Człowiek w świecie wartości
Na drodze internalizacji dokonuje się zarówno włączanie wartości nowych, jak również przemiana rzeczy w wartości oraz nadawanie sensu własnemu życiu przez akceptowanie nowych zadań i traktowanie ich jako wartości. Wychowanie ku wartościom staje się wyzwaniem i zadaniem edukacyjnym, co podkreśla wielu pedagogów, psychologów, filozofów, socjologów, a także nauczycieli praktyków oraz przedstawicieli ruchów odnowy moralnej - zarówno w kraju, jak i na świecie.
Ludzie poszukują miejsc na Ziemi gdzie się czują dobrze, gdzie mogą się spełnić, gdzie mogą doświadczyć własnego „ja”. W ostatnich latach do takich miejsc zaczął się zaliczać świat wirtualny. Oferuje on coraz więcej usług i form spędzania czasu. Po pewnym okresie człowiek obcujący ze światem wirtualnym zaczyna w coraz większym stopniu odczuwać własną obecność w wirtualnym świecie. Żeby odpowiedzieć sobie na pytanie – jakie jest miejsce człowieka w wirtualnym świecie, trzeba zapytać siebie o sens życia ludzkiego. Informacja stała się największym kapitałem na rynku człowieczeństwa. A ponieważ najczęściej niesie ze sobą wartości materialne, to dlatego dla współczesnego człowieka Dla współczesnego społeczeństwa informatycznego nie liczy się, tradycja, religia, kultura, wartości, normy społeczne, ani zdrowy rozsądek, czy logiczna analiza rzeczywistości, cokolwiek innego, co byłoby wspólną podstawą dążenia poszczególnych osób do szczęścia. Współczesny człowiek ma możliwość niemal bezpośredniego uczestniczenia w życiu ważnych postaci oraz w najważniejszych wydarzeniach w skali świata. Prowadzi to jednak do swego rodzaju „klonowania” ludzi o podobnym stylu myślenia, przeżywania i funkcjonowania. Dominacja tego typu kultury medialnej powoduje istotne przemiany w postawie współczesnego człowieka nie tylko w odniesieniu do samego siebie, ale także w odniesieniu do innych osób. Codziennie widzimy tłumy ludzi, których prawdopodobnie nie spotkamy już nigdy po raz drugi. Tymczasem rzadko kontaktujemy się z przyjaciółmi, a nawet z najbliższymi osobami w gronie rodzinnym. Za pomocą mediów odnosimy wrażenie, że mamy „kontakt” ze wszystkimi mieszkańcami ziemi, a tymczasem w rzeczywistości stajemy się coraz bardziej samotni i niezdolni do pogłębionych spotkań z samym sobą i z drugim człowiekiem. Polityka programowa mediów powinna więc przede wszystkim skoncentrować się na rzetelnej informacji oraz na roli wychowywania nawet przez rozrywkę. Polityka taka powinna kultywować tradycje lokalne, promować szacunek dla innych niż komercyjne wartości i dla ich pracy, promować zachowania rozwojowe, nowe technologie, piękno przyrody i możliwości rozwoju w zgodzie z prawami przyrody. Całościowy rozwój człowieka przebiega w społeczeństwie i dzięki społeczeństwu. Socjalizacja będąca transmisją kultury ma zapewnić człowiekowi osiągnięcie celu, jakim jest harmonijna współpraca jego samego z otaczającym go społeczeństwem, to z kolei doprowadzić ma do stworzenia idealnego gruntu możliwościowego, na którym tak jednostka jak i całe społeczeństwo powinno znaleźć drogę do samodoskonalenia się.
Społeczeństwo informacyjne przyniosło wartości ponowoczesności, albo inaczej ponowoczesność znalazł podatny grunt do rozwoju . Jak pisze Marek Drzewiecki;” Każdy, kto uważnie i krytycznie obserwuje współczesną rzeczywistość, uświadamia sobie, że cywilizacja, w której żyjemy, weszła w nową fazę swoich dziejów. Nie chodzi tu jedynie o gwałtowne przemiany we wszystkich niemal dziedzinach ludzkiego życia, ale o fundamentalne przewartościowania, jakie dokonują się na naszych oczach. W konsekwencji coraz więcej ekspertów z różnych dyscyplin wiedzy zgadza się z twierdzeniem, że w drugiej połowie XX-tego wieku zakończyła się epoka modernizmu i nowoczesności, która w dziedzinie myślenia charakteryzowała się dążeniem do precyzyjnego, racjonalnego, naukowego poznania obiektywnej rzeczywistości, a w dziedzinie działania charakteryzowała się dążeniem do osiągnięcia wysokiej skuteczności i efektywności we wszystkich podejmowanych przedsięwzięciach. Nowe tendencje określane są zwykle mianem postmodernizmu albo ponowoczesności. W niniejszej analizie posługiwać się będziemy tym drugim terminem, który wydaje się być bardziej precyzyjny.
Wiek XXI wieku charakteryzuje się szybko zachodzącymi zmianami we wszystkich sferach społecznych. Społeczeństwo staje się elastyczne, nieustannie ulega transformacji, przeobraża się. Obecnie jesteśmy świadkami krystalizowania się nowego jego oblicza - społeczeństwa informacyjnego w którym nie ma czasu dla siebie. Nie ma więc czasu na teatr, książkę, wycieczki krajoznawcze, spotkania z przyjaciółmi. Zastępuje się to jakimiś namiastkami, o których więcej jest w dalszej części pracy. Okazuje się, że „wolny” czas poświęcany jest nie na rozwijanie swoich zainteresowań, doskonalenie i wzbogacanie swojej osobowości, ale na dodatkową pracę dla zdobycia kolejnych dóbr materialnych. W Japonii powstał nawet termin „karoshi” oznaczający śmierć z przepracowania, która stała się w krajach pracocholików masowa. Odkrycie elektroniki i wyposażenie każdej rodziny w radio, telewizor, komputer (z tak zapierającym dech w piersiach wizjami internetu) to prawdziwa rewolucja współczesnego świata. Dobra materialne stały się celem i środkiem do osobistego szczęścia. Materializm to neurotyczna pogoń za przyjemnościami, komfortem i bezpieczeństwem. Jest to najbardziej zewnętrzny wyraz konsumpcjonizmu, który można powiedzieć wywołał wielu krajach kryzys zarówno w człowieku jak i w społeczeństwie. Zakupy to jedna z podstawowych czynności podtrzymujących kulturę negacji. Od chwili upadku państw komunistycznych w różnych częściach świata ekspansja konsumpcjonizmu trwa niemal przez nikogo niekwestionowana. W dobie unowocześniania się tradycyjnych społeczeństw konsumpcjonizm jest drogą najbardziej kuszącą. Łatwo pogrążyć się w tej ułudzie, zapominając o wszystkim. Pragniemy, więc konsumujemy; pragniemy, więc cierpimy. Ulegając jego oddziaływaniu, staramy się osłonić przed codziennym bólem cielesnej egzystencji, jednocześnie zaś skupiamy się na momentach przyjemności. Oddziaływanie to tworzy iluzję życia wolnego od bólu, pełnego możliwości wyboru, dzięki czemu wydaje nam się, że w pełni kontrolujemy rozwój wypadków. Wszystko to stwarza złudzenie pełni niezmąconej przyjemności. Gdy włada nami taki fizyczny materializm, utożsamiamy się z tym, co posiadamy. Ale to dopiero początek. Na kolejnym poziomie znajduje się materializm psychiczny - pragnienie sprawowania kontroli nad całym światem za pomocą teorii, ideologii i intelektu. Staramy się manipulować otoczeniem nie tylko na płaszczyźnie fizycznej; to samo robimy na poziomie psychiki. Stwarzamy na własny użytek model teoretyczny, dzięki któremu uciekamy od poczucia zagrożenia, samotności lub przegranej. Zawsze stawiamy siebie w roli wszechwładnego „kontrolera”. Materializm psychiczny postrzega jako wroga wszystko, co człowiekowi stawia wymagania. Opanowujemy to zagrożenie, tworząc sobie ideologię lub religię, w której jesteśmy zwycięzcami, mamy rację lub stoimy po słusznej stronie; nigdy nie doświadczamy bezpośrednio lęku czy zamętu, będących rezultatem zetknięcia z rzeczywistym zagrożeniem.W takich warunkach tworzy się beckettowska antropologia, z której wynika jasno, że istotą dzisiejszego człowieczeństwa jest nieprzezwyciężalne poczucie samotności. Jeżeli dodamy do tych dotychczasowych rozważań swoisty refren, który powtarza się w tekście kilkakrotnie, dostaniemy pełny obraz współczesności i człowieka uwikłanego w tę skomplikowaną rzeczywistość: "Nic nie da się zrobić" można tylko czekać albo mówić. I chyba właśnie mowa i mówienie są według Becketta jakimś ratunkiem przed samotnością, ponieważ stwarzają iluzję bycia w czyimś towarzystwie, uśmierzając tym samym ból samotności. Kiedy jesteśmy na własne życzenie zwolnieni z odpowiedzialności, kiedy wytwory naszych umysłów podejmują za nas decyzje, kiedy to one zaczynają naprawdę myśleć, człowiek przestaje, zanika u niego chęć i możliwość swobodnego myślenia i samodzielnego podejmowania decyzji. Jesteśmy skażeni przekonaniem o wyższości ilości nad jakością, posiadania nad byciem, człowieka nad naturą. Powoli pieniądz staje się wyznacznikiem wartości wszystkiego, nawet ludzkiego myślenia i uczuć. Mam nadzieję, że nie piszę tu o wszystkich ludziach, są chyba tacy, którzy rozumieją, jakie zagrożenie niesie współczesna sytuacja dla humanistycznej wizji świata. Wciąż jednak ogromne rzesze ludzi pozostają pod wpływem żądzy posiadania. Swe zagubienie intelektualne, jeśli je w ogóle dostrzegają, tłumaczą przymusem zdobycia środków do luksusowego życia lub też wzbogacenia się w celu poznania „wielkiego świata”, który może być utożsamiany ze światem elit. Gdy jednak tacy ludzie staną się elitą, to kim staną się ci z robotniczych slumsów, którzy nie będą mieli innych wzorców do naśladowania? Media karmią nas trylionami bitów informacji na sekundę. Kto teraz jest w stanie odebrać je wszystkie, zrozumieć i krytycznie ocenić ich sens? Co więcej, informacja stała się towarem, jest ona przedmiotem pożądania i manipulacji, gdyż posiada obecnie realną wartość. Jak można nie czuć się zagubionym i wyobcowanym w dzisiejszych czasach? U człowieka zanika racjonalne myślenie i podejmować decyzji, nie zastanawia się nad sobą, nad sensem życia, pozwala sami sobie umierać i pogrążać się w nicości. Przestaje żyć, ciało nie ginie; umieramy zupełnie inną śmiercią – umieramy sami dla siebie.
Dodatkowym czynnikiem wzmagającym procesy współczesnych przemian jest postępująca globalizacyjna technizacja, która obejmuje nie tylko gospodarkę, ale również kulturę i politykę oraz stwarza nowe wzory życia codziennego, zmieniając tym samym definicję czasu i przestrzeni. Problem jakim zaczyna stawać się człowiek w świecie techniki, a nie jak być powinno – problem techniki w świecie ludzi. Podawane są liczne przykłady ze społeczeństw wysoko rozwiniętych jak choćby Amerykanów czy Japończyków, gdzie ludzie naśladują byt industrialny, wyzbywając się niektórych cech człowieczeństwa.
Pierwsza teza pojawia się już na samym początku – „społeczeństwo i poszczególne jednostki zaczynają naśladować byt industrialny” pisze autor - „pracujemy jak komputery, kochamy jak komputery, postrzegamy świat jak maszyny”. Trudno nie zgodzić się z tezą naśladownictwa, która została poruszona, jednakże z argumentami przedstawionymi przez autora nie mogę się zgodzić. Uważam, że nigdy nie będziemy kochać jak komputery czy też postrzegać świat jak maszyny. Jesteśmy, w stosunku do maszyn, zbyt złożeni i posiadamy to czego nawet najbardziej rozwinięty byt industrialny nie będzie posiadał – emocje. To one sprawiają, że każdy z nas postrzega świat inaczej, to one sprawiają, że potrafimy kochać i nienawidzić – to czego nie potrafią właśnie maszyny. Oczywiście „(...) muzyka naśladująca odgłosy maszyn, sztuki plastyczne bazujące na pożywce syntetycznej, fotografia industrialna” ma miejsce i mieć będzie. Jednak nie wydaje mi się, by było to złym czy prowadziło do złego. Jest to wynik rozwoju współczesnych technologii. Na przykładzie muzyki – oczywistym jest fakt, że muzycy korzystają i będą korzystać z dobrodziejstw techniki, że będą „naśladować odgłosy maszyn” bo to są dźwięki, które coraz częściej nas otaczają. Nie sposób posługiwać się tylko klasycznymi instrumentami. Jest to konsekwencja rozwoju, a nie decyzja obrania takiego kierunku. Z tego korzystamy dzisiaj wszyscy, jest to ogólnie dostępne. Analogiczna sytuacja jest w przypadku sztuki, która „bazuje na pożywce syntetycznej”. Coraz częściej artyści wykorzystują materiały będące wytworem rozwoju i uświadamiają nam nie sam fakt użycia tego typu materiału w danym dziele, ale samą możliwość użycia owego materiału. Unaoczniają nam coś co zdaje się być niemożliwym – wykorzystanie materiałów, które zwykle kojarzyły nam się z czymś pozbawionym możliwości przedstawienia jakichkolwiek emocji w układzie, z którego emocje biją. I tak jak stwierdza autor – „automatyzm, przemysł, komputeryzacja są zjawiskami specyficznymi i nie można jednoznacznie określić, że są złe czy dobre”. Nie można jednoznacznie stwierdzić, że wykorzystywanie tego co przyniósł rozwój w sztuce, życiu codziennym czy kulturze jest złe i do złego prowadzi. Uważam, że jest wynikiem rozwoju i dobrodziejstwem jest możliwość wykorzystania tego co nas otacza, nawet jeśli jest to byt industrialny.
Kolejną tezą jaka pojawia się w „technizacji” jest – dominacja cywilizacji zachodu na ziemskim globie”. Tutaj, zdaje się, każdy przyzna rację autorowi. Wszyscy mamy świadomość potęgi chociażby Stanów Zjednoczonych oraz tempa rozwoju jaki jest przez nie narzucany. Tempa, któremu nie jest w stanie sprostać większość państw, oraz konsekwencji jakim przez choćby próbę podjęcia się tego biegu, sprostać muszą ich obywatele. Sytuacja ta prowadzi do zaniedbywania spraw społeczno – bytowych. Największy nacisk kładziony jest na wyniki, a nie sposób w jaki się je osiąga. Często sprowadza się to do żałosnych warunków bytowych obywateli danych państw. I obawiać powinniśmy się czy nie będzie tak jak założył Ryszard Podgórski pisząc „w przyszłości ludzie wyparci jeszcze bardziej przez maszyny, wegetujący w świecie ponowoczesnym, pozostający bez pracy i środków do życia mogą dokonać potężnego przełomu”. Uważam, iż jest to wysoce prawdopodobnym cytuję - „jeśli tylko uświadomią sobie, że maszyny, które miały nieść im pomoc, w rzeczywistości zostały wykorzystane przeciwko człowiekowi”. I jak bardzo trafne jest stwierdzenie, że „ludzkość nie była i nie jest skłonna dzielić się zyskami, większość ludzi kieruje się zasadami egoizmu, życie postrzegając w kategorii kolekcjonerstwa i konsumpcjonizmu”. Do myślenia zmusza również pytanie „kto w takich realiach skłonny będzie do dzielenia się z mniej uposażonymi? Kto dziś skłonny jest dzielić się własnymi dobrami z mieszkańcami Afryki czy Azji?”. Wydaje się, że odpowiedź zna każdy z nas.
Zgodzę się również z twierdzeniem, iż „w integracji człowieka z techniką może być pomocna sztuka”. To właśnie sztuka pozwala nam łatwiej zaadoptować się w nowych realiach. To dzięki niej potrafimy odnaleźć swoje miejsce w nowym środowisku, szczególnie jeśli ukazując „nowe” nawiązuje do nas jako członków „starego”.
Jednak w przypadku osobistej opinii autora mówiącej, że „zapracowany obywatel RP-2006 nie ma czasu na to, by rozstrzygnąć w swym umyśle, co jest istotą człowieczeństwa” dodałabym, iż nie jest to kwestia czasu, a chęci. Albowiem ludzie coraz częściej wykazują tendencję do upraszczania i „ślizgania się” po tematach związanych z człowieczeństwem. To nie jest kwestia czasu. To kwestia chęci każdego z nas czy zadamy sobie wewnętrznie pytanie: kim jestem i po co jestem? Każdy z nas szuka czegoś innego – jednemu zapracowanemu obywatelowi jak najbardziej odpowiada, że pracuje po 12 godzin dziennie, bo dzięki temu się nie nudzi przed telewizorem, inny będzie się z kolei pytał – czy to ma sens. Nie jest to kwestia czasu tylko osobowościowych cech konkretnych jednostek. Generalizacja nie powinna mieć tutaj miejsca, bo mimo, że każdy z nas jest zapracowany i zna wiele zapracowanych osób, to wśród grupy tych właśnie będzie w stanie wskazać jednostki, które mimo ogólnie przyjętego braku czasu, znajdą go na znalezienie własnego człowieczeństwa. Nie dla każdego praca jest drogą do zakupu plazmowego telewizora. Mimo, że jest znaczna grupa osób nastawionych na konsumpcjonizm, coraz częściej słyszy się głos młodych ludzi, pytających po co? Co więcej, coraz częściej ci młodzi ludzie negują konsumpcyjny sposób życia. Zdaje się, że powoli społeczeństwo, szczególnie młodzi, zauważa że ten pęd tak naprawdę prowadzi donikąd. Z moich osobistych obserwacji wynika fakt, że pędzą dzisiejsi trzydziestoparolatkowie, którzy mieli szansę spróbowania swoich sił w okresie transformacji i ta chęć „dorobienia się” odbija się głównie na nich. Tłumaczę to sobie tym, iż oni mieli realną możliwość realizacji swoich planów. Obecnie takich możliwości nie ma, albo są znacznie utrudnione. I młode osoby, które wiedzą jak trudno jest cokolwiek zdobyć, czy „dorobić się” wybierają – albo walczą o swoje, sprowadzając swoje życie do roli zapracowanego obywatela RP-2006 albo próbują żyć inaczej.
I ostatni argument – „prawdziwie wielkie są te społeczeństwa, w których proces przystosowania dokonuje się, przez walkę z naturą i objęcie władzy nad materią”. Nie sposób, na podstawie czy literatury, czy doświadczenia nie zgodzić się z tym argumentem. Powstało tak wiele prac dowodzących prawdziwość tej tezy, że nie widzę większego sensu w argumentowaniu jej po raz kolejny. Mimo, iż walka ta prowadzi do nieodwracalnych zmian w przyrodzie czy codziennym życiu, na czym tracą wszyscy mieszkańcy Ziemi. Jak choćby te, o których wspomniał R. Podgórski – „jest wiele zagrożeń i jeszcze więcej problemów: ciągła groźba wojny nuklearnej, problem głodu, kurczenie się zasobów żywności, wody, surowców, energii, rozwój chorób (...)”. Najtragiczniejsze w tym procesie jest jednak to, że zawładnąć naturalnym środowiskiem próbuje zaledwie kilka państw, szczycących się mianem mocarstw, natomiast konsekwencje spadają na wszystkich, w tym najczęściej na tych, którzy nie są w żaden sposób przygotowani na walkę z okrucieństwem tego procesu. W całej tej walce o dominację nad przestrzenią naturalną pewnym rozwiązaniem staje się „podporządkowanie jej dla lepszego życia”. Staramy się umieścić namiastki naturalności w modernistycznych budowlach, na wiele sposobów staramy się zaadaptować obce nam przestrzenie, w jakikolwiek sposób „uczłowieczyć” nasze zindustrializowane życie, czy to zawodowe, czy prywatne. Nie oceniałabym tego jako złe. Nie sposób uciec bowiem od procesu industrializacji i technizacji, a te namiastki „normalnego życia” jak „sfery, które w myśl obowiązującej mody mają odpowiadać aktualnym trendom estetycznym” czy miejsca na rośliny przed budynkami fabryk świadczyć mogą tylko o tym, że mimo rozwoju nadal szukamy piękna natury i potrzebujemy go dla wewnętrznej czy społecznej równowagi. Tym co tę równowagę zapewnia jest sztuka, pozwalająca nam oswoić obce nam kształty czy maszyny.
Uważam, że proces technizacji dopiero się rozpoczął. Niestety nie jesteśmy w stanie ani go zatrzymać, ani mieć nad nim pełnej kontroli. Nie sposób przewidzieć wszystkich konsekwencji podjętych przez nas działań, tak samo jak nie sposób ocenić nam czy jest to dobre czy złe. Praca „Technizacja” R. A. Podgórskiego nakreśla pewne aspekty tematu jednak w pełni ich nie wyczerpuje. Nie ukazuje różnorodnych możliwości wytłumaczenia procesu technizacji, jak również nie ukazuje pozytywnych aspektów tego zjawiska. Z czym się zgodzę, idąc za myślą autora pracy to tym, że nie sposób jednoznacznie ocenić tego zjawiska. Dodałabym tylko, że musimy być bardziej świadomi, że musi być kładziony większy nacisk na informowanie społeczeństwa o tym procesie. I nie mam tu na myśli konkretnego wskazywania – to jest dobre a to złe. Ludzie nie są maszynami i powinniśmy pamiętać, by nie traktować ich jak maszyny. Mając świadomość i wolną wolę jesteśmy w stanie, odbierając informację, sami ocenić czy jest to proces słuszny czy nie. I to sami musimy siebie pytać – kim jestem w tym wszystkim – czy nadal człowiekiem czy już maszyną człowieka udającą? Jednak tego typu pytanie musimy, przede wszystkim, chcieć sobie postawić.
Wybitny badacz współczesnych społeczeństw, Manuel Castells przypomina, że „współczesny świat i nasze życie są kształtowane przez sprzeczne trendy globalizacji i tożsamości” . Wszystkie te globalne zjawiska często wywołują opór wielu jednostek i społeczności, poszukujących trwałego czasoprzestrzennego zakorzenienia. Stanowią nowego rodzaju wyzwania: ułatwiając z jednej strony egzystencję, z drugiej powodują daleko idące przemiany noszące często znamiona zagrożeń. Neil Postman w swojej pracy “Technopol” wyraża to dość jasno: “Każda technologia jest zarazem ciężarem i błogosławieństwem; nie albo - albo, lecz tym i tym jednocześnie” . Wspomnę tutaj, że spostrzeżenie to jest jak najbardziej prawdziwe w odniesieniu do roli, jaką we współczesnym świecie zaczyna pełnić człowiek. Ostatecznie jednak człowiek w czasach powstawania skomplikowanego systemu światowego chce kontrolować swe życie, jakkolwiek coraz bardziej pozostaje zależny od działania odległych i często nierozumianych przez nich sił. Do takich sił należą wartości , które niesie ponowoczesność, a z których współczesny człowiek nie zdaje sobie zupełnie sprawy. Jest nieświadomy otaczającego go świta, ale zadowolony na ile pozwalają mu warunki bytowe, które mają dla niego priorytetowe znaczenie. Doświadczenia zewnątrz na tyle mają znaczenie na ile przynoszą mu określone wartości konsumpcyjne. W tym swoim świecie współczesny człowiek rzeczom materialnym nadaje tak wielki sens, że nawet nie zauważył z zdehumanizował się jako człowiek.
Szczególnym zagrożeniem w procesie integracji społeczeństwa jest zakwestionowanie społeczeństwa, co doprowadza do jego atomizacji. Państwo jest wspólnotą i atomizacja społeczeństwa musi grozić jego rozpadem. Tak więc w odbudowie państwa istotnym elementem jest przywrócenie w społecznym ethosie właściwego miejsca wspólnocie rodzinnej, lokalnej, regionalnej, a także innym formom wspólnot: wyznaniowych, zawodowych czy społecznych. Smutna przepowiednia Nietzschego sprawdza się. Zachodnie społeczeństwa są coraz bardziej ateistyczne. Przedtem to religia tłumaczyła otaczający świat. Nadawała życiu ponadczasowy, niezmienny sens. Stwarzała więź pomiędzy wyznawcami. Dawała odpowiedź na podstawowe egzystencjalne pytania: kim jesteśmy, po co żyjemy, dokąd zmierzamy. Pozwalała wyznawcom określić swoją tożsamość. Ale wiara zanika, a potrzeby, które kiedyś zaspokajała, pozostają. W społeczeństwach, w których żyje się szybko i nowocześnie, nie zniknęła silna potrzeba poczucia sensu i pewności. Jeśli potrzeba ta pozostaje niezaspokojona, wygrywa uczucie wszechogarniającego chaosu. Sytuacja zmienia się przecież tak szybko, że trudno już nawet powiedzieć, skąd pochodzą te zmiany. Samoloty nie omijają budynków. Przejażdżka metrem może okazać się ostatnią podróżą. Na każdym kroku odczuwamy niepewność, mamy świadomość kruchości własnego życia. A poczucie braku kontroli nad własnym życiem to prosta droga do depresji, zniechęcenia, zagrożenia apatią.
Wszyscy miewamy momenty, kiedy myślimy, że świat zwariował. Pędzimy tylko niczym atomy, które czasem zderzają się ze sobą. Życie przyspiesza. Intensywniej pracujemy. Czasu jest zawsze za mało, rzeczy do zrobienia coraz więcej. Trudno w tak niesprzyjających warunkach zachować zdrowy balans. Zmęczeni wracamy do domu, żeby odkryć, że nas tam nie ma. Więzi międzyludzkie rozpadają się, bo brak na nie czasu i chęci. Kontakty stają się coraz bardziej interesowne, przypominają wymianę usług. Łatwiej jest się rozwieść niż stworzyć szczęśliwe małżeństwo. Połowa polskich licealistów cierpi na depresję, a co piąty powinien natychmiast rozpocząć leczenie – wynika z badań zleconych przez gdańskie kuratorium oświaty w 2006 roku. Jeśli dzieci są w takim stanie, to, czy można przypuszczać, że ich rodzice czują się lepiej? W bogatych demokracjach jednostki posiadają nieskończone możliwości. Mogą swobodnie wchodzić w nowe role. Korzystając z rynkowych wyborów, mogą pisać swoje indywidualne narracje. Mogą stwarzać się na nowo. Jednostki mają duże możliwości, pod warunkiem że wiedzą, kim są. Każdy ma silną potrzebę określenia swojej tożsamości. Kim jestem? Jaki jestem? Co jest dla mnie ważne? W co wierzę? Jakie znaczenie ma moje życie? To pozornie proste, ale bardzo ważne pytania.
W bogatych społeczeństwach, gdzie podstawowe potrzeby są już zaspokojone, jednostki mają nieograniczone możliwości wyróżnienia się. Mogą korzystać z gotowych i dostępnych modeli rynkowych. Mogą opowiedzieć o sobie otoczeniu poprzez marki, z których korzystają. Marki pozwalają im określić i podkreślić osobowość. Jednostki mogą też wybrać trudniejszą drogę i spróbować wyróżnić się same przez się.
Czasami nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że chorobliwe uzależnienie od euro jest wprost proporcjonalne do zaniku osobowości. Zaś – jak podkreśla Baudrillard – tym, na co obecnie istnieje największy popyt, nie są bynajmniej urządzenia techniczne, fortuna czy przedmioty, lecz osobowość. W społeczeństwach, gdzie większość relacji jest sformalizowanych i określonych konwencją, jest też ogromny głód autentyczności1.
Moim zdaniem główną przyczyną atomizacji jest materializm, rozumiany jako postawa światopoglądowa, a nie tylko gonienie za pieniędzmi. Materializm polega na uznawaniu wartości materialnych za najważniejsze lub jedyne. Materializm docenia tylko to, co materialne, w konsekwencji także fizyczne i biologiczne. Materializm cofa człowieka do bytu przyrodniczego, który ma wyłącznie cielesność, popędy i dążenia do przyjemności. Nawet największy materialista odczuwa ból czy przyjemność po wypiciu alkoholu, choć sam ból czy przyjemność, jako odczucia, materialne nie są.Tak rodzi się materialistyczny hedonizm, zwany konsumpcjonizmem. Tworzy on egoistyczne, skoncentrowane na sobie, wyizolowane oraz dążące do łatwizny i wygody bez oglądania się na innych jednostki. Gdy w społeczeństwie taka tendencja zaczyna dominować, wszyscy zaczynają się nawzajem krzywdzić i ranić. Podstawowym odczuciem w takim społeczeństwie staje się niechęć, a potem nienawiść wszystkich do wszystkich. Ludzie zaczynają marzyć, by uciec od siebie nawzajem. Więzi międzyludzkie zastępują więzi ze zwierzętami. Nie przypadkiem dziś szerzy się pogląd, że "ludzi jest za dużo" - choć ilość mieszkańców Polski nie rośnie, a maleje. Na tym tle pojawia się zrazu tajone, a potem wyrażane coraz bardziej jawnie marzenie o krwawej wojnie czy rewolucji, która by zlikwidowała ten "nadmiar". Główne zagrożenie ze strony materializmu polega na tym, że powszechna jest nieświadomość zagrożeń z niego płynących. Kościół niby sprzeciwia się konsumpcjonizmowi, jako zjawisku niszczącemu chrześcijańską/katolicką duchowość, ale ma problemy ze zdefiniowaniem pojęcia konsumpcjonizmi, co ułatwia jego zwolennikom szerzenie poglądu, że ten sprzeciw to przejaw "wpływów marksistowskich" (nieprawda - marksizm był też konsumpcjonistyczny, choć mniej wydajny) albo wyraża ono jakieś dziwne pretensje frustratów życiowych, "którym się nie udało". Z drugiej zaś strony Kościół milcząco zgadza się na atomizację społeczeństwa w imię materializmu. Próbuje wprawdzie ratować rodzinę, ale ponieważ zarazem nie walczy z panującym w rodzinach wielkomiejskich materializmem, więc tak naprawdę chroni patologiczny i odhumanizowany model rodziny, której główną rolą ma być biologiczne produkowanie podatników dla państwa tak, jak się produkuje np. samochody czy długopisy. Mówienie o pozamaterialnych obowiązkach rodziców wobec dzieci również jest bezprzedmiotowe, ponieważ dla materialisty brzmi to jak puste i bezsensowne frazesy. To materializm powoduje np., że obecni rodzice utożsamiają wychowanie dzieci z ich utrzymaniem, a więc z zaspokojeniem potrzeb materialnych. Powszechna jest radość, że oto znaleziono źródło dużych dochodów dla ludności, i to takie, któremu globalna gospodarka nie tylko nie przeszkodzi, ale jeszcze będzie pomagać (bogaci turyści z całego świata!). Patrzy się, oczywiście, na to w sposób materialistyczny, widząc tylko zyski. Natomiast uchodzi już uwadze entuzjastów "żyły złota". Skąd tak naprawdę biorą się te wielkie dochody z "przemysłu" turystycznego. A biorą się one z przerabiania na trywialne "atrakcje turystyczne" dziedzictwa narodowego, nieraz gromadzonego przez tysiące lat. Wyprzedawana i konsumowana jest wartość naukowa zabytków, dzieł sztuki i przyrody, tożsamość różnych grup lokalnych i środowisk turystów kwalifikowanych, która staje się towarem. Istniejące dotąd więzi zastępowane są efemeryczną więzią ekonomiczną z ludźmi pochodzącymi z dowolnego miejsca na świecie, których nie obowiązują żadne zasady, a tylko płacenie pieniędzy. To wpływa na dewaluację pojęcia wartości naukowej i atomizację społeczeństwa. W końcu zaś konsumowana jest również sama przyroda i zabytki, jak o tym świadczy choćby "zadeptywanie" licznych cennych przyrodniczo miejsc przez masowych turystów. Powstaje pytanie - dlaczego materializm, powoduje np. erozję wartości społecznych? Zaś częściowa akceptacja ze strony środowisk, które jako niemal jedyne są w stanie stawić mu skuteczny opór, jest z punktu widzenia materializmu cenniejsza, niż nawet bardzo silny wzrost radykalizmu jego zwolenników, ponieważ jest to - co z tego, że częściowa? - kapitulacja wodzów. Jeśli zrozumiemy, że każdy światopogląd stanowi pewną całość, która oddziaływuje na wszystkie dziedziny życia, wówczas zrozumiemy, że nie da się na dłuższą metę w jednej dziedzinie walczyć z efektami materializmu, a w drugiej go popierać. Tak naprawdę w tym momencie należy mówić o umiarkowanym poparciu. Podobnie nie byłaby się tak łatwo przyjmowała demoralizacja, gdyby nie to, że dla materialisty zmiana światopoglądu i systemu wartości jest tylko kwestią dostosowania się, jako że niematerialny światopogląd jest sam w sobie bez wartości. Jeśli trzeba się dostosować do czegoś łatwiejszego - to tym lepiej. Ktoś gotowy oddać życie za swoje poglądy, to dziś "nienormalny fanatyk". Materialistyczni zwolennicy "równości gejów" ze zdziwieniem patrzą na ludzi, którzy przeciwstawiają się szerzonemu publicznie przez środowiska gejowskie hedonizmowi. "Przecież ci geje nie zrobili nic złego". Czyli - nie naruszyli niczyjej fizyczności ani dóbr materialnych. Na materializmie i materialistycznej koncepcji wolności oparty jest też liberalizm gospodarczy. Dlatego też opowieści, że dla liberała " jego wolność kończy się tam, gdzie się zaczyna cudza wolność", są śmieszne. W rzeczywistości ta "cudza wolność" jest tylko fizyczna, biologiczna i materialna, i to dosłownie, bezpośrednio. Kradzież lub skrzywdzenie kogoś zachodzi dla liberała wtedy, gdy musi on przy tym przełamywać jakieś bariery psychiczne lub wiążą się ono z nieprzyjemnym dla niego widokiem czy odczuciami, wyrywającymi go z materialistycznego otępienia. W przeciwnym natomiast razie nie ma kradzieży czy krzywdy, tylko "wolna konkurencja". Jest to więc hedonistyczne mierzenie zła intensywnością negatywnych odczuć krzywdzącego, bez przejmowania się krzywdzonym - a przy okazji dowód na niekonsekwencję liberalnego materializmu, który mimo wszystko nie jest w stanie zupełnie przemilczeć np. psychologii, choć, oczywiście, patrzy na nią z materialistycznego punktu widzenia. Materializm powszechnie już opanował wielkie miasta, gdzie wywołać jest go najłatwiej, gdyż istnieje anonimowy tłum (społeczeństwo zatomizowane) - wystarczy go tylko utrwalić i pogłębić. Na naszych oczach kosmopolityczna popkultura wypiera kulturę inteligencką z Krakowa - w Warszawie niemal już ślad po inteligenckości nie został, choć roi się w niej od "ludzi z papierkami". Kosmopolityzm, opierający stosunki międzyludzkie na nieposiadającym ojczyzny pieniądzu, jest również jednym z instrumentów szerzenia materializmu, i odwrotnie - komuś, kto nie przywiązuje wagi do rzeczy niematerialnych, jak tożsamość, łatwiej jest stać się kosmopolitą. Środowiska, które nie zostały jeszcze zarażone materializmem, żyjące we wsiach i miasteczkach, są nieustannie marginalizowane, obrzucane obelgami i niedopuszczane do głosu. Propaganda libertyńska (liberalna moralnie) zarzuca im też "zawiść, nienawiść i obłudę". Obecnie "katolicko-patriotyczne" rządy dążą zaś wręcz do wyludnienia małych miejscowości i zgromadzenia ich mieszkańców w wielkich miastach, zwłaszcza w Warszawie, pod pretekstem "budowy trzech milionów nowych mieszkań". Ma to się odbywać kosztem zabudowania każdego wolnego skrawka ziemi na terenie stolicy, bo przecież niematerialne warunki krajobrazowe nie są dla materialistycznych "katolickich patriotów" i liberałów wartością, w odróżnieniu od materialnego mieszkania. Za to świetnie doceniają tą wartość - oczywiście, jako finansową (o ile więcej jest w stanie zapłacić klient za okna wychodzące na park?) - deweloperzy. Nic dziwnego - władza na ładnym widoku dla ogółu mieszkańców miasta nie zarobi, a jeszcze musi "niepotrzebnie" o niego dbać. Wychodząc z takiego założenia, można dojść do wniosku, że marnuje się dobro publiczne, którego jeszcze nie wyprzedano "prywatnemu inwestorowi". Otwarta droga do prywatyzacji terenów chronionych i dóbr kultury, już zresztą zapoczątkowanej. Ponieważ prawo własności dla materialisty jest absolutne (jakie miałoby być, skoro nie uznają oni dobra wspólnego?), a hedonista nie nawykł do narzucania swoim zachciankom jakichkolwiek hamulców, to oznacza to, że zarówno tereny chronione, jak i dobra kultury będą poddawane konsumpcji - a więc zużyciu. Wszyscy ludzie bez wyjątku pragną być szczęśliwi. Jest to niewątpliwie jedna z uniwersalnych zasad życia ludzkiego. Mimo, że używają różnych metod, pragną osiągnąć ten sam cel: szczęście. Jednak fenomenem równie powszechnym jak dążenie do szczęścia jest jego instrumentalizowanie, zubożanie, ideologizowanie. Jednym z fundamentów szczęścia jest promowanie nowych, utopijnych wizji ludzkich pragnień i potrzeb. Przypomnijmy, że podstawą epoki nowoczesności były kolektywistyczne utopie, które całej ludzkości obiecywały osiągnięcie powszechnej szczęśliwości: w najbliższej przyszłości i w uwarunkowaniach tej ziemi, a zatem w doczesności. Utopie te przybrały kilka konkretnych postaci. Pierwszą i chyba najbardziej okrutną była typowa dla socjalizmu i komunizmu obietnica osiągnięcia — za pomocą walki klas i dyktatury proletariatu — powszechnej szczęśliwości w społeczeństwie bezklasowym. Szczytowym przejawem tej utopii była próba budowania przemocą systemu komunistycznego w ZSRR i innych krajach. Próba ta doprowadziła do niespotykanego w historii ludzkości okrucieństwa, ludobójstwa i ubezwłasnowolnienia całych narodów. Jedną z odmian tej utopii był faszyzm, czyli niemiecki socjalizm narodowy. Utopia druga, która charakteryzowała epokę nowoczesności, polegała na obietnicy powszechnej emancypacji, czyli na obietnicy „wyzwolenia” ludzkości z wszelkich uwarunkowań związanych z tradycjami, normami moralnymi, systemami wychowania czy instytucjami. Szczytowym przejawem tej utopii były ruchy kontestacyjne lat sześćdziesiątych XX-tego wieku. Bolesną ironią losu jest fakt, że znaczna część ówczesnych kontestatorów jest obecnie przedstawicielami struktur politycznych czy gospodarczych, które próbują wpływać na całokształt życia, a nawet myślenia współczesnego człowieka.
Trzecią wreszcie utopią epoki nowoczesności była obietnica naukowego i technicznego postępu, który — w połączeniu z demokracją i wolnym rynkiem - miał doprowadzić do powszechnego dobrobytu oraz powszechnej szczęśliwości całej ludzkości. Dzisiaj już wiemy, że wszystkie te ideologie kolektywistycznego szczęścia nie tylko nie zrealizowały swoich obietnic, ale doprowadziły do dramatycznego pogłębienia się problemów, które miały ostatecznie rozwiązać i przezwyciężyć. Współczesny człowiek jest przecież jeszcze bardziej zależny od określonych instytucji i uwarunkowań (zwłaszcza politycznych i ekonomicznych) niż kiedykolwiek wcześniej. W poszczególnych społeczeństwach przybiera na sile walka klas i grup nacisku, a nieliczni bogaci żyją w otoczeniu coraz większego kręgu ludzi przeżywających dramatyczną biedę i poczucie zupełnej bezradności.
W obliczu twardej rzeczywistości i bolesnych rozczarowań ponowoczesność — w przeciwieństwie do epoki nowoczesności - wycofuje się z obietnicy zapewnienia powszechnej szczęśliwości dla całej ludzkości. Nowa epoka musi jednak karmić współczesnego człowieka jakimiś nowymi obietnicami i utopiami. W tej sytuacji ponowoczesność w centrum uwagi nie stawia już całej ludzkości lecz pojedynczego człowieka, a w miejsce powszechnej szczęśliwości dla wszystkich obiecuje każdej jednostce — w pojedynkę i w izolacji — osiągnięcie własnego, prywatnego szczęścia oraz własną, prywatną drogę do „nieba” na ziemi. Jedyną — przynajmniej w teorii obowiązującą - granicą szukania takiego prywatnego szczęścia oraz indywidualnej, spontanicznej samorealizacji jest nienaruszanie dobra drugiego człowieka.
Przypisy:
1 grzegorz.kosson@just.com.pl marketing.org.pl/index.php/go=2/act=2/aid=m46307202b55c8
opr. mg/mg