Chesterton a nowa odsłona eugeniki

Eugeniczne pomysły powinny były zostać pogrzebane już po I wojnie światowej. Niestety, pomysły na "doskonałą populację" ciągle odżywają w nowych odsłonach

Chesterton a nowa odsłona eugeniki

Image: www.sxc.hu

Celem artykułu [1] nie jest wyczerpujące przedstawienie współczesnych kwestii bioetyki (zakładam, że czytelnik jest w tej sprawie przynajmniej trochę zorientowany), ale jedynie ich zasygnalizowanie i to w perspektywie eugenicznej mentalności. Ponieważ Gilbert Keith Chesterton zajmował się właśnie zagadnieniem eugeniki, dzięki temu będzie można wskazać te kierunki myślenia zaproponowane przez sympatyka Polski, które okazać się mogą aktualne również w wartościowaniu dzisiejszych problemów bioetycznych związanych z nową odsłoną eugeniki. Niniejszy tekst opieram przede wszystkim na polskim tłumaczeniu książki Eugenics and Other Evils [2], ale zaczerpnięte stamtąd treści inkrustuję cytatami pochodzącymi z bogatej spuścizny pisarza, który wydaje się, że przeżywa swoją „drugą młodość” (jeśli tak można powiedzieć o zmarłym), przynajmniej w Polsce.

Chesterton zasadniczą partię pierwszej części książki napisał przed pierwszą wojną światową. Wybuch wojny spowodował, że uznał temat za nieaktualny, bowiem „w przypadku zwycięstwa prusactwa, opór byłby beznadziejny; w przypadku klęski prusactwa, byłby niepotrzebny” (s. 28). Z wielkim zdziwieniem i bólem skonstatował, że eugeniczne idee nie zostały jednak pogrzebane razem z ofiarami wojny, i dlatego zdecydował się dokończyć książkę. Jeśli pamiętać, że w roku 1922 (na marginesie: w tym właśnie roku w Polsce środowiska preeugeniczne przyjmują nazwę: Polskie Towarzystwo Eugeniczne) pisał Chesterton, że „niektóre fragmenty tej książki mają prawie dziewięć lat” (s. 29), to znaczy, że w roku 2013 mija już 100 lat od ich sformułowania. Tym większy podziw należy się znanemu polemiście za to, że jego idee pozostają i dziś żywe.

Warto jednak pamiętać, że jeśli dziś przyznajemy Chestertonowi wirtualny pośmiertny order naszego uznania za aktualność myśli, na którym to orderze wypisujemy złote pochwały „Apostołowi zdrowego rozsądku”, to medal ten ma drugą stronę, na której trzeba by czytać, że także współczesna głupota ludzka nie jest dziś mniejsza niż 100 lat temu. Można by więc nazwać Chestertona „Don Kichotem zdrowego rozsądku”, które to określenie użył zasłużony polski anglista Roman Dyboski, zresztą ponoć w obecności pisarza i ku jego zadowoleniu [3]. Ale czy jedynie o zdrowy rozsądek Chestertona i ludzką głupotę chodzi? Mam nadzieję wykazać, że nie.

Ewolucja eugenicznej mentalności

„Ewolucjonizm nauczył ludzi myśleć, że jeśli oddalają się coraz bardziej od stadium małpy, to coraz bardziej zbliżają się do stadium anioła. Można jednak przestać być małpą i zamiast stać się aniołem, całkiem zwyczajnie pójść do diabła” [4]. Właśnie w tę stronę poszli zwolennicy eugeniki, z którymi polemizował pisarz, oraz ich dzisiejsi epigoni. Niedaleko pada banan eugeniki współczesnej od bananowca eugeniki prymitywnej, do której odnosił się angielski myśliciel. Spójrzmy na ewolucję eugeniki.

O pochodzeniu eugeniki darwinistycznej

Francis Galton, kuzyn autora O pochodzeniu gatunków, zachwycony objawieniem Darwinowskiej teorii doboru naturalnego postuluje wprowadzenie sztucznej selekcji, która winna wesprzeć selekcję naturalną odbywającą się jakoby zbyt wolno. Polepszeniu kondycji gatunku ludzkiego ma służyć genetyka (powiększanie dobrego materiału genetycznego, a eliminowanie złego) oraz selekcja medyczno-techniczna, której zadaniem byłaby eliminacja osób obciążonych niepożądanymi wadami. Ten „ojciec eugeniki” wyznaczył swojego następcę, którym był Karl Pearson — człowiek, który wydatnie przysłużył się sprawie rozszerzania się eugenicznych poglądów.

Na tej bazie rodzą się nieludzkie pomysły, a nawet stanowi się odpowiednie ustawy. Chesterton w swojej książce odnosi się Mental Deficiency Act, ustawy o osobach niedorozwiniętych, która pozwalała przetrzymywać ich dowolnie długo w zamknięciu, rozważano wtedy również pomysł ich przymusowej sterylizacji [5]. W odniesieniu do tego typu postulatów Chesterton próbował ukazać, że w ten sposób relacje rządzący-rządzeni kształtują się na podobieństwo hodowli koni lub niewolników, przy czym to oczywiście rządzący mieliby być właścicielami stadniny czy stada niewolników: „Eugenika oznacza w rzeczywistości kontrolę niektórych ludzi nad zawieraniem bądź niezawieraniem małżeństwa przez innych i zapewne kontrolę nielicznych nad zawieraniem bądź niezawieraniem małżeństwa przez wielu” (s. 45).

Tego rodzaju anarchia odgórna, jak ją nazywa Chesterton, szaleństwo państwa czy raczej opętanie rządzących, w pierwszej chwili wydaje się nam nieaktualna. Ale niech nas nie zwodzą pozory — trzeba by sprawdzić, czy przypadkiem anarchia nie stała się dziś powszechna, w myśl przysłowia, że ryba psuje się od głowy. I jeśli Chesterton widział niewolników przymuszanych do realizowania diabelskich pomysłów rządzących, to być może dziś po prostu mamy do czynienia z niewolnikami, którzy sami zapragnęli nieludzkich eksperymentów, co zresztą autor Eugeniki przewidział w słowach: „Otóż jest oczywiste, że ten rodzaj chaosu może równie łatwo ogarnąć rządzących społeczeństwem, jak i rządzone społeczeństwo” (s. 63).

Co wyewoluowało z eugeniki prymitywnej

Zwróćmy uwagę, że współcześni niewolnicy (nieświadomi, że stanowią igraszkę w rękach władców ich sumień czy umysłów) mówią dziś o swoich prawach, ale tak się składa, że w ten sposób dobrowolnie realizują to, co kiedyś trzeba było wymuszać siłą. „Wolny” niewolnik daje swojemu panu (odgrywającemu rolę sługi) możliwość eugenicznego harcowania nie z przymusu, ale dobrowolnie. Oparta na ewolucji eugenika pozytywna, której celem było „tworzenie nowego typu człowieka (homo creator) i społeczeństwa” wyewoluowała do postaci eugeniki negatywnej, której przedstawiciele „w miejsce programu »nowego społeczeństwa« proponują (...) opcję skierowaną raczej na troskę o »zdrowie poszczególnego człowieka« (homo patiens)” [6]. Powiedzmy to samo, tyle że inaczej. Ewolucja społeczeństwa nie musi odbywać się pod przymusem, skoro sami zainteresowani (a właściwie ich rodzice) przejęli się postulatem doskonalenia genów.

Eugenika to nie przeszłość, uległa ona jedynie ewolucji, dlatego i dziś trzeba zwrócić uwagę — i czyni to Kongregacja Nauki Wiary w Instrukcji „Dignitas personae” dotyczącej niektórych problemów bioetycznych, za którym to dokumentem będziemy podążać [7] — na przedstawicieli „środowisk filozoficznych i naukowych, którzy coraz większy rozwój technologii biomedycznych rozpatrują w perspektywie zasadniczo eugenicznej” (nr 2). Spójrzmy więc na przejawy współczesnej mentalności eugenicznej zauważone przez autorów instrukcji.

Zapłodnienie in vitro jest związane z selekcjonowaniem, odrzucaniem i niszczeniem embrionów, u których wykryto wady. Notabene mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem: to, co miało służyć życiu, stanowi zamach na nie (por. n. 12-15). „Coraz częstsze są przypadki, że pary, które nie są bezpłodne, korzystają z metody sztucznego przekazywania życia jedynie w tym celu, by móc dokonać genetycznej selekcji swoich dzieci” (n. 15). Część powstających embrionów zostaje poddana kriokonserwacji (zamrożeniu), wykorzystuje się je również do celów badawczych czy terapeutycznych. Są traktowane jak przedmiot, ulegają zniszczeniu (por. n. 18-19). Niektóre warianty tego barbarzyństwa realizującego się w białych lekarskich rękawiczkach (ewolucja barbarzyństwa!), pod którymi skrywają się kosmate łapy, polegają na przeniesieniu większej ilości embrionów do łona matki, a następnie dokonaniu tak zwanej redukcji embrionów, co jest po prostu „zamierzoną aborcją selektywną” (n. 21). 

Jawną odsłoną eugeniki będzie diagnoza przedimplantacyjna stosowana w tym celu, „by mieć pewność, że do łona matki przeniesione zostały jedynie embriony pozbawione wad albo o określonej płci bądź posiadające pewne szczególne cechy” (n. 22). Oczywiście niepożądane (czy nawet tylko „podejrzane”) embriony zostają zniszczone. „Tak więc diagnoza przedimplantacyjna jest wyrazem tej mentalności eugenicznej, «która dopuszcza selektywne przerywanie ciąży, aby zapobiegać narodzinom dzieci dotkniętych przez różnego rodzaju anomalie. Tego rodzaju mentalność jest haniebna i w najwyższym stopniu naganna, ponieważ rości sobie prawo do mierzenia wartości ludzkiego życia wyłącznie według kryteriów »normalności« i zdrowia fizycznego...” (n. 22).

Wspomnijmy również o nowych formach „przechwytywania” (które nie pozwalają embrionowi zagnieździć się w macicy) i „zapobiegania ciąży” (zniszczenie embrionu już zagnieżdżonego), a także o środkach mających, jak to się ładnie mówi, przywrócić menstruację — pod tymi wszystkimi eufemizmami kryją się po prostu praktyki aborcyjne (por. n. 23).

Idźmy dalej, do technik inżynierii genetycznej stosowanych już nie tylko w celach terapeutycznych (por. n. 25-26), ale rozszerzonych do celów pozaterapeutycznych, czyli do manipulacji mających jakoby prowadzić do doskonalenia wyposażenia genetycznego. Czytelnik, który ma uszy do słuchania, usłyszy, jak pada jabłko gatunku „eugenika”; pac. „Owe manipulacje sprzyjają mentalności eugenicznej i pośrednio nakładają społeczne piętno na osoby nie posiadające określonych cech” (n. 27). 

Kolejne uderzenie jabłka — tym razem z gatunku „Galton” — klonowanie reprodukcyjne, które miałoby umożliwiać: kontrolę ludzkiej ewolucji, selekcję osobników o cechach wybitnych, wybór płci dziecka, „produkcję” dziecka dla par bezpłodnych czy też „produkcję” dziecka-kopii drugiego (por. n. 28). W ten sposób niewolnik klonuje niewolnika, i nie chodzi tu tylko o pewnego rodzaju abstrakcyjną a żartobliwą metaforę, ale o poważny konkret: „podmiotowi klonowanemu narzucałoby się z góry określony materiał genetyczny, skazując go w rzeczywistości (...) na swego rodzaju niewolnictwo biologiczne” (n. 29).

Z kolei klonowanie w celu terapeutycznym lub badawczym (produkcja embrionalnych komórek macierzystych) polega na tworzeniu embrionów z zamiarem ich zniszczenia, co sprzeciwia się godności człowieka (por. n. 30). Również wykorzystywanie komórek macierzystych z ludzkiego embrionu prowadzi do jego zniszczenia, a więc nie wolno się na nie godzić (por. n. 32).

I na deser coś, co może stanowić dobrą ilustrację trujących owoców eugeniki: zaczynamy jako ludzie, którzy chcą pomóc ewolucji w doskonaleniu człowieka, a kończymy jako ludzko-zwierzęca hybryda... Podejmuje się bowiem próby hybrydyzacji, w których dochodzi „do wymieszania ludzkich i zwierzęcych elementów genetycznych, co może doprowadzić — uważają autorzy dokumentu — do zaburzenia specyficznej tożsamości człowieka” (n. 33). A więc nie mylą się ewolucjoniści wskazując na związek człowieka ze zwierzętami; człowiek jednak nie tyle pochodzi od nich, co dopiero staje się jak one.

Wracając do cytatu, od którego zacząłem ten rozdział: jeśli nawet eugenika uległa ewolucji od stadium małpy do stadium anioła, to jest to anioł upadły, ojciec kłamstwa, ten który potrafi tylko małpować. W każdym razie w najnowocześniejszych laboratoriach wciąż panuje Darwinowskie prawo najlepiej przystosowanego (tyle że jest wspomagane przez człowieka), barbarzyństwa nie zmienia przecież postęp technologiczny czy przejście od przymusu dawnego do dzisiejszej dobrowolności. Za nowoczesną eugeniką wciąż skrywa się ta sama zredukowana, biologistyczna wizja człowieka. Ale trudno oczekiwać od tego, co pada z bananowca, że wyewoluowało w inny owoc...

Przejawy rewolucji wywracającej wszystko na lewą stronę

Chesterton zwraca uwagę na swego rodzaju rewolucję, której konsekwencją jest pojawienie się człowieka zafascynowanego eugeniką — pisarz nazywa go „Eugenikiem”. A skoro potomstwo tegoż ma się dobrze, możemy podejrzewać, że podobne procesy sprzyjają i dziś popularyzowaniu mentalności eugenicznej.

Desakralizacja małżeństwa a rewolucja moralna

Chesterton zwraca uwagę na sprawę, która w pierwszej chwili wydaje się nienajważniejsza, ale być może dlatego, że nie jest dla nas oczywista, bo sprawy już tak daleko zaszły: wskazuje na powstanie nowej moralności, która zobowiązania wobec nieistniejącego dziecka stawia ponad zobowiązaniami wynikającymi z małżeństwa — odtąd hipotetyczne niemowlę stoi (raczej leży i płacze; a może nie płacze, bo właśnie usuwa mu się gen płaczu?) na pierwszym miejscu. Chesterton pyta językiem parafrazy biblijnej: „Jeśli ktoś nie miłuje swojej żony, którą widzi, jak może miłować swoje dziecko, którego nie widzi?” (s. 142; por. 1J 4,19). Można by odwrócić pytanie: a jeśli troska o zdrowie czy najlepsze wyposażenie genetyczne potomstwa nie wypływa wcale z miłości do dziecka, ale z innych pobudek? Skoro jedynie z miłości do żony wynika miłość do dziecka, wtedy zgodnie z prawem logicznym zwanym transpozycją można powiedzieć, że gdy brakuje miłości do dziecka, nie ma też miłości do małżonka.

Zauważmy, że współczesne terapie genowe również świadczą o tej desakralizacji małżeństwa: nie przyjmuje się dziecka jako owocu małżeńskiej miłości, ale szczęście faktycznych małżonków stanowić ma pochodną hipotetycznej szczęśliwości ich dziecka. W ten sposób realizuje się „niedojrzałe marzenie o hołubieniu (a raczej rozpieszczaniu) dziecka, które jeszcze się nie poczęło” (s. 143). Ale może tak naprawdę chodzi o hołubienie samych siebie? Bo można pójść dalej i zanegować uznawany dziś za pewnik związek szczęścia małżonków z posiadaniem dziecka (stąd popularność sztucznego zapłodnienia) lub z nieposiadaniem (aborcja!). We wszystkich tych przypadkach małżeństwo nie jest już święte i szczęściodajne samo w sobie. Zamieńmy słowo „wierność” na „szczęście” w następującym cytacie, a myśl pozostaje aktualna: „Wprowadzenie etyki, w której wierność lub niewierność są zależne od jakiejś kalkulacji co do dziedziczności, jest czymś absolutnie niesłychanym, rewolucją, która dotąd nie miała miejsca” (s. 40).

Pewny siebie scjentyzm a panująca religia wątpliwości

Drugą przyczynę popularności eugeniki widzi Chesterton w modzie na naukowy biurokratyzm oraz ścisłe organizowanie społeczeństwa. Eugenikoentuzjaści „nie mają nam do zaoferowania nic poza tą samą duszną nauką, tą samą tyrańską biurokracją i tym samym terroryzmem miernych profesorów, którzy poprowadzili imperium niemieckie ku jego niedawnemu spektakularnemu triumfowi” (s. 29). I znów, w pierwszej chwili wydawałoby się, że słowa te nie przystają do nowej rzeczywistości, dopiero dłuższy namysł skłania ku przyznaniu, że wciąż panuje ta sama moda, tyle że jak przystało na modę, by być trendy, musi się czymś odróżniać od zamierzchłego trendu: dziś nikt nie zmusza, ludzie sami poddają się grupie wtajemniczonych; bo nawet jeśli rodzice sami wybierają sobie płeć czy cechy dziecka, nad którymi później będzie majstrował specjalista genetyk, i tak prawdopodobnie osąd co do tego, jakich cech powinno się pożądać, został wcześniej wypracowany w oparciu o jakąś naukową (?) koncepcję.

Jednak genetyka, choćby nie wiem jak się rozwijała, nigdy nie obejmie złożoności wszystkich czynników wpływających na człowieka. Właśnie to aprioryczne zredukowanie człowieka do genotypu oraz upatrywanie szczęścia jego (a może ludzkości) w inżynierii genetycznej jawi się niedopuszczalną ingerencją — gwałtem dokonanym na tajemnicy człowieka i świata. Ale nawet gdyby człowiek był niewolnikiem jedynie genów, czy odpowiedzialność nie wymaga czegoś więcej niż zaufania do zawsze cząstkowych i hipotetycznych wyników naukowców? „Nie interesuje nas jednak to, czy mają powody sądzić (jak to bywa u antropoida Homo), że racja jest po ich stronie. Interesuje nas, czy my wiemy wystarczająco wiele, by jako odpowiedzialni obywatele oddać taką władzę w ręce ludzi, którzy mogą sami się mylić lub wprowadzać w błąd innych” (s. 145).

Największym, a przez to najmniej śmiesznym paradoksem jawi się to, że nawet sami naukowcy nie twierdzą, jakoby poznali w sposób pewny całą rzeczywistość. W charakterystyczny dla siebie sposób Geniusz Paradoksu buduje błyskotliwą analogię pomiędzy dawnymi wyznawcami religii prześladującymi innych ze względu na swoją wiarę, a dzisiejszymi wyznawcami nauki, którzy stosują środki przymusu ze względu na swoje hipotezy [8]. I nawet jeśli moglibyśmy wątpić w to, czy dzisiejsza nauka stosuje terror urzędowy, to na pewno wymaga totalnego zaufania (a jeśli nie sama nauka, to usłużne media kształtują taką mentalność), tak więc i dziś moglibyśmy się podpisać pod słowami Chestertona, który pisał o eugenikach, że „pragną nowego rodzaju religii panującej — kościoła wątpliwości zamiast kościoła wiary. Nie mają wcale żadnej nauki eugenicznej, ale naprawdę sądzą, że kiedy zgodzimy się, by nas pokroili żywcem, to pewnego dnia ją wypracują. Pozwolę sobie zauważyć, że to już lekka przesada” (s. 146). No cóż, embrion nie pozwoli sobie powiedzieć, że to już przesada...

Dziś naukowcy — zauważa współczesny niemiecki teolog i psychiatra — „uprawiają poważną naukę tylko wtedy, gdy nie twierdzą, że mogą poznawać prawdę, lecz jedynie falsyfikowalne prawdopodobieństwa” [9]. Szkopuł w tym, że ludzie dobrowolnie oddają przyszłość swoją i swoich dzieci w ręce „falsyfikowalnych prawdopodobieństw” formułowanych przez naukowców, którzy mieliby stanowić o sensie życia ich i ich dzieci, a także — nie bądźmy małostkowi dla wybujałych ambicji — całej ludzkości. „Tylko głupiec zaprzeczy, że specjaliści, którzy przewidują wielkie i rzeczywiste ludzkie nieszczęścia, mają do odegrania szczególną i praktyczną rolę. Ale wcale nie oznacza to, że należy dać im prawo ustalania, co jest nieszczęściem albo nazywania nieszczęściem tego, co według zdrowego rozsądku nim nie jest” (s. 87).

Ryba psuje się od głowy, a wyjątek potwierdza regułę

Trzecia sprawa to anarchia, czyli „stan umysłu lub sposób działania, który sprawia, że człowiek nie może się zatrzymać. To utrata samokontroli umożliwiającej powrót do normalności” (s. 61). W tamtym czasie przejawiało się to w tworzeniu ustaw o upośledzonych umysłowo, które pozwalały rozszerzyć szaleństwo (zjawisko wyjątkowe) na osoby nieszalone. To „szaleństwo osób nieszalonych” przejawia się dzisiaj na różne sposoby, między innymi w tym, że wynikające z godności każdego człowieka prawa rozciąga się również na pragnienia ludzkie (stąd in vitro kojarzy się z realizacją „prawa do dziecka”) lub nieludzkie (aborcja jako „prawo kobiety” postawione ponad prawem do życia dziecka).

Chesterton wskazuje, że „współczesne zło polega w dużej mierze na niezrozumieniu tego, że wyjątek potwierdza regułę. Być może mamy prawo zabić mordercę, a być może nie; ale jeśli wolno zabić mordercę, to dlatego, że nie wolno zabijać człowieka” (s. 72). Eugenicy chcieliby jednak rozciągać wyjątek jak swoje sumienia, tak że w końcu wyjątek przestaje się różnić od reguły — eugenik patrzy na wszystkich jak na szaleńców. Współczesne terapie genowe nie ograniczają się dziś do leczenia „szaleństwa” chorób genetycznych, ale rozszerza się je o udoskonalanie „obłąkanego” materiału genetycznego podejrzanego z punktu widzenia „specjalistów od zdrowia”.

Nowoczesna religia zdrowia a tradycyjne leczenie chorób

Na jeszcze jedną dziś niezwykle aktualną sprawę zwraca uwagę Chesterton: społeczeństwo nie dzieli się na ludzi pozostających przy zdrowych zmysłach, którzy mieliby być większością, oraz na mniejszość, czyli tych szalonych: „rodzaj ludzki (jak wskazuje samo to wyrażenie) jest rodzajem, a nie stopniem. Szaleństwo jest czymś innego rodzaju od wszystkich mniejszości i większości” (s. 73). Podobnie trzeba by powiedzieć o ogólniejszym podziale na zdrowych i chorych: owszem da się stwierdzić chorobę, ale nie udało się jeszcze nikomu podać definicji zdrowia. To nie gierka słów, bowiem uświadomienie sobie tego faktu ma całkiem praktyczne przełożenie: jeśli terapie genowe mają sens, to tylko w celu eliminowania chorób (choć i tu można by dyskutować, a w każdym trzeba by stawiać granice), ale już nie mogą rościć sobie prawa do „produkowania” zdrowych osobników.

Chesterton, któremu nie dane było dożyć do czasów panującej dziś niemiłościwie (dla swoich wyznawców) religii zdrowia [10], zauważył pierwsze symptomy jej powstawania. Bo właśnie naukowcy parający się eugeniką zrewolucjonizowali tradycyjne podejście polegające na leczeniu i zamienili je w zapobieganie. Jednak — po swojemu punktował takie myślenie autor Eugeniki — „zapobieganie nie jest lepsze niż leczenie. Odcięcie komuś głowy nie jest lepsze niż leczenie bólu głowy, choćby nieudane (...) Zapobieganie nie tylko nie jest lepsze niż leczenie, ale nawet gorsze niż choroba” (s. 106). To, co nazywamy zdrowiem, nie jest czymś, co można „złapać” w laboratorium czy odziedziczyć; zdrowie to pewnego rodzaju równowaga zależna od zbyt wielu zmiennych, żeby dało się ją planować.

Nie mogą więc istnieć specjaliści od zdrowia, są jedynie profesjonaliści od chorób. Z kolei specjalizacja w jakiejś konkretnej i konkretnie wąskiej dziedzinie wyklucza szerokie spojrzenie, które mogłoby stanowić ewentualną bazę dla formułowania wniosków sięgających czegoś ponad przedmiot specjalizacji: „Specjalista nie może być autorytetem, jeśli nie ograniczy zakresu swoich kompetencji. Nie może istnieć doradca do spraw zdrowia społeczeństwa, bo nie może istnieć specjalista od wszechświata” (s. 109). Na człowieku, który chce pisać przyszłość człowieka językiem genów ciąży ponadludzka odpowiedzialność. I jeśli kiedyś można było powiedzieć, że „każdy człowiek uchyliłby się od takiej odpowiedzialności, z wyjątkiem najgorszych, którzy by ją przyjęli” (s. 144), to dziś ze smutkiem trzeba by dopowiedzieć: są tacy, którzy oczekują pomocy ze strony tych najgorszych, którzy ją przyjmują.

Z kolei jeśli przyjmuje się założenie, że to rząd ma dbać o zdrowie, wtedy siłą rzeczy nawet najbardziej prywatne sprawy (płciowość) muszą stać się publiczne. „Słyszeliśmy o rewolucji, która wywraca wszystko do góry nogami. To jest jednak niemal dosłownie rewolucją, która wywraca wszystko na lewą stronę” (s. 237). Co współczesne rządy zrobią z tymi, którzy woleć będą prawą stronę rzeczywistości? Pozostawi im się wybór czy w imię postępu i dobra ludzkości każe dołączyć do innych?

Skończeni naiwniacy, czyli charakterystyka eugenikoentuzjastów

Chesterton twierdził, że eugeniczny kierunek myślenia mógł się rozwijać tylko dlatego, że „zło zawsze zwycięża za sprawą skończonych naiwniaków i we wszystkich wiekach spotyka się tragiczny w skutkach sojusz potwornej naiwności i potwornego grzechu” (s. 34). Zanim przeszedł do diagnozy tego „potwornego grzechu”, zajął się najpierw „skończonymi naiwniakami”, których podzielił na kilka grup i określił hasłami: „eufemizm, kazuistyka, autokracja, precedens i przedsięwzięcie” (s. 45/46). To właśnie ci „pożyteczni idioci” (by użyć tu sformułowania przypisywanego Leninowi) zarówno wtedy, jak i dziś, służą sprawie rewolucji eugenicznej. Nie mam miejsca, żeby streścić tę Chestertonowską charakterystykę, warto jednak sięgnąć do książki — wypisz wymaluj wszystkie stereotypy powtarzane dziś na ulicy i w mediach (zresztą te same i tam, i tu) znajdują w niej swoje odbicie.

Ponoć jeśli wrzucić żabę do garnka z wrzącą wodą, ta z niego wyskoczy. Jednak jeśli żabę włoży się do chłodnej wody i stopniowo ją podgrzewa, pozostanie w garnku i zginie. Zdaje się, że nie tylko żaby, ale również ludzie są w stanie zaakceptować wszystko, jeśli tylko będzie się im odpowiednio dawkować rewolucyjne zmiany (może więc człowiek pochodzi od żaby, a ni małpy?). „Co do reszty, niewątpliwie istnieje wielka rzesza rozsądnych, choć raczej bezmyślnych ludzi, wśród których zakorzenione jest przekonanie, że wszelkie głębokie zmiany w naszym społeczeństwie muszą być nieskończenie odległe. Nie potrafią uwierzyć, że podobni do nich ludzie w płaszczach i kapeluszach mogą przygotowywać rewolucję” (s. 55). A w czasach, gdy diabeł ubiera się u Prady, rewolucję robią być może ci w drogich garniturach oraz ci w fartuchach laboratoryjnych sponsorowanych przez tych w garniturach lub zakupionych z państwowych grantów przyznawanych przez innych (też w garniturach).

Gdzie tak naprawdę znajduje się centrum dowodzenia?

Cała druga część książki poświęcona została poszukiwaniom prawdziwych (najgłębszych a może właśnie najprymitywniejszych) motywów stojących za eugeniką. Bo — twierdzi Chesterton — „nawet jako sprawiedliwa rewolucja byłaby zbyt rewolucyjna dla współczesnych mężów stanu, gdyby nie kryło się za nią coś jeszcze. Nawet jako prawdziwy ideał, byłaby zbyt idealistyczna dla naszych »praktycznych ludzi«, gdyby nie kryło się za nią coś jeszcze. Cóż, rzeczywiście kryje się za nią coś jeszcze. Eugenika nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, ale ma mnóstwo motywów. Jej zwolennicy mówią ogólnikowo o jej teorii, ale będą do bólu praktyczni przy jej realizacji” (s. 148).

Zatwardziałość serca i umysłowa niezdolność

Próbuje Chesterton pokazać, jak doszło do tego, że bogaty człowiek symbolizowany przez Eugenika stopniowo się degenerował, tak że „zaczął mówić o degeneracji” (s. 186). Wcześniej rzeczywiście wierzył, że jego praca stanie się błogosławieństwem również dla biednych, jednak później dokonał przerażającego odkrycia: „chodziło nie tylko o to, że jego bogactwa ich zubożyły, ale i o to, że tylko ich ubóstwo mogło go wzbogacić” (s. 191). To nie pociągnęło jednak za sobą poszukiwania rozwiązania problemu, ale stało się powodem jeszcze większego zatwardzenia serca. Co najciekawsze, autor Eugeniki widzi w tym coś więcej niż winę intelektualną: „Jest to nie tylko umysłowa niezdolność do zrozumienia popełnionego błędu, ale także duchowa odmowa przyznania się do popełnienia błędu” (s. 158). Wtedy to „wielu bogatych sięgało po sceptycyzm, dokładnie tak jak biedni sięgali po butelkę — dlatego, że była to ucieczka. W każdym razie człowiek, który popełnił błąd nie tylko nie chciał go naprawić, ale postanowił dalej go popełniać. Ale w ten sposób popełnił jeszcze jeden niezwykle zabawny błąd, który był początkiem całej eugeniki” (s. 198).

Eugenik „odkrył Boski bumerang; własny grzech go dosięgnął. Eksperyment indywidualizmu, polegający na utrzymywaniu pracownika w stanie pośrednim między zatrudnieniem i jego brakiem, był zbyt sprytny, by nie zawierać jakiegoś błędu (...) Był to desperacki plan, by mógł się całkowicie opierać na desperacji. W miarę upływu czasu, ta straszna prawda powoli stawała się oczywista; poniżona klasa naprawdę się degenerowała” (s. 204). A do tego nie przestawała się rozmnażać, tak że w końcu zaczęło to obciążać również wystraszonych pracodawców. Być może jeszcze wtedy mógł kapitalista „cofnąć swoją machinę i popuścić długą linę, którą przywiązał do siebie proletariat (...) mógł pozwolić, aby sami osiągnęli — proszę zwrócić uwagą na to piękne sformułowanie użyte przez Anglika — eugeniczne wskrzeszenie” (s. 209-210), jednak wybrał inny sposób: zechciał „zmienić małżeństwo w taki sposób, by rodziła się jak największa ilość tego rodzaju dzieci, który mu odpowiadał i jak najmniejsza ilość tego rodzaju, który mu nie odpowiadał” (s. 211). Zamachnął się na to jedyne, co pozostało biednemu — na wolność posiadania potomstwa: „...jak dziecię Jezus zostało ukryte przez Herodem, tak dziecko, które jeszcze się nie poczęło jest wciąż ukryte przed wszechwiedzącym ciemiężcą. Ten, który jeszcze nie żyje, on sam tylko został, a oni godzą jeszcze i na jego życie” (s. 181-182).

Oczywiście Chesterton był świadom tych wątpliwości, które muszą rodzić się w czytelniku opowieści o tragicznej historii Eugenika: czy aby na pewno zamożni ludzie mogli podjąć się realizacji tego nieludzkiego planu? Chesterton odpowiada: „Opisana przeze mnie eugeniczna sposobność jest ostatecznie jedynie analizą kierunku myślenia człowieka, który nie analizuje swoich myśli” (s. 212); „mówię o tym, jak pracują ich umysły, o instynktownych kierunkach ich myślenia, o założeniach, które formułują przed dyskusją i przeczuciach co do tego, w którą stronę podąża świat” (s. 216). Ale — pytajmy dalej — czy w takim razie proces ten stanowił pewnego rodzaju „konieczność”, albo — powiedzmy to samo w języku marksistów — czy „byt kształtuje świadomość”? Czy Chesterton sławiący ludzką wolną wolę byłby jednak w tej sprawie wyznawcą determinizmu?

Oczywiście każdy, kto zna przynajmniej pobieżnie całość poglądów Chestertona, nie może posądzić go o takie przekonanie [11]. Wydaje mi się, że „apostoł zdrowego rozsądku” zwraca uwagę na splot kilku czynników, który stoi za tym stanem rzeczy, m.in.: bezmyślności (bogaty nie myśli, jak rzeczywiście pomóc biednym, bo traktuje za rzecz normalną obecny stan rzeczy; można by powiedzieć za Janem Pawłem II, że brakuje mu wyobraźni miłosierdzia) i dobrobytu, który „nie sprzyja przeprowadzaniu rachunku sumienia” (s. 212). Tak więc nie o samą bezmyślność chodzi (wina intelektualna), ale również o winę moralną (powiedzmy to wprost: o grzech chodzi, o grzech!).

Determinizm przeciw wolnej woli, sceptycyzm przeciw wolności

Jeśli jednak mówimy o determinizmie, to nie Chesterton jest jego wyznawcą, co raczej właśnie taki deterministyczny kierunek myślowy panuje we współczesnej (tak Chestertonowi, jak i nam) mentalności: „Mógłbym zapełnić tę książkę przykładami podświadomego założenia, że życie i płciowość muszą kierować się prawami »biznesu« czy też industrializmu, a nie vice versa” (s. 214) [12]. I tak wtedy, jak i dziś, pierwsza myśl wielu w obliczu ludzkiego ubóstwa wydaje się nieodparcie kierować ku antykoncepcji i aborcji (rozumianej często jako ostateczna postać antykoncepcji). Pewnie pewną ręką moglibyśmy podpisać się pod wciąż aktualną diagnozą, że „całym tym nowoczesnym zamętem rządzi ciekawa reguła, zgodnie z którą trzeba odrzucić dawny sposób używania danej rzeczy, jeśli nie pasuje do nowoczesnego sposobu jej nadużywania” (s. 256). To dlatego było możliwe zaistnienie tego paradoksu — kapitaliści w imię ochrony swoich interesów przejęli to, co krytykowali w socjalizmie — do „tyranii państwa kapitalistycznego dodali całą biurokratyczną tyranię państwa socjalistycznego” (s. 251-252).

W ten sposób pogrzebano zarówno liberalny ideał wolności, jak i socjalistyczny postulat równości. Oczywiście eugeniczna rewolucja nie byłaby możliwa, gdyby nie towarzyszył tym wszystkim przemianom upadek wolności. „Wolność zrodziła sceptycyzm, a sceptycyzm zniszczył wolność (...) Ludzie poczuli się wolni, na tyle, by zakwestionować wartość wolności. W tym reakcyjnym sceptycyzmie istotne jest to, że jest nieograniczony zarówno w teorii, jak i w praktyce. Inaczej mówiąc, współczesna umysłowość nie cofnie się nie tylko przed eugenicznym prawodawstwem, ale przed żadnymi wyobrażalnymi lub niewyobrażalnymi eugenicznymi absurdami” (s. 230-231). Wciąż modny sceptycyzm — któremu początek dał Piłat swoim „cóż to jest prawda”, a którego współczesnym rozwinięciem są prychania typu: „czym jest życie?”, „co to jest wolność?”, „skąd wiadomo, kiedy pojawia się człowiek?” — w gruncie rzeczy umożliwia usprawiedliwienie każdej zbrodni, zanim się ją popełni.

Zresztą, czy ktoś poza Bogiem będzie chciał pamiętać o eugenicznej przemocy? Chesterton kończy mocnym akcentem: „To błahe tragedie, które znikną w odmętach czasu, krzyki zagłuszane przez gwałtowny i nieustający wiatr, dzikie słowa rozpaczy pisane jedynie na płynącej wodzie. Chyba że, jak twierdzą uparcie niektórzy, są one wszystkie ukryte gdzieś głęboko w skale — w czerwonym granicie Boskiego gniewu” (s. 271). Tak kończy Chesterton, a my wiemy, że wiek później nawet Bogu zabroni się słusznego gniewu. „Biblijne stwierdzenie »Bóg jest miłością« — zauważa niemiecki teolog — stało się dominującą wszędzie zasadą, niepisanym teologicznym prawem, niezdefiniowanym uroczyście dogmatem. Teksty biblijne, które nie zawierają tego stwierdzenia, zostają odsunięte na bok” [13].

Na zakończenie — drugi raz o odznaczeniu

Nie podejmuję się oceniać zawartej w drugiej, najbardziej dyskusyjnej części książki, Chestertonowej analizy tego, w jaki sposób mogło dojść do pojawienia się mentalności eugenicznej i realizacji jej postulatów. Z pewnością można jednak wyciągnąć z tej lekcji naukę dotyczącą współczesnych kwestii bioetycznych. Baczniejszą uwagę zwróciłbym na ten „tragiczny w skutkach sojusz potwornej naiwności i potwornego grzechu”, z akcentem jednak na grzech.

Bo jeśli zdajemy sobie sprawę z „potwornej naiwności”, jeśli tropimy ją w mediach (ale czy trzeba ją tropić, skoro sama się ujawnia) czy staramy się przyłapać w rozmowach ze „skończonymi naiwniakami” (ale czy trzeba ją łapać, skoro sama wpada w uszy), to musimy również być świadomi tej zatwardziałości, na którą zwrócił uwagę Chesterton, a ona dotyczy każdego serca. Współczesnym niewolnikom pozwolono popełniać te same zbrodnie, do których kiedyś zmuszano ich przemocą. W pewnym sensie każdy z nas współczesnych może stać się Eugenikiem, który z powodu bezmyślności i zatwardziałości, z powodu przyzwyczajenia do życia na takim a nie innym poziomie [14], albo sięga po środki nieetyczne w realizacji swoich pragnień dobrych (marzenia o dziecku) lub złych (dziecko jako intruz [15]), albo stosuje środki godziwe w niegodziwym celu (przykładem mentalność antykoncepcyjna zwolenników NPR [16]).

Dlatego jeśli dziś przyznajemy Chestertonowi order pośmiertny naszego podziwu, zwróćmy uwagę, że otrzymuje go apostoł nie tylko zdrowego rozsądku, ale i wiary; a druga strona orderu przypomina, że nie tylko głupota ludzka jest dziś równie aktualna, co 100 lat temu, ale problemem jest również (przede wszystkim) niewiara i grzech ludzki. Dlatego przed wręczeniem odznaczenia upewnijmy się, czy przypadkiem nie należymy do „pożytecznych idiotów” i pożytecznych (dla kogo?) grzeszników.

Tekst ukazał się we „Frondzie” (2013) nr 66
Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora


Przypisy:

[1] Treść artykułu opieram na prelekcji „Chesterton a bioetyka katolicka współcześnie” wygłoszonej w czasie konferencji „Chesterton a sprawa polska” dn. 26 października 2012 r. w Krakowie.

[2] G.K. Chesterton, Eugenika i inne zło, tłum. M. Reda, Sandomierz 2011. Tam, gdzie nie zaznaczono, wszystkie cytaty pochodzą z tej właśnie książki (w nawiasie podaję strony). Skrót dwóch rozdziałów książki Eugenics and Other Evils w tłumaczeniu na język polski znajduje się również w: G.K. Chesterton, Prawo na straży anarchii, w: tenże, Obrona wiary. Wybór publicystyki (1920-1930), tłum. Jaga Rydzewska, Warszawa 2012, s. 295-301.

[3] Te informacje podaję za: P. Mroczkowski, G. K. C., w: G.K. Chesterton, Gilbert Keith Chesterton. 1874-1974. Pisma wybrane, wybór i wstęp: P. Mroczkowski, tłum. H. Malewska [i In.], Kraków 1974, s. 18.

[4] G.K. Chesterton, Ortodoksja. Romanca o wierze, tłum. M. Sobolewska, Gdańsk-Warszawa 1996, s. 161.

[5] Te informacje podaję za: G.K. Chesterton, Prawo na straży anarchii, w: tenże, Obrona wiary, dz. cyt., s. 297, przypis nr 1.

[6] E. Kowalski, Osoba i bioetyka. Zagadnienia biomedyczne dla duszpasterzy i katechetów, Kraków 2009, s. 102-103.

[7] Wszystkie cytaty i odwołania w tekście za instrukcją wydaną przez Pallotinum (Poznań 2008); w nawiasie podaję numery według numeracji zastosowanej w tym dokumencie.

[8] Co zresztą nie dowodzi, że naukowcy nie mają swoich dogmatów! Chesterton niejednokrotnie podkreślał, że wszyscy w jakimś sensie wyznają dogmaty — por. np.: G.K. Chesterton, Obrona wiary, dz. cyt., s. 149-150: „Na świecie żyją dwa rodzaje ludzi — świadomi wyznawcy dogmatów i nieświadomi wyznawcy dogmatów. Moje doświadczenie uczy, że ci drudzy są dużo bardziej dogmatyczni. Skutek wygląda tak, że w każdej chwili przemieszczają się po kuli ziemskiej wielkie gromady nieświadomych misjonarzy (...) Uprawiają dogmatyzm, choć stracili dogmat”; tenże, Zabobon rozwodu + Osąd doktora Johnsona, Sandomierz 2012, s. 70: „Współczesny świat nie przyjmie bowiem żadnych dogmatów na podstawie autorytetu, ale przyjmie każdy dogmat bez żadnego autorytetu. Powiedzieć, że papież lub Biblia mówią to czy tamto, a z miejsca będzie to odrzucone jako przesąd. Ale wystarczy poprzedzić swoje stwierdzenie słowami »podobno« albo »wiesz, że?« bądź przypomnieć sobie nazwisko jakiegoś profesora wspomnianego w jakiejś gazecie, a przenikliwy racjonalizm współczesnego umysłu przyjmie każde słowo”.

[9] M. Lütz, Bóg. Mała historia największego, tłum. M. Zielińska, Kraków 2009, s. 208.

[10] Por. znakomitą diagnozę takiego stanu rzeczy w książce: M. Lütz, Szczęście w pigułce. Kiedy troska o zdrowie staje się chorobą, tłum. M. Dobija, Kraków 2012.

[11] Por. np.: G.K. Chesterton, Marksizm, w: tenże, Obrona wiary, dz. cyt., s. 321: „Marksista głosi, że byt określa świadomość; czyli, innymi słowy, świadomość zależy od sytuacji ekonomicznej — co oznacza, że ludzki umysł zostaje pozbawiony elementarnego prawa do własnych myśli i własnych wyborów. To przerażający koszmar, w którym wóz wlecze za sobą konia. I w tym sensie jest prawdą, że nie może być żadnej rozmowy, lecz wyłącznie wojna z ludźmi, którzy myślą, że nie są zdolni do myślenia. Ten właśnie materialistyczny dogmat sprawia, że obywatele stają się bierni. Ateizm to opium dla ludu”; tenże, Wiatr i drzewa, w: Obrona człowieka. Wybór publicystyki (1909-1920), tłum. Jaga Rydzewska, Warszawa-Ząbki 2008, s. 45-46: „Kiedy ludzie zaczynają twierdzić, że materialne okoliczności samorzutnie stworzyły moralność, przekreślają jakąkolwiek szansę na zmiany (...) Ten, kto uważa, że myśl jest przypadkowym produktem środowiska, dyskredytuje również wszystkie własne myśli — włącznie z wyżej opisaną. Uznanie ludzkiego umysłu za ostateczny autorytet, stojący ponad materią, jest niezbędnym warunkiem myślenia, nawet wolnomyślicielstwa. Żadne reformy nie odniosą skutku, dopóki nie zrozumiemy, że to fakty moralne są pierwotne wobec materialnych”.

[12] Chesterton bliski katolickiej nauce społecznej wykazywał, że powinno być na odwrót, że to ekonomia powinna zapewnić możliwość realizacji tego, co wynika z natury człowieka; to właśnie według tego znanego konwertyty powinno stanowić podstawę oceny systemu ekonomicznego — por. np.: G.K. Chesterton, Ekonomia wolnej miłości, w: Obrona człowieka, dz. cyt., s. 317: „Uczciwy mężczyzna zakochuje się w uczciwej kobiecie; chce się z nią ożenić, być ojcem jej dzieci i zapewnić bezpieczeństwo jej i sobie. Sprawdzian dla każdego systemu rządów polega na tym, czy mężczyzna jest w stanie to uczynić”.

[13] K.-S. Krieger, Przemoc w Biblii, tłum. A. Wałęcki, Kraków 2004, s. 77.

[14] Por. G.K. Chesterton, Ortodoksja, dz. cyt., s. 126: „najniebezpieczniejszym środowiskiem jest dla człowieka środowisko wygodne (...) życie w bogactwie oznacza wyjątkowe ryzyko moralnej ruiny”.

[15] Por. diagnozę dzisiejszego społeczeństwa podaną przez socjologa i psychoanalityka: C. Risé, Mały intruz. Dziecko i chore społeczeństwo, tłum. P. Borkowski, Poznań 2010.

[16] Por.: G.K. Chesterton, Przerwa na reklamę: reklama złej moralności, w: tenże, Obrona wiary, dz. cyt., s. 375: „Ludziom współczesnym chodzi w gruncie rzeczy nie o kontrolę urodzeń, lecz o zapobieganie urodzeniom”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama