Nauka posuwa się do przodu nie przez konsensus, ale przez kwestionowanie dotychczasowych osiągnięć. Przeczy to popularnym wyobrażeniom, jakie mają zwolennicy „światopoglądu naukowego”
Czy powszechna zgoda jest czymś wskazanym w nauce? Okazuje się, że wręcz przeciwnie. Zgoda może okazać się czymś zgubnym, co hamuje rozwój i dalszą dyskusję, a wręcz zabija samą ideę nauki. Internetowi ateiści ideologizują jednak naukę i przedstawiają jej zupełnie przeciwny obraz, roztaczając propagandową wizję naukowej poprawności politycznej, która nie toleruje zdania odmiennego od wersji oficjalnej, niczym w partii komunistycznej.
Istnieje wśród internetowych gimboateistów pewna forma cybernetycznej opresji, którą można by określić mianem pręgierza „naukowego konsensusu”. Polega on na tym, że za każdym razem gdy wyrazisz jakąś opinię niezgodną z opinią ateistycznej gimbazy, to wtedy możesz usłyszeć, że nie masz racji ponieważ „naukowy konsensus” nie zgadza się z tobą. Ten „naukowy konsensus” to dla gimboateisty lub scjentysty coś w rodzaju magicznej różdżki. Zamachanie tą różdżką ma, w jego mniemaniu, skutkować automatycznym wejściem w posiadanie niekwestionowanej racji. Oczywiście to on jest posiadaczem tej racji, a nie ty.
Ale czym właściwie jest ten zagadkowy „naukowy konsensus”? Jak go ustalić, zmierzyć i sprawdzić jego istnienie? Żaden ateistyczny gimbus nie odpowiedział mi nigdy na to pytanie. Żaden ateistyczny nie-gimbus również. Nie da się przecież od ręki przeanalizować publikacji kilkuset lub kilku tysięcy badaczy danego zagadnienia lub dziedziny. Tym bardziej nie zrobi tego jakiś ateistyczny gimbus. Samo takie przedsięwzięcie wymagałoby już pracy na miarę doktoratu lub bardzo dobrej pracy magisterskiej. A zatem w praktyce żaden ateistyczny gimbaza tego nie robi. Co więcej, gdyby to zrobił to wtedy przekonałby się, że żaden „naukowy konsensus” tak naprawdę nigdy nie istniał. Zawsze są bowiem dyplomowani i uznani badacze, którzy go kwestionują. Bez tego nie byłby możliwy postęp w nauce. Kopernik zanegował wcześniejszą ideę, że Ziemia jest w centrum świata i na jej miejsce wstawił Słońce. Galileusz zanegował zasadę uznawaną od starożytności, że aby ciało poruszało się niezbędne jest nieustanne działanie siły. Newton zmienił logikę analizy zjawisk mechaniki i optyki. Kepler zanegował stosowany jeszcze od starożytności paradygmat ruchu po okręgu jako podstawy mechaniki ciał niebieskich. Einstein zakwestionował klasyczne postulaty teorii Newtona o absolutności czasu i przestrzeni. Z tego narodził się postęp pod postacią nowej teorii fizycznej - teorii względności. Jak zatem widać, koncepcja powszechnego konsensusu jest wręcz obca nauce i niezgodna z fundamentalną ideą jej rozwoju. Nie wiedzą tego oczywiście internetowi gimboateiści, którzy swe naiwne wyobrażenie o nauce czerpią od siebie nawzajem lub z romantycznych wyobrażeń zainspirowanych scjentyzmem, który nigdy nie miał nic wspólnego z prawdziwą nauką. Po prostu ideologizują oni naukę.
Aby nie być gołosłownym podam kilka przykładów „naukowego konsensusu”, który nigdy nie istniał. Richard Dawkins, również naiwny scjentysta o mentalności gimbazy, albo raczej publiczny oszust i hochsztapler (obstawiam to drugie), powiedział kiedyś, że „Jeśli spotkamy kogoś, kto twierdzi, że nie wierzy w ewolucję, to jest on ignorantem, głupcem, wariatem (albo nikczemnikiem, ale tego raczej nie biorę pod uwagę)” (por. Donald C. Johanson, Maitland A. Edey, „Projekty: Rozwiązanie zagadki ewolucji” (Blueprints: Solving the Mystery of Evolution), „New York Times”, 9 kwietnia 1989). Czyżby? No to sprawdźmy. Badania dotyczące wiary w teorię ewolucji przeprowadziła socjolog z Rice University, prof. Elaine Howard Ecklund. Ich wyniki zostały zaprezentowane podczas obrad Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Postępu Nauk w Chicago. Z jej badań wynika, że większość amerykańskich naukowców nie jest przekonana o tym, że teoria ewolucji jest poprawnym wyjaśnieniem pochodzenia człowieka. Prof. Ecklund przeprowadziła sondaż na reprezentatywnej grupie prawie 10 tys. osób. Przebadała również 600 pracowników naukowych. Tak, dobrze przeczytaliście: większość. A zatem większość amerykańskich naukowców nie wierzy w teorię ewolucji lub przynajmniej ma co do tego poważne wątpliwości. Czy to są ignoranci, głupcy lub wariaci, zgodnie z kryterium Dawkinsa? Gdzie tu jest ten rzekomy „naukowy konsensus”?
Nie istnieje też żaden konsensus w przypadku interpretacji mechaniki kwantowej. Okazuje się, że wśród fizyków mamy aż 14 różnych interpretacji mechaniki kwantowej. Wszystkie te interpretacje są zgodne z danymi „empirycznymi” i zarazem są one niezgodne ze sobą. Żaden obóz nie uzyskał bezwzględnej większości w tej kwestii. No i gdzie tu jest jakiś „naukowy konsensus”? Tutaj można sobie poczytać szczegóły o tych czternastu interpretacjach:
https://en.wikipedia.org/wiki/Interpretations_of_quantum_mechanics
Innym przykładem może być zagadnienie antropogenicznego ocieplenia. Tutaj również często słyszy się, że podobno istnieje w tej sprawie „naukowy konsensus”. Czyżby? Także i tu jest to jedynie mitem. Ktoś to nawet dokładnie zmierzył i przebadał po czym okazało się, że jedynie 43% klimatologów jest przekonanych, że istnieje globalne ocieplenie powodowane akurat przez człowieka (co nie znaczy, że w ogóle kwestionują oni fakt ocieplenia). Więcej na temat tej statystyki przeczytasz w tych tekstach:
A tutaj ktoś wręcz natrudził się i zebrał tytuły wraz z dokładnymi odnośnikami do 450 artykułów naukowych, które kwestionują tezę, że to człowiek powoduje globalne ocieplenie:
https://wattsupwiththat.com/2009/11/15/reference-450-skeptical-peer-reviewed-papers/
Z czasem ta lista została poszerzona do ponad 1350 artykułów:
http://www.populartechnology.net/2009/10/peer-reviewed-papers-supporting.html
Gdzie tu jest ten rzekomy „naukowy konsensus”?
A na teraz jeszcze nieco inny przykład. Okazuje się, że czasem może gdzieś przez chwilę zaistnieć jakiś mały „naukowy konsensus”. Ale nawet wtedy może okazać się on błędem i pułapką. Wszyscy pamiętamy, że w Średniowieczu istniał akademicki konsensus w kwestii geocentryzmu, czyli przekonania o tym, że to Słońce kręci się wokół Ziemi. Mam jednak na myśli jeszcze inny przykład i chodzi mi konkretnie o synod w Jamni (Jawne, Jabne). Przez długi czas akademicki konsensus głosił, że to właśnie w Jamni judaizm ustalił kanon Starego Testamentu (odrzucając księgi deuterokanoniczne). A tymczasem po bliższym zbadaniu sprawy okazało się, że to panujące przez jakiś czas wśród biblistów przekonanie było błędne. Więcej pisałem na ten temat w tym tekście:
https://www.apologetyka.info/ateizm/czy-naukowe-autorytety-racjonalistow-nie-moga-sie-mylic,361.htm
Jak zatem widać, nawet wtedy gdy w nauce zdarzyłby się jakiś konsensus, to i tak może on być błędny. Nie jest on więc żadnym argumentem. Nie jest nawet przesłanką za poprawnością jakiegoś poglądu. Argument w stylu „skoro milion much je kupę to muszą mieć rację” jest słaby. Powoływanie się na słuszność jakiegoś poglądu tylko dlatego, że wyznaje go w danym czasie jakaś domniemana większość, to stary i pospolity błąd logiczny argumentum ad numerum. Robert Cialdini w swej słynnej książce pt. Wywieranie wpływu na ludzi (Gdańsk 1996) zalicza wręcz do strategii manipulacyjnych powoływanie się na opinię większości (Cialdini nazywa to „społecznym dowodem słuszności”). Pamiętaj o tym gdy następnym razem znowu usłyszysz coś o „naukowym konsensusie”. A na pewno usłyszysz i to niekoniecznie od ateisty. Wystarczy posłuchać reklam gdzie bardzo często słyszymy, że „ośmiu na dziesięciu lekarzy” coś poleca lub „95% ludzi” wybiera jakiś produkt marketingowy. W końcu skoro „większość amerykańskich naukowców” coś rzekomo „ustaliła”, to nic dziwnego, że „większość ludzi” wybiera tak, a nie inaczej. To wszystko są skuteczne strategie manipulacyjne, właśnie dlatego, że odwołują się do stadnego instynktu owczego pędu, na który jesteśmy ze swej natury tak bardzo podatni, co de facto równa się popadaniu w bezmyślność przy podejmowaniu decyzji.
Demagogiczna idea „naukowego konsensusu” staje się trupem gdy tylko przypomnimy sobie o słynnej tezie Duhema-Quine'a. W skrócie - teza Duhema-Quine'a rozbija w pył bajki „naukowych ateistów” pokroju Dawkinsa o „konsensusie w nauce” ponieważ z tezy tej wynika, że z logicznego punktu widzenia można dowolny zestaw danych „empirycznych” interpretować na nieskończoną ilość sposobów, które będą zgodne z tymi danymi i zarazem niezgodne ze sobą. Z tezy tej wynika ponadto, że nie da się żadnej hipotezy testować w izolacji ponieważ każda hipoteza tkwi swymi korzeniami w całej wiedzy ludzkiej i nie można po prostu przetestować ani sfalsyfikować całej wiedzy ludzkiej. Ale to już tak na marginesie.
A na koniec pewien wymowny cytat o konsensusie w nauce:
„[...] zasada konsensusu jako kryterium prawomocności wydaje się również niewystarczająca. [...] będziemy musieli położyć nacisk na niezgodę. Konsensus jest horyzontem, którego nigdy nie osiągamy. [...] nie wydaje się rzeczą możliwą ani roztropną kierować się w namyśle nad problemem legitymizacji ideą powszechnego konsensusu. [...] konsensus jest tylko stanem dyskusji, a nie jej celem. [...] Konsensus stał się wartością przestarzałą i podejrzaną” (Jean-François Lyotard, Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy, Warszawa 1997, s. 163, 164, 174, 175, pogrubienia ode mnie).
Jan Lewandowski, kwiecień 2020. Publikacja w Opoce za zgodą Autora.
opr. mg/mg