki jego rodzaj wybrał dla nas Pan Jezus. W moim przypadku to życie konsekrowane. To moja droga i plan „A” Pana Boga. Choć dla mnie wcale nie było to takie oczywiste. Od dziecka tańczyłam, m.in. w siedleckiej Formacji Tańca Nowoczesnego LUZ, miałam chłopaka. To on namówił mnie do wstąpienia do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. I choć wiara zawsze była dla mnie bardzo ważna, dopiero w tej wspólnocie doświadczyłam żywego Kościoła. Pod koniec drugiej klasy liceum, na zjeździe młodzieży oblackiej „Niniwa” w Iławie, jeden z ojców powiedział podczas konferencji: „Możesz go bardzo kochać, ale nagle czujesz, że to nie jest to”. Te słowa mną wstrząsnęły. Wiedziałam, że są do mnie. Od razu pomyślałam, iż Jezus chce, bym poszła do zakonu, co wtedy zupełnie mi się nie podobało. Byłam szczęśliwie zakochana, chciałam wyjść za mąż, mieć dzieci, no i taniec wciąż był dla mnie ważny…. W Iławie zagadnęła mnie postulantka ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek. Gdy obok nas przeszli zakochani, powiedziała: „Fajna z nich para, ale zobaczysz, on pójdzie do oblatów”. Słysząc to, oburzyłam się trochę, na co ona zapytała: „Ty nigdy nie myślałaś, żeby pójść do zakonu?”. Przyznałam, że owszem, myślałam. Nie dodałam jednak, że zaledwie od pięciu minut, gdyż tyle upłynęło od konferencji. Wkrótce zaprosiła mnie do siebie, do Katowic, gdzie w tamtejszym zgromadzeniu przez weekend mogłam zobaczyć, jak wygląda życie siostry zakonnej. Pamiętam konkretny dzień 24 maja 2008 r., gdy wspomniana postulantka zaprowadziła mnie do kaplicy, mówiąc: „Pan Jezus mówi w ciszy, wrócę po ciebie za godzinę”. Nie wiedziałam, co robić, bo kompletnie nie znałam takiej modlitwy, gdyż zawsze coś się działo, były gitary, śpiewy, a tam byłam tylko ja i Pan Jezus. Patrzył z obrazu prosto w moje oczy. Bałam się tego spojrzenia, więc zmieniałam miejsca w kaplicy. Ale to nic nie dało. On po prostu patrzył, a ja wtedy bardzo mocno usłyszałam w sercu głos Jezusa: „Tu jest twój dom i tu będziesz szczęśliwa”. Pomyślałam sobie, że chyba zwariowałam. Zaczęłam nawet z Panem Bogiem dyskutować, pytać: „Ale jak to ja?”. Biłam się z myślami, że będę musiała zostawić osobę, którą kocham, dom, najbliższych, taniec. Kiedy wreszcie powiedziałam Jezusowi „tak”, poczułam ogromny pokój w sercu i taką radość, jakiej potem doświadczyłam jedynie tylko w dniu ślubów wieczystych. Wszystko rozegrało się w ciągu jednej godziny. Pan Bóg wie, że jestem człowiek spontaniczny i zbyt długo się nie zastanawiam. W klasie maturalnej zaczęłam jeździć na skupienia, rekolekcje powołaniowe. 26 sierpnia 2009 r., w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP Niepokalanie Poczętej. Dziś pracuję z młodymi ludźmi i widzę, że Bóg wciąż rozrzuca ziarna powołania. Jestem bardzo szczęśliwa, zachwycam się tym, co Jezus zrobił z moim życiem i wciąż tańczę… z najlepszym Tancerzem na świecie.
S. Barbara Jolanta Łydkowska
Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Loretańskiej
Miałam 22 lata. Do tamtego czasu nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym być zakonnicą. Siostry zakonne uczyły mnie katechezy, jeździły ze mną na rekolekcje oazowe; jedne lubiłam i ceniłam, inne były wkurzające - nic z tego jednak ani nie oddalało, ani nie zbliżało mnie do ich świata, który uważałam obojętny dla moich spraw. Miałam swoje plany na życie: mąż, dużo dzieci, mały domek z ogródkiem. Chciałam żyć kolorowym, pełnym życiem. Lubiłam czytać książki, taniec, jazdę konną, narty. Pasjonowała mnie muzyka i sztuki piękne. Miałam dobrych przyjaciół, którzy - tak jak ja - byli „przykościelni”. Od roku spotykałam się z chłopakiem, w którym byłam coraz bardziej zakochana.
Wydarzenie, przez które Pan Bóg „coś mi zrobił”, trudno opisać. Pojechałam na rekolekcje, gdzie jednym z punktów dnia był tzw. namiot spotkania - coś w rodzaju indywidualnej medytacji nad słowem Bożym. Nasz rekolekcjonista wymyślił, że będziemy to odprawiać w małym kościele parafialnym przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Moja modlitwa była zwyczajna, bardzo racjonalna, mało w niej było emocji i nic z tego, co popularnie nazywa się mistyką. I w to wszedł Pan Bóg, jakby „przecinając” nić mojego myślenia i wkładając do głowy oczywistość, że będę siostrą zakonną. Nie miałam cienia wątpliwości, że to od Niego. W ułamku sekundy przeleciały mi przez głowę sprawy mojego życia, które trzeba będzie zostawić: czerwone sukienki, tańce, konie i Piotrka. No i… wściekłam się. No bo jakim prawem ktoś będzie mi ustawiał życie, poza tym ja nie chcę, a przede wszystkim to oczywiste, że się nie nadaję. Wybiegłam z kościoła zapłakana i skopałam brzózkę. Potem były trzy dni, kiedy płakałam i usiłowałam to ukryć przed innymi. Był też dzień spowiedzi, kiedy ksiądz, który akurat się trafił, potraktował mnie trochę jak histeryczkę i doradził, żebym nikomu nie mówiła i czekała, aż się coś wyjaśni. Tylko że dla mnie to było jasne. Musiałam też powiedzieć chłopakowi, dlaczego trzymam go na dystans. A Piotr, kiedy przyjechał po mnie po skończonych rekolekcjach i dowiedział się o wszystkim, po raz kolejny okazał się być mądrym facetem. Powiedział do mnie, zasmarkanej i szlochającej: „Nie martw się, Jolka, Pan Bóg nam krzywdy nie zrobi”. Do klasztoru wstąpiłam sześć lat później. Co robiłam, zanim to się stało? Na początku więcej się modliłam, najczęściej było to coś w rodzaju „Jak mnie chcesz, to mnie zmuś!”, częściej chodziłam na Mszę św. i czekałam, żeby Pan Bóg mnie jakoś przekonał. Nic z tego nie przychodziło. Po jakimś czasie wydarzenie straciło na świeżości i zostało odsunięte w zakamarki pamięci. Chociaż codziennie był przynajmniej jeden taki moment, w którym myślałam, że „przecież powinnam iść do klasztoru”, to z większą siłą wciągał mnie nurt spraw bieżących. Jednocześnie rozluźniła się relacja z Piotrem. W międzyczasie zdobyłam się ze dwa razy na „minimum przyzwoitości”, czyli pojechałam na rekolekcje powołaniowe do znajomych sióstr. Nie otrzymałam jednak odpowiedzi na moje pytania. Wyjeżdżałam zapłakana i bez siły na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. I wtedy zakochałam się po raz kolejny, tym razem totalnie. W mężczyźnie, który mi pasował jak ulał, a był nie do wzięcia. Nie do wzięcia po katolicku. Dzisiaj dziękuję Panu Bogu za ten „koronny argument” w dyskusji, ale wtedy był to czas wielkiej próby i wielkiego cierpienia. Rozstałam się też ostatecznie z Piotrkiem. Zaczęłam pytać, czego tak naprawdę chcę, co jest warte moich najgłębszych pragnień. Pomogły mi książki, m.in. „Traktat o człowieku” św. Tomasza z Akwinu. Dzięki nim łatwiej było mi zrozumieć sprzeczności, które w sobie znajdowałam; łatwiej mi było przygotować się do decyzji woli, która miała iść pod prąd pożądaniom. Bardzo pomogły mi też wielkopostne katechezy o krzyżu, bo „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie…”.
Myślę, że łaskę podjęcia decyzji wymodliły mi moje ss. loretanki. Zrobiłam to tak po prostu, w pociągu. Dzisiaj wstydzę się swojej małoduszności w odpowiadaniu na Boże wezwanie. Z biblijnych postaci najbliżej mi chyba do Jonasza. A jednak Pan Bóg bierze też to, co małe i robi z tym, co chce. Modlę się wciąż o większą miłość do Niego.
Anna
Instytut Świecki Życia Konsekrowanego
„Czy pani jest zakonnicą?”. Nie. „Ale ślubowała pani czystość, ubóstwo i posłuszeństwo?”. Tak. „To pani jest siostrą skrytką?”. Nie. „A może pani wyjść za mąż?”. Nie. „To kim Pani jest?”.
Istnieje wiele form życia konsekrowanego, ale wciąż są mało znane, a pierwsze skojarzanie, kiedy myślimy o osobach konsekrowanych to siostra zakonna. A ja jestem osobą świecką konsekrowaną żyjącą w IŚŻK. Zrzesza on ludzi żyjących w świecie, wykonujących swoje zawody, którzy zobowiązują się do zachowywania rad ewangelicznych. Oznacza to pełną konsekrację, czyli czystość, ubóstwo i posłuszeństwo, a jednocześnie pełną świeckość - zwykłą pracę, mieszkanie, bycie wśród ludzi. Apostolstwem jest świadectwo życia, bardziej niż słowa. Bardzo ważną cechą w IŚŻK jest dyskrecja. Ludzie wokół nie wiedzą, że osoba, która z nimi pracuje, mieszka na tym samym piętrze, jest osobą konsekrowaną.
Dlaczego wybrałam takie powołanie? Bo Pan Bóg mnie do takiego życia powołał i uzdolnił, bo kocham to życie zwyczajne, ukryte, całkowicie dla Pana i całkowicie wśród ludzi. W dzisiejszych czasach do wielu miejsc, na spotkanie z wieloma osobami kapłani czy siostry zakonne nie zawsze mogą dotrzeć. A osoba w pracy, taka sama jak inni, ma szansę na zupełnie inne docieranie do ludzi, rozmowy - takie przy okazji, świadectwo - takie zwyczajne.
Każdy IŚŻK posiada swoją strukturę, konstytucję, władze, formację. Istnieją instytuty żeńskie, męskie i kleryckie. Na świecie jest ich ok. 190, w których żyje ponad 30 tys. osób. W Polsce jest ok. 30 różnych IŚŻK zrzeszających ponad 1 tys. osób, a w naszej diecezji mieszka ponad 15 osób z pięciu różnych instytutów świeckich. Można nawet nie wiedzieć, że pani w trzeciej ławce z tyłu lub drugiej z przodu w kościele to właśnie członkini IŚŻK.
Moim pragnieniem jest, abyśmy, modląc się za osoby konsekrowane i o powołania do takiego życia, nie mieli na myśli tylko powołań zakonnych i misyjnych, ale również do IŚŻK i jeszcze innych form tego życia. Zainteresowanych zachęcam do wejścia na stronę: kkis.episkopat.pl/abc-instytutow-swieckich/zycie-konsekrowane-w-swiecie. Może i ty pragniesz żyć całkowicie dla Pana Jezusa, pozostając ukrytą w świecie?
Luba Niewińska
wdowa konsekrowana
Od trzech lat jestem wdową konsekrowaną. Czym dla mnie jest konsekracja? W największym skrócie - realizacją słów św. Pawła: „Nikt z nas nie żyje dla siebie... Jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana... I w życiu, i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14,7-8). Dlatego też jako wdowa ślubowałam z całym przekonaniem życie w czystości i posłuszeństwie woli Bożej oraz oddanie się modlitwie, pokucie i dziełom miłosierdzia, aby wzorem świętych wdów wypraszać Kościołowi i światu miłosierdzie Boże.
W życiu osobistym staram się być wierna złożonym przyrzeczeniom. Przez formację samodzielną oraz we wspólnocie wdów i dziewic, codzienną Liturgię godzin i Eucharystię, rozważanie słowa Bożego i częstą adorację Pana Jezusa Bóg umacnia mnie i uzdalnia do dawania świadectwa o Nim. Mocą Ducha Świętego poszerza moje serce. Uwrażliwia je na potrzeby ludzi wokół. Biorę aktywny udział w życiu parafialnym. Jestem lektorem słowa Bożego, udzielam się w parafialnej wspólnocie „Przyjaciele Misji”, piszę artykuły do gazety parafialnej, zwykle raz w tygodniu pomagam w posłudze w zakrystii. Ponadto staram się dostrzegać potrzeby materialne i duchowe ludzi w moim otoczeniu i pomagać im w miarę możliwości. W ostatnim czasie przez około pół roku gościłam w moim domu niepełnosprawną Ukrainkę.
Radykalizm w moim życiu kosztuje. Wymaga poświęcenia czasu, podzielenia się dobrami materialnymi, czasami wsparcia kogoś finansowo. Bywa bolesny z powodu niezrozumienia mojej postawy, posądzania o nieroztropność, o bycie wykorzystywaną. Zdaję sobie sprawę, że w kulturze powszechnego hedonizmu trudno zrozumieć bezinteresowność i miłosierdzie. Dlatego też często potarzam refren piosenki: „Gdy boję się o to, co pomyślą inni, zatrzymaj mnie! Ważne jest, co myślisz Ty. Bo chcę widzieć Cię w życiu mym wywyższonego, chcę widzieć Cię w życiu mym”. Nikt przecież nie żyje dla siebie. I w życiu, i w śmierci należę do Pana.
Echo Katolickie 4/2023