Fragmenty książki uznanego etyka, zakorzeniona w badaniach naukowych - "Bioetyka - najważniejsze problemy"
Tadeusz Ślipko Bioetyka - najważniejsze problemy |
|
Świat zwierząt stanowi integralną część środowiska naturalnego i z tego względu w ogólnych zasadach etyki środowiskowej mieszczą się przesłanki do określenia etycznych aspektów tego świata. Mimo to zachodzą przesłanki, które sprawiają, że dyskusja nad etyką świata zwierzęcego zaczęła się w historii etyki znacznie wcześniej niż kwestia środowiska naturalnego i po dziś dzień nie brakuje chętnych do wzięcia w niej udziału. Widać, że jest to temat, w którym kryją się większej wagi implikacje teoretyczne, i dlatego warto mu poświęcić nieco uwagi. Wstępnych informacji w tym kierunku dostarczy krótki zarys historii problemu.
Filozofia starożytna od najdawniejszych czasów interesowała się światem zwierząt. Jedni z jej przedstawicieli, np. Arystoteles i stoicy, stali na stanowisku, że zwierzęta tworzą kategorię istot niższych od człowieka i jemu podporządkowaną, inni dopatrywali się pewnej między nimi wspólnoty. Wyrazem tej orientacji były szczególnie idee panpsychizmu głoszone już przez Anaksagorasa, głównie zaś jego teza, że zwierzęta powstały ze specjalnego nasienia, które spadło z nieba (eteru). Wiele wieków później, bo w II w. po Chrystusie, Plutarch poświęcił zagadnieniu zwierząt kilka traktatów. W jednym, pt. Gryllos, czyli o rozumności nierozumnych zwierząt, w alegorycznej formie rozmowy między boginką Kirke, Odyseuszem i Gryllosem (zamienionym w wieprza Grekiem) dowodził (o ile jego wypowiedzi mogą być rozumiane dosłownie), że zwierzęta wykazują inteligencję nawet wyższą aniżeli ludzie. Dopiero w traktacie zatytułowanym O zmyślności zwierząt przypisał zwierzętom pewne cechy cnót moralnych. Toteż ogólnie powiedzieć można, że w starożytności (z wyjątkiem Plutarcha) dominowały raczej poglądy, które zwierzętom nie przypisywały specjalnych atrybutów moralnych.
Średniowiecze zajęło w tej sprawie bardziej zdecydowaną postawę. Św. Tomasz poświęcił światu zwierzęcemu osobny artykuł w rozprawie De veritate oraz szereg okazyjnych uwag w Sumie Teologicznej. Odnośnie do miejsca zwierząt w ramach porządku moralnego istotny sens jego poglądów da się wyrazić w stwierdzeniu, że zwierzęta nie mogą być na równi z człowiekiem podmiotem moralnym, ponieważ pozbawione są rozumu. Z tego względu nie podlegają moralnym ocenom ani też karom, a jeśli się im wymierza kary, to dzieje się tak ze względu na ich właścicieli albo też w celach religijnej ekspiacji. W tych samych mniej więcej ramach mieści się odnośna doktryna św. Alberta, który zresztą był wielkim, jak na swoje czasy, przyrodnikiem, i św. Bonawentury. W porównaniu z tym stanem poglądów czołowych przedstawicieli filozofii średniowiecznej swego rodzaju zagadkę stanowią zdarzające się w średniowieczu i później aż po wiek XVIII przypadki wszczynania postępowania sądowego przeciwko zwierzętom i skazywania ich nawet na karę śmierci. Sądy ówczesne ulegały chyba w tym względzie potocznym mniemaniom czy przesądom mimo wyraźnie odmiennego stanowiska filozofii.
Jeśli sformułowania średniowiecznych myślicieli uzna się za zapoczątkowanie etyki zwierząt, to trzeba powiedzieć, że przez długie następne wieki był to jedyny znaczący głos w tej dziedzinie. Dopiero od XVI w. zaczyna się pewne ożywienie na tym odcinku. W XVIII w.
J.J. Rousseau wystąpił z tezą, że zwierzętom przysługuje prawo do tego, „aby nie były źle traktowane przez ludzi”. Przeciwstawił mu się jednak I. Kant, który po staremu głosił, że jedynie człowiek może być podmiotem moralności. Sytuacja uległa radykalnej zmianie w XIX w. Schopenhauer zdecydowanie opowiedział się za przyznaniem praw zwierzętom, ewolucjoniści w osobie przede wszystkim H. Spencera razem z genezą człowieka także zawiązki moralności przesunęli w stadium preludzkich form istnienia. W wywodach niektórych zwolenników tego kierunku poczęły pojawiać się zwroty: „etyka zwierząt”, „przedczłowiecza sprawiedliwość”, „sumienie”, „opanowanie samego siebie”, ilustrowane przykładami z zachowania się kwok, wiewiórek i innych przedstawicieli świata czworonogów. W sukurs filozofom wotującym na rzecz moralnych uzdolnień zwierząt pospieszyły powstające w tymże wieku różne stowarzyszenia filoanimalistyczne propagujące ideę społecznej opieki nad zwierzętami, głównie zaś walki z praktyką wiwisekcji. Na tradycyjnym stanowisku uznającym jedynie człowieka za byt zdolny do postępowania moralnie odpowiedzialnego stali w XIX w. głównie etycy chrześcijańscy z V. Cathreinem na czele.
W w. XX sytuacja ukształtowała się podobnie jak poprzednio. Nadal w filozofii odzywały się głosy piętnujące rodzaj ludzki za krzywdy wyrządzone zwierzętom. Np. M. Zdziechowski, znany w latach międzywojennych myśliciel polski, podnosił zarzut, że ludzie powodują zdziczenie zwierząt i — rzecz dziwna — przytaczał opowiadanie podróżnika o bobrze, który zapłakał na widok człowieka niosącego zagładę jego spokojnej egzystencji na łonie natury. W 1978 r. uchwalono nawet pod egidą UNESCO Światową Deklarację Praw Zwierzęcia. Na Zachodzie, głównie w Stanach Zjednoczonych, ukazują się wciąż nowe publikacje, których autorzy występują z postulatem przyznania zwierzętom przynajmniej pewnej kategorii moralnych uprawnień. Jak już wiadomo z wywodów poprzedniego paragrafu, poglądy te określa się ogólnym mianem „kierunków biocentrycznych”. Echem toczących się na Zachodzie dyskusji są tłumaczenia na język polski artykułów sporej ilości autorów amerykańskich i dwu polskich, opublikowane w periodyku „Etyka” z dołączoną ogólnie orientującą bibliografią tego zagadnienia i omówieniem kilku zagranicznych pozycji książkowych, a w ślad za nimi poszły inne prace z tego zakresu. Nie zanikło też zainteresowanie się tą problematyką po stronie współczesnych etyków i moralistów chrześcijańskich. Jak można sądzić na podstawie dostępnej literatury, podzielają ten sam, co ich tradycyjni poprzednicy, punkt widzenia: jedynie człowiek występuje jako rzeczywisty podmiot moralności, zwierzętom ten atrybut nie przysługuje.
W zakończeniu dokonanego przeglądu można stwierdzić, że w dyskusji nad zagadnieniem stosunku zwierząt do moralności zarysowały się dwa przeciwstawne stanowiska. Kryterium podziału nie stanowi jednak postulat odpowiedniego traktowania zwierząt ani nawet (poza nielicznymi głosami wegetarian) dopuszczalność ich zabijania, o ile się tego domaga rozumny interes człowieka. Co do ich moralnego charakteru wszyscy są zgodni. Linię graniczną wyznacza dopiero stanowisko zajęte w sprawie miejsca, jakie zwierzętom przypada w ramach moralnego ładu.
