W zaułkach wyobraźni - Oswajanie szarości

Fragmenty książki "Medytacje filozoficzne"

W zaułkach wyobraźni - Oswajanie szarości

Józef Życiński

Medytacje filozoficzne

ISBN: 978-83-927267-6-0

wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2008




W zaułkach wyobraźni

Oswajanie szarości

Gustaw Herling-Grudziński zarówno w swym Dzienniku, jak i w opowiadaniu Gasnący Antychryst zostawił literackie świadectwo przejęcia dramatem Nietzschego. Filozof zmagający się z przypływem choroby psychicznej przelewa pełne pasji frazy na karty kolejnego dzieła Antychryst — Przekleństwo chrześcijaństwa. Przyjaciół informuje, iż obcojęzyczne przekłady tego dzieła będą miały na początek po milionie nakładu w dowolnym języku, gdyż duchowy dynamit Antychrysta zapoczątkuje nowy etap w dziejach ludzkości. Jak wielu innych wizjonerów tamtej epoki, Nietzsche wprowadza nową chronologię, informując w dekrecie podpisanym imieniem Antychrysta, iż od pierwszego dnia zbawienia Roku Pierwszego (tradycyjnie: 30 IX 1888) słowa „Bóg”, „zbawiciel”, „odkupiciel”, „święty” stają się słowami obelgi i piętnem hańby, zaś bycie chrześcijaninem okazuje się czynnością nikczemną.

W podobnych deklaracjach widać tragizm protestu osoby, która nie akceptuje swego miejsca w świecie i chciałaby stworzyć nową harmonię między doświadczanym pięknem pejzażu piemonckiej jesieni czy poetyką malowniczych Alp a indywidualnym życiem z jego konkretnymi zagrożeniami przez chorobę, poczuciem bezradności, tęsknotą za pięknem. Być może właśnie bezsilność dyktowała płomienne deklaracje i pełne agresji dekrety. Być może odczucie zagrożenia życia inspirowało apoteozę witalności. Podczas gdy tragizm biografii Nietzschego usprawiedliwia jego retorykę, trudno jest usprawiedliwiać w tym samym stylu współczesnych sympatyków dionizyjskiej wizji życia. Wprawdzie u jej podstaw może znajdować się to samo doświadczenie dramatu i bólu, podobna tęsknota za odmiennym życiem, ten sam protest przeciw krępującym ograniczeniom codzienności. Doświadczenie życiowych dramatów nie może jednak zwalniać z odpowiedzialności za związki wynikania logicznego. Wysoce wątpliwym nauczycielem nowej antropologii pozostaje Nietzsche, któremu w czasie choroby tłumaczono, że jest księciem podróżującym incognito, by skłonić go do przejścia z wagonu do karocy. Zachodzi obawa, iż z podobnych użytecznych fikcji, w których książę przyjmował postać übermenscha, korzystał Nietzsche systematycznie w wielu innych przejściach życiowych, aby złagodzić ból nadchodzącego obłędu.

Leszek Kołakowski propagujący skądinąd daleką od konwenansów postawę błazna, który kwestionuje gładkie stereotypy, zauważa w eseju Cywilizacja na ławie oskarżonych, iż „hałaśliwy młot” filozofii Nietzschego, niszcząc świat sensu i zacierając różnicę między dobrem a złem, doprowadził do sytuacji, w której jedynym „lekarstwem był obłęd”. Jest to lekarstwo niekonwencjonalne wprawdzie, ale wysoce problematyczne. Konieczność przyjęcia równie mocnej kuracji łączy się z wcześniejszą decyzją o przyjęciu użytecznej fikcji za podstawę antropologii prowadzącej donikąd. Kierunek tej wędrówki pozostaje niezależny od intensywności krzyku, którym chcielibyśmy przesłonić osobiste doświadczenie tragizmu życia. Nawet jeśli krzyk ten mógłby na krótką metę stanowić formę indywidualnej psychoterapii, aktywność strun głosowych ma niewiele wspólnego z filozofią. Dziedzinę tej ostatniej wyznacza teren sensu, nie sfera krzyku.

W Nietzscheańskim rozdarciu między brutalną rzeczywistością codziennego dnia a kolorową utopią czerpiącą sugestywność z ogólnikowych haseł wyraża się coś więcej niż dramat pojedynczego filologa z Bazylei. To samo rozdarcie, niczym cykliczne światy z kosmologii Wschodu, powraca w różnych wariantach w biografiach tych, którzy poznali smak niepowodzenia i gorycz rozczarowań. Jeśli wyobraźnia góruje u nich nad odczuciem beznadziejności, może zrodzić się wtedy tęsknota, by zagadać dramat i przesłonić kształt bólu popisem krasomówczym, pełnym krzepiących wielkich słów. Ich ładunek treściowy może okazać się pomocny w przezwyciężeniu rozpaczy, apatii, nieznośnej ciężkości bytu. Pozostaje jednak pytanie, czy w skali całego życia człowiek może ocalić wiarę w sens przy zastosowaniu kwiecistej retoryki. Czy półprawda, wprowadzona jako największe odkrycie, może ukoić naszą tęsknotę za harmonią i sensem? Czy nieskomplikowane odcięcie się od korzeni sokratejskiej tradycji może przynieść rozwiązanie równie satysfakcjonujące, jak zapowiadają to zwolennicy deklaracji o odkryciu przełomowych prawd o naturze człowieka?

Osobiście odpowiadam znowu negatywnie na postawione pytania. Uważam bowiem, iż istnieje pewna sfera obiektywnych ludzkich wartości, których nie jest w stanie usunąć żaden przełom deklarowany czy to przez polityków, czy filozofów. Świat, w którym brakłoby pojęcia prawdy, wierności czy altruizmu, byłby światem nieludzkim, nawet gdyby entuzjaści nowego ładu upatrywali w nim zalążków nowej ludzkości. Moją osobistą filozofię mogą wyrazić w zdaniach, które sformułowała w liście do Kazimierza Dejmka Halina Mikołajska, wyrażając swój moralny sprzeciw wobec konsekwencji stanu wojennego. Uzasadniając ten sprzeciw, napisała ona m.in., iż inspiruje ją „pragnienie zachowania godności i tęsknota za wolnością, za którą płaciliśmy potwornymi ofiarami setki lat i im, tym Ofiarom, jesteśmy dłużni. (...) Te wartości niewymierne, jak wszystko, co niematerialne, nie poddają się żadnemu podziałowi, taka jest bowiem natura bytów niematerialnych. Półprawdy, półsprawiedliwości, pół- czy ćwierćwolności, półgodności przestają być sobą, stają się nieprawdą, niesprawiedliwością, niewolą, niegodnością. Można ocalać części ciała, kiedy jednak poddaje się pół duszy, poddaje się duszę w całości...”.

Tekst słynnej aktorki wyraża przekonanie, iż obiektywnej harmonii wartości nie można podporządkować wzniosłym celom, patriotycznej retoryce, pragmatyzmowi działań. Nie można go pogodzić z opinią Nietzschego głoszącą, iż wielkie cele zamierzone przez wyjątkowe jednostki potrafią uświęcić każdy środek, wprowadzając dynamikę twórczego rozwoju na miejsce małomiasteczkowych uprzedzeń. Może właśnie kategoryczne sformułowania listu do Dejmka trafiają do nas bez potrzeby uzasadnień, bo u ich podstaw leży ta sama harmonia, którą sygnalizują Sokrates i Apollo.

Można przypuszczać, iż odbiorca listu Mikołajskiej — bez potrzeby uzasadnień — przyjmował odmienne tezy. Wykorzystanie dionizyjskiej wizji życia ułatwiłoby najprawdopodobniej ich uatrakcyjnienie. Niezależnie jednak od stopnia atrakcyjności, wizja, którą symbolizują Dionizos i Nietzsche, stwarza podstawę do absolutyzowania miernoty wynoszonej na piedestał. W Bachusowym oszołomieniu można próbować usprawiedliwiać dowolny kompromis, uznać wierność zasadom za przejaw dogmatyzmu lub prowincjonalnych ciągotek, lokalne doświadczenie „tu i teraz” podnieść do rangi ostatecznego kryterium praktyki i prawdy. Można wtedy praktykować apoteozę kolaboracji i zdrady, niekonsekwencji i powierzchowności, utrzymując, iż wielkie przywódcze osobowości widzą dalej niż zwykli śmiertelnicy krępowani przez ciasne kanony Arystotelesowskiej logiki.

Przy podobnym podejściu teksty Nietzschego dostarczają znakomitych środków do wygodnego uznania miernoty za szczytowe osiągnięcie filozoficzne. Dzięki ich wykorzystaniu można uciekać w marzenia od szarej codzienności, uwznioślić dowolną postać prymitywizmu, dowolny absurd uznać za przejaw wyjścia ponad płaskie konwenanse. Wszelkie uogólnienia mogą zawsze okazać się krzywdzące; obawiam się jednak, iż sygnalizowany mechanizm ma wielki wpływ na zainteresowanie filozofią Nietzschego. Nie jest kwestią przypadku, iż w kręgu kontynuatorów tej myśli trudno jest wymienić choćby jednego wielkiego filozofa. Nie zmienia to faktu, iż Nietzsche pozostaje autorem bardzo popularnym w kręgach filozofów amatorów praktykujących bliską estetyce grę szklanych paciorków. U podstaw tej gry może leżeć oczarowanie Dionizyjską ekstazą albo niechęć do logicznych konstrukcji, ucieczka w zapomnienie o życiowych porażkach albo tęsknota za fotoplastikonową iluzją. Może dlatego właśnie, jak podkreśla to Allan David Bloom wksiążce pt. Umysł zamknięty (Closing the American Mind), Nietzsche pozostaje myślicielem tak bardzo wpływowym we współczesnej kulturze amerykańskiej. Kryterium przejściowej popularności trudno jednak uważać za wskaźnik prawdy. O popularnych w kręgach artystycznej cyganerii, choć nieszczególnie efektywnych, środkach z melancholią pisze Miłosz:

Jedni chronią się w rozpacz, która jest słodka

Jak mocny tytoń, jak szklanka wódki wypita w godzinie zatraty.

Inni mają nadzieję głupich, różową jak erotyczny sen.

Jeszcze inni znajdują spokój w bałwochwalstwie ojczyzny.

Każda z sygnalizowanych form ucieczki nęci pokusą uniknięcia dramatu i znalezienia natychmiastowych doraźnych rozwiązań.

Zastąpienie dramatu Sokratesa retoryką prowadzi do rozwiązań pozornych, które na krótki dystans mogą uwznioślić przeciętność i oswoić nas z codzienną szarością ozdobioną hasłami o nadczłowieku. W ten sam sposób, kierując się efektywnością doraźnych działań, można by zastąpić niektóre dzieła sztuki ich plastikową imitacją, zaś cierpiącego króla Leara wyposażyć w środki nasenne, by złagodzić mu świadomość bólu istnienia. Nie wiadomo tylko, jak wyglądałaby nasza cywilizacja, gdyby w czasach Sokratesa przyjęto kojące półśrodki jako główną metodę oswajania miernoty.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama