"Powtarzaj kłamstwo tak długo, aż ludzie uwierzą, że to prawda" - tę goebbelsowską zasadę można zastosować do propagandy eutanazji
Powtarzaj kłamstwo tak długo, aż ludzie uwierzą, że jest prawdą. Ta Goebbelsowska zasada sprawdza się prawie zawsze. Wielu ludzi uwierzyło, że eutanazja jest aktem miłosierdzia.
Mechanizm zawsze podobny: w mediach pojawia się dramatyczny apel osoby, która chce, by skrócono jej cierpienie, albo prośba (żądanie) opiekuna chorego, by państwo pozwoliło na przerwanie życia, które i tak jest czekaniem na śmierć. Następnie toczy się „debata”, sprowadzająca się najczęściej do publikacji kilku sondaży, wskazujących jednoznacznie, że większość (lub duża część) społeczeństwa popiera eutanazję w tak skrajnych przypadkach. Podchwytują to aktywni zwolennicy eutanazji i coraz głośniej domagają się „zerwania z hipokryzją”, bo przecież „i tak dokonuje się eutanazji w tajemnicy”, a nieuleczalnie chorzy zasługują na godną śmierć. W ten sposób w różnych miejscach na świecie otwierano furtki, co z czasem prowadziło do wyważania całych drzwi i uśmiercania, także bez wiedzy i zgody samych zainteresowanych. Jedno w tym wszystkim było prawdą: cierpienie chorych i — nierzadko — autentyczne zagubienie i wyczerpanie opiekujących się nimi bliskich. Kłamstwo zaś zawsze polegało na wmawianiu, że jedynym rozwiązaniem jest przerwanie „mało wartościowego”(!) życia. I że mamy prawo decydować o czasie, w którym jego wartość jest „nie do odzyskania”.
Zmruż oczy
W roku 1973 w Holandii lekarka Gertruda Postma uśmierciła swoją chorą matkę. Kobieta stanęła przed sądem i tłumaczyła, że matka wielokrotnie prosiła ją o to, bo nie mogła znieść pogłębiającej się depresji. Okazję wykorzystała Holenderska Fundacja na rzecz Eutanazji. Zaczęła organizować demonstracje poparcia dla pani Postmy i przekonywać, że lekarz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek przerwać życie, które jest jedną wielką męką. Z poparciem mediów dosyć łatwo udało im się przekonać Holendrów, że eutanazja nie jest zabójstwem, tylko aktem miłosierdzia. W końcu sąd wydał symboliczny wyrok: tydzień więzienia w zawieszeniu plus rok nadzoru sądowego. O sprawie pisał m.in. dr Ryszard Fenigsen („Eutanazja. Śmierć z wyboru?”), kardiolog polskiego pochodzenia, przez 19 lat pracujący w Holandii, oraz dr Karel Gunners, były przewodniczący ruchu „Lekarze na rzecz Poszanowania Ludzkiego Życia”, w rozmowie z Piotrem Semką („Życie”, 8.01.97). Odtąd praktyką stało się uniewinnianie osób, które dokonały eutanazji.
A jak to wyglądało ponad 20 lat później? W Hadze, w domu starców, pielęgniarz wykonał polecenie lekarza i podał śmiertelne dawki insuliny przynajmniej pięciu podopiecznym. W jego obronie stanęło Królewskie Towarzystwo Lekarskie, sędziowie i, oczywiście, organizacje proeutanazyjne. Potwierdził to także dr Fenigsen w tekście opublikowanym 2 lata temu w „Rzeczpospolitej”. Wątpiącym w takie świadectwa można tylko polecić raporty rządu holenderskiego (sprzyjającego eutanazji). Na przykład w 1990 r. raport stwierdził, że wykonano w ciągu roku ok. 2300 eutanazji. Z tym, że ta liczba obejmuje tylko akty przerwania życia na prośbę samych chorych. Jednocześnie ten sam raport rządowy podaje, że ponad 23 tys. przypadków uśmiercenia odbyło się bez zgody samych zainteresowanych! Te liczby są w raporcie, choć rząd nie zaklasyfikował ich jako eutanazji. Taką metodę dr Fenigsen nazywa wprost kryptanazją. Raport rządowy sporządzony 5 lat później donosił, że aż w 33 proc. przypadków lekarze przyspieszali śmierć pacjentów, chociaż nadal była szansa na leczenie i poprawę stanu zdrowia.
Śmierć bez życzenia
Ambasador Holandii w Polsce Marnix Krop powiedział kiedyś, że „holenderskie społeczeństwo zawsze starało się w duchu powszechnej zgody decydować o rozwiązaniach prawnych pasujących do jego stylu myślenia. Wolność i możliwość samostanowienia o sobie zajmują bardzo wysokie miejsce w hierarchii wartości”. Powyższe credo znalazło wyraz w ustawie z 2002 roku: Holandia przyjęła prawo legalizujące eutanazję. W praktyce nie była zabroniona od lat. Wcześniej lekarz musiał tylko przekazać raport po eutanazji do prokuratury, która decydowała o wszczęciu lub zaniechaniu postępowania. Ponieważ jednak to sam lekarz był świadkiem w swojej sprawie, żadne postępowania właściwie się nie toczyły. Nowa ustawa miała bardziej regulować i pozwalać na ściślejszą kontrolę eutanazji. Lekarz musi mieć pewność, że ból pacjenta jest nie do zniesienia, a on sam wielokrotnie powinien prosić o skrócenie życia.
Jednocześnie ten sam ambasador Krop starał się przekonać, że eutanazja w Holandii jest...nielegalna. Jego zdaniem, sąd może tylko zrezygnować z wymierzenia kary, jeśli zostały spełnione „kryteria staranności”. Wyraźnie skrytykował tę opinię Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, który poznawał problem na miejscu. Jego zdaniem, nie ma mowy o postępowaniach karnych, nawet w przypadku braku zgody pacjenta na eutanazję. „Liczne przypadki poddawania eutanazji chorych, którzy ze względu na swój stan (np. śpiączka, otępienie) nie mogą być uznani za zdolnych do świadomej prośby o zadanie im śmierci, osób niepełnoletnich, z ciężką depresją czy ostatnio także (na prośbę rodziców) uśmiercanie noworodków z poważnymi wadami wrodzonymi (...) nie kończą się nawet upomnieniem ze strony rejonowych komisji kontroli eutanazji” — pisał Radziwiłł 2 lata temu w „Rzeczpospolitej”. Według oficjalnych statystyk, obecnie w Holandii wykonuje się ponad 3000 eutanazji. Jest jednak liczba 20 tys. „zabiegów”, w wyniku których pacjenci umierają: przestaje się ich żywić i podawać płyny, jednocześnie podając silne środki znieczulające.
Między cierpieniem a cynizmem
Niedawne wydarzenia we Włoszech i śmierć Eluany Englaro otwierają kolejny rozdział w walce o legalizację eutanazji. W jej przypadku nie było mowy nawet o wyrażonej woli, zadecydowała rodzina, a sąd oznajmił, że nie będzie robił problemów. Nie było też mowy o uporczywej terapii (wtedy, gdy agonia jest nieunikniona, można zaprzestać stosowania środków podtrzymujących życie). Podobnie jest w przypadku apelu, jaki w „Dzienniku” opublikowała niedawno pani Barbara Jackiewicz. Prosi ona państwo o zgodę na „godną śmierć” dla swojego syna, cierpiącego od 24 lat na skomplikowane powikłanie po odrze, które doprowadziło do zaniku mózgu. I nikt nie ma prawa powiedzieć, że ta kobieta nic nie zrobiła dla syna — przecież ćwierć wieku poświęciła na heroiczną opiekę. Nie w tym jednak problem. Apel pani Jackiewicz może być tak naprawdę krzykiem o pomoc: żeby znalazł się ktoś, kto po jej ewentualnej śmierci zapewni opiekę synowi. Krzykiem o pomoc była też prośba Janusza Świtaja, by mógł poddać się eutanazji. Kiedy znaleźli się ludzie chętni do pomocy, przestał myśleć o śmierci. Dwa różne przypadki, ale wołanie o to samo: żeby nie zostać samemu w cierpieniu.
Już jednak pojawiły się niezawodne sondaże. Według jednego z nich, 30 proc. Polaków uważa, że powinno się zalegalizować eutanazję. To klasyczny mechanizm ulegania tzw. szantażowi emocjonalnemu, jaki łatwo zastosować, posługując się cudzym lub własnym cierpieniem. Argumenty zwolenników eutanazji sprowadzają się tak naprawdę do jednego: człowiek ma prawo decydować, kiedy chce umrzeć. Mało tego. Przypadki Włoszki czy syna pani Jackiewicz mówią więcej: nawet rodzina, lekarze mają prawo decydować o przerwaniu życia chorego. Otóż trzeba jasno powiedzieć, że przeciwnicy eutanazji wychodzą z dokładnie przeciwnego przekonania: ponieważ nie ja jestem dawcą własnego życia, nie mam prawa go sobie odbierać. A tym bardziej nie ma do tego prawa inna osoba. A moja prośba, by ktoś mnie uśmiercił, byłaby podzieleniem się współodpowiedzialnością za zbrodnię. Jest też drugi argument, może bardziej przyziemny. Można go zilustrować słynną historią matki Henry'ego Kissingera, amerykańskiego męża stanu. Ta 92-letnia kobieta upadła i straciła przytomność. Po kilku dniach badań lekarze powiedzieli, że najlepiej będzie przerwać żywienie, bo ona i tak już umiera. Nie było szansy — ich zdaniem — na odzyskanie przytomności. A jeśli nawet — to i tak miała nie być zdolna komunikować się. „Panowie nie znają mojej mamy”, powiedział podobno Kissinger. Kilka dni później jego matka faktycznie obudziła się ku zdumieniu lekarzy i powiedziała tylko do syna: „Nie pójdę jednak dzisiaj do dentysty”.
Wspomniany Ryszard Fenigsen przytacza szereg przykładów, kiedy lekarze w Holandii nie mieli nawet właściwego rozpoznania choroby, a wydawali decyzje o eutanazji. Osobnym rozdziałem jest praktyka uśmiercania niepełnosprawnych noworodków, najczęściej za zgodą samych rodziców. Nikt nie mówi, że do tego samego musi dojść w Polsce. Ale otwarcie jednej furtki i robienie z jednego przypadku, choćby najbardziej tragicznego, podstawy do tworzenia prawa, jest zawsze początkiem staczania się po równi pochyłej. Hasła o miłosierdziu czy — bardziej perfidne — o „braku wartości kalekiego ciała” są tylko szykowaniem gruntu dla jeszcze bardziej cynicznych opinii: na przykład aż 90 proc. studentów ekonomii w Holandii przyznało, że najlepszym rozwiązaniem problemów wynikających z rosnącej liczby „nieproduktywnych członków społeczeństwa” jest właśnie eutanazja. To naprawdę XXI wiek?
opr. mg/mg