Fragmenty książki "Porażka inteligencji, czyli głupota w teorii i praktyce", która prezentuje czym naprawdę jest inteligencja
ISBN: 978-83-7505-418-7
wyd.: WAM 2010
Historia, którą tu przytoczę, wywołała swego czasu wielkie poruszenie w środowisku prawniczym Stanów Zjednoczonych. Sol Wachtler, główny sędzia stanu Nowy Jork i Trybunału Apelacyjnego, cieszący się wielkim poważaniem ze względu na swoje poglądy i werdykty związane z wolnością słowa, prawami obywatelskimi czy obroną eutanazji, został uznany winnym poważnego przestępstwa i osadzony w więzieniu federalnym. Porzuciła go kochanka i sędzia Wachtler przez trzy miesiące wypisywał do niej obsceniczne listy, wydzwaniał z lubieżnymi propozycjami i groził porwaniem córki. Stajemy wobec życiowego paradoksu. Oto osoba nadzwyczaj inteligentna marnuje swoje życie poprzez jedno konkretne i bardzo głupie zachowanie.
Ale opowiem Państwu również coś bardziej mi bliskiego, historię jednego z moich uczniów, błyskotliwego chłopca z bardzo wysokim ilorazem inteligencji, którego sprowadziła na manowce łatwość zdobywania wiedzy. W burzliwym okresie dojrzewania uświadomił sobie nagle swoje możliwości i postanowił je wykorzystać. Koledzy z klasy wydawali mu się za bardzo prymitywni, nauczyciele — zbyt przeciętni. Przeobraził się w przywódcę bandy zbuntowanych uczniów — lubił rządzić innymi — i przeżył pospolitą przygodę osiedlowego Napoleona. Namawiał swoich kumpli do małych kradzieży, zasmakował w szastaniu pieniędzmi na prawo i lewo, rozpoczął małe handelki narkotykami, a w końcu porzucił szkołę, gdyż, jak powiadał, „prawdziwe życie rozgrywa się na ulicy”. Zachowywał się już wtedy jak dorosły. W wieku dwudziestu lat skończył w więzieniu. Czy faktycznie uczeń ten był tak inteligentny, jak wskazywałyby na to testy? Odpowiedź na to pytanie wypełni mi całą książkę.
Żebyśmy się nie pogubili oraz dlatego, że naukowe podejście do sprawy wymaga ostrożności — zacznę od sprecyzowania kilku pojęć. W pierwszym rzędzie powiem, co rozumiem pod pojęciem inteligencji.
Inteligencją nazywam zdolność danej osoby do kierowania swoim postępowaniem przy wykorzystaniu informacji, które osoba ta zgromadziła, przyswoiła, przetworzyła lub też wypracowała. Inteligencja może więc zawieść, ponieważ nie kieruje, ponieważ nie gromadzi informacji, ponieważ ich nie przyswaja lub ponieważ nie potrafi odpowiednio zużytkować przyswojonej wiedzy. Być może zwróci Państwa uwagę fakt, że nazywam inteligencję „zdolnością do kierowania”. Pamiętam, że jeden z moich mistrzów, Sperry7 — laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, jeden z najwybitniejszych neurologów ubiegłego stulecia — twierdził, że podstawową funkcją mózgu nie jest poznanie, lecz kierowanie zachowaniem ludzkim, a pogląd, iż to żołądek pracuje dla mózgu, jest czymś w rodzaju uduchowionego idealizmu; w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie — to właśnie mózg pracuje dla żołądka. Na przestrzeni ostatnich dwóch stuleci zwykło się oceniać ludzką inteligencję na podstawie jej głównych zdolności poznawczych, takich jak: postrzeganie, kojarzenie, uczenie się czy zdolność do argumentacji — właśnie tego typu zdolności mierzą tak zwane testy „na inteligencję”. To barykadowanie się w sferze poznania wydaje mi się zwodniczym ograniczeniem.
Kulminacją inteligencji, jej sukcesem, jest to, że dobrze kieruje naszym zachowaniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że wprowadzenie słowa „dobrze”, określenia nader podejrzanego, całkiem już oburzyło niejednego purystę. Ale nie mówię tu nic zdrożnego. Klasyczna i akceptowana przez wszystkich definicja inteligencji głosi przecież, że jest to zdolność do rozwiązywania nowych problemów. Dlatego też inteligencja kieruje dobrze, jeżeli pozwala nam rozwiązać sytuacje konfliktowe. W przeciwnym razie po prostu działa źle. Tak więc podstawowym zadaniem inteligencji jest znalezienie dobrego wyjścia z sytuacji. Jeżeli dana sytuacja odnosi się do sfery nauki, będzie chodziło o dobre rozwiązanie naukowe, jeżeli do literatury — o błyskotliwe pisanie, jeżeli związana jest z ekonomią — będzie chodziło o uzyskanie dochodów, a jeśli ze sferą uczuć — o bycie szczęśliwym.
Często jednak inteligencji nie udaje się dobrze spełniać swojej funkcji. Czasem problem tkwi u samych podstaw, jak w przypadku ciężkich chorób umysłowych, głębokich stanów niedorozwoju lub poważnych urazów z dzieciństwa. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z inteligencją uszkodzoną, którą zaliczyć należy do sfery zjawisk patologicznych (jest to bardzo ważny i delikatny temat, który poruszę przy innej okazji). Innym razem problem tkwi na odcinku końcowym. Wtedy właśnie mamy do czynienia z porażkami inteligencji, których analizie poświęcę tę książkę. Nie istnieje wówczas żaden pierwotny defekt. Chodzi o ludzi, którzy obrali sobie fałszywy kurs, zmylili drogę lub dali się ponieść życiowym prądom. Ich losy mogły potoczyć się inaczej, ale tak się nie stało. Ta właśnie „możność” nadaje zjawisku wymiar tragiczny.
Osoby interesujące się psychologią wiedzą zapewne, że Robert J. Sternberg jest autorem wysoko cenionej przez środowiska akademickie teorii inteligencji. Jest poza tym nadzwyczaj przenikliwym badaczem zdolnym do uprawiania podwodnych akrobacji w łyżce wody. Nie tak dawno opublikował książkę pt. In Search of the Human Mind. Why Intelligent People Fail? („W poszukiwaniu ludzkiego rozumu. Dlaczego osoby inteligentne potrafią być takie głupie?”), w której zwraca uwagę na ten paradoks ludzkiej kondycji. Zjawisko, o którym mowa, bardzo łatwo nam będzie zilustrować przykładami. Zacznę od samego siebie. Zawsze osiągałem dobre wyniki w najróżniejszych testach na inteligencję, którym poddawano mnie w różnych momentach życia, a mimo to od pięciu lat nie mogę się zdobyć na naprawienie popsutego pilota do telewizora, co sprawia, że każdorazowe włączanie i wyłączanie telewizji zamienia się w skomplikowany, czasochłonny i nadzwyczaj irytujący proceder. Cokolwiek by więc nie wykazywały testy na inteligencję, moje zachowanie jest nadzwyczaj głupie.
Diane F. Halpern, jedna ze współautorek książki Sternberga, podaje jako przykład głupoty przygodę Billa Clintona ze stażystką Moniką Levinsky. Były prezydent Stanów Zjednoczonych wygląda mi na bardzo inteligentnego człowieka. Dlaczego więc zrobił coś tak ewidentnie głupiego? Można by odpowiedzieć, że chodziło o szał namiętności, ale to żadne wyjaśnienie. Sam Clinton, już po dłuższym czasie, lepiej przeanalizował swoje postępowanie. „Zrobiłem to, bo mogłem”, powiedział raczej ze zdziwieniem niż z przechwałką w głosie. Ona tam była, wszystko było takie proste — trzeba było tylko dać się ponieść, ześlizgnąć słodko po nierzeczywistej zjeżdżalni, na której wszystko wydawało się być pozbawione znaczenia. Często człowiek sprawujący władzę nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co robi, gdyż przedmioty i ludzie nie stawiają mu żadnego oporu. Dać się ponieść tej toksycznej nieświadomości to prawdziwa klęska inteligencji, klęska, nawiasem mówiąc, bardzo niebezpieczna. „Jak to wspaniale, mieć siły olbrzyma!” — napisał Szekspir. — „Jaką tyranią jest, gdy ktoś używa sił tych jak olbrzym!”8. Jeżeli chcemy wiernie opisać inteligencję, przyznać musimy, że ma ona dwa poziomy — nasza inteligencja to inteligencja dwupiętrowa. Na dole znajdują się zdolności intelektualne (to nasz parter), na górze zaś to, do czego tych zdolności używamy (piętro). Nawet bardzo inteligentna osoba może używać swojej inteligencji w sposób głupi. To właśnie jest istotą tego typu porażki — ów paradoks ludzkiej inteligencji powodujący, jak wszystkie paradoksy, swoisty zawrót głowy. Różnica pomiędzy byciem inteligentnym a zachowywaniem się w sposób inteligentny wskazuje na to, że pomiędzy tymi dwoma poziomami istnieje przepaść, w której działają nieopisane dotąd siły. Otwiera to przed nami ciekawe pole badawcze, którym pilnie musimy się zająć.
W świetnym opowiadaniu pod tytułem Las luengas mentiras („Długie nogi kłamstwa”) Álvaro Pombo9 opisał jaskrawy przykład porażki inteligencji. Pewien chłopak kłamie, mówiąc swojej narzeczonej oraz jej rodzicom, że właśnie skończył prawo, podczas gdy w rzeczywistości brakuje mu jeszcze kilku zaliczeń. Jest to kłamstwo trywialne, niepotrzebne, prawie z uprzejmości, gdyż ma na celu jedynie sprawienie dobrego wrażenia, uniknięcie niemiłych komentarzy w sympatycznej atmosferze rodzinnego spotkania. Jego przyszły teść, architekt, proponuje mu pracę. Od tej chwili całe życie naszego bohatera staje się fałszem z powodu tego jednego jedynego kłamstwa, do którego nie ma odwagi się przyznać. Każde oszustwo z czasem może zawładnąć całym naszym życiem. Nietrudno jest kłamać — dużo trudniej jest kłamstwo podtrzymać. Miał rację Kierkegaard, kiedy pisał: „Kto ma jakiś sekret — niech się nie żeni”. Wszystkie sekrety (a każde kłamstwo to sekret) są zarazem ekspansywne i duszące. Żeby przeżyć, zmuszeni jesteśmy do nieustannych działań kamuflujących. Sprawa tak bez znaczenia i tak łatwa do wytłumaczenia — brak kilku zaliczeń — powoduje dramatyczne konsekwencje. Jak mógł bohater nie zdać sobie z tego sprawy? W Carnets de la drôle de guerre („Notatniku z dziwnej wojny”) Sartre opisuje przypadek cesarza Wilhelma II, który cierpiał na wrodzone porażenie lewego ramienia i przez całe życie próbował na różne absurdalne sposoby ukryć swoje kalectwo, gdyż jako cesarz i wojskowy nie mógł sobie przecież pozwolić na posiadanie żadnego defektu fizycznego... O to mi właśnie chodzi, kiedy mówię o porażkach inteligencji.
Na początek naszkicuję ogólny schemat inteligencji. Jak już wspomniałem, musimy wyróżnić w niej dwa poziomy:
1) Inteligencja strukturalna — jest to zasób podstawowych zdolności umysłowych — dla ułatwienia powiedzieć można, że są to właśnie te umiejętności, które mierzy się przy pomocy „testów na inteligencję”. Dla podkreślenia jej właściwości operacyjnych nazwę ją tu inteligencją operacyjną.
2) Użytkowanie inteligencji — jest to inaczej inteligencja w działaniu, czyli to, co dany osobnik robi ze swoimi umiejętnościami. Jak dotąd nie ma żadnego testu, który określałby jej poziom.
Musimy przyjąć, że pomiędzy tymi dwoma poziomami inteligencji istnieje pewien współczynnik zniekształcenia oraz pewne czynniki zniekształcające: epistemologiczne, afektywne lub operacyjne. Moja teza jest następująca: to, co nazwałem tutaj inteligencją strukturalną, składa się z całej serii mechanizmów, zdolności, sposobów reagowania, które działają poniżej poziomu świadomości. Nie wiemy, jak działają — znamy tylko niektóre efekty ich działania. W naszej świadomości pojawiają się myśli, obrazy, pragnienia, słowa, lecz nie mamy pojęcia dlaczego.
Nie wiem, w jaki sposób piszę ten tekst. Usiadłem przed komputerem, wydałem mojej inteligencji operacyjnej jakieś niezbyt jasne polecenie — „muszę dalej pisać książkę” — i zacząłem czekać. Potem dokonywałem jedynie selekcji pomysłów, które przychodziły mi do głowy, wybierałem niektóre z nich, żeby zlecić inteligencji ich wyjaśnienie lub też dokonanie jakiejś zmiany... Już Henri Poincaré10, wybitny matematyk, doszedł do wniosku, że dowody matematyczne produkowane są przez niezwykle sprawną podświadomość matematyczną. I chociaż brzmi to jak żart, rację ma E.M. Forster11, kiedy stwierdza: „Skąd mam wiedzieć, co myślę, jeżeli tego jeszcze nie powiedziałem?”. Znaczyłoby to, że moja inteligencja operacyjna zna już treść tej książki — treść, którą ja będę poznawał w miarę pisania. Niespodzianka za niespodzianką.
Prawda jest taka, że mechanizmy rządzące inteligencją operacyjną powstawały w czasie bardzo długiego procesu ewolucji biologicznej — czegoś w rodzaju nieustającego majsterkowania. Wydaje się, że działają one jako częściowo niezależne od siebie moduły. Mechanizm percepcji wzrokowej nie zależy, jeżeli chodzi o zawartość, od mechanizmów dobrowolnej kontroli, gdyż wtedy widzielibyśmy to, co byśmy chcieli — ja na przykład widziałbym za oknem morze zamiast kastylijskiej suchej równiny, co nie byłoby szczególnie praktyczne, gdyż mógłbym przez pomyłkę wybrać się na ryby zamiast iść do ogródka sadzić pomidory. Nie możemy uniknąć iluzji w sferze postrzegania, chociaż wiemy, że to tylko iluzje. Również niełatwo jest uniknąć niektórych błędów w ocenie sytuacji. Kto poświęcił pieniądze, czas lub wysiłek, żeby coś osiągnąć, zwykle robi to dalej, nawet kiedy uzbierał na swoim koncie więcej strat niż zysków. Każdemu z nas zdarzyło się chyba kupić bilet na film, który okazał się beznadziejny. Ciekawa jest częstotliwość, z jaką nie decydujemy się na wyjście z kina. Wydaje nam się, że lepiej wykorzystamy zainwestowane pieniądze, zostając w kinie, choćbyśmy mieli umrzeć tam z nudów. Błąd ten, fachowo nazywany „uporem inwestora” (którego analizą zajmę się w swoim czasie), wyjaśnia utrzymywanie się wielu małżeństw. Zainwestowałem w ten związek tyle, że muszę dalej w nim trwać, aby usprawiedliwić swoją inwestycję z przeszłości. Podobny sposób rozumowania doprowadza do ruiny niejednego gracza giełdowego.
Autonomiczne moduły dostarczają bardzo konkretnych rozwiązań dla bardzo konkretnych problemów. Dobrym przykładem na to jest strach. W królestwie zwierząt każde zagrożenie powoduje, w zależności od gatunku, jedną z trzech możliwych reakcji: ucieczkę, znieruchomienie lub atak. Są to automatyczne schematy zachowania, które ulegają natychmiastowemu włączeniu, kiedy tylko pojawi się wywołująca je przyczyna. Ale ludzka inteligencja od zarania dziejów próbuje zintegrować ten zespół zaprogramowanych modułów, żeby dostosować je do rozwiązywania problemów daleko bardziej złożonych. Jeżeli chodzi o strach, wynaleźliśmy jeszcze jedną możliwość: uniemożliwić wywołanie automatycznego zachowania. Ani uciec, ani znieruchomieć, ani zaatakować, tylko przeanalizować, czy niebezpieczeństwo jest realne, a jeżeli tak, to czy w danym przypadku stosowniej będzie stawić mu czoła, czy też uciec. Ma to wielkie zalety, ale nastręcza też pewnych trudności.
Z łatwością można zdać sobie sprawę, iż istnieją przekonania, uczucia, nawyki, które wydają się zaskorupiałe, zamknięte i które działają poza sferą naszej kontroli. Prosty przykład: strach przed lataniem samolotem. Kto cierpi na tę dolegliwość, wie, jak bezskuteczne jest w tym przypadku wszelkie logiczne rozumowanie. Zapoznanie się z wiarygodnymi danymi statystycznymi na temat wypadków lotniczych nie sprawi, że będzie się spokojniej latało. Dam też inny dokuczliwy przykład. Relacje, jakie zachodzą między osobnikami płci przeciwnej opierają się na bardzo starym systemie uczuciowym, który trudno jest pogodzić z aktualnym stanem rzeczy. Pierwotnie kobieta, o słabszym układzie mięśniowym i znajdująca się w delikatnej sytuacji ze względu na powtarzające się i liczne ciąże, potrzebowała opieki ze strony mężczyzny. Ten zaś z czasem osiągnął uczuciową konfigurację samca rozpłodowego, opiekuna i zaopatrzeniowca. Kobieta potrzebowała bezpieczeństwa dla siebie i dla swojego potomstwa, stąd też była bardzo zainteresowana osiągnięciem przez ojca zaangażowania emocjonalnego. Teraz jednak, kiedy kobieta chce się uniezależnić i świadomie podkreśla swoją samowystarczalność, ów moduł uczuciowy, który powstał w zupełnie innych warunkach, może się przekształcić w wielką przeszkodę — przede wszystkim dlatego, że tego typu archaiczne mechanizmy ewolucyjne trudne są do wyeliminowania.
7 Roger Wolcott Sperry (1913—1994) — amerykański neuropsycholog i neurobiolog.
8 William Shakespeare, Miarka za miarkę, przeł. M. Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 57.
9 Álvaro Pombo (ur. 1939) — hiszpański poeta i powieściopisarz. 21
10 Jules Henri Poincaré (1854—1912) — francuski matematyk, fizyk, astronom i filozof nauki.
11 Edward Morgan Forster (1879—1970) — angielski prozaik, eseista i krytyk literacki.
opr. aw/aw