Pomiędzy nauką a religią istnieje napięcie, ale nie sprzeczność
Jak pogodzić Wielki Wybuch z prawdą o stworzeniu? Ludzie ciągle pytają o relację między naukowym obrazem świata i religią.
Tekst naszego redakcyjnego kolegi Tomasza Rożka „Jesteśmy dziećmi gwiazd” (nr 34/2008) wywołał niepokój u niektórych czytelników. Artykuł mówił o powstawaniu pierwiastków, z których zbudowany jest wszechświat, a także sam człowiek, a bardziej precyzyjnie, ludzkie ciało. Czytelniczka napisała do nas, że ukazanie się tego popularnonaukowego tekstu w „szanowanym piśmie katolickim jest bardzo niepokojące”. Co jest powodem tego niepokoju? Oto fragment jej listu: „Dowiaduję się z pisma katolickiego, że jestem dzieckiem gwiazd, a nie dzieckiem Bożym, ponieważ początkiem wszystkiego był Wielki Wybuch. Cytuję: »Wielki Wybuch. To początek wszystkiego. Materii, czasu i przestrzeni. Nie ma sensu rozważać, gdzie miał miejsce. Zdarzył się wszędzie równocześnie. Wtedy cała przestrzeń skupiona była w jednym punkcie, nie było nic na zewnątrz, nie było nic poza. Od tego momentu zaczął się także liczyć czas. Nie ma sensu rozważanie, co było przed Wielkim Wybuchem, bo nie istniało... przed«. Proszę o wyjaśnienie, jak powyższe odnosi się do naszej wiary. Dotychczas wierzyliśmy, że »na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo« (J 1,1). Ale jeśli nie ma sensu rozważanie, co było przed Wielkim Wybuchem, to chyba w ogóle nie ma sensu mówić o Bogu. (...) Jak się ma ona do dogmatu creatio ex nihilo?”.
Pytanie o to, jak się ma naukowy obraz świata do prawdy o stworzeniu nie jest pytaniem nowym. Pewne napięcie między nauką i religią istniało, od kiedy pojawiła się nowożytna nauka. Napięcie nie musi oznaczać sprzeczności. Zarówno po stronie nauki, jak i po stronie wiary zdarzały się i wciąż się zdarzają postawy skrajne. To one zwykle wywołują konflikty. Naukowiec, który badając materialny świat, dochodzi do wniosku, że istnieje tylko świat materialny i nic więcej, przekracza swoje kompetencje. Historia zna takie przypadki. Przykładem najnowszym jest Richard Dawkins, zoolog z Oxfordu, który ostatnio zasłynął jako autor książki „Bóg urojony”, agresywnej agitki ateistycznej. Taka postawa nie ma z nauką nic wspólnego. To raczej przykład arogancji naukowca i ograniczenia horyzontów myślenia tylko do tego, co da się zmierzyć i zważyć. Dlaczego biologia, chemia czy fizyka mają odpowiadać na pytania, które przynależą do dziedziny filozofii i religii: Skąd ostatecznie jest człowiek? Dlaczego w ogóle istnieją materia, czas, pierwiastki, geny czy uniwersalne prawa fizyki?
Trzeba uczciwie przyznać, że po stronie religii zdarzają się również postawy skrajne. Niektórzy z wierzących chcieliby biblijny opis stworzenia koniecznie rozumieć dosłownie, zapominając, że Biblia nie jest podręcznikiem fizyki, chemii czy astronomii. Pismo Święte jest objawieniem prawdy dotyczącej zbawienia człowieka. Trzeba odróżniać formę przekazu od istotnej treści. Biblia nie odpowiada na pytanie o to, w jaki sposób powstawały pierwiastki, planety, gwiazdy, rośliny czy zwierzęta. Prawda o stworzeniu oznacza przede wszystkim to, że Bóg stworzył świat i człowieka. Świat jest, bo chciał tego Bóg. I nadal chce, czyli wciąż podtrzymuje go w istnieniu. Świat nie jest więc, jak wierzyli ludzie przed wiekami, mieszkaniem boskich lub demonicznych sił. Słońce, księżyc, gwiazdy, rzeki nie są bóstwami. Wszystko pochodzi ostatecznie z jednej mocy — z wiecznego rozumu Boga. „Wszystko pochodzi od Bożego słowa, od tego samego słowa, z którym spotykamy się w wydarzeniu wiary. W ten sposób ludzie, którzy dowiedzieli się, że świat pochodzi od Bożego słowa, nie tylko przestali bać się bożków i demonów; świat otworzył się na rozum, który wznosi się ku Bogu, a człowiek bez obawy mógł wyjść na spotkanie Boga” (kard. J. Ratzinger). Jeśli więc ktoś za pomocą cytatów z Biblii chciałby polemizować z twierdzeniami fizyki czy biologii, ten miesza dwie płaszczyzny poznania, a nawet wręcz ośmiesza religijną ideę stworzenia.
Podstawową metodologiczną zasadą nauki jest tłumaczenie materialnego świata za pomocą tego świata. Oczywiście teorie naukowe (ewolucja, Wielki Wybuch) z natury rzeczy podlegają ciągłym zmianom i wciąż poddawane są rewizjom i korektom. Nowe odkrycia, nowe teorie prowadzą naukowców do nowych pytań itd. Obraz świata, który za pomocą matematycznych wzorów kreśli przed nami najnowsza fizyka, tak bardzo kłóci się z tzw. zdrowym rozsądkiem, że jest on coraz bardziej „nie do wiary” dla zwykłego człowieka. Tym niemniej negowanie naukowego obrazu świata z pobudek religijnych jest nieporozumieniem. Nawiasem mówiąc, rozwój nowożytnej nauki dokonał się na gruncie kultury chrześcijańskiej Europy i w jakimś sensie dzięki niej, o czym mało się mówi i słabo pamięta. Ale to już inny temat.
Wróćmy do pytań naszej Czytelniczki. Konflikt, o którym pisze, jest pozorny. Alternatywa: „albo jesteśmy dziećmi gwiazd (dodajmy także dziećmi ewolucji), albo jesteśmy dziećmi Boga” jest fałszywa. Tu nie ma „albo-albo”, jest „to i to”. Ludzkie ciało jest zbudowane ze związków węgla, który pochodzi z ewolucji materii w kosmosie. W tym sensie jesteśmy „dzieckiem gwiazd”. Jest tu zresztą jakaś analogia z biblijnym obrazem lepienia człowieka z prochu ziemi. Ale do tej fizycznej strony człowieczeństwa Biblia dopowiada rzecz najważniejszą: człowiek to nie tylko proch ziemi, ale i tchnienie Boga, obraz Boga. To Bóg jest ostatecznie źródłem tego „projektu”, któremu na imię człowiek. Dziecko gwiazd jest również, a właściwie przede wszystkim, dzieckiem Boga. Te dwa ujęcia nie wykluczają się, a uzupełniają. Wielki Wybuch, o którym mówią fizycy, nie przekreśla dogmatu o stworzeniu. Prawda o Bogu Stwórcy znajduje się jakby „piętro wyżej”. Jest to prawda z innej półki.
Autorka listu stwierdza na koniec: „Chcę podkreślić, że żadne tłumaczenie typu „nauka wyjaśnia początki świata, co nie wyklucza Boga” nie może mieć miejsca. Bóg w najlepszym wypadku zostanie sprowadzony do wielkiego zegarmistrza Leibnitza, a to jest tak samo niezgodne z całą nauką Kościoła”. Pojawia się tutaj klasyczne rozróżnienie na Boga filozofów (Wielkiego Zegarmistrza) i Boga wiary (Bóg Abrahama, Izaaka, Jakuba). Autorka przeciwstawia te dwa ujęcia Boga. Tymczasem chrześcijaństwo głosi właśnie to, z czym nie chce się zgodzić nasza Czytelniczka, a mianowicie, że Bóg filozofów jest jednocześnie Bogiem wiary! Wiara wcale nie wymaga odrzucenia filozofii czy nauki. Wiara wymaga tylko odrzucenia bałwochwalstwa. Obecny Papież w swoim „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo” obszernie to uzasadnia i wyjaśnia. Sedno jego wywodów można streścić tak: Bóg, którego starożytni filozofowie ujmowali jako najwyższą myśl (logos), a dziś przeczuwają naukowcy, jak Einstein, który zachwycał się „harmonią praw rządzących przyrodą”, ten Bóg, który jest wieczną geometrią czy matematyką świata, jest zarazem stwórczą miłością, jest Słowem (Logos), które stało się ciałem. Rewelacja polega na tym, że nie ma tutaj żadnego albo-albo. Absolut filozofów (myśl) jest zarazem Bogiem miłością. „Logos całego świata, pramyśl stwórcza, jest zarazem miłością” — podkreśla Benedykt XVI.
Pomimo poczynionych zastrzeżeń uważam, że list naszej Czytelniczki zawiera cenną intuicję. Z przestrzeni naszego myślenia rzeczywiście znika stopniowo religijne pojęcie „stworzenia”. Naukowy punkt widzenia świata ma tendencję do uważania siebie za jedyny i ostateczny. Zdanie Tomasza Rożka: „Nie ma sensu rozważanie, co było przed Wielkim Wybuchem, bo nie istniało... przed” można odczytać w taki sposób (choćby nie takie były jego intencje). Oczywiście autor wypowiada się tutaj jako fizyk, a nie jako teolog. Fizyka mówi, że początkiem świata jest Wielki Wybuch, a więc że wtedy zaczął się czas. Pytanie o to, co było „przed”, nie ma sensu w znaczeniu czasowym (w obszarze fizyki), ale ma istotny sens meta-fizyczny.
Kard. Ratzinger zwraca uwagę, że usunięcie na margines wiary w stworzenie, które prowadzi do jej całkowitego zapomnienia, jest cechą nowożytnego ducha: „Pojęcie stworzenia zostało przesłonięte przez naukowe pojęcie przyrody, które »naturę« pojmuje wyłącznie w sensie przedmiotu nauk przyrodniczych, a każdy inny sens tego słowa uznaje za bezsens”. Obecny Papież pokazuje, że konsekwencje zaniku wiary w stworzenie są groźne dla człowieka. Tam, gdzie natura człowieka jest określona tylko w przestrzeni fizyki, chemii czy biologii, nie ma podstaw dla jakiejkolwiek etyki czy moralności. Benedykt XVI ujmuje to bardzo dosadnie: „Człowiek jest tu ostatecznie niczym, nagą małpą, szczególnie agresywnym szczurem, ale być może uda nam się coś z niego zrobić...”.
Nauka jest bez wątpienia pasjonującą dziedziną ludzkiej kultury. Nie jest jednak wszystkim. Świat i człowiek pozostają tajemnicą. Im więcej wiemy, tym bardziej może rosnąć w nas podziw nie tylko dla zdolności człowieka, ale nade wszystko dla wielkości Stwórcy. Taki jest cel popularnonaukowych tekstów „Gościa”. Ufam, że po każdym z nich można z głębszym przekonaniem modlić się razem z psalmistą: „Dziękuje Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139,14).
opr. mg/mg