Po jednej stronie znajdują się obrońcy poglądu, że zwierzęta stanowią rzeczywisty podmiot moralności i z tego tytułu przysługują im określone prawa. W rzędzie obrońców wymienić można J.J. Rousseau, A. Schopenhauera, H. Spencera i współczesnych naturalistów amerykańskich. Można by ich określić ogólnym mianem „filoanimalistów” lub „filozoonistów”.
Odmienne stanowisko zajmują filozofowie, którzy uważają zwierzęta nie za podmiot, ale za przedmiot moralności, źródło zaś tej moralności upatrują w obowiązkach człowieka względem świata zwierzęcego. Z tych obowiązków biorą początek normatywy, które określają etycznie godziwy sposób traktowania zwierząt. Tego zdania jest św. Tomasz i cała w ogóle szkoła filozofii chrześcijańskiej oraz solidarny z nią w tym punkcie I. Kant. Przesunięcie punktu ciężkości etyki zwierząt w stronę człowieka stwarza podstawę, aby zwolenników tego poglądu objąć wspólnym terminem „filohoministów” (w odróżnieniu od terminu „filantropiści”, mającego dziś zgoła odmienne znaczenie).
Koncepcje filoanimalistyczne pozostają w treściowym związku z ideologiczną warstwą paradygmatu partnerstwa człowieka z przyrodą i mogą uchodzić za jego szczegółowe zastosowanie. Niemniej jednak zakładają one odmienny status zwierząt w porównaniu z resztą przyrody ożywionej i dlatego posługują się odmienną argumentacją. Obszerny zestaw przytaczanych racji można odtworzyć na podstawie materiałów zawartych we wspomnianym już 18 numerze „Etyki”. Trudno jednak rekonstruować wszystkie. Jak się zdaje, świat idei ożywiających obrońców etycznej podmiotowości zwierząt wystarczająco obrazuje wywód zaprezentowany przez J. Feinberga w jego artykule pt. Obowiązki człowieka i prawa zwierząt.
Obejmuje on dwie części. W pierwszej — krytycznej — autor referuje wpierw, następnie zaś podważa racje, które strona przeciwna przytacza na rzecz swojej tezy. W drugiej natomiast przedstawia argumenty mające dowieść słuszności jego własnego poglądu.
I tak — jego zdaniem — nieprzekonująco przedstawia się argumentacja kontestatorów praw zwierzęcych, która odwołuje się do prawa pozytywnego. Okłada ono odpowiednimi sankcjami sprawców okrutnego obchodzenia się ze zwierzętami. Prawdą jest, że powodem stosowania tych sankcji są cierpienia zadawane zwierzętom. Niemniej prawodawca ma tu na względzie dobro członków społeczeństwa, a więc ludzi. Po prostu chce ich zabezpieczyć przed upowszechnieniem się postaw agresywnych ze strony innych jednostek, nie zaś występować w obronie rzekomych praw zwierzęcia. Feinberg nie odmawia tej wykładni intencji prawodawcy cech prawdopodobieństwa. Przeczy tylko, aby można tak było twierdzić z pewnością. Sprawa zatem wygląda niejasno, poza tym — nie ma dla zagadnienia większego znaczenia.
Feinberg kwestionuje także argumentację, która wychodząc z faktu, że zwierzęta nie mają obowiązków, wyprowadza stąd wniosek, że nie przysługują im też prawa. Idąc dalej po tej linii — dowodzi ze swej strony autor — należałoby odmówić wszelkich praw tym kategoriom ludzi, które podobnie jak zwierzęta nie mają żadnych obowiązków, np. niemowlętom, umysłowo chorym lub głęboko upośledzonym. A na to przecież nikt się nie zgodzi. Widać zatem, że wyjściowa zasada tego rozumowania jest fałszywa.
Na ostatnim miejscu autor poddaje krytyce uzasadnienie, które ma dowieść, że zwierzęta nie mają praw, ponieważ nie mają pojęcia prawa i — konsekwentnie — nie są świadome przysługujących im uprawnień. Z tego też powodu nie mogą wysuwać odpowiednich roszczeń ani dochodzić swoich pretensji na drodze sądowej. Polemizując z tą argumentacją, autor ucieka się do pojęcia zastępczej reprezentacji prawnej. Innymi słowy zwierzęta nie mogą same we własnym imieniu wystąpić w obronie swych praw, mogą natomiast mieć rzeczników, którzy wprawdzie nie są wyrazicielami ich woli, ale są przedstawicielami ich interesów, czyli potrzeb i dążeń. Zwierzęta zdradzają bowiem wyraźne przejawy życia uczuciowego, realizują w swych behawioralnych zachowaniach pewne cele lub pragnienia. To zaś wystarczy, aby przyznać im odpowiednio szeroki obszar życiowych zachowań, które wymagają moralnego zabezpieczenia w postaci gwarancji moralnych uprawnień.
Uporawszy się z argumentacją przeciwników autor przystępuje do zarysowania racji, na których opiera przekonywającą siłę własnego stanowiska. Wymienia trzy, widocznie uznane przez niego za najsilniejsze.
Jeden z powodów do przyznania zwierzętom odpowiednich praw upatruje w specyficznej instytucji prawnej, którą określa jako „prawo przyznawane osobom trzecim”. Np. dziecku przysługuje w razie wypadku prawo do odszkodowania od firmy ubezpieczeniowej, określonego przez jego rodziców w umowie z firmą. Tak samo wygląda sprawa w odniesieniu do fundacji na rzecz zwierząt. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby zasadę tę upowszechnić jako normę moralną wyposażającą zwierzęta w gwarancje moralnych uprawnień.
Zapoczątkowaniem ewolucji moralnej w tym kierunku są — zdaniem autora — pewne przepisy prawne, które w poszczególnych przypadkach udzielają zwierzętom określonych uprawnień. Autor powołuje się na ustawę brytyjską uznającą prawo zwierzęcia do całkowitej anestezji, jeśli poddawane jest bolesnym eksperymentom.
Obydwie wymienione racje apelują do stanowienia pozytywnego. Dopiero w trzeciej autor sięga do źródeł na wskroś moralnych. W ujęciu Feinberga rozstrzygające znaczenie ma tu moralna zasada, która uważa cierpienie za „zło samo w sobie”. Normatywną konsekwencją tej zasady jest ogólny nakaz moralny minimalizowania sumy zła we wszechświecie, czego znowu szczegółowym wnioskiem jest zakaz moralny aktów okrucieństwa i przemocy. W dotychczasowych ujęciach etycznych odnosi się normę potępiającą akty okrucieństwa jedynie do człowieka. A tymczasem cierpienie nie jest zjawiskiem wyłącznie ludzkim. W tym samym stopniu, co człowiek, cierpi również i zwierzę. Dlaczego zatem miałoby się mu odmawiać ochrony ze strony tej normy?
W ostatecznej konkluzji autor podtrzymuje swoją teorię o prawach przysługujących zwierzętom, aczkolwiek nie ukrywa, że zwierzętom można przypisywać moralne uprawnienia w sensie pochodnym i odmiennym, aniżeli ma to miejsce w odniesieniu do człowieka. Np. prawo do życia czy wolności inaczej funkcjonuje w świecie ludzkim, inaczej zaś w świecie zwierząt. Są to jednak mimo wszystko kategorie moralne na tyle rzeczywiste, że w pełni uzasadniony jest postulat, aby w zwierzęciu uznać podmiot moralnych uprawnień, które przysługują mu, aby zapewnić ochronę moralną przed zaborczością ze strony człowieka.
Zwykłą w filozofii koleją losów także zreferowany tok wywodów filoanimalistycznych musi przejść próbę krytycznej refleksji, aby było wiadomo, co z jego twierdzeń da się utrzymać, co zaś zasługuje na odrzucenie.
Najmniej wartościową warstwę uzasadnień stanowią te racje, w których autor odwołuje się czy to w swej polemice z dowodami przeciwników, czy też w argumentacji na rzecz własnej tezy do odpowiednich postanowień prawa pozytywnego. Tego typu racje mogą mieć w etyce zastosowanie tylko na gruncie założeń pozytywizmu prawno-etycznego, w myśl którego prawodawcza moc państwa jest siłą sprawczą moralności. Z legislacyjnych aktów prawa pozytywnego mógłby etyk odczytać normy obowiązujące także moralnie. W tym założeniu dyskusja z filoanimalistami przesunęłaby się na zupełnie inną płaszczyznę, mianowicie deliberacji nad filozoficzną prawomocnością pozytywizmu prawno-etycznego. Na taką deliberację nie ma jednak miejsca w niniejszym studium. Wobec tego nie pozostaje nam nic innego, jak ograniczyć się do przypomnienia tezy uzasadnianej w etyce ogólnej. Głosi ona, że moralność jest kategorią normatywną wcześniejszą i bardziej podstawową aniżeli prawo pozytywne i pełni rolę jego regulatywnej zasady. W odniesieniu do tak szczegółowego zagadnienia, jakim jest podmiotowość moralna świata zwierzęcego, oznacza to, że wszystkie ewentualne postanowienia czy też instytucje prawa pozytywnego zakładają wcześniejszą moralną prawomocność i muszą być interpretowane odpowiednio do jej moralnej wykładni. Nie mogą więc w prawie pozytywnym szukać oparcia dla swych etycznych wniosków ani przeciwnicy, ani zwolennicy moralnej podmiotowości zwierząt. Ich odwoływanie się do tego źródła motywacji może mieć co najwyżej charakter racji pomocniczych, dodatkowo wzmacniających zasadniczy tok rozumowania czerpiącego właściwą moc dowodową z innego czy też z innych źródeł.
W tym stanie rzeczy punkt ciężkości naszej oceny krytycznej przesuwa się w stronę pozostałych racji przytoczonych przez Feinberga. Wśród argumentów polemicznych ostatni, który odwołuje się do idei „interesów zwierząt reprezentowanych przez rzeczników”, da się sprowadzić na grunt pozytywnego dowodu uzasadniającego prawa zwierząt przy pomocy zasady minimalizowania zła we wszechświecie. Wobec tego do omówienia pozostaje ten punkt polemiki Feinberga, w którym odrzuca on racje przeciwników, odmawiających praw zwierzętom z tego tytułu, że nie można im przypisać żadnych obowiązków. Autor w odpowiedzi powołuje się na fakt, że dzieci i psychicznie chorzy także nie mają obowiązków, a jednak są podmiotami prawa.
W rozumowaniu tym kryje się jednak znaczne uproszczenie. Pojęcia „prawa” nie można traktować w oderwaniu od ogólnie pojętego zjawiska moralności, którego jest ono integralnym składnikiem. W tym zaś ujęciu występuje ono zawsze w korelatywnym powiązaniu z pojęciem „obowiązku”, przy czym obydwie te kategorie „prawa” i „obowiązku” występują jako normatywne manifestacje ich sprawczej przyczyny w postaci odpowiedniego imperatywu, czyli obiektywnej normy moralnej. Razem wzięte zrastają się w jedną strukturę normatywną, którą ze względu na jej apodyktyczny charakter można określić jako specyficzne, w ramach moralności funkcjonujące „zjawisko deontyczne”.
Wracając do przykładu Feinberga, stwierdzić należy, że niemowlęta i psychicznie chorzy „mają” nie tylko prawa, ale i obowiązki, ale z drugiej strony „nie wykonują”, ponieważ nie są do tego fizycznie zdolni, nie tylko obowiązków, ale również „nie korzystają” z przysługujących im uprawnień. Po prostu mamy tu dwa poziomy normatywne: obiektywny i świadomościowy. Feinberg tego rozróżnienia nie dostrzega i stwarza stan rzeczy, który polega na skrzyżowaniu wyrwanych elementów z obu tych poziomów i stworzeniu nowej, z tego powodu wewnętrznie spaczonej struktury.
Jak się zdaje, centralne miejsce w wywodzie Feinberga zajmuje argument, który wychodzi z oczywistego faktu, że zwierzęta przeżywają różnorakie stany psychiczne, podatne są na ból i cierpienie, wykazują też pewne celowościowe dążenia. W związku z tym (dopełniając te spostrzeżenia uwagami tegoż autora, wyrażonymi w jego polemicznej rozprawie z przeciwnikami) mają one „interesy” uwarunkowane ich psychiczną strukturą, które postulują przyznanie im odpowiednich uprawnień do należytego traktowania ze strony ludzi, przede wszystkim zaś — do nie zadawania im niepotrzebnych cierpień. Nie są wprawdzie zdolne uświadomić ich sobie, ani egzekwować, ale mogą to czynić za nich ich „rzecznicy”.
Wprowadzając w tok dyskusji wymienione racje, autor dotyka niewątpliwie newralgicznych punktów całego problemu. Faktom przytoczonym przez autora przeczyć niepodobna, idzie tylko o to, jak je interpretować. Konkretnie mówiąc, istota sporu polega na tym, czy całościowo wzięty świat przeżyć i zachowań zwierzęcych przedstawia tego typu rzeczywistość, która czyniłaby przeżywające je podmioty zdolnymi do stania się podmiotami moralnymi w elementarnym przynajmniej tego słowa znaczeniu. Dopiero stwierdzenie tego stanu rzeczy czyniłoby je nosicielami odpowiednich uprawnień. Tymczasem na razie brak nam w tym względzie wymaganych danych. W konsekwencji nie można udzielić bezpośredniej odpowiedzi na propozycje filoanimalistyczne. Przybrać ona musi postać konkluzji z obszerniejszej filozoficznej refleksji, skoncentrowanej na dwu podstawowych zagadnieniach. Po pierwsze należy ustalić kryteria, na których podstawie dana kategoria bytów może być uznana za podmiot moralności. Z chwilą kiedy ta sprawa zostanie rozstrzygnięta, powstaje drugie pytanie: czy kryteria te sprawdzają się w odniesieniu do świata zwierzęcego. Po uzyskaniu odpowiedzi na te dwa zasadnicze pytania nie będzie trudności z objaśnieniem trzeciego: czy „nie być podmiotem moralności” oznacza to samo, co „być poza moralnością”, innymi słowy, „być poza ochroną moralności” i stać się przedmiotem arbitralnych w swej moralnej wymowie form postępowania.
Końcowym wynikiem rozważań nad tymi zagadnieniami będzie definitywna odpowiedź na pytanie, czy inne zasady określają stosunek człowieka do przyrody nieożywionej i roślinnej szaty kuli ziemskiej, inne zaś do świata zwierząt? Czy świat zwierzęcy zajmuje w etyce środowiskowej specjalną pozycję normatywną, jeżeli nie pod każdym względem tożsamą ze stanowiskiem człowieka, to przynajmniej na tyle mu bliską, aby dzielić z nim atrybut moralnej podmiotowości? Czy też pozostaje on ostatecznie na jednej płaszczyźnie z resztą przyrody jako jej integralna część, poddana tym samym fundamentalnym zasadom etyki środowiska naturalnego?
Mamy zatem wyraźnie zarysowany program filozoficznego studium i trzeba przystąpić do jego systematycznej realizacji.
Zdaniem filoanimalistów — jak już kilkakrotnie podkreślono — zwierzętom przysługuje podmiotowość moralna, ponieważ wykazują one takie uzdolnienia, jak przejawy życia uczuciowego, celowość zachowań, wrażliwość na ból i cierpienie, w związku z tym mają własne „interesy”. Postaramy się wykazać, że występujące w tym zestawie uzdolnienia nie wystarczają do uzasadnienia tezy filoanimalistycznej.
Zgodnie z potocznym mniemaniem, a filozofia też nie zgłasza co do tego zasadniczych sprzeciwów, podmiotem moralności jest człowiek dlatego, że ma świadomość moralnego dobra i zła zarówno na poziomie ogólnych zasad i norm moralnych, jak i w aktach swojego sumienia, zdaje sobie sprawę z ciążących na nim powinności, ale także przysługujących mu praw, poczuwa się wreszcie do odpowiedzialności za swoje postępowanie. Aby jednak sprostać tym wymogom, musi człowiek być obdarzony pewną premoralną, wcześniejszą ontycznie zdolnością do podejmowania działań rozumnych zwanych też „aktami dobrowolnymi”. Z kolei to pojęcie „rozumności” zawiera w sobie dwa niezbędne elementy, które ponadto muszą występować łącznie, gdyż brak choćby jednego z nich „rozumność” tę u samych korzeni likwiduje. Akt ludzki umieszcza się więc w kategorii aktów rozumnych dzięki temu, że pochodzi sprawczo od woli człowieka sprzężonej z poznaniem określającym to jej dążenie. Od tego zatem, jakim jest poznanie człowieka, zależy także natura jego woli i jej dążenia, czyli aktów przez nią sprawianych.
Trzeba przeto przyjrzeć się poznaniu człowieka. Człowiek ma do dyspozycji dwie władze poznawcze: zmysły i intelekt. Funkcjonalnie są one związane ze sobą; intelekt tworzy właściwe sobie pojęcia tylko z materiału konkretnych wyobrażeń dostarczonych przez zmysły. Czy to jednak znaczy, że poznanie zmysłowe odtwarza tę samą stronę rzeczywistości poznawanego przedmiotu, co poznanie umysłowe? Jest to niewątpliwie zasadnicze pytanie wszelkiej teorii poznania i stanowi odwieczny temat kontrowersji pomiędzy wielkimi systemami filozoficznymi. Filozofia chrześcijańska — wychodząc z faktu radykalnej przeciwstawności poznania umysłowego w porównaniu z danymi poznania zmysłowego, szczególnie zaś braku w nim wszelkich materialnych determinacji czasowo-przestrzennych — stoi na stanowisku, że możliwości poznawcze intelektu sięgają znacznie dalej aniżeli zmysłów. Zmysły zatrzymują się na konkretnym obrazie poznawanego przedmiotu i poza tę konkretność nie wykraczają. Intelekt natomiast dosięga samej istoty tegoż przedmiotu, wydobywając tę istotę z konkretności zmysłowych wyobrażeń, ale z równoczesnym uwolnieniem jej od ograniczeń, jakie ta konkretność na nią nakłada. Uzyskany w ten sposób ogólny obraz intelektualny poznanego przedmiotu ukazuje najgłębsze, bo niezmienne i powszechne wymiary jego rzeczywistości. Jedne z nich określają jego gatunkową tożsamość, czyli zespół cech, dzięki którym np. człowiek jest człowiekiem i różni się od innych istot żywych i nieożywionych, inne natomiast wyrażają podstawowe struktury bytowe, czyli znowu te cechy, które zespalają go z innymi bytami w różne ich rodzaje i ponadrodzaje, aż po najwyższą klasę wszelkich bytów istniejących i możliwych. Zdolność tworzenia pojęć ogólnych, uwalniając intelekt od ograniczeń konkretności, umożliwia mu także poznanie samego siebie, co sprawia, że w obrębie psychiki człowieka powstaje nowy świat samoświadomości własnego istnienia i działania.
Intelekt, wynosząc się ponad konkretność bytów, daje tym samym dowód, że w strukturze człowieka występuje pierwiastek odmiennej natury, już nie materialny, ale duchowy, zdolny poznawać świat i samego siebie, naturę bytów i ich właściwości, wzajemne relacje, a także ich stosunek do samego siebie w najwyższych kategoriach prawdy, dobra i piękna. W ślad za tym idzie także jego dążenie, czyli chcenie, zwane wolą człowieka. Urzeczywistnia ona swoje akty na tym samym poziomie ogólnych kategorii dóbr, czyni to ponadto w sobie tylko właściwy sposób na zasadzie wolnych wyborów, w których podejmuje decyzje działania lub niedziałania, zamierzenia czynienia tego lub innego dobra, dobra większego lub mniejszego.
Atrybut wolności, wyzwalając człowieka z koniecznościowych determinacji materialnego świata, dopełnia procesu kształtowania się „rozumności” aktów ludzkich. Ma to zasadnicze znaczenie dla ukonstytuowania się moralnej podmiotowości człowieka. Obdarzony zdolnością do rozumnego działania obejmuje władztwo nad samym sobą, staje się podmiotem działającym we własnym imieniu i zyskuje swoistą bytową autonomię. Jego samoświadomość, czyli zdolność do intelektualnej refleksji nad samym sobą i swoimi aktami, oraz wolność czynią go podmiotem powołanym do kształtowania własnej doskonałości poprzez wybory w kategoriach moralnych celów, imperatywów, praw i obowiązków, co znaczy, że staje się podmiotem moralności. Człowiek nie zawsze posiada te uzdolnienia w odpowiednio rozwiniętym stopniu. Niekiedy, jak np. u niemowląt, występują one w formie zarodkowej lub wręcz potencjalnej, niemniej jednak dzięki istnieniu w bytowej strukturze człowieka pierwiastka niematerialnego jako ich realnego podłoża są mu obiektywnie właściwe, a to wystarczy, aby go ukonstytuować jako podmiot moralności.
Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia naszych rozważań na temat danej człowiekowi podmiotowości moralnej, ale wzbogaceni o określone w ramach filozoficznego dyskursu kryteria tej podmiotowości. Ujmując rzecz w największym skrócie, można powiedzieć, że kryteriami tymi są dwie właściwości działającego podmiotu: jego aktualna, a przynajmniej potencjalna samoświadomość i wolność wyboru. One też świadczą o tym, że w strukturze człowieka istnieje głębszy pierwiastek niematerialnego ducha, który zespolony w jedno z materialnym substratem, umieszcza człowieka na szczycie hierarchii materialnych bytów i stwarza podstawę jego prymatu nad całą otaczającą go przyrodą. W słowach tych wskazana została droga, na której filozofia chrześcijańska dochodzi do fundamentalnej tezy głoszonej przez siebie spirytualistycznej koncepcji człowieka wraz z wszystkimi jej — w tym także moralnymi — konsekwencjami.
Koronnym argumentem filoanimalistów — jak wiadomo — na rzecz moralnej podmiotowości świata zwierząt jest posiadanie przez nie takich uzdolnień, jak doznania uczuciowe, swoista celowość zachowań, wrażliwość na ból i cierpienie. Stawiając w ten sposób zagadnienie, w gruncie rzeczy doprowadzili oni problem do tego samego punktu, w którym rozpatrywał go już św. Tomasz. Akwinata nie zaprzeczał żadnego z wymienionych mechanizmów psychizmu zwierzęcego. Owszem, można powiedzieć, że ich dynamiczne bogactwo spotęgował, ujmując ogół charakterystycznych dla zwierząt reakcji psychicznych w jedną formułę określoną przezeń jako sagacitas animalium, czyli ich „bystrość”, „przemyślność”. W tym wyrażeniu mieszczą się na pewno przejawy różnorodnych zachowań zwierzęcych zadziwiających wręcz swoją techniczną kunsztownością i zręcznością, jak również wzruszające nieraz wyrazy ich przywiązania do człowieka czy swojego potomstwa, a także innych stanów uczuciowych. Rejestrowanie tych faktów i ich opis stanowi niewątpliwie ważny wątek dyskusji nad celowością zjawisk przyrody. Jakie zatem racje kierowały św. Tomaszem, a i dziś także determinują intelektualną motywację tezy, że mimo wszystko nie można na ich podstawie przyznać zwierzętom podmiotowości moralnej? Dlaczego w procesach poznawczych i w wykonywanych przez zwierzęta czynnościach nie można się dopatrzeć jakiejś elementarnej rozumności, aby tym samym przybliżyć je do człowieka wraz z jego moralnym wyposażeniem?
Niemałym utrudnieniem w rozstrzygnięciu postawionego problemu jest fakt, że nie mamy bezpośredniego wglądu w psychikę zwierząt i ich przeżyć ani też możności uzyskania od nich niezbędnych w tym względzie informacji. Skazani zatem jesteśmy na behawioralną obserwację ich zachowań, aby na tej tylko podstawie wyprowadzić interesujące nas wnioski. Otóż pozostaje faktem, że przy całej niezaprzeczalnej „zmyślności” zwierząt są one jednak w swych zachowaniach zdeterminowane, jak już w średniowieczu to określono, ad unum genus operabilium, czyli do pewnego zespołu czynności stale się powtarzających w obrębie działań właściwych odnośnym gatunkom zwierząt. Z tego też powodu zwierzęta nie wykazują ani wewnętrznego, ani zewnętrznego postępu stymulowanego ich własnymi aktami poznawczo-dążeniowymi. Zwierzęta nie rozwijają więc własnym wysiłkiem swego życia psychicznego, nie dochodzą do zauważalnego stopnia jakiejś moralnej kultury, nie uzewnętrzniają też twórczych procesów swego psychizmu w zdobyczach własnej zwierzęcej cywilizacji. Lew, pies czy mysz z epoki kamienia łupanego zachowywały się tak samo, jak to czynią ich potomkowie w naszych czasach.
Wyjaśnienie tego stanu rzeczy jest jedno. Zwierzęta tkwią we właściwych im standardowych schematach zachowań z tego powodu, że mechanizm ich aktów poznawczych i dążeniowych jest ograniczony ramami poznania jedynie zmysłowego, nie wykraczającego poza konkretne cechy poznawanego przedmiotu nawet wówczas, gdy wznosi się na poziom uogólnień pewnych typów zbiorowych (np. pies odróżnia kota od myszy itp.). Takie zaś poznanie zdolne jest wytworzyć jedynie koniecznościowe i jednokierunkowo zdeterminowane procesy dążeniowe, składające się na osobną kategorię reakcji instynktowych. Tu też tkwi przyczyna bezbronności świata zwierzęcego wobec człowieka. Człowiek jest zdolny odczytać prawidłowość zachowań zwierzęcych i modyfikować w ramach intelektualnego namysłu środki przeciwdziałania, zwierzęta zaś tego uczynić nie potrafią. Jeżeli niekiedy wykazują w swoich zachowaniach pewne analogie do myślowych operacji intelektualnych, to zachodzące podobieństwa są czysto zewnętrznej natury i sprowadzają się zawsze ostatecznie do jakichś mechanicznych bodźców wdrażających zwierzęta do określonych sposobów zachowania.
Przyrodnicza nieodwracalność całokształtu życiowych procesów świata zwierzęcego powoduje więc, że nie ma w nim miejsca ani na świadomość samych siebie, ani na umysłową deliberację i wolny wybór określonych celów i środków działania, ani na świadomość dobra i zła moralnego, ani na poczucie moralnej odpowiedzialności. Brak więc zwierzętom niezbędnych kryteriów do tego, aby były zdolne stać się podmiotami moralnymi chociażby w stopniu potencjalnym, jaki istnieje w niemowlętach czy głęboko upośledzonych psychopatach. Toteż w konkluzji trzeba przyjąć, że również świat zwierzęcy należy do kategorii bytów przyrodniczych i stanowi integralną część środowiska naturalnego w jego materialnymi cechami zdeterminowanym obszarze. Podmiotem moralnym są wyłącznie byty rozumne, których przedstawicielem w granicach czasowo-przestrzennej rzeczywistości jest jedynie człowiek.
Na czym zatem polega pomyłka filoanimalistów, a razem z nimi zwolenników „głębokiej ekologii”, „etyki biosfery”, „etyki środowiskowej” czy „etyki życia”? Kardynalnym błędem tych koncepcji jest nieumiejętność dostrzeżenia istotowych różnic między poznawczo-dążeniowym psychizmem zwierzęcia a analogicznym psychizmem człowieka. Sfera tych aktów u człowieka ma charakter powszechnikowo-
-duchowy i racjonalny, u zwierzęcia natomiast konkretny i zmysłowy. Filoanimaliści degradują dziedzinę poznania i chcenia człowieka do poziomu konkretno-zmysłowej aktywności zwierząt i tym sposobem stwarzają pozorną wspólną płaszczyznę jego działalności z dynamizmem zwierzęcia. Czysto zewnętrzne podobieństwa przesłaniają im widzenie głębszych struktur rzeczywistości wraz ze wszystkimi tego stanu konsekwencjami.
A już przykładem zgoła trudnej do zrozumienia logiki wydaje się ciąg rozumowania autora, który uznaje, że:
a) tylko człowiek wie, że jest podmiotem życia,
b) tylko człowiek wie, na czym polega lepsze i gorsze życie,
c) tylko człowiek ma poczucie własnej tożsamości,
d) tylko człowiek jest autonomicznym, rozumnym podmiotem zdolnym do świadomego i celowego działania,
a mimo to nie potrafi wyciągnąć nieuchronnego, zdawałoby się, wniosku, że w takim razie w bytowej strukturze człowieka kryje się coś, co „tylko jemu jest właściwe” i dzięki czemu stanowi on zgoła odrębny gatunek w obrębie widzialnego świata. Ta zaś „odrębność” z konieczności musi polegać na tym, że owo „coś” nie da się sprowadzić do żadnej formy przyrodniczego świata, przeto więc musi być uznane za niematerialny, czyli duchowy pierwiastek istnienia, który determinuje psychofizyczną rzeczywistość natury ludzkiej i jej naczelne miejsce w hierarchii widzialnych bytów. Przyczyny tej filozoficznej „kurzej ślepoty” dopatrywać się trzeba u samych korzeni inspirujących ten styl myślenia prekoncepcji: w deformujących perspektywę ludzkiego poznania założeniach teoriopoznawczego empiryzmu. Powróćmy wszakże do omówienia normatywnych aspektów naszego tematu.
Odmówienie zwierzętom atrybutu podmiotowości moralnej stawia na porządku dziennym ostatnie zagadnienie, stanowiące przedmiot kontrowersji między filoanimalistami a ich filozoficznymi przeciwnikami w osobach (tak ich nazwałem) filohoministów. Idzie o to, czy z faktu, że zwierzę nie jest podmiotem moralności, wynika, że jest ono istotą postawioną „poza moralnością” i nie stanowi przedmiotu reglamentacji ze strony norm moralnych. Problem ten tym bardziej zasługuje na uwagę, że kursujące w filozofii opinie takie właśnie rozumienie stosunku człowieka do świata zwierzęcego przypisują kulturze i religii chrześcijańskiej. Jak pamiętamy, w tym duchu już w XIX w. wypowiadał się Schopenhauer, który prawo do arbitralnego obchodzenia się ze zwierzętami piętnował jako „oburzający prymitywizm i barbarzyństwo świata zachodniego, mające swe źródło w żydostwie”. Współcześnie podobny sąd wygłasza Z. Szawarski. Obwinia on religię — co prawda w formie przypuszczenia — że przyczyniła się do wyzwolenia „bezlitosnej agresywnej ekspansji człowieka” kosztem życiowych interesów świata zwierzęcego: „czyniąc człowieka panem wszelkiego stworzenia, pozwala mu czynić z podległymi mu istotami wszystko, na co ma ochotę”.
Autentyczny sens doktryny chrześcijańskiej, w naszym wypadku filozofii i etyki chrześcijańskiej, jest zgoła inny. Oczywiście, nie podlega dyskusji ustalona przed chwilą zasada, że tylko człowiek jako byt rozumny może być uznany za podmiot moralności. Odnośnie do świata zwierzęcego wynika stąd wniosek, że źródła moralnych normatywów regulujących stosunek człowieka do świata zwierząt nie tkwią w zwierzęciu, ale poza nim, właśnie w człowieku. Pozostaje tylko pytanie, na czym te źródła polegają i jakie stąd wypływają normatywne konsekwencje.
W tym miejscu wypada się odwołać do wcześniej ustalonych antropologicznych podstaw etyki środowiska naturalnego, szczególnie zaś do idei moralnej natury człowieka jako fundamentu ładu moralnego. W strukturze tego ładu leży nie tylko skierowanie człowieka do realizacji nadrzędnych ideałów jego moralnego powołania, ale także przyporządkowanie mu przyrody jako środka, który ma na różne sposoby stwarzać warunki do zachowania jego egzystencji i moralnego rozwoju. Ponieważ (jak to zostało dowiedzione) świat zwierząt stoi na tym samym poziomie co reszta materialnej rzeczywistości, wobec tego zwierzęta podlegają tej samej zasadzie: w stosunku do człowieka pełnią rolę środka umożliwiającego realizację zadań dyktowanych mu jego moralną naturą.
W tym samym kontekście podkreślono jednak, że terminu „środek” w odniesieniu do przyrody nie można rozumieć w wąskim, czysto utylitarnym znaczeniu. Przybiera on potrójną postać powiązań człowieka z przyrodą, czyniąc z niej przedmiot kontemplacji, symbiozy i produkcji ze strony człowieka. W stosunku do świata zwierzęcego wymiary te zyskują tylko na sile przede wszystkim ze względu na złożoność i intensywność psychizmów zwierzęcych. Szczególnie elementy treściowe symbiozy i produkcji ulegają znacznemu wzbogaceniu dzięki wejściu zwierząt i ptactwa domowego, stanowiących przecież pewną część świata zwierzęcego, w bezpośredni kontakt współżycia i współdziałania z człowiekiem, a także dzięki wytworzeniu się między nimi silniejszych więzi uczuciowych. Przełożone na język normatywów moralnych wyrażają one ciążącą na człowieku powinność traktowania zwierząt z maksymalną dozą humanitaryzmu, proporcjonalnie do roli, jaką pełnią one w życiu człowieka. Przy uzasadnianiu tej normy nie trzeba się uciekać do schweitzerowskiej idei solidarności człowieka z wszelkim życiem i paradygmatu partnerstwa. Wystarczających, a przede wszystkim na realnych podstawach opartych motywacji intelektualnych użycza pojęcie godności człowieka i zrozumienie immanentnych walorów świata zwierzęcego. Z tego źródła w stosunku do każdej istoty żywej, nawet nieożywionej, wypływają moralne nakazy czynienia dobra, a nie zła. Konieczność zaś zharmonizowania ze sobą postulatów kontemplacji, symbiozy i produkcji na zasadzie niezbędnego ograniczenia jednego z nich celem zadośćuczynienia pozostałym — uwydatnia ponadto niemałą rolę, jaką w obrębie etyki zwierząt odgrywają podmiotowe dyrektywy roztropności i umiaru. Przy ich pomocy okazuje się rzeczą możliwą wypośrodkować najbardziej tym zasadom odpowiadające sposoby postępowania, w których człowiek, nie tracąc z oczu instrumentalnego charakteru i właściwej między człowiekiem i zwierzęciem hierarchii wartości, afirmuje równocześnie odrębność i bogactwo świata zwierzęcego. Ustawiając zgodnie z wymogami moralności swój stosunek do zwierzęcia, urzeczywistnia tym samym doskonałość własnej osobowości.
Zarysowana konstrukcja podstawowych zasad etyki człowieka w jego relacji do zwierząt (zasada prymatu człowieka i instrumentalnej roli zwierzęcia, postulaty kontemplacji, symbiozy i produkcji, norma humanitaryzmu, roztropności i umiaru) stanowi w gruncie rzeczy tylko przeniesienie ogólnych zasad etyki środowiska naturalnego na teren świata zwierzęcego. Zabiegu tego nie można jednak było pominąć, ponieważ stwarza on przesłanki do sformułowania moralnych kwalifikacji szczegółowych sytuacji z zakresu ludzkich zachowań względem zwierząt. Trzy problemy wydają się najbardziej dla tej dziedziny życia charakterystyczne, a zarazem aktualne. W pierwszym chodzi o ocenę moralną zadawania cierpień zwierzętom, przede wszystkim zaś stosowanej w medycynie metody wiwisekcji, w drugim o moralne aspekty niektórych metod hodowli zwierząt, w ostatnim zaś o działania prowadzące do wytępienia cennych gatunków zwierząt.
Ogólnie powiedzieć można, że jeżeli zwierzęta pozostają w relacji instrumentalnej w stosunku do człowieka, trudno w kategoryczny sposób orzec, że zadawanie zwierzętom cierpień stanowi działanie samo w sobie moralnie złe. W tym stopniu, w jakim jest to konieczne dla zabezpieczenia życiowych interesów człowieka, szczególnie w dziedzinie zdobywania przezeń środków żywności czy odzieży, staje się moralnie dopuszczalne. Pogląd Schweitzera, że nawet w założeniu niezbędności tego rodzaju postępowania nosi ono na sobie znamiona zła moralnego, nie ma stanowczo żadnego uzasadnienia. Jest tylko widocznym dowodem jednostronności Schweitzerowskiej „koniecznej uniwersalnej i absolutnej” zasady szacunku i nietykalności wszechżycia. Skoro określone działania są rzeczywiście dyktowane rozumnymi, a więc moralnie usprawiedliwionymi celami człowieka, mimo towarzyszących im cierpień zwierząt służą one zaspokojeniu potrzeb człowieka i uczestniczą tym samym w dobru kierujących tymi działaniami celów. Nie tylko więc moralnie nie obwiniają niczyjego sumienia, ale także nie stwarzają podstaw, aby miały być dla kogokolwiek psychicznym wyrzutem i obciążeniem.
Sfera aktów powodujących cierpienia zwierząt jest jednak poddana zasadzie humanitaryzmu, która nakłada na te akty niezbędne ograniczenia. Z tego tytułu jako moralnie naganne należy ocenić zadawanie zwierzętom cierpień z powodu braku opanowania, z chęci wyładowania pasji, z lekkomyślności, tym bardziej z pobudek sadystycznych. Na starszym pokoleniu ciąży obowiązek poskramiania u dzieci ich zapędów do okrutnego nieraz kaleczenia i zabijania ptaków i małych zwierząt. Pasywna obojętność czy też tolerowanie tego rodzaju zachowań większą winę ściąga na dorosłe otoczenie aniżeli na same dzieci dopuszczające się barbarzyńskich wybryków. Z potępieniem wszelkich form nieusprawiedliwionego zadawania cierpień zwierzętom idzie w parze moralna aprobata dla postaw i zachowań nacechowanych życzliwością człowieka względem zwierząt i jego troską o zapewnienie im niezbędnych dla ich życia warunków w wypadku zwierząt oswojonych czy też racjonalną gospodarkę w stosunku do zwierząt żyjących na łonie natury. Odnośne przepisy administracyjne zyskują w ten sposób poparcie ze strony normatywów moralnych.
Na osobny dyskurs moralny czeka wszakże sprawa wiwisekcji. Praktyka to nie nowa. Już od czasów Galena (II w. po Chr.) przeprowadzano doświadczenia na żywych zwierzętach w celach medycznych, co gorsza w pewnych rejonach (Aleksandria) poddawano tego rodzaju eksperymentom nawet ludzi, konkretnie mówiąc — zbrodniarzy. Stąd też wzięło początek powiedzenie: experimentum in anima vili (eksperyment na lichej istocie). Od w. XIX w związku z rozwojem biologii i fizjologii stosowanie wiwisekcji w ramach badań naukowych poczęło się coraz bardziej upowszechniać, co z kolei wywołało negatywne reakcje ze strony opinii publicznej. Ten właśnie fakt przyczynił się w wysokim stopniu do zaktualizowania problematyki zwierzęcej w rozważaniach filozoficzno-etycznych, ponadto zainicjował wiele akcji społecznych i legislacyjnych celem roztoczenia opieki nad zwierzętami i ustalenia ram prawnych dla dokonywanych na nich doświadczeń, przede wszystkim zaś stosowania wiwisekcji. Co w tej swego czasu żywo dyskutowanej, a i dziś aktualnej sprawie ma do powiedzenia etyka chrześcijańska?
W obecnym stanie dyskusji zakres problemu uległ znacznemu rozszerzeniu. Ogarnia on bowiem nie tylko na żywo, bez znieczulenia dokonywane cięcia chirurgiczne, ale także wszelkie inne działania wywołujące silne bolesne doznania odczuwane przez poddawane doświadczeniom zwierzęta. Idzie tu o tego rodzaju działania, jak bicie, zakażanie, zatruwanie czy wreszcie wywoływanie sztucznych zaburzeń w funkcjonowaniu żywego organizmu zwierzęcego. Wymowną ilustracją wymienionych tu możliwości zadawania ostrych bólów zwierzętom jest tzw. test Draize'a. Polega on na zakażeniu jednego oka królika (drugie dla celów kontrolnych pozostaje zdrowe), które z czasem ulega owrzodzeniu, później silnemu zaognieniu, dopóki nie zmieni się „w otwartą cieknącą ranę”. W pewnych przypadkach „oko jest dosłownie wypalone z oczodołu”. Przedmiotem eksperymentu stał się zaś królik dlatego, „że króliki nie posiadają kanałów łzowych, nie mogą więc zwilżyć oczu wydzielaniem łez”.
Węzłowym punktem w rozpatrywanym problemie jest pytanie, czy natężenie bólu sprawianego zwierzętom w toku przeprowadzania tego rodzaju doświadczeń przekształca odnośne działania w akt wewnętrznie, a więc stale i nieodwracalnie zły i zakazany. Zgodnie z przyjętą wcześniej zasadą stwierdzającą istotową różnicę pomiędzy życiem psychicznym zwierzęcia i człowieka, należy także moralną kwalifikację cierpienia zadawanego zwierzętom przez człowieka oprzeć na kryteriach określonych przez moralny status zwierzęcia. Powstaje jednak w tej sprawie wspólna płaszczyzna moralna, na której też z miejsca zaznacza się radykalna przeciwstawność etyki chrześcijańskiej w stosunku do stanowiska naturalistycznych filoanimalistów. Wszelkie cierpienie, ludzkie czy zwierzęce, należy do kategorii zła fizycznego i z tego tytułu nie ma sobie właściwej wewnętrznej cechy zła moralnego. Pod względem moralnym rozpatrywane samo w sobie właśnie jako zło fizyczne związane nieodłącznie z ograniczonością i niedoskonałością wszelkich bytów materialnych (czy — jak człowiek — choćby częściowo materialnych) należy do kategorii zjawisk moralnie obojętnych, nieokreślonych. A więc i moralna wartość czynności polegających na zadawaniu cierpienia zwierzętom kształtuje się dopiero wtórnie, w zależności od intencji, pobudek i innych okoliczności, w których człowiek podejmuje tego rodzaju działania. Intensywność bólu doznawanego przez zwierzęta w toku szczególnie bolesnych doświadczeń należy do jednej z ważniejszych okoliczności, które muszą być brane pod uwagę przy globalnej ocenie tych działań. Mimo to nie stanowi ona czynnika, który by z miejsca niejako wniósł w ich dynamiczną rzeczywistość zalążki zła moralnego. W pewnych warunkach mogą się te działania okazać moralnie usprawiedliwione i dopuszczalne, w innych zaś — nieusprawiedliwione i zakazane. Rzecz cała sprowadza się więc ostatecznie do tego, jakie kryteria należy mieć na uwadze, aby na nich oprzeć prawidłową ocenę moralną wiwisekcji i pozostałych analogicznych zabiegów.
Przy założeniu już wcześniej wspomnianej zasady prymatu człowieka nad przyrodą i instrumentalnego przyporządkowania mu świata zwierzęcego decydujące znaczenie mają w tej kwestii dwa z tej zasady wypływające postulaty. Postulat symbiozy nakłada na człowieka stały obowiązek zachowania zwierzęcia w nienaruszonym stanie jego biopsychicznej struktury oraz postulat produkcji rozumianej szeroko jako prawo człowieka do korzystania ze świata zwierzęcego jako dobra służącego do zaspokojenia jego wielorakich potrzeb. Obydwie te zasady — wzięte we wzajemnej współzależności i współograniczaniu się — prowadzą ostatecznie do normatywnego wniosku, który też wyraża stanowisko etyki chrześcijańskiej w omawianej sprawie: bólosprawcze eksperymenty na zwierzętach, zwłaszcza o wysokim stopniu natężenia, jak ma to miejsce w wypadku wiwisekcji, mogą być uznane za moralnie usprawiedliwione tylko w sytuacjach rzeczywistej konieczności dla realizacji w pełni racjonalnych, czyli niezbędnych dla postępu nauki celów badawczych.
Ogólna ta norma zakłada ponadto uwzględnienie innych jeszcze okoliczności, które uszczegółowiają wymogi moralnej dopuszczalności bolesnych zabiegów doświadczalnych na zwierzętach. Ciekawego w tym przedmiocie materiału dostarcza zarządzenie pruskiego ministra v. Gosslera wydane w r. 1885. Dopuszcza się w tym zarządzeniu eksperymenty naukowe na żywych zwierzętach, ale pod licznymi warunkami. Rozporządzenie zakłada więc, że 1° chodzi o poważne cele naukowe lub dydaktyczne; 2° w wypadku, kiedy eksperyment ma być przeprowadzony dla studentów medycyny, musi on być niezbędny dla pełnego zrozumienia przedmiotu; 3° niezbędne przygotowania do tego rodzaju demonstracji przeprowadzać się winno wcześniej, nie zaś na oczach audytorium; 4° wykonawcami demonstracji mogą być wyłącznie profesorzy lub docenci; 5° eksperymenty możliwe do wykonania na niższych gatunkach zwierząt nie mogą być przeprowadzone na wyższych; 6° jeżeli jest to możliwe bez szkody dla racjonalności eksperymentu, zastosowane być winny środki znieczulające.
Z treści tego starego aktu administracyjnego można się zorientować, jakiego rodzaju dookreślenia są konieczne, aby doświadczenia dokonywane in vivo na zwierzętach odpowiadały wymogom roztropności i umiaru. Jeżeliby te względy zostały pominięte lub zlekceważone, podstawowa dopuszczalność używania zwierząt do bolesnych doświadczeń nie wystarczy do ich pełnego moralnego usprawiedliwienia. Stają się one w tym założeniu działaniami moralnie złymi i obciążają sumienie ich wykonawców odpowiedzialnością za popełnione czyny.
Równocześnie widać jednak, że prawidłowe funkcjonowanie tych norm w praktyce implikuje odpowiednie dyspozycje moralne u zainteresowanych tą kategorią działań osób, przede wszystkim odpowiednio wysoki stopień kultury moralnej wyrażającej się w poczuciu odpowiedzialności i rzetelnego obiektywizmu w ocenie niezbędności danych doświadczeń, a przede wszystkim doniosłości celów badawczych, dla których się je organizuje. Doświadczenia na zwierzętach nie są zatem problemem wyłącznie technicznym. Zawierają one w sobie również ważki współczynnik moralny. Zakończeniem przeto etycznych rozważań nad tym tematem jest postulat dydaktyczny — moralnego w tym kierunku wychowania.
W pewnym związku z użyciem zwierząt dla celów naukowo-badawczych pozostają praktyki stosowane przez człowieka względem zwierząt w jego działalności ekonomicznej. Nie idzie o to, aby kwestionować fakt, że zwierzęta stanowią ważki element tej działalności, szczególnie w dziedzinie gospodarki żywnościowej. Jest to prosta konsekwencja postulatu produkcji uprawniającego człowieka do korzystania z zasobów przyrody, w tym również świata zwierzęcego, odpowiednio do potrzeb jego psychofizycznej natury. Nie mamy tu również na myśli niewłaściwego traktowania przez człowieka zwierząt w toku tej działalności, jak np. kiedy woźnica okłada batem konia, który nie może uciągnąć zbyt wielkiego ciężaru. Problemem są natomiast pewne metody hodowli zwierząt, oczywiście domowych, stosowane celem osiągnięcia tą drogą maksymalnych korzyści ekonomicznych. Do tej samej kategorii zaliczyć można niektóre okrutne praktyki łowieckie. Kilka przykładów charakterystycznych dla tego typu działań podaje T. Regan, autor jednego z cytowanych już wcześniej artykułów: polowanie na wieloryby przy pomocy ładunków wybuchających w ich ciele, zabijanie dorosłych zwierząt celem pochwycenia żywcem małych, hodowanie byczka na płynnych pokarmach w pozycji leżącej i w ciasnym zamknięciu, aby jego mięsu nadać odpowiedni smak i barwę, lokowanie zwierząt na niewygodnych kratach, ponieważ ułatwia to utrzymanie higieny w oborach. Metody te mają pewną ekonomiczną efektywność, czasami większą, czasami znikomą, ale czy to wystarczy dla ich etycznego usprawiedliwienia?
Różnorodność tych sytuacji powoduje, że trudno jest ich moralną ocenę sprowadzić do jednoznacznie określonej formuły. Inaczej bowiem musi wypaść ta ocena, kiedy chodzi o hodowlę zwierząt w sprawiających ból warunkach w celu uzyskania mięsa dla zaspokojenia podstawowych potrzeb konsumpcyjnych, inaczej, kiedy chodzi o zaspokojenie zapotrzebowań luksusowych, a jeszcze inaczej, kiedy produkcja nastawiona jest na cele kosmetyczne i osiągnięcie maksymalnego zysku. Oprócz tego niemałą rolę odgrywa stopień niezbędności tych metod, a więc niemożliwość zastąpienia ich mniej bolesnymi, nawet gdyby były mniej efektywne. Na koniec intensywność powodowanych cierpień w całokształcie stosowanych sposobów hodowli czy łowiectwa może być bardzo zróżnicowana, co również ma swoje znaczenie przy wyważaniu moralnej oceny odnośnych działań. Biorąc te wszystkie względy pod uwagę, należy w ostatecznym wniosku stwierdzić, że moralna strona omawianych aktualnie metod hodowlano-łowieckich ma charakter wybitnie sytuacyjny. W pewnych warunkach, może nawet najczęściej występujących, całokształt wchodzących w grę czynników każe ocenić odnośne metody traktowania zwierząt negatywnie i uznać je za moralnie niedopuszczalne. Nie można jednak z góry wykluczać i takich sytuacji, w których mogą one okazać się nie tylko technicznie racjonalne, ale także moralnie dopuszczalne. Toteż również w tej kategorii zachowań ludzkich etyka musi apelować do humanitarnych ideałów w relacji człowieka względem zwierzęcia i poczucia odpowiedzialności poszczególnych jednostek za godny człowieka sposób traktowania zwierzęcia nawet w toku rozwijania działalności ekonomicznej.
Na marginesie tej kwestii można jeszcze poruszyć problem moralnej oceny polowań oraz krwawych igrzysk ze zwierzętami (np. walki byków) dla celów wyłącznie sportowo-rekreacyjnych. Tylko głęboko zakorzenione tradycje kulturowe mogą na tyle zaciemnić obiektywną wymowę moralną tych form masowej rozrywki, aby uznać je za moralnie usprawiedliwione. W świetle całokształtu dotychczasowych wywodów można chyba z poczuciem pewności twierdzić, że uchybiają one godności człowieka jako osoby, i z tego powodu zakwalifikować je do kategorii działań moralnie nagannych.
Ostatnie to zagadnienie w ramach etyki zwierząt ma wymiar poniekąd społeczny. Chodzi bowiem o działania nie jednego człowieka, ale całych grup społecznych — i to w ciągu dłuższego czasu — skierowane przeciwko pewnym gatunkom zwierząt ze względu na ich ekonomiczne walory i prowadzące w końcowym wyniku do ich wyniszczenia: dany gatunek znika z powierzchni ziemi. Co na to etyka chrześcijańska?
Oczywiście wymieranie gatunków zwierzęcych jest zjawiskiem przyrodniczym i stanowi element biologicznych cyklów rozwojowych. Zmiana warunków środowiskowych z konieczności prowadzi częstokroć do wyginięcia takich czy innych gatunków zwierząt. Nie o ocenę takich procesów nam chodzi. Przedmiotem refleksji filozoficzno-etycznej mogą być tylko przypadki zanikania określonych gatunków zwierząt w rezultacie eksterminacyjnych akcji człowieka, jak to miało miejsce np. w przypadku polskiego tura.
Z punktu widzenia etycznego, jedynie nie dający się rozwiązać konflikt podstawowych interesów bytowych człowieka z postulatem symbiozy z określonym gatunkiem zwierząt, może usprawiedliwić działania, które niszczą ten gatunek (te gatunki), pozbawiając go choćby niezbędnych środowiskowych warunków egzystencji (np. konieczność poszerzenia areału rolnego społeczeństwa kosztem zmniejszenia obszarów leśnych). Poza tym takie działania, inspirowane najczęściej krótkowzrocznym doraźnym efektem ekonomicznym (np. kłusownictwo), należy ocenić jako moralnie naganne. Tym bardziej na moralną dezaprobatę zasługują procesy wyniszczania różnych gatunków zwierząt w wyniku nieodpowiedzialnych operacji wielkich międzynarodowych organizacji handlowo-przemysłowych, które w pogoni za maksymalnym zyskiem niszczą całe ekosystemy w ubogich krajach Ameryki Płd. i Afryki.
Toteż państwu przysługuje pełne prawo do wkraczania w te dziedziny życia gospodarczego w formie szeroko zakrojonej „ochrony przyrody”. Gdzie zaś samo państwo nie jest zdolne z różnych przyczyn przeciwstawić się tym zgubnym dla niego samego poczynaniom, uprawnione są wszystkie inne siły społeczne i polityczne do podejmowania dostępnych im inicjatyw zmierzających do zmiany tego niekorzystnego stanu rzeczy. Tego domaga się nie tylko mądra polityka ekologiczna, ale także słuszna idea moralna.
opr. aw/aw