Dlaczego raczej coś niż nic?

Życie nie jest szare, bo jak ma być szare skoro buduje je mój wybór, moje relacje, moje ja...

Gęstwina rzeczywistości. Człowiek, który czyta ten tekst, może odczuć bunt, gdy za chwilę spotka się z moją tezą - każde wydarzenie, każde spotkanie, każdy człowiek nieznany i znany, jest częścią tej rzeczywistości i to, co jest teraz ma sens, bądź będzie miało sens w przyszłości, nawet zapomniane, ale miało.

Życie nie jest szare, bo jak ma być szare skoro buduje je mój wybór, moje relacje, moje ja. Czyż człowiek jest szary? Codzienność, w którą zostaliśmy rzuceni, nie zwalnia nas od pytania o nią. Chcę się zastanowić nad światem, w którym żyję. Nad specyfiką zlepku chwil mojego bytu, nad sobą. Są takie dni, kiedy nic nie można zrobić i to nie, dlatego, że tak układają się fakty. Rzecz dzieje się w głowie. Znów obudzę się, rozpocznę dzień od toalety: ta sama pasta do zębów, szczoteczka, lustro, wybór ubrania. Droga do pracy, szkoły, gdzieś. Powrót bogaty w doświadczenie o jeszcze jeden dzień, podobny do lekcji, której zadaniem domowym jest sprawdzić TO w życiu, jak TO jest. Wieczorem ciche podsumowanie, co mi zostało? Kim się stałem? Po co TO wszystko? W końcu sen jak przerwa, by nabrać siły, odetchnąć i jutro podjąć walkę z codziennością. I tak mijają godziny, dni, lata życie... TO moja gęstwina rzeczywistości, nudna?

Boję się tego słowa. Nudna to znaczy, że nie spotkało mnie nic, co miałoby mnie zmienić, ubogacić. Ciągle w tym samym kolorze To tak, jakbym wszystko powtórzył bez zająknięcia, bez najmniejszej zmiany. Straszne. Tak nie jest i tak nie może być. Nie możemy istnieć pod tytułem Koszmar, jak film, którego zakończenie dobrze znamy. Pamiętam moją zabawę z dzieciństwa. Budowałem domki a w nich zamieszkiwali ludziki gumowe zabawki. Układałem im dzień: kiedy mają iść spać, co mają robić przez cały dzień, kogo spotkać, w kim zakochać się, przez kogo cierpieć, jak mają umrzeć. To był mój świat, a ja nim rządziłem. Układałem rzeczywistość. Było mi trudno być bogiem. Z czasem zaczęło mi zależeć na ludzikach. Stali się ważni w moim życiu. Gdy budowałem im nowe domki przepełniała mnie radość, a w głębi serca czułem też ich plastikową wdzięczność, za to, co dla nich robię. Znałem ich po imieniu. Wiedziałem, co lubią, czego się boją, jaki mają dziś humor, z kim chcieliby się spotkać. Gdy umierali, płakałem. Dorastałem i nie chciałem już więcej kreować im rzeczywistości, bo ludziki stali się ludźmi. Świat fikcji odszedł, dorósł i stał się dookoła mnie. Nareszcie dorosłem - to dobrze...

Zabawne, że dziecko się nigdy naprawdę nie nudzi. Poszukuje obiektu zainteresowania i na nim skupia całą uwagę tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. W tym, na co patrzy, czego dotyka, co próbuje analizować, jest jakaś pasja, napięcie, lekkość i twórczość zarazem. To jest owa tajemnica wchłonięcia obrazu do wnętrza człowieka i zamieszkania w nim przez myśl i dalsze konstrukcje refleksji, które pewnie gdzieś zmienią bieg wydarzeń, zmienią teraz dziecięcą, lecz w wkrótce dorosłą przyszłość.

Jest jakaś przepaść między światem dziecka a światem dorosłego, a przecież dziecko, to po prostu mały człowiek o takiej samej godności, (choć sam tego nie wie, ale czuje intuicyjnie). Te dwa światy nie umieją ze sobą korespondować, a tak są sobie potrzebne. To nie dziecko się nudzi, lecz człowiek dorosły, ponieważ stracił świat dziecka. Zagubił gdzieś w sobie, może w podświadomości, szaleństwo podróżowania w wyobraźni, jakąś gimnastykę myśli, potrzebę wyłączenia z teraźniejszości.

Całkiem przypadkowo obserwowałem dziecko włączone do sytuacji dla dorosłych. Sam, nudziłem się (chyba wszystkim się to zdarza?), stąd wzrok mój skierowałem na dziecko, siedzące naprzeciw mnie. Chłopiec rozpoczął organizację swojego czasu od poszukiwania przedmiotu zabawy, a że nic nie znalazł intrygującego, poszukał w sobie. Umysł, który dopiero zaczyna rozkwitać, zaczyna naturalne posługiwanie się zmysłami wewnętrznymi. To one tak naprawdę, przynależąc do człowieka, czynią go osobą ludzką. Wiedziałem o tym, ale czy to znałem? Dziecko poszukało w sobie organu wyobraźni. I weszło w świat, a my mówimy świat dziecka! To trochę oszukane. Czyż nie? To człowiek jako człowiek bierze w nim udział. Nieważne, ile ma za sobą życia. Zmysł wyobraźni wyprowadza nas z jakiegoś usilnie, harmonijnie zorganizowanego, naszego teraz. Sczepia wszystkie bieguny czasowości: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość czyniąc je jednością. Cudowna płaszczyzna wymarzenia staje się jakąś defiladą uczuć, obrazów bez kreski i angażu samo stanowiącego ja. Czyż nie jest to wyższość drobiny człowieka nad majestatyczny kosmos? Pokonywanie barier czasu i przestrzeni dla jakiejś idei, pasji, przy równoczesnym pozostaniu tu i teraz. Wyobraźnia refunduje codzienny model zastania rzeczywistości jedynie w zamian za... i tu następuje samo objawienie się paradoksu: za czas przekazany na jej użytek. Dziecko poznało niesamowita przygodę faktu wolnej wyobraźni. Nuda stała się opcją przynależącą do czasoprzestrzeni, starego, dobrze znanego świata. Wyobraźnia będąc opcją bez kategorii a jednak istniejącą i to tak mocno, że poprzez sam fakt logicznego bytu, rodzącą własny paralelny świat, do codzienności. Stworzyła coś kategorię bez kategorii i obraz bez obrazu, a jednak wywołała coś. To, tak bardzo oddzieliło mu te dwa egzystencjalne bieguny, iż powrót wydawałby się niemożliwy. Chyba, że użycie zmysłu pamięci spowodowałoby zestawienie z wszystkiemu winnym nic rzeczywistości, czyli tak zwaną - nudą. Tu mocą decyzji rozpoczyna się dialog z samym sobą i akcja możliwości pozostania z tym światem, lub powrót do drugiego. To jest człowiek, który przemierza odcinki istnienia i likwiduje w sobie depresyjną pustkę. Rośnie z dziecka w dorosłego, nie dzięki przetartym literom wielkich dzieł innych, lecz dzięki umiejętności wykorzystania struktur woli i rozumu, czyli ducha.

Dziecko, które w sposób naturalny posługiwało się zmysłami wewnętrznymi, stoczyło walkę między coś a nic. Tym, co dokonało, zabroniło mi mówić o szarości człowieka. Więcej, skonstruowało we mnie podziw nad arcydziełem samoświadomości każdej, niezależnej od wieku, subtelnie manewrując w swoim niby dziecinnym światku. A jednak... Dla mnie stało się jakimś bohaterem z opowieści o tym, jak człowiek czyta siebie w doświadczeniu i jak bardzo ma w sobie potężny mechanizm pokonywania siebie bez czasu i w czasie, bez przestrzeni i w przestrzeni. Mały człowiek nauczył dużego jak istnieć, jak poszukać w sobie więcej człowieka i zachwycić się owocem poszukiwań bycia, jak poszukać w sobie raczej coś.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama